Mam kilka lat, a może nie mam nawet roku. Nie słyszę nic oprócz jej krzyku. Nic, tylko krzyczy na mnie. Krzyczy bo nie chcę zjeść tej przeklętej owsianki. Biorę to co mam pod ręką, a że trafia akurat na widelec. Wbija się on miękko w jej dłoń. Krzyczy jeszcze głośniej, i ten przeraźliwy wrzask mam w głowie do dziś. Za karę zaprowadza mnie do piwnicy. Ciemno tu, zimno i wilgotno. Przyglądam się ścianom, ale w tym mroku nie jestem w stanie niczego dostrzec, zamyka za sobą drzwi i nic nie mówi. Uspokoiła się. Myślę tylko o tym, że tego wieczora mój żółty miś będzie spał samotnie i będzie mu z tego powodu bardzo smutno. Dreptam do najmniejszego kąta, siadam bezkarnie na podłodze, gdy nagle coś zaczyna wędrować mi po nodze, wspina się coraz wyżej i wyżej, w końcu zatrzymując się na barku. To stworzenie patrzy na mnie. Nie gryzie, a to może oznaczać początek dobrej znajomości. W nieprzebitym mroku jedynie jego czerwone świecące oczy są widoczne. Później dowiedziałem się, że to szczur i że należy je tępić. Nie rozumiałem, dlaczego. Nie rozumiałem z prostego względu, Zygfryd jak go przelotnie w swoim dziecięcym mózgu nazwałem, został moim przyjacielem. Rozumieliśmy się bez słów. Tak mądrze na mnie patrzył, jakby potrafił rozpoznać słowa, których nawet ja sam nie potrafiłem określić. W końcu byłem takim małym brzdącem.
Zygfryd opuściwszy mój bark rusza na polowanie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że szczury buszują głównie w śmietnikach i może z tego względu budzą powszechne obrzydzenie. Wrócił o pustym pyszczku. Nie powiedział nic, ale ja to wiedziałem. Powoli wspina się na swoje stare miejsce, i jakby z góry obserwuje mój oddech. Nikt do mnie nie zagląda, nikt nic nie mówi, wtedy pojąłem, że cisza może być dużo gorsza od krzyku. Bałem się ciszy, a Zygi nie potrafił do mnie przemówić ani słowem. Powoli zaczynam robić się głodny, ale najbardziej na świecie chce mi się pić. Do zaoferowania jest jednak tylko deszczówka, która powoli skapuje z dziury w dachu. Nadstawiam otwarte usta i kilka kropli skapuje na mój język. Wtulony z drobne ciałko Zygiego w końcu zasypiam.
Światło zapalone nagle budzi mnie padając wprost na źrenice. Stoi tam, ma obandażowaną rękę co jednak jest tylko i wyłącznie jej winą, powinna była uszanować moją niechęć do tej papki. Znów krzyczy, ale po raz pierwszy cieszy mnie to. Próbuje się nawet uśmiechnąć do niej, ale jej mina jest zbyt groźna. Chwyta mnie za ubranie, zupełnie tak jak robią samice kota, tylko, ze koty są bardziej czułe niż ludzie. Bo ludzie, to najgorsze ze wszystkich zwierząt. Niesie mnie tak jak worek śmieci, i przez jedną chwilę zaczynam się panicznie bać, ze rzuci mnie do śmietnika i trafię do wielkiej skrzyni która zmemła mnie i wypluje. Zaczynam przeraźliwie płakać, za co dostaje w twarz. Ból mnie opamiętuje i zamilkam. Wdrapuje się ze mną na samą górę, nie wiem, dlaczego nie możemy jechać windą, byłoby wygodniej. W mieszkaniu cieplej, milej, sadza mnie na krześle, a sama parzy smolistą ciecz.
-Na co się gapisz? –rzuca w moim kierunku, gdy mimowolnie obserwuje jej ruchy. –To Twoja wina. Twoja! Ty wstręty bachorze! Powinnam była Cię wyskrobać!
Tak mamo powinnaś. Tylko dlaczego tego nie uczyniłaś? Niedopałek papierosa powoli wypala dziurę w nowym stoliku z Ikei. Specjalnie wybrałem ten sklep, tylko tam mogłem dostać czarne meble. Czarne meble są w cenie, i w dobrym guście. W czerni można ukryć wszystko, jest taka niepozorna. Może będę musiał zainwestować w nowy? Śniła mi się Maria. Była martwa. Ten sen był tak realny, że sądziłem nawet, że ta sytuacja miała miejsce w rzeczywistości. Jednak nie słyszałem policyjnych syren, a przecież na pewno by przyjechali. Chcieliby mnie przesłuchać, w końcu jestem jej bliskim sąsiadem. Dzieli nas zaledwie 10 metrów. Tak blisko, a tak daleko. Nie pójdę dziś do pracy. Podjąłem tę decyzję całkiem spontanicznie. Pod wpływem emocji czy jakby to rzekł prokurator w afekcie. Tak, afekt jest tu bardzo trafnym słowem. Może by zadbać o swoją kondycję?
Dawno nie biegałem. Z tej okazji więc założę pomarańczowe spodenki i koszulkę z tego samego kompletu, ale czy nie będzie mi zimno? Dla pewności jeszcze rękawiczki. Uszyte przez babcię, a przynajmniej tak myślę, bo nie potrafię sobie tego przypomnieć. Babcia dziergająca rękawiczki dla swojego ukochanego wnuka, jaki to piękny obrazek. Biegnę równym tempem z przyspieszeniem stałym, a może bez? Fizyka nigdy nie była moją mocną stroną, może dlatego przyspieszam bardziej w celu potwierdzenia swojej teorii niż z potrzeby serca. Po drodze wymijam dziadka, który zamiast posłusznie przewracać się w grobie, na przekór życiu biegnie po lepsze zdrowie. Tylko po co? Zostawiam go daleko w tyle. Mijam jeszcze młodą dziewczynę z słuchawkami w uszach. Leci akurat Sen o Warszawie, nie wiedziałem, że ktoś jeszcze tego słucha. Po 10 minutach dopada mnie nieludzka zadyszka. Łapię oddech liczę sobie do ośmiu. Nie do dziesięciu czy pięciu, do ośmiu ot taka fanaberia. Tętno powoli wraca do normy. Kiedyś jeszcze będę mistrzem! Mistrzem biegu leśnego, jak to dumnie brzmi. Zobaczycie! Nikt jednak nie reaguje na moje słowa, bo paradoksalnie nikogo wokół nie ma. Zrezygnowany siadam na ziemi. To co Mateusz, pora na papieroska? A nie odmówię.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt