- Władek trzeba bydlęta oporządzić! A ty tylko pleciesz te kacapoły na okrętkę! Państwu może już obrzydło wysłuchiwanie!
To moja ślubna Aniuta halape rozdarła, bo zdzierżyć nie może, że ja porozmawiać chce o rzeczach do, których baby wtrącać się nie powinny.
- Aniuta zara przyde! Podrzuć słomy parszukom[1], bo do Chińczyków się dotupio. Sam żwir został, a jesienio znów gnoju zabraknie, żeb na kartoflisko rozrzucić.
Władek zadumał się jak sęp nad padliną i podrapał po siwiejącej czuprynie. Ręką sięgnął do kieszonki w letniej koszuli i wyjął niedopalonego papierosa.
- Proszę panie Władysławie!
Miastowy usłużnie zajechał z dłonią pod sam nos, w której trzymał ledwo napoczętą paczkę zagranicznych papierosów.
- Proszę niech się pan poczęstuje.
Gadał tak słodko jak lep, co wabi muchy.
- Oj nie trzeba!- odparł Władek.
- Ja tam wole swojskiego cybucha zapalić, choć machorka może nie tak pachnąca, ale jak w płuca pójdzie to, aż oczy wybałuszyć można.
Podziękował grzecznie, choć kręciło go jak robaki w zadzie, żeb tego miastowego zapalić.
No, ale że honor swój ma, to tylko udał obojętność na propozycję.
- Na czym to ja skończył państwu opowiadać?
Żekł się i wypuścił kłąb siwego dymu, co śmierdział jak stara onuca z gumofilca. Jednak swoje zalety taka machorka miała, bo żadna mucha ani krwiopijca w obrębie metra nawet nie bzyknął.
- Opowiadał pan, panie Władysławie o Antonim i Unijnym biznesie.
Wtrąciła Klara.
Kobieta nad podziw urodziwa jak na miastowo panio. Biodra miała krągłe, choć na chłopski gust może ciut przymałe, bo przy połogu biedaczka będzie musiała wyżej zadek unosić, żeb bezpiecznie potomstwo na świat wydać.
Za to piersi, że dech zapierało. Jak wychodziła do ogródka tylko w tych opalaczach, podsmalić się na słońcu, a i tak już była czekoladowa prawie.
Twarz prawie anielska, chyba jednak miastowe jedzenie nie służy, bo jakoś mizeroto trochu ściągnięta. Tu też jadła jak wróbelek, za to jej gach pałaszował w nieswoje duchy, a i postury Goliata. Na drwala by się nadał.
- A tak! Już pamiętam.
Ot widzo państwo! Jak to baba zaputa we łbie, człowiek zapomina o czym przed chwilo gadał.
Władek puścił jeszcze chmurę dymu, żeby jakie przybłędy nieproszone bzyczeniem nie zawracali głowy.
- Było to jakoś przed świętem Matki Boskiej Zielnej, bo i letniki jeszcze na kwaterach w Zaścianku byli.
Baby kwiatki suszyły na wianki co to potem palone, mary i złe moce odpendzajo.
Jak trzeba to i zauroczonego bachora okadzić, żeb złe oczy zdjąć.
Wioska nasza nie za wielka. Ot z siedemdziesiąt dymów, choć dusz coraz mniej.
Zasępił się Władek i spojrzał tylko na wysłużone drelichowe spodnie, kolorem przypominające już tylko wypłowiały błękit, rychło zwiastujący deszcz.
- Świeć Panie nad ich duszami i Wieczne Odpoczywanie racz im dać Panie.
Wymamrotał jakby sam do siebie i szybko machnął ręka znak krzyża na piersi.
- Młode do bloków się porozjeżdżali luksusów miastowych pozażywać, obrotniejsze to na za granice się pokusili, bo tam niby chleb smaczniejszy. Kto tera ojcowizne chce obrabiać, jak wszystko można kupić, a jak trzeba to i do chaty przywiozo.
Władek zobaczył, że letnikom nie w smak takie nastawanie na ich, to z razu okręcił kota ogonem i opowiada dalej.
- Była u nas na pokojach jakaś magisterka czy insza profesorowa, bo jak z PKSu odbierał to myślał, że krzyż pęknie w poprzek, kiedy na furmanke walizki ładował.
Pomyślał sobie, może jakie konserwy taszczy, jakby nasze jedzenie nie pasowało.
Pytać tak z razu nie wypadało, to tylko przykucnął i dawaj kufry na wóz pakować.
Przy ostatniej to aż piardnął z wysiłku, ale nie zauważyła na szczęście.
Klara lekko się uśmiechnęła błyskając perłowymi ząbkami, równiutkimi jak klawiszki w organach na których pijany organista psalmy wygrywa, bo na trzeźwo jakieś fałsze tylko wychodzo.
Jej gach tylko w brode się podrapał, cham chciał gębę zasłonić, żeb nie zobaczył śmiechu.
Ciekawo jak on by postękał, przy takich walizach po całym dniu przy zbożu.
- Zawiózł to miastowo do chaty i myślę jak te kufry pościągać, a z wysiłku w galoty nie popuścić?
Tu z pomoco przyszła moja Aniuta. Kiedy zobaczyła letniczke, to aż z zachwytu rozpromieniała. Bo to pierwsza u nas na kwaterze była.
Zaraz zabrała jo na pokoji, żeb zobaczyła czy czego jeszcze nie trzeba.
My ludzie skromne i za wiele wygód u nas niema.
Najsamprzód kobyłke wyprzągł i siana dał, bo cały dzień robocza była.
Wwlókł jakoś bagaży do domu i stanoł jak durny, co pierwszy raz aeroplan na niebie zobaczył.
Magisterka przecudnej urody była. Włos anielski do samych cycków sięgał, jak odbierał z PKSu to jakoś komednie poskręcane miała.
Sukienka jak mgła, co po sitowiu o świcie się snuje, spływała ledwo zakrywając zadek.
Twarz cudna jak Matka Boska z księdzowego obrazka.
Moja Aniuta zakipiała, że tak się wpatrzył jak w ikone.
Przez to dwie nocy na leżance spał, kości na kaflach prostując, choć wiek już nie rad, by takiej rehabilitacji zażywać.
Potem się dowiedział, że to książki tak taszczyła, bo jakieś egzaminy biznesowe na jesień miała zdawać.
Klara podsunęła się bliżej gacha, a ten obłapał łapskiem jak niedźwiedź drzewo, co to na nim leśne pszczoły gniazdo z miodem majo.
- Ot widzo państwo, ja tak gadam po próżnicy, a nawet zapomniał powiedzieć jak miała na imię magisterka.
- Właśnie, właśnie panie Władysławie.
Oswobodziła się z łap habala, bo może czucia nie ma troglodyta jeden.
- Jak miała na imię ta pani?
Zaciekawiona Klara czekała na odpowiedź jak dziecko prezentu pod choinką.
- Na imię było jej Marianna.
Władek i uśmiechnął się sam do siebie.
Marianna była na kwaterze już prawie niedzielę i co dziwne? Wszystkim się interesowała.
Bo co się dziwić miastowym jak bydlątka na filmach tylko widzo.
Tu na żywo można zobaczyć, a i w krowacze gówno przez nieuwagę wdepnąć.
Szedł przez ulice, chyba do sklepu Gsu papierosy kupić? Bo swoja machorka się skończyła.
Pomyślał, może Bronka spotkam to jakiego wiśniaka wypijem za sklepem.
Dzień był słoneczny, a że sobota tak i mniej roboty w polu, żeb w niedziele do kościoła na sume być wypoczęty. Kiedy zarobiony to i kazanie proboszcza smakuje jak przekisłe ogórki.
Przechodził koło studni przy, której kiedyś z innych wiosek idąc do kościoła, nogi myli z piachu i dopiero kościołowe lakierki wzuwali.
Tera paniska to taksówkami, zajeżdżajo, choć i wielebny niczego sobie autko sprawił, bo niby, że parafia duża, to i do wszystkich z posługo zdążyć musi.
Miał już mijać dom Wiktora, kiedy głos usłyszał.
- Władek! Władek!
Obejrzał się za siebie i na boki, ale ni żywej duszy nie widać. Zląkł się nie na żarty.
Pomyślał, że to czort kusi żeb do studni zajrzeć, a potem za łeb w odmęty pociągnie.
Stanoł jak zamurowany i choćby traktor jechał to nie zlazłby z drogi.
- Władek! Co ty głuchy?! Czy co?
Zza chaty wyszedł Antek i przyglądał mi się jakby pierwszy raz w życiu widział.
Mnie cała krew do nóg odpłynęła i pobladł jak obrus na Wielkanoc. Chciał coś powiedzieć, ale jakaś niemoc gardło zajęła i tylko klapał gembo jak ryba wyjęta z wody.
- Chłopie, co z tobą?! Ty chory czy jak?
Dalej pytał Antek
- Choć posmakujesz świeżego spustu to od razu życie wróci.
Wtedy jakby kto pustym workiem w łeb zdzielił, stał jak wryty i nie mógł dojść do siebie, ale ocknął się z letargu po tym jak mnie Antek w pysk strzelił, bo myślał że jaki zawał mnie chwycił.
- Oj Antek! Mało, co spodni nie zapaskudził.
- Władek, co ty? Diabła zobaczył w biały dzień czy co?
Antek patrzył na mnie jak na ducha.
- Oj Antek ja już myślał, że moja godzina wybiła.
Odzyskawszy czucie w jenzyku odpowiedział.
- Choć wypijem po szklance ze świeżego spustu to i troski przejdo jak ręko odjął.
Poszedł ja za Antkiem przez skrzypionco bramke do jego obejścia. Mineli rozpadajonco się ze starości letnio kuchnie, bo za interesem czasu poładować nie miał, a zimo co za robota przy budowlance.
Przysiedli pod rozłożysto gruszo, tak w cieniu. My nie tak jak miastowe spragnione słońca. Oni to zady od rania do wieczora by smalili. Choć dobrze popatrzeć na te letniczki co wystawiajo się do smalenia, a miendzy kumpiaczkami[2] tylko sznurek przeciągnięty, bo to ichnia taka moda.
- Wiesz Władek, co ja ci powiem.
Zaczoł rozmowe Antek polawszy z butelki na trzy palcy w szklanki. Wody one z dwie niedzieli nie widzieli. My tutejsze to za takie głupoty nie robim awantur. Aby co w środku było.
Przyjemny zapach swojskiej samogonki nos podrażnił jak świeży gnój z pola na jesień i od razu lżej na duchu stało.
- Wrócił mój zięć zza granicy, co u Niemca się najmował przy machorce. Mówił, że robota cienżka. Najsamprzód na kolanach łaził jak liści zrywał.
- A no! Robota przy tym marudna- dodał ja.- Na kolanach to może za pokute, że tu wałkoń był do roboty.
- Ale posłuchaj Władek jakie on nowiny mnie przywióz z tych saxów.
U Niemca to bimbrujo ze wszystkiego, nawet i z kwiatków, a co ciekawe to legalnie, bo w sklepie kupić można.
Ja zbaraniał i oczy wybałuszył, choć jeszcze nic nawet na jenzyk na sprobowanie nie wzioł.
- Jak to tak? Samogon w sklepach sprzedajo?
U nas to kiedyśniejsza milicja bimbrowników jak bandytów ganiała, choć same łajzy niemyte w kieszeń brali, żeb oczy przymnknońć.
- No widzisz, my niby w Europie, a zawsze z zadu za wszystkimi.
Choć mówił, że ichni samogon, co jego Sznaps nazywajo, niskoprocentowy.
Nawet czterdziestu gradusów[3] nie ma.
Zaśmiał się ja się wtedy i pomyślał.
Ot inteligencja zasrana, żeb choć jenzyki nie ścierpli, bo szwargotać trudno by było.
Podniósł swojo szklanke i stuknął się z Antkowo. Szkło miłym pobrzękiem zachęciło do przechylenia.
Najpierw poczuł coś jak wanilie, potem pieczenie w gardle, a na koniec jakby, kto obuchem w łeb przywalił. Wzdrygnął się i chuchnął przepalonym powietrzem.
- No i jak?- Zapytał Antek zaciekawiony- Dobra?
- Dobra Antek! Dobra, aż w oczach pociemniało, tylko coś troche za mleika[4].
Antek skrzywił się nieco, że zachwytów tak mało dostał. Wyjął notatnik z zadniej kieszeni w spodniach i zaczoł coś kreślić ołówkiem, co raz go śliniąc na lepsze pisanie..
- Co ty tam gryzmolisz? – Zapytał ja zaciekawiony.
- A nic, muszę chyba recepturę pomieniać, bo za dużo wanilii nasypał.
Odpowiedział i dalej mazał w kajecie.
- To, co za interes masz, że mnie tak naskoczył koło studni?
- Oj Władek widzisz, bo i by zapomniał.
Pomyślał sobie interes rozpocząć. Skoro w tej unii można bimber legalnie sprzedawać w sklepach, to może i u nas by się przyjął?
Spojrzał ja na niego niczym świnia w puste koryto i uszom nie wierzył.
- No, bo przecież sam wiesz jak letniki, co na kwatery przyjeżdżajo, łakomie lubio wypić naszej samogonki.
Ciągnął Antek.
- Choć potem, śpio jak borsuki do południa, to na wieczór znów chco posmakować na nowo.
Tak my dyskutowali z Antkiem z dobre pół godziny, popijając jego nowość, o nazwie „ Zaściańska Wanilia”, chyba od cukru waniliowego nazwe zapożyczył.
Wtem jak na skaranie Boże, w obejściu pojawiła się Marianna.
Ubrana była tylko w krótkie majtki postrzępione, jakby jej bezpańskie psy nogawki poodgryzali i koszulke ledwo wymionka zasłaniającą.
Ja zbaraniał kiedy jo zobaczył. Antek o mało, z pieńka nie spadł, tak ochoczo do zapoznawania wstawał.
- O tu pan jest panie Władysławie.
Rzekła tak słodko, że mnie wanilia odbiła się w środku.
- Właśnie pana szukałam, a pani Anna powiedziała, że może tu pana znajdę.
Poderwał się na równe nogi, choć zwacieli trochę i żeb nie grusza, rozłożyłby się przed nio krzyżem, jak młode ksiendzy po świenceniach co przed ołtarzem leżo.
- A co się stało?
Starał się nie bełkotać jenzykiem choć czuł, że słowa jakoś koślawo z jadaczki wychodzo.
- Chciałam zobaczyć trochę okolicę i myślałam, że za przewodnika pana wezmę?
Patrzyła prosto w ślepia jak zając na drodze w światłą taksówki.
- No czemuż nie! Ja zawsze służe pomoco.
Choć czuł, że jakby poszedł z nio na spacer, to gdzie w rowie noc by spędzał, bo nogi jakieś mientkie się zrobili.
- Widzę, że jednak nie w porę przyszłam, bo pan chyba zajęty?
- Nie! Nie!
Rzekł tak bardziej dla kultury niż prawdy.
- My tu z kolego trochu o takich sprawach miejscowych rozmawiamy.
Spojrzał na Antka i osłupiał.
Stał niby pokutnik przed Świentym obrazem. Morda mu się rozdziawiła i wpatrywał się w nio jak spragniony na studnie.
- Oj widzi panna Marianna, kultury to u mnie jak u parobka, jakiego. Chciałby ja zapoznać kolege mojego serdecznego Antka Rybke.
Szturnoł jego, żeb durno mine zmienił i wstydu nie przynosił.
- Bardzo mi miło pana poznać. Jestem Marianna Biebrzańska.
Powiedziawszy to wyciongneła dłoń na przywitanie. Antek po kuksańcu jakby ożył, wzioł dłoń w swojo grabe i plasnął nieogoloną mordą wierzch renki i wydukał.
- Antek Rybka jestem.
Renki nie puskał. Mnie aż duchoty wzieli jak zobaczył, że swoje pyszczysko z trzydniowym zarostem znów do całowania pcha.
Musiał jakoś reagować, żeb z tej durnowatej sytuacji z czysto gembo wyleźć. Szturchnął Antka jeszcze raz i powiedział.
- Może panna Marianna siądzie w chłodku na minutke, a zaraz pójdziem okolice oglądać.
- A tak, z miłą chęcią.
Odpowiedziała i usiadła na pieńku.
- Co to za taki piękny aromat wanilii się rozchodzi?
Zapytała i zaczęła zerkać na boki.
- My tu z kolego taki miejscowy specyfik rozleli, to i wanilio zapachniało.
Tłumaczył się jak dureń, ale co było począć. Ona nieznajoma może by komu przepowiedziała?
Choć cała wioska wiedziała, że Antek najlepszy samogon w gminie robi, to obcym nikt się nie wygadał.
Nawet sam proboszcz pod Wielkanoc i Boże Narodzenie kościelnego tu przysyłał.
Antek zawsze za pokute nieregularnego uczestnictwa w życiu duchowym parafii, co na stół dawał, bo na tace chojny zawsze był.
- To, to, co tu w butelce stoi?
Zapytała jakby myślała, że my durne czy dzieci.
- No tak- Wydukał Antek.
Ja tylko udał, że buta wionże, bo chciał od razu w łype lać.
Sam siebie w bagno wpędził, ale co było począć? Za rozumny to nie był, a unijne interesy chce robić.
- Panie Antoni, czy mogłabym spróbować troszeczkę tego aromatycznego trunku? Zatrzepotała oczami, aż i mnie gorąco stało.
Antek od razu jak piwonia zaczerwieniał i wlał w szklanke jak dla chłopa, co przemarzł na słocie.
- Panno Marianno! Ale…
Próbował ratować sytuacje i nie dopuścić do wykrycia tajemnicy. Ona tylko palec w mojo strone wyciongneła i na usta położyła. Zamilkł jak za czarodziejskim zaklęciem.
Marianna przytknęła szklankę do ust i na dwa łyki zawartość połknęła.
My z Antkiem mało, z pieńków nie pospadali z wrażenia.
Nagle zczerwieniała.
Ja poblad i zimnym potem się zlał.
Zaraz pobladła, to ja zczerwieniał.
Pomyślał , że otruła się? Miastowe nie przywykli do takich specyfików.
Zląkł się i poderwał na równe nogi, po wodę lecieć do cucenia czy pomocy wzywać.
Letniczka przełknęła, zamknęła oczy i jak nasze miejscowe baby, tylko chuchnęła przepalonym oddechem.
Wtedy zbaraniał do reszty, Antek tak jadaczke otworzył, że do przełyku można było zajrzeć.
- Chuuuuuuuuuuuuu ! Bardzo dobre! Przypomina mi Whisky, tylko takie nietypowe, bo posmak wanilii ma.
Mnie jakby, kto kamień z pleców zdioł. Letniczka uśmiechnęła się i ze zdziwieniem popatrzyła na mnie, a potem na Antka.
- Panie Antoni, a co pan taki purpurowy się zrobił? Stało się coś?
Zapytała przestraszona.
- Nie panno Marianno, on tak od maleńkości ma.
Zacząłem wyjaśniać.
- W dzieciństwie wpadł do beczki z takim miejscowym specyfikiem i opił się.
Spał potem trzy dni i trzy noce z rzędu tylko, co jakiś czas wynitował, a że to jakoś wczesno wiosno było, to chyba mu tak skóra się przebarwiła i tak zostało.
Antek mało nie posiniał ze złości. Ja tylko oczy przymknął i dalej dysputę ciongnoł, żeb, czego głupiego on nie palnął.
- Widzi panna Marianna, Antek tak w rodzinny interes popadł. Teraz myśli jakby ten miejscowy specyfik na zagranice sprzedawać.
- Hmm? Wie pan, panie Antoni, że to niezły biznes by z tego był? Trzeba tylko z odpowiednimi ludźmi porozmawiać i może udałoby się coś rozkręcić na szerszą skalę.
Antek jakby anielskich skrzydeł dostał i mało, co nie poleciał do góry.
- U nas wielka biurokracja i korupcja, to ciężko może być, ale mam znajomego za granicą, to z nim porozmawiam w pana sprawie. Powinno się udać.
Uśmiechnęła się tak życzliwie, że Antek mało z pniaka na zad nie poleciał.
- Oj panno Marianno! Wtedy panne ozłociłby chyba. Chciał ja rodzinno tradycje synowi przekazać, jak mnie ojciec, ale on jakiś niemrawy do tego. Tylko w książkach siedzi jakby filozofem czy kaznodziejo chciał zostać.
- Panie Antoni! Wykształcenie to dziś postawa rozwoju ludzkiego.
Letniczce chyba poszkodziła ta szklaneczka, jenzyk się rozplątał i tołkowała Antkowi, żeb syna kształcił.
Już myślał, że do nocy zejdzie, ale napatoczyła się Karolcia Antkowa z kulawo Zośko.
Po ziółka i kwiatki chyba chodzili do świecenia, bo pół wora zielska taszczyli.
- Oj, co za gość do nas zawitał!
Rozpromieniła się Karolcia.
- Zajdzie łaskawie na pokoji to jakiej kawy czy herbaty naparze. Ten obłudnik tylko by siedział pod gruszo, a gościa niczym nie poczęstował.
- Nie trzeba.
Protestowała letniczka.
- Ja tylko tak przypadkiem wstąpiłam.
- Żaden problem, niech zajdzie. U nas może nie tak czysto jak w bloku, ale bułko drożdżowo poczęstuje, co sama piekła.
Miała być waniliowa, ale chyba czort ogonem wszystkie proszki waniliowe przykrył?
Żadnego nie znalazła.
Antek tylko pogmerał w kieszeni jakby czego tam szukał, choć nic nie wkładał.
- Dobrze pani Karolino, skuszę się na odrobinę.
Odpowiedziała letniczka wstając z pniaka.
Poszli baby do chaty choć letniczka trochu chwiejnej, ale równowagę trzymała. Karolcia odwróciła się na chwilę do nas i pogroziła pięścią w kierunku Antka.
- Uff! Poszli sobie nareszcie.
Westchnął ja z ulgo.
- Władek! Co ty za brednie jej naopowiadał? Do jakiej ja beczki wpadł?
Oburzony Antek zaczoł temat.
- A co miał jej powiedzieć o twojej ponsocie? Prawde?
Jak ty zimo do sracza szedł po nocy i mordo w zaspie wylondował?
Twoje szczenście, że chuch miał przepalony samogonko, to śnieg zelżał, bo by się udusił.
Insza racja żeb nie twój pies co ciebie wyniuchał jak od suki wracał i lizał po mordzie.
Potem skowytał pół wioski na nogi stawiając.
Wszystkie myśleli, że twój dobytek z dymem idzie. Ty jemu powinien złoto miske sprawić bo tera byłby bez nosa.I chodził w takiej masce na gembie jak ten amerykanski piosenkarz co chce się na siłe wybielić.
Ostatnio jakoś go widział w gazecie to wygląda jak śmierć na chorągwi.
Czym by ty tera składniki na zacier niuchał.
- Oj dobrze, już dobrze. Było mineło.
Naindyczył się Antek.
Posiedzieli jeszcze do wieczora pod to gruszo ja zapomniał o papierosach, choć już zdolny do palenia nie był.
Jak wrócił do chaty Aniuta za chabety zawlokła do łóżka i w odzieniu zasnoł.
Sił zabrakło się rozbierać.
Ot i tak to się kończy historia Antkowego biznesu.
Letniki zasłuchane byli jak małe dzieci w bajke do snu.
Habal nawet nie zobaczył kiedy mu ten zagraniczny papieros cały się spalił. Jakby nie filter to palcy by poparzył.
Miał już wstawać do bydlątek iść, kiedy mnie Klara słowami zatrzymała.
- Panie Władysławie, a co z Antkowym biznesem? Udało się?
- A gdzie tam pani Klaro.
Letniczka przed wyjazdem obiecywała Antkowi, że list wyśle jak się sprawy majo.
Niech tylko recepturę sporządzi i w gminie potwierdzenie, że to wyrób regionalny nigdzie indziej nierobiony.
Antek cało jesień chodził do sołtysa, pisma słał do powiatu i gminy.
Marianna po pierwszym liście przepadła.
Nie odzywała się cało zime.
Dopiero na wiosnę pocztówke z życzeniami przysłała, jakoś na Wielkanoc to było i po zagranicznemu pisało.
Dziwna jakaś była, bo zamiast Chrystusa zmartwychwstałego był tylko zając i kolorowe pisanki.
Antek przepił zawód, że go z gołym zadem zostawiła i powiedział, że dobra narodowego burżujom sprzedawać nie będzie. Poczeka aż u nas lepsze czasy nastano, a narodowe trunki tu rozpowszechniać będzie.
- Władek jak zara tu nie przyjdziesz to i na leżance miejsca nie zagrzejesz!
Głos Aniuty grzmiał niczym proboszczowy z ambony na sumie.
- Aniuta już ide! Tylko kartofli osypko zasypie żeb parszuki głodne cało noc nie stali.
Białystok 27/11/08
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt