Zdążył ją pocałować może raz, gdy ich cudowne pożegnanie przed jej domem zostało brutalnie przerwane.
-Julia, do domu! - wrzasnął jej ojciec i od razu, z rozpędu, zamachnął się na Jamesa. Cios mógłby zaboleć, ale zanim by padł, James zdążyłby pobiec do domu, wykąpać się i wrócić z powrotem. Bez trudu zrobił unik i cofnął się. Wiedziała doskonale, że bez najmniejszego trudu mógłby połamać mu wszystkie kości. Ale skoro nawet nie skontrował ciosu, musiał liczyć na polubowne załatwienie sprawy.
-Możemy porozmawiać? - zapytał spokojnie.
-Tato? Daj spokój - Julia złapała ojca za ramię i próbowała odciągnąć na bok. Odepchnął ją gwałtownie, aż zatoczyła się i wpadła na samochód. James wrzasnął i doskoczył do dziewczyny, z wściekłością patrząc na mężczyznę. Z rozciętej wargi dziewczyny pociekła krew.
-Idziesz do mnie? - spytał, ocierając jej usta swoim rękawem. Pokiwała głową. Szybko, bez zastanowienia. Spojrzeli po sobie i jednocześnie skinęli głowami. Jak na komendę odwrócili się i zaczęli biec.
Nim przebiegli pięćset metrów, chłopak spochmurniał. Wiedziała doskonale, o czym myśli. Właśnie wypowiedział wojnę jej rodzinie. To była wysoka cena, nawet jak na ich wzajemne relacje.
Nie wiedziała, dokąd biegną, ale po czterech kilometrach zaczęła przystawać. James również zwolnił.
-Jesteś tego pewna? - ponowił pytanie. Popatrzyła na jego ręce, opuszczone wzdłuż ciała, na zwinięte w pięści dłonie. Potem przeniosła wzrok wyżej, na bluzę, krótko ostrzyżone włosy i smutną twarz.
-A ty? - odpowiedziała pytaniem. Zmilczał odpowiedź i wskazał na niewielki dom na końcu ulicy.
-Idź, ganek jest otwarty. Zaraz cię dogonię.
Otworzyła drzwi, potknęła się o deskorolkę, potem o mały włos nie wyrżnęła czołem o kołatkę. Cofnęła się o krok i wpadła plecami na Jamesa.
-Tu nie straszy - uśmiechnął się. Wsadził klucz w zamek i wziął z szafki reklamówkę z zakupami.
-Zawsze zostawiasz zakupy w niezamkniętym ganku? - zmarszczyła brwi Julia. James wzruszył ramionami.
-Czasami. Wchodź.
Stanęła pośrodku niewielkiego saloniku. Ciemnobrązowa sofa, dwa fotele, stolik, elektryczny kominek, komoda. I dużo zdjęć. Z pewnym zakłopotaniem dostrzegła sporą fotografię Gemmy, jeszcze w stroju karate.
-Siadaj. Napijesz się czegoś?
-Wody - poprosiła, nie odrywając wzroku od zdjęcia. Powoli zaczęła zdawać sobie sprawę, że może zaszła za daleko.
Chwilę później stanęła przed nią szklanka mineralnej. James pił colę z prosto z butelki.
-Nie chcesz? - podsunął jej napój pod nos. Odsunęła się, marszcząc czoło.
-Nie, dzięki - skrzywiła się, bo doleciał ją słodki zapach, jakby zbyt ciężki na colę. Przez chwilę usiłowała sobie przypomnieć, skąd znała ten aromat, ale wkrótce dała sobie spokój.
-Jak warga?
-To nic, James - powiedziała spokojnie, bo wyczuła w jego głosie nadchodzącą burzę.
-Uderzył cię - warknął.
Julia wzruszyła ramionami. Zwykły, najzwyklejszy gest, który równie dobrze mógł nic nie znaczyć. Ale James dostrzegł jednocześnie, że odwróciła wzrok.
-Czy on... - zaciął się, a wzrok dziewczyny, w którym wyczuwał lodowaty chłód, choć wciąż nie patrzyła na niego, wcale nie pomagał.
-James, odpuść - odstawiła szklankę. Chłopak usiadł obok, włączając cicho telewizor i przyciemniając światło. Po chwili oboje leżeli na kanapie, ściśle otoczeni ramionami. Wciąż jednak w ubraniu.
-Przykro mi - usłyszała w którymś momencie jego szept. Udała, że to do niej nie dotarło. Jej też było przykro. Zaszli daleko, już dużo musieli poświęcić, a minął ledwie tydzień, odkąd zdecydowali się być razem.
-Nie boisz się, że będziesz miał kłopoty? - wymamrotała mu prosto do ucha. Chłopak parsknął cicho.
-Niech spróbuje... - był to szept tak nikły, że ledwo go wyłapała. Ułożyła się wygodniej na jego ramieniu i zamknęła oczy. Jeszcze zanim odpłynęła, starała się zapamiętać odgłosy domu i te płynące z zewnątrz, żeby zareagować, gdyby coś się działo. Tej sztuczki nauczył ją James. Wiedziała, że człowiek automatycznie reaguje na pewne anomalia, ale to on pokazał jej, jak wyczulić zmysły na wszystkie ewentualności.
Dlaczego się zbudziła, nie wiedziała. Gdy otworzyła oczy, wszystko zdawało się w porządku. Meble na miejscu, żadnych niepożądanych hałasów... Przewróciła się na bok i wtedy zauważyła, że James zsunął się na podłogę i leży dziwnie skurczony.
-Hej, James! Wstań, nabawisz się skurczów.
Jakby w odpowiedzi na jej słowa, chłopak drgnął nerwowo, zrobił kilka niekoordynowanych ruchów, po czym opadł bezwładnie na podłogę. Julia już przy nim klęczała.
-James, co z tobą? - uniosła jego głowę i z przerażeniem zobaczyła, że twarz chłopaka jest sina. Był przytomny. W jego oczach zobaczyła odbicie własnego strachu.
-James, proszę... Dzwonię na pogotowie - zdecydowała. Wykręciła już numer i poczuła, że ogarnia ją panika; nie znała adresu, a oczy Jamesa uciekały pod powieki; stracił przytomność. -Zostań - szepnęła, zdając sobie sprawę, że bez sensu i popędziła do drzwi.
Na szczęście zostawił klucz w zamku. Nie czując tego, że bose stopy kaleczy odłamkami szkła, wybiegła na ulicę i załomotała w drzwi sąsiedniego mieszkania.
-Pomocy! - w słuchawce słyszała już głos dyspozytorki, ale nie była w stanie odpowiedzieć. Teraz już nie pukała, a waliła rytmicznie obiema rękoma w dębowe drzwi. -Błagam...
Na progu pojawił się jakiś blondyn, koło trzydziestki, ze zmarszczonymi groźnie brwiami.
-Proszę, niech mi pan pomoże, on nie... - osunęła się na podłogę. Z wdzięcznością zauważyła, że koleś nie trzasnął drzwiami, ale pochylił się nad nią.
-Co się stało? Potrzebujesz pomocy?
-Pogotowie... - wymamrotała, wciskając mu w dłoń telefon. -Błagam... James... Tam...
-Dobrze, już dobrze - pokręcił z niecierpliwością głową, rzucił parę słów do telefonu i złapał ją za ramiona.
-Zatruł się - jęknęła. Teraz już wiedziała, dlaczego zapach coli był taki dziwny. To wcale nie była cola. -Chryste - poczuła piekące łzy pod powiekami.
Pamiętała przecież tą formę aminy aromatycznej, najprostszą z możliwych, anilinę, znaną też jako fenyloamina lub aminobenzen. Anilina to ciecz bezbarwna, brunatniejąca na powietrzu, o charakterystycznym zapachu. Wchodzi w skład trupich jadów. Jest substancją silnie trującą. Działa toksycznie przez drogi oddechowe, po połknięciu i w kontakcie ze skórą.
-Już dobrze - powtórzył, pomagając jej wstać. -Kto się zatruł?
-James - pomachała niemrawo w stronę domku.
-Karetka już jedzie - faktycznie, słyszała w oddali ponury jęk syreny.
Co się działo później, nie miała pojęcia. Kolejna godzina była przerażającą, zamazującą się plamą. Ratownikowi, który chciał jej wstrzyknąć środek na uspokojenie, rozwaliła nos, bo jednocześnie nie pozwolił jej wsiąść razem z Jamesem do karetki. Ocierając obolały organ, machnął ręką.
-Okej, wchodź. Ale nie zabij mnie po drodze.
Klęczała przy chłopaku, przypiętym do noszy i patrzyła na kroplówkę oraz inne rurki, które z niego wychodziły.
-Czy on... - pielęgniarz spojrzał na nią spod oka, najwyraźniej wciąż nie przebolał jej ataku, ale odpowiedział.
-Wygląda na to, że nie przyjął dużej dawki. Na pewno jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo, anilina jest dopiero śmiertelna przy przyjęciu dwudziestu gram, ale kilka dni chyba będzie musiał poleżeć.
-Przepraszam... - szepnęła, ściskając dłoń chłopaka. -Wpadłam w panikę i nie wiedziałam, co robię...
-To akurat zrozumiałe - uśmiechnął się. -Nie wyglądał najlepiej - ruchem głowy wskazał Jamesa.
-Oni chcą go zabić... - nie zdawała sobie sprawy, że mówi na głos. Pielęgniarz spojrzał na nią uważnie, ale nie zapytał, co miała na myśli.
Kiedy siedziała w szpitalu na poczekalni, podeszło do niej dwóch mężczyzn. Mignęła jej przed oczami odznaka policyjnego detektywa. Cofnęła się odruchowo i, wiedziona jakimś impulsem, poderwała się na równe nogi.
-Poczekaj - ktoś złapał ją za ramię.
-Ja nic nie wiem - wymamrotała bez sensu. Policjanci spojrzeli po sobie.
-Musimy porozmawiać.
-Ja nic nie wiem - powtórzyła i wyrwała się z uścisku. Zaczęła biec. Na początku wolno, potem coraz szybciej. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że ją gonią. Nie słyszała krzyków.
-Stój! Policja! Stać!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 22.08.2008 11:07 · Czytań: 733 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: