Em
Czas stanął w miejscu.
Zjawisko to miało miejsce za każdym razem, gdy decydowała się przyjść na dobrze jej znany pomost. Stała w bezruchu tkwiąc w swoim własnym, wyimaginowanym świecie. Czuła się w nim bezpieczna. Nikt nie był w stanie przedrzeć się przez grubą barierę, którą postawiła na swoje własne życzenie.
W jednej chwili coś wyrwało ją z transu, w który często wprowadza się w celu oderwania od przytłaczającej rzeczywistości. Deszcz. Cienkie strużki wody spływały po jej delikatnej twarzy, by po chwili rozbić się o wilgotną ziemię. Rozłożyła swój czarny parasol, który idealnie komponował się z długim płaszczem o tej samej toni. Zawahała się, lecz po chwili wyciągnęła z kieszeni pogięte opakowanie papierosów. Jednym sprawnym ruchem wysunęła obiekt zawierający substancję stanowiącą kolejny element składający się na jej uzależnienia. Włożyła papierosa w prawy kącik ust, po czym podpaliła go ogniem wydobytym z zapalniczki i zaciągnęła się z lubością.
Deszcz już jej nie dosięgał. Obserwowała otoczenie dookoła siebie. Drewniany most, przy którym stała liczył sobie ponad dwieście lat, lecz ciężko było w to uwierzyć, gdyż jego stan wizualny pozostał niezmienny od czasu powstania. Polna droga była usłana kolorowymi liśćmi opadającymi z drzew. Dostrzec można było jedynie nagie gałęzie wyłaniające się spod objęć mgły stającej się coraz bardziej gęstą.
Z daleka dobiegł ją dźwięk narastający z sekundy na sekundę.
Nareszcie, ile można było czekać? - pomyślała. Przed pomostem zatrzymały się dwa masywne konie o brązowej sierści, do których zaczepiona była czarna kareta. Otworzyły się drzwi.
Zgasiła papierosa i podeszła do obiektu, by po chwili wsiąść do środka. Zajęła miejsce na wygodnym czerwonym siedzeniu. Naprzeciwko niej siedział mężczyzna ubrany w garnitur z cylindrem na głowie. Jego szkliste niebieskie oczy były wyraźnie uradowane, a usta ułożyły się w delikatny uśmiech.
- Witaj, Em. – powiedział mężczyzna spokojnym niskim głosem.
- Prosiłam cię, byś mnie tak nie nazywał. - odpowiedziała zwracając wzrok ku niebu za oknem.
- Wybacz, ale jak już wspominałem to jest zakorzenione we mnie, a raczej w tobie. Nie rób mi wyrzutów z tego powodu. To o czym dzisiaj porozmawiamy?
- O niczym. Chciałabym pomilczeć.
Konie poderwały się i ruszyły przed siebie. Podczas podróży pasażerowie odczuwali niewielkie trzęsienie spowodowane jazdą po nierównym terenie, lecz nie przeszkadzało im to.
Siedzieli w milczeniu przez dłuższą chwilę pogrążeni we własnych myślach. Em nieustannie obserwowała niebo i krople deszczu spadające z góry. Czas znów zdawał się zwolnić. Dostrzegała w kroplach ludzkie twarze, młode oraz bardziej sędziwe. Łączyła je pewna cecha, były... puste.
Em wystawiła rękę za okno i złapała jedną. Przyjrzała się jej dokładnie, po czym schowała do kieszeni swojego płaszcza.
- Kim są ci ludzie, których twarze znajdują się w środku?
- Widzisz, przedstawiają one osoby, które właśnie w tym momencie umierają. Jednak, gdy kropla zostanie złapana przed rozpryśnięciem na ziemi, człowiek ten przeżyje.
- To znaczy, że uratowałam kogoś?
- Zgadza się. Jednak już nigdy nie ujrzysz żadnej twarzy w deszczu. Każdy człowiek ma tylko jedną szansę na podarowanie życia innej osobie.
Nic nie powiedziała. Przez kolejne chwile znów trwali w milczeniu, jednak Em pierwsza zwróciła się do mężczyzny.
- Zaśpiewaj mi – spojrzała na niego i uśmiechnęła się delikatnie.
Mężczyzna wziął gitarę leżącą na sąsiednim siedzeniu i zaintonował pierwsze dźwięki piosenki.
„Idealny świat w objęciach mglistego poranku,
Ulatnia chwile oczekujące na śpiew ptaka,
Spijając ból z rany odwiecznego cierpienia,
Kołysze szale prawdy i zwątpienia,
Bądź mi światłem,
Bądź mi cieniem,
Gdy na szczycie góry zaczerpnę powietrza,
I w geście wyrzeczenia rzucę się w głąb siebie,
Stwórz mi miejsce, gdzie przeczekam,
Nim padnę bezwładnie na ziemię”
Jego głos rozbrzmiewał dźwięcznie po całej okolicy. Miał w sobie coś hipnotyzującego, co wprawiało Em w odmienny stan, dlatego tak bardzo lubiła go słuchać. Sięgnęła do kieszeni po kolejnego papierosa i delektowała się muzyką jeszcze przez chwilę. W jednej chwili konie zwolniły, aby ostatecznie się zatrzymać.
- Wysiądźmy. - powiedział mężczyzna wskazując gestem na drzwi.
Gdy opuścili karetę, Em poczuła delikatne ciepło rozchodzące się po jej ciele, któremu towarzyszyło uczucie przygnębienia. Cały krajobraz był pozbawiony koloru, mogła wyróżnić jedynie szarość i biel. Znajdowali się na rozdrożu. Szeroka polna droga biegła naprzód, by w pewnym momencie rozdzielić się na prawą i lewą stronę. Z pobocza wystawał stary drewniany znak pokryty literami namalowanymi farbą, jednak Em nie była w stanie ich odczytać.
Mężczyzna uważnie przyglądał się kobiecie, śledził oczami każdy jej najmniejszy ruch, zdawałoby się nawet że wiedział, o czym myśli. Em postawiła trzy kroki przed siebie. Spojrzała na niebo, które w jednej chwili spowiło się błękitem, następnie drzewa, trawy. Z każdym ruchem jej oczu rzeczywistość, w której się znajdowali odzyskiwała swoją naturalną barwę. W końcu mogła dostrzec, co znajduje się na dotychczas rozmytym znaku.
Czerwone litery układały się w trzy wyrazy, którym towarzyszyły strzałki wskazujące kierunek. Em podeszła bliżej, a następnie odczytała tajemnicze słowa. „Lewo – SUMIENIE, Prosto – ZERO, Prawo – POWINNAM?”.
Szereg myśli przebiegł przez jej głowę. Z fascynacją rozglądała się raz w prawo, raz w lewo, czasem przed siebie. Dokąd doprowadzą ją te drogi?
- Przed wyborem zastanów się dokładnie, dokąd chcesz jechać. Pamiętaj, że nie ma odwrotu. - rzekł spokojnie mężczyzna.
- Co się kryje pod tymi dziwacznymi nazwami?
Mężczyzna uśmiechnął się. Nagle po okolicy zaczęła rozchodzić się muzyka, która wzbudzała w Em niepewność. Zdawać by się mogło, że dźwięki te były w tym miejscu od samego początku, jednak dopiero teraz dane jej było to usłyszeć.
- Droga Em. - rzekł pełnym troski głosem. - Każda z podanych dróg zaprowadzi cię do wnętrza siebie. Jedynie od ciebie zależy, na czym chciałabyś się skupić. Sumienie symbolizuje przeszłość, dokonując tego wyboru zajrzysz wstecz i przypomnisz sobie swoje dotychczasowe postępowania. Droga o nazwie „Powinnam?” wiedzie ku przyszłości. Zaczniesz wszystko od nowa nie zważając na to, kim byłaś kiedyś. Zero jest miejscem neutralnym. Gdy tam dotrzesz, nic się nie zmieni. Dalej będziesz wiodła swój spokojny żywot. Czy podjęłaś już decyzję?
Em popatrzyła na mężczyznę z zakłopotaniem. Powinnam się udać ku przyszłości – pomyślała. - Dlaczego więc coś podpowiada mi, bym przejrzała dawne karty? Czy byłam złym człowiekiem? Co się stanie, gdy odkryję mroczne tajemnice swego dotychczasowego życia? Wyrzuty sumienia będą zżerały mnie od środka i powracały, jak sęp rwący wątrobę Prometeusza. Jednak nie chcę być pusta. Jestem istotą ludzką, muszę mieć tożsamość! Muszę być... sobą. Jednak, czy będę sobą wybierając drogę wiodącą ku nowemu życiu? Przecież stanę się zupełnie kimś innym z odmienną świadomością. Z drugiej strony, czy to ma znaczenie? Nie wiem kim byłam, nie wiem kim będę. Nic nie wiem.
Wszystko wokół zaczęło tracić barwę, nawet najjaśniejsze kolory stopniowo zamieniały się w surowy odcień szarości.
- Pojedźmy w lewo. - powiedziała Em drżącym głosem.
- Wedle życzenia. - rzekł uprzejmie mężczyzna.
Weszli do karety, po czym konie gwałtowanie poderwały się do drogi.
Pustkowie, jakim było miejsce skrzyżowania odeszło w niepamięć. Obrazy, które obserwowała Em zza szyby wprawiały ją w osłupienie. Niebo przyjmowało odcień purpurowy, zaś dwa pokaźnych rozmiarów księżyce emanowały ponurym żółtym blaskiem. Em spojrzawszy w lewo zauważyła liczne postacie niosące masywne lampy z zapaloną świecą w środku. Wygląd zjaw nasuwał myśl, iż materiałem budującym je była mgła, delikatnie rysująca ich sylwetki. Z czasem duchy znajdowały się z każdej strony wozu, jednak w momencie, gdy koń miał doświadczyć z nimi kontaktu, tamci w mgnieniu oka przemieszczali się na ubocze ustępując drogi. Z ich ust wydobywał się ponury śpiew, który sprawił, iż Em posmutniała. Nie potrafiła zrozumieć słów, jakich używali, lecz patos towarzyszący im od początku sprawiał, że znajomość tej dziwnej mowy była zbędna, gdyż każdy mimowolnie interpretował sens po swojemu.
Konie stanęły. Mężczyzna siedzący naprzeciwko swobodnym gestem nakazał Em wysiąść z wozu. Gdy tylko opuściła swój środek transportu, zwierzęta poderwały się gwałtownie i ruszyły przed siebie pozostawiając jedynie chmurę piaszczystego kurzu.
Em rozejrzała się po miejscu, w którym ją zostawiono. Piach. Znalazła się na pustkowiu pogrążonym w tym żółtym pyle.
W pewnej chwili zza jej pleców dobiegł ją szept. Natychmiast odwróciła głowę i z wrażenia postawiła krok w tył. Przed nią znajdowała się niewielkich rozmiarów biała szopa z wejściem zamkniętym na kłódkę. Spoczywała ona w objęciach dwóch istot przewyższających rozmiarem budynek czterokrotnie. Pierwsza z nich miała czerwony kolor skóry. Odziana w skąpy, czarny płaszcz podkreślający jej nieludzko umięśnioną sylwetkę, w prawej dłoni trzymała kosę dostosowaną do jej rozmiarów. Twarz była lekko zdeformowana, lecz wzbudzała grozę. Ułamany róg i blizny na twarzy współgrały z kłami stanowiącymi uzębienie, tworząc demoniczny wizerunek.
Druga z istot mimo swoich rozmiarów przypominała człowieka. Długie złociste włosy, biała szata i potężny miecz sprawiały, że mimo całej swej delikatności Em mogła odczuć siłę i męstwo emanujące od postaci.
- Morderstwo, czy miłość? - rzekł czerwony stwór w kierunku Em, niskim, demonicznym głosem.
- Miłość – odpowiedziała zdezorientowana.
Nad szopą pojawiła się mieniąca na czerwono litera „M”. Em obserwowała całe zjawisko z niedowierzaniem.
- As, czy enklawa?
- As.
Do znaku, który pojawił się poprzednio dołączył kolejny - „A”.
- Nosić, czy gnieść?
- Nosić.
- Grabić, czy dawać?
- Dawać.
- Ynaigth, czy Ystuel?
Em spojrzała na dwie istoty i przyglądała się im w milczeniu, aż w końcu powiedziała:
- Ystuel.
Postać nie zadawała już więcej pytań. Napis, który stopniowo pojawiał się nad szopą zaczął świecić intensywniej. Em była w stanie już go odczytać.
- „Mandy” - powiedziała.
Po tych słowach hasło rozpłynęło się w powietrzu. Istota dzierżąca miecz dotknęła czoła Em końcem palca swej pokaźnych rozmiarów dłoni.
W tej chwili Em poczuła, jakby tsunami informacji zalało jej świadomość. Praca, dzieci, matka, ojciec, imiona, nazwiska, twarze. Życie. W ciągu jednej sekundy zrekonstruowała cały swój dotychczasowy żywot od momentu narodzin, aż do chwili obecnej. Postać w białej szacie zabrała głos.
- Witaj, Mandy, nazywam się Ystuel. Dokonałaś teraz bardzo ważnego wyboru, który wpłynie na Twoje położenie w bliskiej przyszłości. Każdy wyraz, który wybrałaś miał swoje znaczenie, które opisywało ciebie i kształtowało twoją osobowość. Tylko ty byłaś w stanie zadecydować, jakim człowiekiem pozostaniesz. Wybrałaś swoją dobrą połowę.
- Czyli istnieje również mój zły odpowiednik? - spytała jednocześnie ocierając łzy spływające jej po policzku.
- Widzisz, każdy człowiek istnieje w dwóch równoległych rzeczywistościach. Pierwszy wymiar stanowi odbicie drugiego i na odwrót. Obecnie znajdujesz się pomiędzy nimi, w miejscu neutralnym, do którego ostatecznie trafia każdy, by móc podświadomie zdecydować, jakim jest człowiekiem. Od tego zależy, jak potoczą się jego dalsze losy.
- Skoro uzyskałam już własną osobowość, co się teraz ze mną stanie?
Ystuel wyjął klucz i otworzył kłódkę zabezpieczającą wejście do szopy. Płynnym ruchem dłoni nakazał dziewczynie wejść do środka.
- Do zobaczenia, Mandy. - powiedział spokojnym, pełnym troski głosem i zamknął za nią drzwi, gdy tylko znalazła się wewnątrz budynku.
**
Ciemność. Paraliż. Do jej uszu dochodził regularny, krótki dźwięk o wysokiej częstotliwości, który z chwili na chwilę stawał się coraz częstszy. Odgłosy zakłócił krzyk.
Umarła.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt