Grupa kilkunastu wozów, ciągnionych przez umięśnione kuce, powoli wdrapywała się na nierówne zbocza. Ich cel był już niedaleko, i choć większość nie miała sił na kolejny krok, nie zwalniali. Ociężały transport napotykał problem z pokonaniem każdego mocniej wystającego kamienia, lecz wspólny upór towarzyszy podróży szybko sobie radził z chwilową trudnością.
W końcu dotarli do miejsca, gdzie stacjonowała górska straż. Droga jednak szybko została zablokowana przez sześciu opancerzonych i uzbrojonych osiłków.
- Kto idzie? - wychrypiał jeden z nich, próbując dostrzec kierujących wozami.
Po chwili do przemawiającego podeszła o głowę niższa i przynajmniej połowę węższa osoba. Tumee Beardfoot bez wahania stając naprzeciw groźnych strażników, ściągnął kaptur i wykonał głęboki ukłon.
- Niziołki - parsknął jeden z nich.
- Tak, cny krasnoludzie - odparł Tumee, prostując się - przewodniczę tej karawanie. Wieziemy to, co kochacie najbardziej: piwo i mięso, ale nie ukrywam, że moi towarzysze są już bardzo zmęczeni tą długą podróżą i jak najszybciej chcieliby spocząć w ciepłych łożach.
- Wy, małe robaczki, zawsze jesteście mile widziane - zachichotał strażnik, odwieszając oburęczny topór na plecy - do roboty bratki, trza rozpakować słodycze!
Grupa ruszyła żwawym krokiem w stronę wozów, a ich przywódca objął ramieniem Tumeego i ruszył w przeciwnym kierunku.
- Dawno nas nie odwiedzaliście i większość zaczęła już się martwić. Mieliśmy nawet wysłać oddział, co by sprawdził czy nie macie jakichś kłopotów.
- Ahh.. - stęknął Tumee - plony i polowania w tym roku nie należały do najlepszych, dlatego też cieszę się, że w ogóle udało nam się tu dotrzeć.
Grupa została poprowadzona wzdłuż skalistych urwisk, aż do szerokiego wejścia do jaskini. Krasnoludy, których siła równała się, a czasem nawet przewyższała siłę zmęczonych kuców z podnieceniem pchali wozy, marząc o świeżym mięsie i pysznym piwie niziołków. Przytupując w rytm, wspólnie podjęli wymyśloną przed momentem pieśń:
Mamy piwo - ha!
Mamy mięso - ha!
Będzie impreza - ha!
Przez wiele dziesiątek minut orszak maszerował w ciemnościach tuneli, lecz w końcu otworzył się na zapierającą dech w piersiach dolinę, gdzie znajdował się Avgard. Krasnoludzka forteca wykuta w skałach i ciągnąca się kilometrami poza zasięgiem wzroku, głęboko pod ziemię. Tumee przystanął, ostatni raz w Avgardzie był dobre kilkanaście lat wcześniej, podczas swojej pierwszej wędrówki, która na zawsze zmieniła jego życie.
Górskie zbocza fortecy pokrywała gruba warstwa śniegu, a szerokie obwarowania sprawiały wrażenie potęgi nie do zdobycia. Aby dotrzeć do doliny trzeba było przebyć jeden z kilku tuneli jak ten, którym przed chwilą przyszli. Biorąc to pod uwagę, niziołek nie wyobrażał sobie by jakakolwiek potęga była w stanie zagrozić twierdzy.
Strażnik poklepał go po ramieniu i pociągnął dalej, aby szybko mogli udać się na zasłużony odpoczynek. Bieg czasu niemal nie miał odzwierciedlenia we wspaniałej krasnoludzkiej budowli. Posągi wielkich władców wciąż wznosiły się dookoła pierwszego muru obronnego. Same ich niemalże naturalne grymasy twarzy odstraszyłyby potencjalnych najeźdźców. Po przekroczeniu wrót niziołki poczuli się jeszcze bardziej przytłoczeni. Wychowani na rozległych równinach, gdzie króluje zieleń i dźwięk szumiących drzew, teraz z każdej strony zostali otoczeni zimnym kamieniem, który jeszcze na dodatek pokrywał śnieg, a dookoła rozbrzmiewały odgłosy młotów pracujących w licznych kuźniach.
- Pójdziemy tam - powiedział strażnik, wskazując sękatym palcem w kierunku budynku, który wyglądał jak olbrzymia beczka piwa i jako jeden z nielicznych został zbudowany za pomocą drewna.
Orszak zajechał na specjalnie przygotowany dla kupców plac i po rozstawieniu wart, pierwsza część małych ludzi o owłosionych stopach poszła jeść, natomiast druga w większości ułożyła się do snu.
Tumee wraz z pobratymcami dumnie wkroczył do karczmy, gdzie po ich wejściu nastała głęboka cisza. Zgromadzeni wewnątrz wojownicy mrugali oczami z niedowierzania, aż w końcu któryś krzyknął:
- Przykurcze, piwo i mięcho!
Następnie całe pomieszczenie zadrżało od wspólnego wiwatu brodaczy. W ciągu kilkunastu sekund zwolniono dla nich stół i przyniesiono po kuflu spienionego, złocistego trunku.
Jeden z niziołków przez kilka chwil oglądał kufel z każdej strony, następnie powąchał znajdującą się w nim ciecz, aż w końcu pociągnął zdrowy łyk. Odstawiając go, wytarł brodę z piany i głośno beknął:
- Nawet niezłe, cne krasnoludy, lecz nasz trunek powali was na kolana!
Znów zabrzmiały wiwaty, a Tumee nie czekając dłużej opróżnił swój kufel i wskazał barmanowi, że chce kolejny. Następnie sięgnął za plecy po niewielką gitarę, z którą się nie rozstawał, i rozpoczął pieśń.
Biesiada trwała w najlepsze, złoty trunek krasnoludów lał się strumieniami, a młody Beardfoot wciąż przygrywał na zmyślnym instrumencie własnej produkcji.
Minęły zaledwie dwie godziny, gdy wszyscy znajdujący się w tawernie popadli w głęboki sen.
Tumee, najedzony i napity, wciąż przygrywał, sprawiając wrażenie, jakby zaraz miał się osunąć się w ramiona błogiego snu. Uniósł jedną powiekę, rozglądając się po karczmie, a że nie zauważył nikogo kto by był przy zmysłach odwiesił gitarę. Powoli wstał, poprawił kaptur i płaszcz, tak aby nikt nie mógł go rozpoznać, a następnie, najciszej, jak mógł, opuścił tawernę.
Zachmurzone niebo sprzyjało mu, tworząc liczne cienie, w które umykał, aby pozostać niezauważonym. Jego wcześniej ociężałe ruchy nabrały gracji, a szeroki uśmiech na twarzy zastąpił wyraz skupienia.
Tak, niewątpliwie poprzednia wizyta w Avgard odmieniła jego życie. Nie mógł przestać myśleć o krasnoludzie dzierżącym ogromny, dwustronny topór, w całości pokryty magicznymi runami, który aż promieniował mocą. Tumee przestał należeć do rasy niziołków, dla których najważniejsze było najeść się, napić i nic nie robić przez całe dnie. Teraz był jedynym w swoim rodzaju, a przynajmniej tak mu się wydawało.
W końcu dotarł do wydrążonego w skale wejścia do domu krasnoluda. Za pomocą zmyślnych wytrychów bez większych przeszkód poradził sobie z zamkiem frontowych drzwi i już kilka sekund później poruszał się wewnątrz domu swego celu.
Krocząc, nie robił najmniejszego hałasu, lecz jego czułe uszy szybko wychwyciły jakiś dziwny dźwięk, więc skierował się w tamtą stronę. Wibracja nabierała na sile, a towarzyszyło jej dziwne stękanie. Dotarł do progu sypialni, gdzie na łożu leżał poturbowany krasnolud. Co chwila chrapiący i wydający z siebie skamlanie zbitego psa. Tumee podszedł bliżej, aby zidentyfikować kalekę.
Szara broda została przycięta nieco poniżej szczęki, co jak na krosnoluda było czymś niezwykłym. Łysina zdobiąca czubek głowy lśniła się od potu, a biegnąca od niej szeroka blizna przechodziła przez lewe oko i kończyła się na kancie brody, gdzie nie rosło żadne owłosienie. Krasnolud z trudem oddychał, a jego ciało w większości pokrywały bandaże.
- To on - wyszeptał Tumee, a błysk w oku potwierdził niecne zamiary łotrzyka. Wyciągnął zza pasa sztylet o czarnym ostrzu i uniósł go nad głowę. Patrzył na stękającego i kasłającego krasnala, a jego dłonie zadrżały.
Rozszerzył mocniej oczy, gdyż czuł, że nie może zadać ciosu. Potężny wojownik, którym niegdyś był ten brodacz, wzbudzał w nim litość. Zamachnął się jeszcze raz, jednak i tym razem nie mógł zadać ostatecznego ciosu.
- Nie muszę go zabijać - powiedział do siebie, opuszczając sztylet. - Potrzebuję tylko jego broni.
Przez chwilę rozglądał się po sypialni, lecz szybko dostrzegł stojak z artefaktem, którego pragnął. Chwiejnym krokiem podszedł do przeciwległego krańca pomieszczenia i szeroko otwartymi, przepełnionymi podnieceniem oczami wpatrywał się w obiekt swoich marzeń.
- Szef będzie bardzo zadowolony - wyszeptał - a ja nareszcie zostanę komendantem w tej przeklętej gildii.
Uniósł dłoń i powoli zbliżył do broni. Podziwiał runy zdobiące obustronne ostrze, biegnące wzdłuż trzonka i docierające aż do końca rękojeści, gdzie wystawał szeroki kolec. Podniecony łotrzyk aż zadrżał, gdy dotknął artefaktu. Przez jego palce przepływały fale ciepła, nieograniczonej mocy. Zmrużył oczy, a uśmiech rozlał się po jego szczupłej twarz, gdy objął dłonią rękojeść. Niemal zaśmiał się, lecz już po chwili sposępniał. Zacisnął palce mocniej i włożył więcej siły, aby podnieść topór, którym jak niegdyś widział, krasnolud posługiwał się niczym pałką. Artefakt ledwie się ruszył.
- Wspaniała broń - wyszeptał, dając za wygraną, i wyciągnął plecak, w którym przez chwilę szperał.
- Ha - parsknął, na co leżący za jego plecami krasnolud zachrypiał.
Wyciągnął buteleczkę z czarnym płynem, którą odkorkował delikatnym ruchem dłoni, następnie pochłonął zawartość jednym haustem. Przez chwilę stał, uśmiechając się kpiąco, gdy wstrząsały nim dreszcze, a następnie jeszcze raz wyciągnął dłoń do opornej broni.
Tym razem topór ustąpił i niziołek, wkładając nieco wysiłku, zdołał ściągnąć go ze stojaka. Pomimo użycia mikstury zwielokrotniającej jego siłę wciąż miał problem z utrzymaniem artefaktu.
- A teraz szybko, nim czar przestanie działać - wyszeptał.
Nie zrobił nawet kroku, gdy poczuł, że coś jest nie tak. Topór zaczął wibrować, a niewiedzący, co się dzieje łotrzyk, nie mógł rozluźnić palców, aby go wypuścić. Nagle broń zalśniła czerwienią, parząc przyklejone palce złodzieja, który wrzasnął z bólu. Następnie wszystko jakby ustało, lecz dziwna energia skumulowała się w artefakcie, tylko po to, aby zostać wyrzucona ze znacznie większą mocą.
Implozja, która powstała w ten sposób, obróciła w gruz wszystko w promieniu kilku metrów, a nieszczęsny złodziej, oślepiony i mocno sponiewierany, odbił się od przeciwległej ściany.
- Niech to.. - wysapał Tumee, ledwo widząc przez półprzymknięte i naświetlone oczy.
Nastąpił dziki wrzask, który ogłuszony łotrzyk ledwo usłyszał, a po nim dudniące kroki. Ledwo zdołał unieść głowę i spojrzeć, co się dzieje.
- Durny robak! - warknął krasnolud, który szedł w stronę niedoszłego złodzieja. Tumee, widząc jedynie zamazany obrys zbliżającej się osoby, nie był nawet w stanie unieść dłoni, aby obronić się przed rozwścieczonym krasnoludem.
- Już ja ci pokażę, brodatonogi bezmózgu!
Po tych słowach nastąpił głuchy łoskot, gdy szeroka pięść krasnala wylądowała na głowie niziołka. Tumee zdołał tylko otworzyć usta, z których spłynęła ślina, a kolejne uderzenie pozbawiło go przytomności.
- Przeklęty drań - mamrotał wściekły mieszkaniec gór, raz po raz uderzając nieprzytomnego łotrzyka - byłby mi toporek zabrał.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt