Jeszcze się bawimy (III) - wykrot
Proza » Długie Opowiadania » Jeszcze się bawimy (III)
A A A
Od autora: Dzięki za obietnice dotyczące II odcinka. Mam jasność.

Zajęty obserwacją Dorotki, nie zwróciłem uwagi na to, że nie tylko na mnie zrobiła wrażenie. Żony Bielawy i Gruszewskiego cicho wymieniały między sobą jakieś uwagi, a panowie cierpliwie coś im tłumaczyli. Nie wszystkie słowa do mnie dochodziły, ale wyglądało na to, że panowie wiedzą kim jest Dorota i tłumaczą to paniom, które słuchały wszystkiego z dużym zaciekawieniem
Maciek natomiast nie przejmował się niczym.
- Ten pan z tą laseczką, to jest prezes? – zapytał Joasi tak, że usłyszałem go bez trudu.
- Jak ty mówisz! – ofuknęła go cicho. – Cicho bądź! To jest żona pana prezesa, a nie laseczka.
- Ale fajna! – nie dał się uciszyć.
- Niech pana nie zmyli powab i uroda pani prezesowej! – odezwał się do niego uśmiechnięty Bielawa. – Ta piękna dama jest twardsza niż większość mężczyzn!
- W jakim sensie? – Maciek nie zrozumiał jego słów.
Miał do tego prawo. Był bajecznie bezceremonialny, tak jak większość szczerych i otwartych ludzi w jego wieku. Młody chłopak, nie tak dawno ukończył politechnikę, z negocjacjami nie miał dotychczas nigdy do czynienia.
- Oby pan się o tym nie przekonał! Tego i panu, i sobie życzę! – dokończył ogólnie Bielawa.
- O, to jeszcze ciekawiej! A wie pan co miałem na myśli? – Maciek nie rozumiał, że robi się zbyt wylewny.
- Nie, skądże! Absolutnie nie wiem! – zapewniał go Bielawa.
- Bo tak pomyślałem… – było widać, że trochę się jednak krępuje. Ale się zdecydował. – To chyba trudno mieć taką wzorcową żonę. Wszyscy mężczyźni mu jej zazdroszczą, pewnie podrywają…
- A innych kobiet to nie podrywają? – roześmiała się żona Gruszewskiego. – Panom to wystarcza kawałek dowolnych, kołyszących się bioder i już biegną niczym za autobusem, który odjeżdża z przystanku.
- To nie to samo! – Maciek nie zgadzał się z nią. – Myślę, że gdyby jakiemuś mężczyźnie udało się zdobyć taką damę, to nie powinien mieć tego policzone za grzech.
Parsknęliśmy śmiechem.
- Ma pan świętą rację! – Gruszewski podtrzymywał jego dobre samopoczucie. – Tak powinna wyglądać nasza cywilizacja i religia! W pewnych sprawach starsi muszą ustępować młodości i już! Sama biologia to wymusza, nie ma o co kruszyć kopii!
- Panie Maćku, niech się pan nawet nie łudzi! – wtrącił spokojnie Artur Kostrzyński. – Znam panią prezesową od wielu lat. I muszę pana uprzedzić, że bardzo nie lubi tanich poufałości.
- Ja nie mówiłem że będę czegoś takiego próbował, absolutnie nie! – Maciek wycofywał się. – Chodziło mi tylko o ogólną filozofię, a nie o konkretny przypadek!
- Ja ci dam filozofię! – śmiała się Joasia, udając, że go szarpie i sprowadza na ziemię. Maciek wytrzymał jej atak, a po chwili przysunęli do siebie krzesła i bez skrępowania przytulali się do siebie, siedząc na swoich miejscach.
Słowa Artura o tym, że zna Dorotę od dawna wzbudziły niejakie zainteresowanie panów Bielawy i Gruszewskiego, ale wymieniali uwagi między sobą.
- A ty co o tym myślisz? – zapytałem głośno Martę.
Jej spojrzenie, którym mi odpowiedziała, było pełne politowania.
Jak dotąd, obserwowała wszystko uważnie i dyskretnie, nie starając się niczym podkreślać swojej tutaj obecności. To było jej normalne zachowanie. Nawet na rodzinnych imprezach, nie starała się grać pierwszych skrzypiec; długo pozostawała w cieniu i dopiero w trakcie każdej imprezy, ośmielona wypitym alkoholem, jeśli pojawiała się taka potrzeba, z zaangażowaniem broniła swojego zdania i swoich przekonań. Teraz było na to zbyt wcześnie. Jeszcze się nie rozkręciła.
- Zachowuj się jak człowiek! – szepnęła mi do ucha. No tak. Ciekawe co zaserwuje mi w dalszej części balu.
Nieoczekiwanie Joasia podniosła się z miejsca.
- Gdzie się wybierasz? – zapytała Marta.
- Na razie muszę was przeprosić, mam obowiązki! – oświadczyła dumnie, uśmiechając się tajemniczo, po czym nie zważając na nasze zdumione spojrzenia, pomaszerowała do stołu prezydialnego. Chyba wszyscy ją obserwowali.
Podeszła do wolnego krzesła, znajdującego się pośrodku stołu od strony sali, naprzeciw krzesła Johna i dygnęła w ukłonie, witając się z siedzącymi gośćmi. John wstał na chwilę i zauważyłem, że coś do nich mówi. Pewnie ją przedstawiał. Zaraz też gestem dłoni poprosił aby usiadła, po czym spostrzegłem, że Joasia rozmawia z Dorotą. Ciekawe, o czym dyskutowały.

Całe to malutkie zamieszanie trwało zaledwie kilka minut. W tym czasie kelnerzy ze zdwojoną szybkością wymieniali kieliszki na pełne i zaraz też big band dyżurujący na scenie, zagrał tusz.
Sala zamilkła. Głośne dźwięki muzyki nie pozwalały na rozmowę, a kiedy przebrzmiały ostatnie tony, John podniósł się z krzesła i zabrał głos.
Przywitał wszystkich po polsku, ale później przeszedł na angielski, tłumacząc się żartobliwie, że nie zna na tyle dobrze języka, natomiast jego słowa tłumaczyła Joasia! Ale zołza jedna! Do końca się nie przyznała, że będzie oficjalnie pełnić taką funkcję!
Patrzyłem na Dorotę. Siedziała spokojnie, lekko uśmiechnięta i słuchała wypowiadanych słów. Zarówno Johna, jak i Joasi. Dlaczego sama nie tłumaczyła? Pewnie jej nie wypadało. Ależ Joasia ma mocne nerwy! Takie audytorium!

John nie przynudzał zbyt długo. Oczywiście, imiennie przywitał najważniejszych gości, w kilku zdaniach opisał drogę banku od rozpoczęcia działalności do dnia dzisiejszego, dziękował wszystkim pracownikom, bez których nie byłoby takich świetnych wyników, podkreślił rolę Doroty i jej ogromne zaangażowanie, po czym wzniósł toast, życząc wszystkim dobrej zabawy.
Dłużej nawet trwało wystąpienie samego prezesa Hammersa, który rozpływał się w zachwytach nad pracą oraz sukcesami Johna. Przyznawał, że kiedyś nie spodziewał się tak dobrych wyników i w ogólnej strategii korporacji nie planował tak dużego zaangażowania w tym regionie. Jednak z czasem zmienił zdanie i dzisiaj tego nie żałuje. Dzisiaj warszawski bank jest przykładem dla innych jak radzić sobie w niełatwych czasach, jak współpracować z klientami, oraz jak wyprzedzać konkurencję. Wyniki mówią same za siebie.
Nie zapomniał też o podziękowaniach dla Doroty i podkreślał jej nowatorskie podejście do wielu zagadnień ekonomicznych. A na koniec podkreślił, że na taką wykwintną zabawę wszyscy zasłużyli swoją pracą i on z przyjemnością też weźmie w niej udział.
Odpowiedzią na te toasty było wystąpienie prezesa naszej Agencji Rozwoju Industrialnego, który był chyba jedynym oficjalnym przedstawicielem administracji państwowej. Widocznie na balu nie było żadnego wyższego rangą przedstawiciela rządu, ani nawet nikogo ważnego z resortu obrony. Bo to ta branża generowała poważną część obrotów banku.
Prezes przemawiał po polsku i teraz Joasia tłumaczyła jego wystąpienie na język angielski. Zauważyłem, że Dorota dodawała jej otuchy, pokazując w pewnym momencie kciuk uniesiony do góry. Wzruszyła mnie trochę tym gestem. Sama zresztą zabrała na koniec głos, też mówiąc do zebranych po angielsku.
Jej wystąpienie nie miało nic z oficjalnej sztampy, chociaż podziękowała przedmówcom za miłe słowa skierowane pod jej adresem. Przypomniała jednak głośno i żartobliwym tonem, że nie znajdujemy się tutaj na zebraniu, ani na odprawie, tylko na balu. I dzisiaj nie zamierza zajmować się problemami zawodowymi, do których wszyscy wrócimy w poniedziałek, ale tylko i wyłącznie zabawą! I życząc wszystkim udanego wieczoru, zachęcała gości, aby jej towarzyszyli, po czym, na stojąco, wychyliła do dna kieliszek szampana.
Nie muszę chyba dodawać, że spotkało się to z ogromnym aplauzem zgromadzonych.

Część oficjalna zamknęła się w dwudziestu minutach. Nieźle. Można było odetchnąć. Z programu wynikało, że do dziewiętnastej, czyli do pory kolacji, zostanie otwarty bar i szwedzki stół. Można będzie nieco się rozluźnić. Problem w tym, że nie miałem z kim. Romka i Lidki nadal nie było. Tylko Joasia powróciła do naszego stołu, witana pełnymi respektu spojrzeniami pań i panów.
- Jestem pod wrażeniem! – oświadczyłem, kiedy siadała na swoim miejscu. – Byłaś doskonała!
- A dziękuję, dziękuję! – śmiała się. Widać było, że oddycha z ulgą. To wystąpienie musiało ją kosztować niemało nerwów.
- I ty mi nic nie powiedziałaś? – Marta udawała rozżalenie. – Własnej matce?
- Oj, mamuś, nie chciałam ciebie stresować! Sama musiałam sobie z tym poradzić!
- Zrobiła to pani znakomicie! – odezwał się Bielawa. – Mogę tylko pogratulować! – wyciągnął do niej dłoń. Joasia podała mu swoją. – Pani jest zawodową tłumaczką? – dopytywał się.
- Formalnie tak! – odpowiedziała. – Z wykształcenia. Ale na co dzień pracuję jako asystentka pana prezesa Warwicka.
- Ach, teraz to wszystko jest zrozumiałe! – roześmiał się z wyraźną ulgą. – Przyznam, że nie wiedziałem obok kogo siedzę i początkowo bałem się, że pani nie da sobie rady.
- Ja też się bałam! – Joasia była rozbrajająca. – Ale pani prezesowa powiedziała mi po cichu, że gdyby coś, to mi pomoże. Wtedy się uspokoiłam.
- I bardzo dobrze to pani wyszło – wtrąciła się żona Gruszewskiego. – Sama jestem nauczycielką języka angielskiego, ale nie podołałbym przekładowi na bieżąco. To jest wyższa szkoła jazdy.
- Zgadzam się z panią – oświadczyłem. – Ja znam biegle rosyjski i czasem, tak dla zabawy, oglądając na przykład wiadomości w tamtej telewizji, próbuję je tłumaczyć na polski. Ale nie daję rady.
- Dlaczego? – zainteresował się Bielawa.
- Nie wiem! – odpowiedziałem bezradnie. – Przecież język polski znam nieźle, jak każdy urodzony i wychowany tutaj obywatel. Jednak kiedy jestem w Rosji, to pod wpływem otoczenia, zaczynam myśleć po rosyjsku i taki nagły powrót do rodzimego języka jest już problematyczny. Brakuje mi słów. To trzeba wykształcić, jak różne ruchy rąk i nóg u perkusisty. Samo się nie zrobi.
- Pan pracuje na wschodzie? – zapytał z nagłym zainteresowaniem.
- Tak chwilowo – odparłem wymijająco. – Interesują pana jakieś kontakty?
- Kto to wie? – nie zdradził powodu swojego zainteresowania. – My z kolegą – ruchem głowy wskazał Gruszewskiego – jesteśmy prywatną inicjatywą, wszystko może się kiedyś przydać! – roześmiał się.
- A jaką firmę panowie reprezentujecie?
- Spółka „Liman”. Jesteśmy członkami jej zarządu – pochwalił się. – Usługi dla VIP-ów od A do Zet. Od sprzątania do dyskretnego, niecodziennego wypoczynku i zabawy. To właśnie nasza firma organizuje ten bal we współpracy z hotelem.
- Dzisiejszy? – upewniałem się.
- Tak, dzisiejszy też! – był pewien, że mnie zaskoczył. – Mamy już kilkunastoletnie doświadczenie w tym zakresie. Gdyby pan potrzebował jakiejś niecodziennej odskoczni od prozy życia, to tylko do nas. Zorganizujemy wszystko. Ale nie mówmy o tym, pani prezes prosiła, żeby się bawić, więc zapraszamy pana i panią – skłonił się Marcie – do baru. Bardzo proszę!

Nie wypadało odmówić. Tym bardziej, że tylko na to czekałem. Marta chyba też, bo nie kazała się długo namawiać. Zresztą, Bielawa zaprosił wszystkich, również Kostrzyńskich i wszyscy razem poszliśmy na wódkę.
Wakacyjne, czy też restauracyjne doświadczenia ze szwedzkim stołem nie na wiele się przydawały, bo tutaj nie było do niego dostępu! Stół obsługiwali kucharze, ubrani w nienagannie białe kurtki oraz czapki, a wybraną potrawę kelnerzy oferowali dostarczyć na stół, Tak samo jak i wybrane z baru napitki. Nikt tutaj nie mógł pobrudzić sobie rąk, czy też, niby przypadkowo, obdarzyć swoją niezręcznością niemiłego współbiesiadnika. To było niemożliwe.
Ciekawie usytuowano też bar. Sąsiadował ze szwedzkim stołem, ale jednocześnie znajdował się tuż przy szerokim przejściu do sali koktajlowej, która pozwalała na kontynuowanie przyjęcia w anglosaskim stylu, czyli na stojąco, chociaż przy ścianach znajdowały się kanapy. Można tu było swobodnie krążyć z kieliszkiem w dłoni i próbować poznać kogoś z wielkich, lub usiąść, przyglądając się innym. Na razie jednak panowały tu pustki. Wielcy jeszcze nie ruszyli się od stołów.

To nie mogło zakończyć się inaczej. Byliśmy zbyt trzeźwi i niezorganizowani, żeby tam dłużej zostać. Po demonstracyjnym wypiciu paru kropel alkoholu, wróciliśmy wszyscy do stołu. Ja pod pretekstem zjedzenia zamówionego tatara. Był znakomity, co poprawiło mi trochę nastrój, nieco zwarzony niedostępnością Doroty.
Miałem paskudne miejsce przy stole, gdyż pomimo niewielkiej odległości, siedziałem bokiem w stosunku do stołu prezydialnego i każdy rzut oka w tamtą stronę był zauważalny dla otoczenia. Niby to było usprawiedliwione, ale nie chciałem też przesadzać z prowokowaniem Marty. Więc chociaż Dorotka nie była zbyt odległa, to jednak nie udawało mi się skrzyżować z nią spojrzenia. Słyszałem i czasem widziałem, że tryska dobrym humorem, ale to wszystko nie było przeznaczone dla mnie. Nawet z Johnem skinęliśmy sobie głowami, przesłał mi też uśmiech, ja odpowiedziałem mu tym samym, jednak to było wszystko. Dorota, chociaż miała widoczność całej sali, nawet na mnie nie spojrzała. Mówiłem sobie w myślach, że to nie pierwszy raz, przecież znałem jej zachowanie, ale mimo wszystko, lekko się denerwowałem i powoli traciłem pewność siebie.
A Lidki wciąż nie było.

Rozmowy przy stole niezbyt nam się kleiły. Ja nie miałem zamiaru ujawniać się wobec Bielawy i jego znajomego, Joasia była zbyt młoda, aby narzucać swój styl, Marta nie miała takiego zwyczaju, Maciek nie znał tu nikogo oprócz nas, natomiast Artur, czyli Romka kumpel, też nie wiedział na ile może sobie z nami pozwolić. Domyślałem się, że to Lidka i Romek są zwornikami całego stołu, ale cóż mogłem zrobić? Byłem w kropce.

- Dobry wieczór! – usłyszałem głos Doroty, która niespodziewanie usiadła obok mnie na krześle Lidki. – Mam nadzieję, że dobrze się państwo bawicie!
Zaskoczony, chciałem poderwać się z krzesła, co wcześniej zrobili Bielawa i Gruszewski. Mieli lepszą widoczność i wcześniej ją zauważyli.
- Panowie, proszę siedzieć! – skrzywiła się. – Nie róbmy przedstawień!
- Na razie jest świetnie! – wyrwał się Bielawa, siadając z powrotem na krześle. – Tylko naszej pani prezes nie widać. Zaczynamy się już martwić!
Odwróciłem się nieco w jej kierunku, ale milczałem. Do mojego nosa dotarł zapach perfum i natychmiast pomyślałem o naszym ostatnim spotkaniu w jeziorze. A jeszcze ten widok…
Wcześniej nie zauważyłem, że jej suknia miała potężne rozcięcie z boku. A teraz, kiedy siedziała, suknia się rozchyliła i otoczona jedwabną pończochą noga wyjrzała na zewnątrz. Aż do połowy uda. Dokładnie tuż obok mojej.
Ależ mnie ruszyło! Że to pończocha, wiedziałem od niej, bo rajstop nie używała prawie nigdy. Kiedyś mi to sama powiedziała. Byłem niezmiernie ciekaw co jest powyżej jej krawędzi…
- Uniżone ukłony dla pani dyrektor! – uśmiechnąłem się, odrywając wzrok od nogi i spoglądając jej w oczy. – Bardzo się cieszę, że zdecydowała się pani spędzić dzisiejszy wieczór w moim sąsiedztwie! – palnąłem nieco bezczelnie. – Bo ja marzę, żeby dzisiaj z panią chociaż raz zatańczyć…
Myślałem, że się przynajmniej uśmiechnie, ale spotkał mnie zawód. Jakby nie słysząc moich słów, przeniosła spojrzenie na Bielawę.
- Właśnie chciałam państwa uspokoić, nic złego się nie stało – wyjaśniała. – Państwo Dalerscy będą za kilkanaście minut. Dostałam od nich informację, że nieoczekiwanie pechowo utknęli w drodze, ale już dojeżdżają.
- To świetnie, bo naprawdę się martwiliśmy! – odezwał się Gruszewski.
Postanowiłem ponowić próbę nawiązania rozmowy.
- Cudownie pani wygląda! – pochwaliłem, znowu patrząc jej prosto w oczy.
- Dlaczego pan mi dokucza? – odpowiedziała zimno, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Co ja takiego złego zrobiłam, że psuje mi pan humor? Tak na początku balu?
Zaskoczyła mnie niezmiernie. O co jej chodzi? Próbowałem wybrnąć z tej głupawej sytuacji.
- Ależ nie śmiałbym tego zrobić, zapewniam panią! – tłumaczyłem.
- A jednak! – westchnęła, rozkładając ręce. – Jest pan niepoprawny, panie… panie… – powtórzyła, jakby nie znała mojego nazwiska, po czym sięgnęła na stół po kartonik. – Panie Tomaszu Barycki! – przeczytała głośno. – Będę musiała pana zapamiętać! – oświadczyła, patrząc mi w oczy, po czym podniosła się z krzesła.
- A będę mógł poprosić panią do tańca? – próbowałem jeszcze się ratować.
Zatrzymała się za krzesłem.
- Nie mam zwyczaju tańczyć z nieznajomymi, proszę pana! – oświadczyła z ironicznym uśmieszkiem, po czym przeniosła wzrok na pozostałych obecnych przy stole. – Przepraszam państwa! – skłoniła się. – Muszę już wracać, życzę wszystkim udanego wieczoru! – uśmiechnęła się promiennie i odeszła swoim tanecznym krokiem.
Przy stole zapadła cisza.

Siedziałem ze spuszczoną głową i zamkniętymi oczami. Nie chciałem widzieć nikogo. Dorota publicznie wdeptała mnie w ziemię, bo przecież nasz dialog słyszano także przy sąsiednich stolikach. Tam też panowała cisza i dopiero po chwili zaczęły do mnie docierać pomruki rwanych strzępów rozmów.
- Co ty jej zrobiłeś? – usłyszałem w uchu wściekły szept Marty.
- Nic! – burknąłem, nie otwierając oczu.
- Słuchaj, czy mam stąd wyjść? – wysyczała jeszcze.
Otwarłem oczy. Nikt na nas nie patrzył. Na wszelki wypadek nikt nie chciał mieć ze mną niczego wspólnego.
- Idziesz ze mną na wódkę? – zapytałem tak samo cichutko.
Widziałem jak zagryza wargi, ale podniosła się z krzesła. Zrozumiała, że najlepszym dla nas wyjściem będzie chwilowa zmiana otoczenia.

Przy barze, nie zwracając uwagi na jej ciskające gromy spojrzenie, szybko pochłonąłem parę kieliszków żubrówki, a potem przeszliśmy do sali koktajlowej. Trochę się już zapełniła. Kilka par siedziało na kanapach z kieliszkami w dłoniach, było też kilka grup wieloosobowych, dyskutujących żywo, raczej na zupełnie nieważne tematy. Stanęliśmy z boku, aby nikomu nie przeszkadzać. W pewnej chwili skrzyżowałem wzrok ze spojrzeniem jednego z mężczyzn, który stał w grupie po przeciwnej stronie sali, ale akuratnie rozejrzał się dookoła. Skinąłem głową, a on odpowiedział mi tym samym, lekko się uśmiechając.
- Kto to jest? – zainteresowała się Marta.
- Pan prezes naszego byłego kombinatu – wyjaśniłem.
- Skąd go znasz?
- Byłem kiedyś u niego w sprawie pracy. Pewnie moja twarz wyłoniła mu się teraz z pamięci i nie potrafi jej z niczym skojarzyć. Siedzi przy stole przed nami.
- Coś ty zrobił tej prezesowej? – straciła zainteresowanie prezesem. – Możesz mi w końcu powiedzieć? O co poszło?
- Przestań, nic się nie stało! – bagatelizowałem sprawę.
- A ja jestem królową brytyjską! – warknęła. Po czym dodała. – Jeżeli Joasia będzie mieć teraz w pracy problemy, to nie wpuszczę ciebie do domu, zapowiadam ci to!
- Nie będzie miała żadnych problemów! – próbowałem łagodzić jej wściekłość.
- Ja cię uprzedzam! – powtórzyła. I dodała złośliwie. – A tak się chwaliłeś, że znasz panią dyrektor osobiście! – roześmiała się z ironią. – Wielki mi specjalista!
- Bo znam! – nie wytrzymałem jej kpin. – I normalnie mówimy sobie po imieniu!
Marta parsknęła śmiechem.
- Właśnie usłyszałam, jak sobie mówicie! – roześmiała się na głos, po czym wypiła swój kieliszek do dna. Niemal natychmiast podszedł no nas kelner. Skorzystałem z okazji i też opróżniłem swój, odstawiając pusty na jego tacę.
- Możesz się śmiać, ale to nie jest jeszcze koniec balu! Tak naprawdę to jeszcze się nie zaczął!
- Nie wiem czy dla nas nie powinien się właśnie zakończyć! – spoważniała w jednej chwili, mrużąc oczy. – Zastanawiam się, czy powinniśmy jeszcze wracać do stołu, czy pójść już spać. Jeśli mam się znowu za ciebie wstydzić, to wolałabym wcześniej wyjść.
- Przestań! – warknąłem przez zęby.
- Zapowiadam ci, jeśli jeszcze raz zrobisz z siebie albo ze mnie widowisko, to od razu pójdę na pociąg. Jakieś pieniądze na bilet mam, do domu dojadę. Nie mam zamiaru robić z siebie idiotki wieczoru!
- Marta, czy mogłabyś się opanować? – wysyczałem. – Spójrz na to z drugiej strony. Wydaje ci się, że mam problemy, chociaż tak naprawdę ich nie mam, ale zamiast wspomagać, to ty mnie jeszcze dobijasz! Kurwa, zaraz się upiję i faktycznie pójdziemy spać!
- Tak chyba będzie najlepiej! – odparła bez cienia skruchy.

Byłem wściekły. Cały wieczór układał się najgłupiej jak tylko było można. Lidki nie było, nie było nawet z kim porozmawiać, Dorota zrobiła mi scenę z durnego powodu, że zwróciłem się do niej przez „pani”, co zdążyłem już zrozumieć, bo tylko to mogło być powodem jej zachowania. A teraz jeszcze Marta mi dokłada…
Staliśmy jak dwa słupy, milcząc i nie patrząc na siebie. Nie miałem żadnego pomysłu na wyjście z tej sytuacji. Opuściłem głowę i tępo wpatrywałem się w piękny parkiet. Kurwa, tyle przygotowań, oczekiwań, biegania, zakupów i teraz mam to wszystko pieprznąć i stąd wyjść?
W głowie miałem pustkę. Do stołu nie chciałem wracać przed kolacją. Po co? Domyślałem się, że reszta towarzystwa z wysokim „ą” i „ę”, będzie nas teraz traktowała jak powietrze. Tutaj z kolei, nie było nawet z kim się napić. Chyba, że samemu.
- Napijesz się ze mną? – podniosłem głowę, spoglądając na nią.
- Zamknij się! – niemal nie otwarła ust. Nie patrzyła na mnie, lecz poza moje plecy. Coś działo się z tyłu, ale już nie zdążyłem się odwrócić. Czyjeś dłonie schwyciły i delikatnie unieruchomiły mi głowę.
To nie było agresywne, raczej delikatne i zabawne, mogłem siłą złamać tę blokadę, ale postanowiłem poczekać. Ciekawe, kto śmiał sobie pozwalać na taką poufałość! Zaambarasowany katastroficznymi myślami, nie domyśliłem się tego. Dopiero kiedy uścisk dłoni nieco zelżał, spojrzałem do tyłu.
- Lidka!!!
Odwróciłem się i schwyciłem ją w objęcia, po czym wykręciliśmy piruet niemal taki, jak w dniu tamtych pamiętnych imienin, przed jej matką.
- Jesteś wreszcie! – wołałem. – Tak za tobą tęsknię, a ty nie masz litości nade mną! Usycham z tęsknoty, a ciebie nie ma!
- Witaj, wodniku podstępny! – śmiała się serdecznie, ściskając mnie za szyję. – Ty cholero jedna! Diable jeziorny!
- Ty trzcino mazurska, smagana wichrami! Nie zburzyłem ci nadmiernie urody? – zapytałem, stawiając ją na parkiecie i łapiąc oddech po tych publicznych ekscesach. Lidka nie zważając na otoczenie, bezceremonialnie poprawiała swoją długą, szkarłatną suknię.
- Zaraz będziesz ją prasował! – odparła.
- Pani pozwoli, że sam się przedstawię, bo widzę, że Tomek jeszcze długo nie będzie miał na to czasu – usłyszałem głos Romka. – Tak się składa, że jestem mężem tej kobiety, którą pani mąż tak namiętnie obściskuje, a z doświadczenia wiem, że im to długo schodzi. Nazywam się Romek Dalerski!
Marta przedstawiła się, po czym od razu zapytała.
- I pan na to pozwala?
- Gdyby mnie pytali, to bym nie pozwolił, ale nigdy nie pytają! – oświadczył smutnym, bezradnym głosem.
Roześmieliśmy się wszyscy.
- Ty nie bądź taki bezradny, bo jeszcze ktoś uwierzy! – ripostowałem, po czym zwróciłem się do Marty. – Pozwól przedstawić sobie Lidkę, żonę tego pana, moją znajomą z mazurskiej krainy.
Podały sobie dłonie, a Lidka zupełnie niezmieszana nawiązała rozmowę.
- Obydwoje z Romkiem znamy Tomka od wielu lat i stąd to radosne powitanie! Mam nadzieję, że nie weźmie mi pani za złe demonstracji tych poufałości! – tłumaczyła się, roześmiana. – Bo my się wprawdzie bardzo kochamy, ale za to zupełnie platonicznie! To dlatego mój mąż jest taki spokojny! I bardzo się cieszę, że mogę poznać także panią!
- Nie wiem, czy i tak nie dostaniesz teraz jakiegoś kuksańca! – skomentował krótko Romek, witając się ze mną. – A Tomek po uszach! Wcale bym się nie zdziwił!
- Ja nie należę do gryzących, ani kopiących! – odpowiedziała Marta. Minę miała już znacznie weselszą. – Mnie również jest bardzo miło, że państwa poznałam!
- Lideczka, skarbie, wracasz mi życie! – wołałem, już odprężony. – Nawet nie mamy tutaj z kim się napić! Pijesz coś dzisiaj?
- A jak sądzisz? – odparła kpiąco. – Że przyszliśmy śpiewać nieszpory? – zachichotała. – Romek, proszę! Zorganizuj coś dla nas!
Romek skinął na kelnera, a Lidka konsekwentnie nadawała na wysokich obrotach.
- Ty wiesz co się nam przydarzyło w drodze?
- Skąd mam wiedzieć?
- Nasze auto odmówiło posłuszeństwa! – rozkładała ręce. – Na środku drogi!
- Nie gadaj! I co zrobiliście?
- A zepchnęliśmy go z ludzką pomocą pod jakiś blok przy bocznej ulicy i przyjechaliśmy taksówką! – zaśmiewała się. – Ciekawe, czy go jeszcze kiedyś znajdziemy!
- I dzięki temu możemy teraz obydwoje spożywać, bo żadne z nas nie będzie jutro kierowcą! – Romek zaprezentował dobry nastrój. – Tomek, nie piłem z tobą już dziesiątki lat. Musimy to nadrobić!
- Jestem tylko za! – oświadczyłem, biorąc z tacy kelnera kieliszek.

- Nie byliście przy stole? – zapytałem, po jego opróżnieniu.
- A jakże, byliśmy! – odpowiedziała mi Lidka. – Powiedzieli nam, że poszliście do baru.
- Ty, a co to za towarzystwo jest przy tym naszym stole? Patrzą na nas tak z wysoka…
- Ale masz problem! – parsknęła śmiechem. – To jest zarząd mojej firmy! To znaczy panowie są członkami zarządu. Musiałam ich zaprosić, bo to przecież „Liman” organizuje ten bal i inaczej nie wypadało. Nie ma się kim przejmować!
- A co to jest „Liman”? – zapytała Marta.
- To jest firma, w której Lidka zajmuje się robieniem przyjemności bogatym ludziom! – szepnął Romek. – Za całkiem niemałe pieniądze! – dodał rozweselony, po czym schował się za moimi plecami.
- Ale pojechałeś po bandzie! – śmiałem się wraz z nim. – Lidka, wyszkoliłaś sobie w domu niezłą konkurencję w docinkach!
Usiłowała utrzymać powagę, ale nie dała rady. Roześmieliśmy się wszyscy. Marta też.
- Jeszcze raz tak powiesz, to zmienię ci imię – oznajmiła nagle. – Wiesz na jakie? Takie na A. I nie będzie to ani Adam, ani Antoni. Bardziej zbliżone do Alfa.
- Musisz?
- Nie muszę, natomiast drugi wariant jest taki, że nasze dzieci nie będą miały ojca, bo cię zastrzelę!
- A co, jest inaczej z twoją firmą? – dopytywał się zza pleców.
- Inaczej! Przyjemność to ja robię tylko tobie, za darmo i nie w firmie, a w domu. Natomiast w firmie to ja nią zarządzam! Taka drobna różnica!
- Ja się nie znam na waszych zarządach. – ustępował.
- To nie zabieraj głosu, gdy starsi rozmawiają! – postarała się o ton belferki. – I marsz po zaopatrzenie dla nas! – roześmiała się. – Wykonać!
- Romek, to tak abyś poznał co to znaczy zarząd! – wytłumaczyłem mu.
Machnął dłonią z lekceważeniem. – Znam to na co dzień!
- A nie próbowałeś czegoś zmienić? Jakiś nowy system operacyjny zainstalować?
- Próbowałem! – roześmiał się i podszedł do Lidki, obejmując ją. – Ale się zabezpieczyła jakimś hasłem i nie daję rady! Brak opcji dostępu.
- Nie narzekaj, że nie masz dostępu! – Lidka zaprotestowała, ale już znacznie łagodniejszym tonem. – Gdybyś tylko umiał wykorzystać odpowiednie rozszerzenia…
- I wstawić wtedy swoje makro… – podpowiedziałem.
- W przyjazne środowisko… – dodała Lidka.
- To nawet antywirus by panu nie przeszkodził! – uzupełniła Marta.
Aż zginaliśmy się ze śmiechu, tak zgrabnie wyszedł nam ten zaimprowizowany dialog.

Sytuacja była o tyle korzystna, że Marta wzięła w niej bezpośredni udział. W ten sposób lody zostały przełamane i miała teraz pełne prawo poczuć się uczestniczką naszej grupy. Nikt jej nie lekceważył, ani nie zadzierał nosa; przekonała się, że między nami może czuć się swobodnie. Zauważyłem zmiany w jej twarzy, kiedy kelner przyniósł nam kieliszki i je opróżnialiśmy. Nie zaciskała zębów, a jej oczy też nie rzucały już błyskawic.
- Pytała pani o „Liman” – Lidka zwróciła się do niej. – To jest firma, która świadczy usługi dla ludzi na wyższych stanowiskach. Od sprzątania ich domów, poprzez ochronę, zarządzanie rezydencjami, zajmowanie się dziećmi, aż po organizowanie dla nich wypoczynku. Zbiorowego i indywidualnego. Weekendowego i urlopowego. Tak naprawdę, to Romek miał sporo racji – przyznała – mówiąc, że zajmujemy się robieniem przyjemności bogatym ludziom.
- To za co tyle wycierpiałem? – odezwał się zbolałym głosem.
- Dostaniesz rentę wojenną! – odpaliła mu Lidka.
- Wirtualną?
- Jako informatyk, powinieneś się nią zadowolić!
- A pani pracuje w tej firmie? – Marta trzymała się głównego wątku, ignorując ich dialog.
- Tak, Lidka jest prezesem zarządu! – wyjaśniłem. – A ci panowie, którzy siedzą z nami przy stole, to są jej podwładni.
- Warszawka! – wydęła usta. – Tak naprawdę, to ich toleruję, bo nie mam innych dobrych kandydatów na te miejsca. Kiedyś proponowałam Tomkowi, żeby u mnie pracował, ale nie chciał, więc na razie jest to co jest. Uważają się za warszawiaków i mną też gardzą, bo jesteśmy dla nich słoikami z prowincji – zaśmiała się. – Tylko, że nie ze mną takie numery. Trzymam ich krótko i do mnie nie ważą się pyskować.
- Czyli nie powiedzieli ci o awanturze? – zapytałem ostrożnie i od razu ugryzłem się w język. Po jaką cholerę o tym wspomniałem? Ale było już za późno.

- O jakiej awanturze? – Lidka zamarła, wpatrując się we mnie. – Czekaj, czekaj… – myślała głośno. – Ty, oni faktycznie nie chcieli czegoś mówić. Co tu się działo?
- Nic takiego! – próbowałem zbagatelizować całą sytuację.
- Tomeczku! Traktuj mnie poważnie! – objęła mnie. – Ja ci nie wypuszczam pustych balonów!
- To weź sobie kieliszek, bo na trzeźwo tego nie zrozumiesz! – odpowiedziałem.
- Mówisz? – zaśmiała się. Ale skinęła na kelnera.
- Widzę, że pani doskonale daje sobie z Tomkiem radę, nawet lepiej niż ja! – Marta wtrąciła się w nasz dialog.
- Pani Marto, przepraszam! – Lidka zabrała rękę, którą mnie obejmowała. – Chociaż znamy się z Tomkiem od dawna, to widujemy raczej rzadko. Proszę mnie nie uważać za konkurencję, z pani mężem łączą nas tylko przyjacielskie relacje! I nic więcej! Naprawdę!
- Marta! – objąłem ją. – Romek jest tak dobrym informatykiem, że odkryłby nawet wirtualne spotkania z Lidką. Nie musisz mi docinać. Nie masz o co być zazdrosna!
- A czy ja ci czegoś bronię? – odparła obojętnie, zrzucając moją rękę z talii. – Nie psuj mi kiecki, bo będziesz musiał prasować jeszcze jedną!
- Ja Tomka zastąpię i wyprasuję! – zadeklarował Romek. – Ale będzie pani musiała zdjąć przy mnie!
- Wow! – zaśmiała się Lidka. – Już to widzę! Pani Marto, dwóch specjalistów od prasowania się zebrało!
- W gębach są bardzo mocni! – poparła ją Marta. – Ciekawe jak zaprezentowaliby się z żelazkiem w ręce.
- A to ustrojstwo w rękę nie parzy? – dopytywał się Romek.
- Nie bardziej niż inne miejsca, do których panowie tak bardzo lubią sięgać! – odrzekła Marta, bezczelnie patrząc mu w oczy.
Znowu wybuchnęliśmy śmiechem.

- Mów, co się działo przy stole, bo coś się tam przecież działo! – zaatakowała mnie Lidka, kiedy przetrawiliśmy dialog Marty z Romkiem.
- A co się miało dziać? – spróbowałem znowu uniknąć szczegółów. – Była tylko pani prezesowa żeby usprawiedliwić waszą nieobecność i tyle.
- Więc kto się awanturował?
- Nikt! – rzuciłem.
- Po prostu Tomek zaczepiał tę panią – odważnie odezwała się Marta. Wypity alkohol rozluźnił jej tradycyjne obiekcje i pewnie postanowiła się wywnętrzyć. – No i dostał odpowiednią reprymendę. A teraz wstydzi się tam wracać, bo zrobił z siebie widowisko.
- Od kogo reprymendę, od Doroty? – Lidka zrobiła wielkie oczy i wykrzywiła usta w grymasie tłumionego śmiechu. – Oj, mój malutki! – chichotała i niczym przedszkolanka głaskała dłonią mój policzek. – Niedobra, nakrzyczała na Tomusia! – zaciskała zęby, żeby nie parsknąć. – A to brzydka Dorota! Lidka zrobi jej no, no, no! – pogroziła palcem wyimaginowanej postaci.
- Dobrze się pani żartuje, ale ja już miałam zamiar jechać do domu! – Marta nie podzielała jej wesołości.
- Dlaczego? – Lidka natychmiast spoważniała. – Czy padły jakieś niemiłe słowa?
- W zasadzie nie, ale pani Warwick wzięła ze stołu kartkę, głośno przeczytała Tomka nazwisko, po czym zapowiedziała, że je sobie zapamięta.
Lidka zdławiła śmiech, a Romek odwrócił się tyłem.
- Ty… przyznaj się! – Lidka spojrzała na mnie. – Jak ty do niej mówiłeś?
- Grzecznie mówiłem! Per „pani dyrektor”!
Lidka nie wytrzymała i opuściła głowę, chowając twarz w dłoniach. Jej ciałem wstrząsały paroksyzmy śmiechu. Po chwili odwróciła się i wyjęła z torebki chusteczkę, próbując osuszyć płynące z oczu łzy.
- Muszę iść do toalety! Przez ciebie, żartownisiu! – nie kryła wesołości.
- Skąd ten pani śmiech? – zapytała Marta. Chyba znowu zaczynała się czuć niepewnie.
- Pani Marto! – Lidka nieoczekiwanie schwyciła i uścisnęła Marty dłonie, jakby chciała dodać jej otuchy. – Dorota jest moją przyjaciółką, a Tomka zna jeszcze dłużej niż ja! Pani uwierzyła, że nie zna jego nazwiska?
- Dowcip sezonu! – zaśmiewał się Romek, przerywając Lidce. – Tomek, bardziej uwierzyłbym, gdyby zapomniała swoje, a nie twoje!
Jego słowa mnie zmroziły. To wszystko szło zbyt daleko.
- To skąd to wszystko? O co tutaj chodziło? – Marta nadal niczego nie rozumiała.
- Pani Marto, przecież to proste! Dorota już kilka razy prosiła Tomka, żeby nie zwracał się do niej per „pani”, bo od dawna mówią sobie po imieniu! A dzisiaj pewnie nie wytrzymała i dała mu prztyczka w nos. Tak Tomeczku?
Świdrowała mnie zadowolonym, łobuzerskim spojrzeniem. I co z tego, że miała rację?
- Idź już do tej toalety! – mruknąłem. – A jeśli spotkasz panią dyrektor, to powiedz tej zołzie, że jej nie lubię!
- Powtórzę, nie omieszkam! – weseliła się nadal. – Pani Marto, mogę prosić o towarzystwo?
- Bardzo chętnie! Tylko ja nie wiem, gdzie to jest.
- Ja wiem, poradzimy sobie. A wy idźcie już do stołu, bo za kilka minut rozpoczyna się kolacja.
- Tak jest! – zapewnił Romek, skinąwszy potakująco głową. – Będziemy przy stole!
Nie spieszył się jednak, bo jeszcze zanim obydwie wyszły z sali, już podawał mi pełny kieliszek.
- To po maluchu, póki nie widzą!

- Mówisz, że Dorota sobie pożartowała?! – nie tracił dobrego nastroju, kiedy wypiliśmy. – Naprawdę twoja Marta jeszcze niczego o was nie wie?
- Coś ty! Żebyś się w razie nie wychylił! Jak powiedziałeś o tym nazwisku, to aż mi się ciepło zrobiło!
- Kurwa, sam usłyszałem jak to zabrzmiało, ale było już za późno. Sorry, będę się pilnował. Słuchaj, Tomek, jest taki temat. Nie wiem dokładnie co one obydwie ustaliły, ale powiedzmy, że uzgodniliśmy z Lidką kilka spraw. Na przykład jeśli będziesz chciał tańczyć z Dorotą, to ja zajmę się zabawieniem twojej żony. Żeby nie siedziała samotna i później na ciebie nie narzekała.
Zrobiłem wielkie oczy. – Pieprzysz! Przecież ja się do niej nie dopcham! Tam przy stole prezydialnym siedzi prawie trzydziestu osób!
- I co z tego? Słuchaj, Lidka mi powiedziała, słusznie zresztą, że my we dwoje będziemy mieć jeszcze wiele okazji do tańców, ty z żoną też, bo ponoć byliście nawet ostatnio na balu sylwestrowym, a Dorota chce dzisiaj potańczyć z tobą. Więc ja jestem za! Zgodziłem się na taki układ i chciałbym, żebyś o tym widział. Masz wolną rękę i nie martw się o nic.
- Daj spokój! – nie uwierzyłem w taką możliwość. – Nawet jeśli Dorota tego chciała, to teraz nie tak szybko da się wszystko wyprostować. Ja do niej nie pójdę, bo się boję, że mnie znowu wyśmieje. A ona też do mnie nie przyjdzie. Pieprzę, najwyżej się urżnę i pójdę spać.
- Poczekaj, nie tak hop siup! Nie wiem czy wiesz, ale oficjalny bal jest do północy. A potem dziewczyny idą się przebrać i wracają na tańce. Do oporu! John za tańcem nie przepada, więc masz pole do popisu.
- Skąd to wiesz?
- Od Lidki, przecież ci mówię.
- I co, wtedy nie zrobi ze mnie idioty? Ja nie wiem, czy nie obraziła się naprawdę!
- Tomek, weź na wstrzymanie! Lidka chciała, żebyś znał cały scenariusz, bo to są uzgodnienia z Dorotą! Przez ostatni tydzień komputer aż się grzał, bo wszystko roztrząsały w szczegółach. Więc nie sądzę, żeby dla głupstwa zrezygnowała z czegoś, co wcześniej zaplanowała. Powtarzam ci jeszcze raz, w razie potrzeby zajmujemy się Martą, bądź spokojny. Źle jej nie będzie. To co, jeszcze po jednym?
- Nie, ja na razie rezygnuję. Przed nami mnóstwo czasu.
- W taki razie ja jeszcze jednego i idziemy.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wykrot · dnia 24.03.2013 20:09 · Czytań: 757 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 9
Komentarze
zajacanka dnia 24.03.2013 21:16
Powolutku akcja się toczy, choć chciałoby się przyspieszenia. Pytanie cały czas to samo: czy Marta w końcu dowie się o związku Tomka z Dorotą i o dzieciach? Czekam na cd, nieustannie :)
Ile to już stron, wykrot? Tysiąc? Niech będzie i kolejny, ale powiedz: tak czy nie?
Pozdrawiam, ciekawa okrutnie:)
wykrot dnia 24.03.2013 21:50
Tomek z Martą zostają w W-wie do wtorku. W niedzielę jedzą kolację z Dorotą, w poniedziałek z Dorotą, Lidką i Romkiem. We wtorek wyjeżdżają do domu, a Dorota odlatuje do Nowego Jorku.
Potem, w końcu marca, Dorota leci na dwa dni do Moskwy, skontrolować podległą firmę, na trzy tygodnie przed świętami Wielkanocnymi. I umawia się z Tomkiem, że drugi dzień Wielkanocy spędzą z dziećmi w domu Doroty.

Ale, jak zwykle, Tomek może se planować...

W piątek przed świętami powieść się już skończy.
zajacanka dnia 24.03.2013 21:53
Nie uśmiercisz go chyba?!
wykrot dnia 24.03.2013 21:58
Gorzej... dostanie od syna (adwokata) dokumenty i fotografie...
zajacanka dnia 24.03.2013 22:09
O żesz... (Szczerze, to gdzieś mi umknął fakt, że ma syna, tylko Joasię pamiętam, nie mówię o bliźniakach, ale trochę tego było, więc nie dziw się). A dokumenty - tylko mogę się domyślać. Czekam!!!
wykrot dnia 25.03.2013 20:09
Nie ma szans, byś się domyśliła czego dotyczą... :)
al-szamanka dnia 26.03.2013 21:30 Ocena: Bardzo dobre
Cytat:
które słuchały wszy­st­ki­ego z dużym za­ci­e­ka­wi­e­ni­em(.)


Cytat:
- Ja nie mówiłem(,) że będę czegoś ta­ki­ego próbował, ab­so­lu­t­nie nie!


Cytat:
- Za­cho­wuj się jak człowiek! – szepnęła mi do ucha.

wykrzyknik nie pasuje mi do szeptu

Cytat:
na­prze­ciw krzesła Johna i dygnęła w ukłonie,

dygnęła w ukłonie?... hmm, nie potrafię sobie tego wyobrazić. Akrobatyka?

Cytat:
- Tak(,) chwi­lo­wo – odparłem wy­mi­jająco.


Cytat:
Tam(,) przy stole pre­zy­di­a­l­nym(,) si­e­dzi pra­wie trzy­dzi­e­stu osób!

trzydzieści



Ha, Zajacanka zadała już Tobie pytania, które pojawiły się w mojej głowie podczas czytania, więc ich nie powtórzę. Odpowiedziałeś na nie.
Ale mam jeszcze jeden problem.
Pończochy.
Czy Ty myślisz, że kobieta będzie się czymś takim katować, tylko po to, aby mężczyzna miał jakieś tam wyobrażenia? ;) ;) ;)

Czytało się luzacko :)
gabstone dnia 29.03.2013 14:01
Się chyba nie doczekam tego zakonczenia...
wykrot dnia 30.03.2013 22:20
Cytat:
Cytat:- Za­cho­wuj się jak człowiek! – szepnęła mi do ucha.wykrzyknik nie pasuje mi do szeptu


Nie zgadzam się. Wg mnie to najlepsze podkreślenie irytacji i wściekłości osoby "szepczącej". Bo przecież to nie był zwykły szept.

Cytat:
Ale mam jeszcze jeden problem.Pończochy.Czy Ty myślisz, że kobieta będzie się czymś takim katować, tylko po to, aby mężczyzna miał jakieś tam wyobrażenia?


al-szamanko czy Ty nie znasz kobiecej logiki? Zadajesz takie naiwne pytanie...
A wytłumacz mi logikę katowania swoich nóg szpilkami. Przecież to czysto kobieca logika. Tylko po to, żeby mężczyźni mieli jakieś tam wrażenia. Kobiety robią to pasjami, szkodząc swojemu zdrowiu. Nieprawdaż?
To tylko taki maleńki przykładzik, bo nie będę przecież wspominał o stringach w zimie.

A tak naprawdę, to przykład z autopsji. Kobieta na pozór normalna i inteligentna... Mam uważać, że ma kuku na muniu, jeśli gardzi rajstopami?

gabstone przyjemności nigdy za wiele... :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty