- Pip..., pip..., pip..., pip... - Sygnał maszynerii, kontrolującej czynności witalne pacjentów, wbijał mu się w mózg niczym gwoźdź w spróchniały pień drzewa. Zaczerwienione oczy piekły od wpatrywania się w jeden punkt, a skostniałe palce zaciskały się kurczowo na twardych poręczach plastikowego krzesła.
Nie wiedział, jak długo już siedzi w tej samej pozycji, zgarbiony, zagryzając wargi do krwi. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że nie mogło minąć zbyt wiele czasu od chwili, gdy trzech lekarzy, rozkładając ręce, wytłumaczyło mu, iż nic więcej nie są w stanie dla niej zrobić.
Pod wpływem tych kilku prostych słów jego świat legł w gruzach.
Nie potrafił wyobrazić sobie dalszego życia bez Agnieszki. Bez jej łagodnych, zielonych oczu, bez nieśmiałego uśmiechu i delikatnego dotyku zgrabnych, szczupłych dłoni. Była wszystkim, co miał. Tylko dzięki niej tak naprawdę funkcjonował. Znalazł w niej ostoję, zrozumienie i miłość, o istnieniu których nie miał wcześniej najmniejszego nawet pojęcia, i po wielu latach spędzonych w samotności mógł w końcu stwierdzić, że jest szczęśliwy. A teraz, w jednej chwili, wszystko to zostało mu odebrane.
Rak mózgu rozrastał się w szybkim tempie, sięgając krwiożerczymi mackami regionów, do których lekarze nie mieli dostępu. Żaden z nich nie odważył się przeprowadzić koniecznej operacji, mimo iż mężczyzna błagał ich prawie na kolanach, ofiarowując za pomoc bajeczne sumy. Był w stanie pozbyć się wszystkich dóbr materialnych, byle tylko zatrzymać przy sobie miłość swojego życia. Niestety, nikt nie chciał ich od niego przyjąć.
Gdy chemioterapia nie poskutkowała, a stan Agnieszki pogarszał się z dnia na dzień, zrezygnowano z wszelkich działań, mogących prowadzić do wyzdrowienia i zapewniono jej tylko wystarczającą ilość morfiny oraz wąskie, metalowe łóżko, w którym miała umrzeć.
W żaden sposób nie potrafił się z tym pogodzić. Przecież ta wspaniała istota nie mogła skończyć tak beznamiętnie, otumaniona środkami przeciwbólowymi, wśród bezdusznych maszyn i obojętnych ludzi. Nie zasłużyła sobie na to.
- Jarek? - od strony łóżka dobiegł niewyraźny szept.
- Jestem tutaj, najdroższa. Nie przemęczaj się.
Przesunął krzesło odrobinę do przodu, biorąc jej drobną, szarą jak papier dłoń w swoje spracowane ręce.
- Pamiętasz, gdzie się poznaliśmy? - zapytała po chwili.
- Jakże mógłbym zapomnieć. To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu.
- W moim też – odpowiedziała cichutko. – Chciałabym jeszcze raz móc się tam znaleźć – dodała, zamykając oczy.
- Przysięgam na naszą miłość, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by ci to umożliwić – szepnął, przełykając łzy.
Nie był pewien, czy go usłyszała. Nie przejął się tym. Najważniejsze, że już wiedział, jak będą wyglądać jego kolejne kroki. Otrzymał misję, na której mógł skupić całą swoją uwagę i nagle zaczął wierzyć w jej powodzenie. Wstał z krzesła, z czułością pogładził żonę po policzku, po czym ruszył na poszukiwania człowieka, mogącego pomóc mu w realizacji planów.
* * *
W samochodzie panował upał. Mimo że temperatura na zewnątrz wciąż sięgała osiemnastu stopni powyżej zera, a po plecach nieustannie spływały mu strużki potu, włączył ogrzewanie na maksimum. Agnieszka tak strasznie marzła. Siedziała teraz na przednim siedzeniu, opatulona kocem po samą szyje, sprawiając wrażenie pogrążonej we śnie.
Nie było łatwo wyciągnąć jej ze szponów służby zdrowia. Na początku zamierzał tylko uzyskać pozwolenie na krótką przepustkę, niestety, srodze się zawiódł. Gromada konowałów, która wcześniej spisała jego żonę na straty, teraz nagle zaczęła wyliczać mu korzyści, płynące ze stałej opieki lekarskiej. Zdenerwował się w końcu i zażądał bezzwłocznego wypisania żony ze szpitala, czym narobił sobie śmiertelnych wrogów wśród personelu medycznego. Nie dał się jednak zastraszyć, chociaż w pewnym momencie grożono mu nawet policją. Uparł się, że spełni ostatnie życzenie Agnieszki, niezależnie od tego, kto stanie mu na drodze.
Ordynator oddziału onkologicznego poddał się w końcu, podpisując odpowiednie dokumenty i mrucząc przy tym pod nosem coś o nieodpowiedzialnych młokosach. Nie omieszkał również zaznaczyć w aktach, iż pacjentka wyszła ze szpitala na własne życzenie, na wypadek – jak to określił – prawdopodobnych komplikacji.
Nikt nie był w stanie jednak wpłynąć na zmianę planów Jarka. Mężczyzna wiedział, że nie przywróci zdrowia ukochanej, ale przynajmniej wyczaruje na jej twarzy uśmiech. Czego nie można było powiedzieć o praktykach lekarskich.
Bez słowa wrócił do pokoju żony, gdzie zastał dwie wrogo nastawione do niego pielęgniarki. Zignorował je, skupiając całą uwagę na Agnieszce.
- Zabieram cię stąd, skarbie – powiedział, stając w pewnej odległości od łóżka.
Nie chciał przeszkadzać w odłączaniu aparatury oraz wyciąganiu z ciała żony przeróżnych rurek. Poza tym bał się tego widoku.
- Wiem. - Dziewczyna uśmiechnęła się niewyraźnie. - Siostry zdążyły mi już o tym powiedzieć. - Cieszę się – dodała jeszcze.
Jej słowa były dla niego potwierdzeniem słuszności postępowania. Odprężył się odrobinę. Jego usta poruszyły się bezgłośnie, jednak nic nie powiedział. Tak bardzo cię kocham – pomyślał tylko.
W międzyczasie pielęgniarki skończyły swoją pracę.
- Tutaj są lekarstwa, które pańska żona musi regularnie zażywać – powiedziała jedna z nich, wskazując z ponurym wyrazem twarzy na niewielką, metalową szafkę.
Stało na niej kilka identycznie wyglądających buteleczek, po brzegi wypełnionych pigułkami. Skinął głową w podziękowaniu, a potem spojrzał ostentacyjnie na zegarek. Chciał jak najszybciej opuścić ponury budynek.
Na podstawionym przez pielęgniarza wózku inwalidzkim zawiózł Agnieszkę do podziemnego garażu i ostrożnie usadził w samochodzie. Wyglądała na zmęczoną, ale oczy jej błyszczały jak u dziecka oczekującego na przyjście Świętego Mikołaja, a policzki nabrały rumieńców.
W trakcie jazdy nie rozmawiali ze sobą. Już jakiś czas temu nauczyli się spędzać w ten sposób wspólne chwile. Nie potrzebowali wielu słów, by cieszyć się swoją bliskością. Zresztą, co w ich sytuacji można było jeszcze powiedzieć?
Po kilkunastu minutach dotarli na niewielki parking, położony wśród drzew, na wzgórzu za miastem. W ciągu dnia był on zazwyczaj wypełniony po brzegi, jednak krótko przed północą świecił pustkami.
Jarek zatrzymał samochód tuż przy zejściu na taras widokowy, po czym wyłączył silnik. Siedział jeszcze przez chwilę w bezruchu, zaciskając kurczowo palce na kierownicy. Wiedział, że musi być silny. Na rozpacz będzie miał jeszcze wystarczająco dużo czasu. W końcu odwrócił się w stronę Agnieszki, kładąc jej dłoń na ramieniu.
- Kochanie, jesteśmy na miejscu – powiedział łagodnie.
Dziewczyna otworzyła oczy. Przez kilka sekund sprawiała wrażenie zupełnie zdezorientowanej.
- Miałam cudowny sen – wyszeptała po chwili. - Ocean, piaszczysta plaża i my, skąpani w promieniach słońca.
Mężczyzna wyczuł w jej głosie nietłumioną tęsknotę.
- Jak tylko poczujesz się lepiej, możemy wybrać się, dokąd tylko zechcesz. Sri Lanka, Tajlandia, Kalifornia...
Nie odpowiedziała. Odwróciła tylko wzrok, wyglądając przez szybę. W świetle księżyca dostrzegł w kąciku jej oka błyszczącą łzę.
- Poczekaj jeszcze przez moment – powiedział szybko. - Ja wszystko przygotuję i zaraz po ciebie przyjdę.
Pokiwała głową, jednak więcej na niego nie spojrzała.
Wysiadł pośpiesznie z samochodu, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Noc była bezchmurna i wciąż jeszcze bardzo ciepła. Skryte w półmroku korony drzew szeleściły, poruszane łagodnymi podmuchami lipcowego wiatru. Jarek wyciągnął z bagażnika potrzebne rzeczy, zakupione po drodze w całodobowym supermarkecie, po czym ruszył na poszukiwanie odpowiedniego miejsca. Świadomie zrezygnował z tarasu widokowego. Chociaż o tej porze byli tam zupełnie sami, nie chciał, by jakiś nocny wędrowca niespodziewanie ich zaskoczył.
Skierował kroki w stronę położonej trochę z boku, wąskiej ścieżki. Nie odwiedzał tego miejsca już od dobrych kilku lat, miał jednak nadzieję, że okolica w tym czasie nie za bardzo się zmieniła. Tak też w istocie było. Po kilkudziesięciu metrach dotarł do ukrytej wśród drzew, niewielkiej polany. Doskonałe miejsce – pomyślał, rozkładając koc na wilgotnej od rosy trawie. - Agnieszka będzie zachwycona. Z wiklinowego kosza wyciągnął przyniesione smakołyki: soczyste truskawki, dojrzałe banany i kiść czerwonych winogron. Poza tym, na kocu znalazła się również ogromna bombonierka oraz dwie puszki musującego wina. Wiedział, że alkohol nie bardzo pasował do lekarstw zażywanych przez Agnieszkę, jednak brutalna świadomość, że nic nie jest w stanie jej już zaszkodzić, pozwoliła tym razem na odrobinę szaleństwa.
Przez kilka sekund przypatrywał się swojemu dziełu, po czym szybkim krokiem wrócił na parking. Drzwi samochodu były otwarte, a jego żona stała oparta o maskę, z twarzą uniesioną w stronę gwiazd.
- Dlaczego na mnie nie poczekałaś? - zapytał z odrobiną wyrzutu w głosie. - Nie powinnaś się przemęczać.
- Nie mogłam już dłużej usiedzieć, zamknięta w tym ciasnym pudle – odpowiedziała, nie otwierając oczu. - Musiałam odetchnąć świeżym powietrzem. Tak długo tego nie robiłam.
Doskonale potrafił ją zrozumieć, wszakże ostatnie tygodnie spędziła uwięziona w sterylnych ścianach szpitala. Nie mówiąc nic więcej, podniósł z ziemi porzucony przez nią koc, zamknął samochód, po czym bez słowa wziął ją na ręce. Była leciutka niczym kilkuletnie dziecko. Zawsze należała do szczupłych, a w ciągu ostatniego roku straciła ponadto prawie dziesięć kilogramów.
Wtulił twarz w delikatną skórę jej szyi, starając się chociaż przez chwilę nie myśleć o nękającej ją chorobie. Nie do końca mu się o udało. Agnieszka przywarła do niego całym ciałem. Poczuł, jak drży,więc nie zwlekając dłużej, ruszył w stronę przygotowanego uprzednio miejsca. Na polanie zatrzymał się, nie wypuszczając żony z objęć.
- Jeśli tylko będziesz miała dosyć, daj znać. Natychmiast zabiorę cię do domu. A teraz otwórz oczy – wyszeptał jej prosto do ucha.
Skinęła głową, po czym posłusznie uniosła powieki, intuicyjnie przenosząc wzrok w stronę rozciągającej się przed nimi panoramy. Jarek poczuł, jak ze świstem wciąga powietrze, a chwilę później do jego uszu dotarł jej cichutki śmiech. Wiedział, że trafił w dziesiątkę. Ostrożnie usadził dziewczynę na kocu i dokładnie ją przykrył. Sam usiadł tuż za nią, czule obejmując jej szczupłe ramiona, po czym spojrzał w tym samym kierunku.
W niewielkiej kotlinie otoczonej gęstym lasem, leżało ich miasto, mimo późnej pory, wciąż tętniące życiem. Jego główną atrakcją i zarazem największą dumą mieszkańców był ogromny lunapark, znajdujący się u stóp wzgórza, na szczycie którego zajęli miejsce.
Wzrok mężczyzny spoczął na diabelskim kole, oświetlonym dziesiątkami różnokolorowych żarówek. To właśnie na nim poprosił Agnieszkę o rękę. Zamknął oczy, a jego serce ścisnął potworny ból.
- Dziękuję – usłyszał jej szept.
Nie odpowiedział. Nie był w stanie. Przytulił tylko żonę do piersi, składając na jej skroni delikatny pocałunek.
* * *
Łagodna noc powoli ustępowała miejsca słonecznemu porankowi, a oni wciąż siedzieli blisko siebie, wpatrzeni w symbol ich miłości. Agnieszka znużona, ale szczęśliwa, złożyła w końcu głowę na ramieniu męża i zamknęła oczy. Po kilku minutach odprężyła się. Jej ciało zaczęło robić się coraz cięższe, a oddech spowolnił. Serce biło jeszcze przez jakiś czas, aż w końcu, w zupełnej ciszy, zatrzymało swój bieg.
Jarek całym sobą wyczuł moment, w którym boska energia opuściła nieprzydatną, ziemską powłokę. Nie drgnął nawet, tylko po jego policzkach potoczyły się dwie ogromne, gorące łzy.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt