Jeszcze się bawimy (IV) - wykrot
Proza » Długie Opowiadania » Jeszcze się bawimy (IV)
A A A
Od autora: Bal trwa. Po północy będzie jeszcze bardziej gorąco...

Przy stole, oczywiście oprócz nas, siedzieli już wszyscy. Romek, nie witając się z nikim, nawiązał zaraz konwersację z Arturem, a ja zostałem nieco samotny, mając po obydwu stronach puste krzesła. Czyli rzeczywiście byli już tutaj z Lidką i powitalne prezentacje mieli za sobą.
- Gdzie mama? – zapytała dyskretnie Joasia.
- W taki jednym miejscu, gdzie panie wolą być same.
Skinęła głową z zrozumieniem i szepnęła coś na ucho Maćkowi.
- Działo się coś? – zapytałem, tak samo dyskretnie.
Pokręciła przecząco głową, ale milczała. Miałem czas na rozglądnięcie się po sali.

Ciągle nie mogłem zrozumieć jak to zostało zrobione. Owszem, nikt tu nie wrzeszczał, ale wewnątrz sali rozmawiało jednocześnie ponad dwie setki ludzi! I bez problemów słyszało się współbiesiadnika, może jeszcze sąsiadów przy innym stole, ale odgłos dalszych rozmów był już przytłumiony. Do uszu dochodził pewien gwar, ale z rozróżnieniem słów miałem duże problemy.
Oczywiście, wygłaszający toasty posługiwali się aparaturą nagłaśniającą, jednak tu z kolei, ich głos był jakiś taki indywidualny. Miałem wtedy wrażenie, że mówią wyłącznie do mnie. Było jasne, że głośniki są rozproszone po sali niczym w kościele, ale po pierwsze, zostały nieźle wkomponowane w całą, bogatą ornamentykę, a po drugie, nie było nakładania się opóźnionych fal dźwiękowych! Ciekawe, czy tylko przy naszym stole. Może w innych miejscach było gorzej?
- Co będziesz jadł? – zapytał nagle Romek.
- Krem z prawdziwków i dzika! – odparłem. – A ty?
- Też dzika! – rzucił krótko.
- Czyli dwa dziki! – uśmiechnąłem się.
- Raczej dwóch dzików! – odpowiedział ze śmiechem, pochylając się ku mnie i obdarzając leciutkim kuksańcem. Szybko się jednak wyprostował. – Natomiast prezeska spożyje szyjki rakowe i suma! – dodał głośno. – Już dawno wybrała! Ta dziewczyna kocha sumy, szczególnie z wieloma zerami! Im więcej, tym lepiej!
- Dobrze mówisz! – odpowiedziała mu Lidka, objawiając się zza jego pleców i zajmując swoje miejsce. – Mam nadzieję, że nie zapomnisz o tym nigdy!
- Ładnie tak podsłuchiwać? – skrzywił się.
- Wcale nie podsłuchiwałyśmy! – zaprotestowała. – Po prostu byłeś nadmiernie głośny! Pani Marto, co pani sobie życzy na kolację? – zmieniła temat.
Marta zdecydowała się na pieczonego sandacza.

Wróciła z toalety opanowana i o wiele bardziej spokojna, może nawet lekko wesoła. Ciekawe, o czym obydwie rozmawiały. Natomiast Lidka zachowywała teraz powagę. Co wcale nie przeszkadzało jej podkreślać w swoim zachowaniu naszej zażyłości. Do tych, nieważnych tematycznie dialogów, włączał się też Romek, a po kilkunastu minutach rozmawialiśmy już wszyscy. Czyli słusznie przewidywałem, że przy naszym stole, to od Lidki zależy cały nastrój dzisiejszej zabawy. Już nie patrzono na nas krzywym okiem, a Marta zaczynała zachowywać się normalnie.

Niezadługo zaczęto podawać kolację. Na salę wjechały specjalne, obsługiwane przez kucharzy stoliki i kelnerzy zaczęli dostarczać posiłki na stoły. Od prezydialnego począwszy. I dziw nad dziwy, ale uwinęli się piorunem. „Nasi” kelnerzy, a mieliśmy ich dwóch, dyżurujących przy stole, grzecznie wysłuchali życzeń i po chwili podali zamówione dania. Gorące, niczego nie można było im zarzucić.
- Żeby mnie tak zawsze obsługiwano! To twoja zasługa? – zapytałem cicho Lidkę.
- No wiesz… Ktoś jest teraz w pracy, a ktoś się bawi, prawda? – roześmiała się.
- Pyszne to jedzonko! – pochwaliłem, skosztowawszy.
- To kuchnia pana Wojtka! – wyjaśniła. – Wiesz którego?
- Tego samego? – byłem zaskoczony.
- To tutaj jest na co dzień szefem kuchni. Usiłuję go skaperować na stałe do naszej miejscowej restauracji, ale jeszcze nie chce. Mówi, że muszę wcześniej całkowicie przejąć linie zaopatrzenia, bo inaczej nie da sobie rady. Z próżnego i Salomon nie naleje. A z miejscowym zaopatrzeniem, Baśka go wyprzedziła!
- W jakim sensie?
- Jest lepsza w kompozycjach lokalnych! – ożywiła się. – Ty wiesz, że u mnie, tam nad jeziorem, organizowałam jesienią przegląd impresji kulinarnych? Razem z wójtem Zbyszkiem. To była impreza! Warunek był taki, że składnikami dań mogły być tylko surowce miejscowe. To, czym region jest bogaty. Cielęcina, jagnięcina, grzyby, ryby, mleko, owoce, miód, orzechy, runo leśne, a poza tym zwykła gryka, proso i kartofle! No i zioła!
- Opowiadasz! – zapaliłem się. – Czemu mnie nie zaprosiłaś?
- A masz już urlop? – zgasiła mnie. – Ja ci pracę proponowałam! – dodała powolutku, nieco ironicznym głosem.
- Złośliwa jesteś!
- Czasami muszę! – roześmiała się. – I wyobraź sobie, że Baśka tę rywalizację wygrała!
- A jaka w tym twoja zasługa? – zapytałem ostrożnie.
- Żadna! – padła prosta odpowiedź. – Nie byłam w jury! Mało tego, jury nie było wcale. Sami uczestnicy, a było ich dziesięciu, dość zgodnie przyznali to miano jej potrawom. Wojtek był też, zresztą wykorzystałam jego francuskie znajomości i ściągnęłam kilku świetnych kucharzy – niemal zatarła dłonie. – Naprawdę znakomitych!
- Zaskakujesz mnie!
- Zgadzam się! A co powiesz na to, że właśnie zjadłeś krem z borowików Baśki autorstwa?
Oczy powiększyły mi się do rozmiarów spodków.
- Co to za Baśka? – zainteresowała się Marta.
- Szefowa kuchni w moim hotelu nad jeziorem – wyjaśniła Lidka. – Świetnie sobie radzi! Pan Wojtek wyszkolił ją, a właściwie to tylko oszlifował i teraz oddał jej już władzę. Bo wcześniej była jego zastępczynią. A kiedyś – stłumiła śmiech – próbowała nauczyć Tomka przyrządzania sandacza, czyli ryby, którą pani właśnie spożywa. Chociaż z tego co wiem, to nauka była dość trudna! – opuściła głowę, żeby ukryć wesołość.
- Złośliwa bestio! – warknąłem na cały głos. – Czy każdy od razu musi być w kuchni mistrzem olimpijskim?
- Oj, nie złość się! – łagodziła swą wypowiedź.
- A co się wtedy zdarzyło? – Martę nagle zainteresował temat.
- Nic takiego! Tylko Tomek zapomniał rybę zamarynować…
- Bo była burza! Najpierw nie mogłem się skupić, a później należało przecież naprawiać dach na stodole! Miałem pozwolić na dewastację budynku?
- Tak… burza nie pozwoliła ci włożyć ryby do rondla! Nawet przyprawy do marynaty dostałeś od niej w komplecie!
- Ale kanapki z margaryną ci smakowały! – broniłem się.
- Oczywiście! – oznajmiła rozbawiona. I zaraz zmieniła ton. – Pani Marto, a jak smakuje dzisiejszy sandacz?
- Znakomity! Naprawdę! Może pani pogratulować tej pani!
- Baśka ma autorstwo jeszcze kilku potraw w menu. Wydaje mi się, że pani Joasia właśnie korzysta z jednej…
- Ja mam wegetariańską! – zaanonsowała Joasia. – Ale nie narzekam, smakuje doskonale!
- Dlatego o tym mówię! To są kompozycje Baśki!
- Jest tutaj w kuchni? – zapytałem.
- Nie, skądże! Ktoś musi karmić moich gości nad jeziorem.
- A kogo tam masz w środku zimy?
- Zdziwiłbyś się! – odparła wesoło. – Na obłożenie miejsc nie narzekam. Przyjeżdżają teraz drużyny sportowe, różne firmy prowadzą niby szkolenia dla wybranych, indywidualni goście też nie zapomnieli o mnie, a poza tym trwa budowa!
- Opowiadasz! – byłem zdziwiony. – W zimie? Śnieg was nie zasypał?
- Nie doceniasz mnie! Wyobraź sobie, że budynek stoi już pod dachem i zaczęły się prace instalacyjno-wykończeniowe! Na lato muszę być gotowa! Tak się u nas buduje!
- To budowlańców trzymasz w hotelu?
- Nie przesadzaj! Na to ani mnie, ani ich nie stać. Ale ekipę od ścian kwaterowałam u siebie, w Czyżynach. Inaczej nie zdążyliby przed śniegiem. Za dużo czasu straciłam na ściągnięcie odpowiedniego drewna na ściany. A teraz harmonogram jest skorygowany i już mieścimy się w poprzednich terminach.
- Wiesz o czym Lidka mówi? – zapytałem Martę. Pokręciła głową przecząco, nie przerywając jedzenia. – O domu Stefana. Tym, który kupił kiedyś na Mazurach, a który Lidka przebudowuje teraz na luksusową rezydencję.
Zastygła w geście zdziwienia, ale przełknęła kęs.
- Tak? To tam, gdzie jeździliście latem?
- Dokładnie tak! – potwierdziłem. – To właśnie Lidce, a właściwie jej firmie, Stefan wydzierżawił to wszystko na następne kilkanaście lat, a po tym czasie ma odzyskać swoje prawa.
- A co słychać u Stefana? – zapytała Lidka.
- Niby wszystko w normie, ale dokładnie to nie wiem – przyznałem. – Czasem rozmawiam z nim, ale jakoś trafiam na chwile, kiedy jest mocno zajęty.
- Do mnie też się nie odzywa, tak samo jak i ty! – zganiła mnie. – Tacy jesteście zapracowani, że nawet na emaila szkoda wam czasu!
- Proszę nie sądzić, że częściej pisuje do mnie! – wtrąciła Marta. – Tygodniami nie mam od niego żadnej wieści!
- Bo nic nowego się nie dzieje! – próbowałem się niezbornie tłumaczyć. – Każdy dzień podobny do poprzedniego, a poza tym, to ja już się starzeję! Zauważ, że ten wschodni Rzym poznałem dawno temu, więc teraz już niewiele mnie interesuje. Nie mam ciągot turysty, żeby zobaczyć coś, czego jeszcze nie widziałem. Siedzę wieczorami w mieszkaniu, oglądam telewizję, czytam internetowe portale, bo to jest mi potrzebne do pracy i tyle!
- A jak ci się układa współpraca z Anką? – zaśmiała się Lidka.
- Co to za Anka? – imię zaciekawiło Martę.
- Poprzedniczka Joasi na stanowisku asystentki, przecież wiesz – wyjaśniłem jej. – Obydwoje jesteśmy oddelegowani, pracujemy razem i mieszkamy obok siebie. W sąsiadujących lokalach.
- O…!
- Żadne „o”! – roześmiałem się, lekceważąco. – Młoda dziewczyna, solidna w pracy, całkiem nieźle nam się dotąd współpracowało… i chyba koniec tego.
- Dlaczego tak mówisz? Pojawiły się problemy? – Lidka kontynuowała temat.
- Anka ma teraz chłopaka. Attache handlowy z naszej ambasady. No i wieczorami nie ma już czasu na nasze zajęcia.
- To czym wy się tam zajmowaliście? – Lidka aż wyprostowała się w krześle.
- A mieliśmy tam nasze małe… wypociny! – śmiałem się. – No wiesz, takie, takie…
- Jakie? – zapytała nieco złośliwym, ale i zalotnym tonem. Marta też uważnie mi się przyglądała.
- Uczyła mnie angielskiego! – wysepleniłem. Lidka parsknęła śmiechem, po czym zapytała po angielsku.
- And did you learn anything?
- Yes, madam, now I can say something! – odpowiedziałem.
- Zaskoczyłeś mnie, naprawdę! – nie kryła zdziwienia. – Robisz postępy!
- Doszedłem do wniosku, że muszę.
- Tomek, tak trzymaj! – poparł mnie Romek. – Ja też musiałem przejść kurs u Lidki, kiedy wrzucili nam nowe oprogramowanie. Niby przetłumaczone, ale tak, że Boże ratuj. Siedzieliśmy ponad miesiąc, żeby pozbyć się niektórych formalnych głupot.
- To jest inny poziom! Ty masz problemy ze słownictwem specjalistycznym, a ja na razie obracam się ze zwyczajnym, takim codziennym.
- I co z tego? Za to, że się odważyłeś, masz u mnie buteleczkę whisky, a napoczniemy ją już dzisiaj! Odpowiada?
- Jasne, że tak!
- Pani Marto! – westchnęła Lidka i poczekała, aż Marta na nią spojrzy. – Przewiduję dzisiaj niespodzianki!
- Mianowicie? – Marta zapytała dość spiętym głosem.
- Mój mąż jest w zasadzie grzecznym chłopakiem, ale gdy spotykają się z Tomkiem, to tracę nad nim kontrolę. Pomoże mi pani w jej odzyskaniu? Proszę chociażby spróbować mi pomóc!
- Tomek, przecież będziemy bardzo grzeczni! – Romek dawał do zrozumienia, że rozumie konwencję Lidki. – Bardzo grzeczni, prawda?
- Oczywiście! – zapewniłem. – Nie ma potrzeby wprowadzania środków nadzwyczajnych. W końcu to standard! – roześmiałem się.
- A jak mogłabym pani pomóc? – Marta poczuła nagle damską solidarność jajników.
- Porozmawiamy później, żeby tego nie słyszeli, dobrze?
- Zgadzam się z panią! – Marta była niesłychanie zadowolona, nie wiadomo z czego.
- Ale pani nie zabrania mi rozmawiać z Tomkiem? – Romek udawał, że się przejmuje tymi zastrzeżeniami.
- W żadnym wypadku! – zapewniła go Marta. – Proszę mnie nie podejrzewać o jakieś dyktatorskie zapędy!
- I będę mógł dzisiaj z panią zatańczyć? – Romek wystrzelił ostry nabój.
Przy stole rozległ się śmiech.
- Romek, takie pytanie jest dzisiaj niebezpieczne! – oświadczył Artur.
- Dlaczego? – Romek w pierwszej chwili nie zrozumiał jego obiekcji.
- Pan Tomasz już się o tym przekonał, teraz jeszcze ty chcesz?
- A, o to chodzi! – roześmiała się Lidka, aż opuszczając głowę.
- Ja już poznałam pana Romka! – zaprotestowała Marta. – Więc teraz nie jest nieznajomym! – wprost i odważnie nawiązała do słów Doroty.

Mimo to, jej kontra niewiele pomogła. Atmosfera przy stole wyraźnie przygasła. Wszyscy zajęli się kolacją, jakby od wczoraj niczego nie jedli i nagle przestali interesować się naszą rozmową. To było tak sztuczne, że aż śmieszne. Jakby rozmowa o tym wydarzeniu mogła komuś przynieść ujmę. Zrozumiałem, że dla biznesowych partnerów Lidki jestem nadal podpadnięty u Doroty. Pewnie jej się bali, a może mnie lekceważyli? Może też jedno i drugie…
Zauważyłem, że nawet Kostrzyńscy coś tam mówili do Romka, ale tak, żeby nikt nie słyszał. Czort z nimi. Nie miałem zamiaru tym się przejmować. Tylko czy Marta znowu się na mnie nie wścieknie? Miałem gdzieś ogólną atmosferę. Mogliśmy skupić się na kulinariach i udawać, że to jest najważniejsze. A dopiero później wszystko będzie przed nami.
- Widzę, że to nie było takie nieważne! – szepnęła Lidka pochylając się tak, aby i Marta usłyszała.
- Jak widzisz! – odparłem przez zęby.
 - Nie przejmuj się, iszczio nie wieczier!
- Ja to wiem, ale Marta pierieżywajet.
- Pani Marto, głowa do góry! – zaordynowała. – Spokojnie, poradzimy sobie!
- Oby! – padła cicha odpowiedź.

Kolejnym punktem programu, według tego co zawierało menu, miał być występ jednego z naszych najlepszych piosenkarzy solistów, a na pewno najlepszego polskiego interpretatora utworów Elvisa Presleya, czyli Wojtka Indykowskiego. Niesamowity gość. Lubiłem jego piosenki i podejrzewałem, że w tym gronie wcale nie jestem odosobniony. Zdecydowana większość uczestników balu była z mojego pokolenia, a przecież kiedyś cieszył się niesamowitą popularnością i uznaniem! Wprawdzie dzisiejsza młodzież miała swoich własnych idoli, ale na nas, dojrzałych, oni nie działali. Tak jak nasi idole nie oddziaływali na młodzież. Dlatego wcale się nie zdziwiłem, że powitały go owacyjne brawa, kiedy tylko pojawił się na scenie.
To było niskie podwyższenie poza stołem prezydialnym, przy ścianie sali. Widziałem wcześniej, że stały tam jakieś urządzenia, ale myślałem o nich, jako o aparaturze wzmacniającej do mikrofonów, którymi posługiwali się prezesowie przy toastach. A tu spotkała mnie taka niespodzianka! Na scenie pojawił się też zespół akompaniujący i po krótkich zapowiedziach, zaczął się koncert.
Fantastyczne wydarzenie! Wykonawcę dobrano właściwie. Jego życiorys znałem z radia, bo ostatnio kilka razy go zapraszano, gdyż po powrocie ze Stanów nagrał nowe utwory oraz wydał dwie płyty, które znowu cieszyły się u nas sporą popularnością. A przecież przez wiele lat występował w Ameryce, tam mieszkał, tam koncertował i jego dzisiejszy występ był ukłonem w stronę amerykańskich gości. Utwory Presleya w jego wykonaniu brzmiały niemal jak w oryginale i widziałem, że wszyscy byliśmy pod wrażeniem. A kiedy ponad godzinny występ już się zakończył, byłem zawiedziony, że to się skończyło. Mógłbym go słuchać jeszcze długo.

- Jak się podobało? – Lidka pochyliła się tak, abyśmy słyszeli ją obydwoje z Martą.
- Piękne! – Marta odezwała się pierwsza. – Lepiej niż słuchać tego w radiu, albo z płyt. Fantastycznie! Nigdy jeszcze nie miałam okazji widzieć takiego występu z tak bliska.
- Mam takie samo zdanie – uzupełniłem. – Ten gość jest ponadczasowy. Wiesz, to tak, jak świetny sportowiec który nie używa dopingu. Jest przez lata na topie, a wokół niego wszystko się zmienia. Błyskają jakieś niby gwiazdy, które szybko znikają, a pan Wojtek trwa i ciągle jest popularny. Lubię go!
- A wiesz, że to jest sąsiad Doroty? – padło nieoczekiwane pytanie.
Zgłupiałem.
- W jakim sensie?
Lidka roześmiała się.
- Popatrz, pan Wojtek wcale nie ma zamiaru nas opuścić! – wskazała gestem prezydialny stół.

Rzeczywiście, wprawdzie zespół mu towarzyszący demontował aparaturę, ale pan Wojtek, do którego dołączyła teraz jakaś dama, rozmawiał swobodnie z Johnem i Dorotą, którzy wyraźnie zapraszali ich do stołu.
- Nie wiedziałeś o tym? – zapytała Lidka.
- O czym? Ja niczego nie wiem!
- Wojtek jest sąsiadem Doroty w Podkowie!
- Nie żartuj! Poważnie?
- Przecież ci mówię! Dom Doroty sąsiaduje z domem Wojtka! Po prostu! Są sąsiadami, tak trudno to zrozumieć?
- A niby skąd miałem to wiedzieć? – żachnąłem się.
- Dlatego ci to mówię!
- Czyli wyższe sfery trzymają ze sobą! – zauważyła Marta.

Nie słuchałem ich dalszej rozmowy. Jasne. Niby tak dużo wiem o Dorotce, a jednak tego nie wiedziałem. Ile jeszcze o niej nie wiem? Co ja, durny, sobie wyobrażam? Że to, co mi pisze w mailach, co mam zrealizować w ramach mojej pracy, będzie stanowiło treść jej życia? Że będzie się mną przejmować? Spojrzałem na główny stół. Tam cały czas było wesoło. Dla pana Wojtka i jego partnerki już znalazło się miejsce naprzeciw Dorotki i Johna. Kelnerzy korygowali teraz zastawę i podawali szampana. Tak się bawią wielcy tego świata. Dla mnie nie było tam miejsca.
I już mi nie było tak dobrze, jak wcześniej.

- Co znowu wymyśliłeś? – głos Marty przywołał mnie do rzeczywistości. Ale mimo wszystko nie był taki ostry jak wcześniej.
- Chodź na wódkę! – odburknąłem.
- Przecież mogą ci podać do stołu – skomentowała przytomnie.
- Nie chcę tutaj – wyjaśniłem i zwróciłem się do Romka.
- Romek, masz na coś ochotę?
- Jasne, że mam! – zawołał entuzjastycznie. – Artur, idziesz z nami?
- No… nie wiem…
- Beata, odpuść mu! – odezwała się Lidka. – Niech sobie pójdą!
- Skoro tak mówisz…
Takim sposobem znaleźliśmy się przy barze we trzech. Bez naszych pań. To była Lidki zasługa.

- Artur, ty znasz Tomka? – zapytał Romek, kiedy uskuteczniliśmy pierwszy toast.
- Tyle, o ile. Wiem, że pan Tomek jest tatą pani Joasi. Ale słyszę, że wy się znacie lepiej.
- Artur jest moim kumplem jeszcze ze studiów – wyjaśnił mi Romek. – Przyciągnąłem go do banku zaraz jak Dorota zaczęła tam pracować, jeszcze jako asystentka Johna. No i z czasem obydwaj awansowaliśmy. Teraz jest moim zastępcą.
- To już wiem, Joasia wprowadziła mnie w te tematy.
- A pan gdzie u nas pracuje? – zapytał Artur. – Widziałem pana kilka razy w banku, ale jakoś nie kojarzę…
- Tomek u nas nie pracuje! – wyręczył mnie Romek. – Dla ludzi z takim wykształceniem nie ma w tym kraju pracy! – roześmiał się na głos.
- Dokładnie! Wiesz, że podobnie pomyślałem? – dodałem, również się śmiejąc. – A tak w ogóle, to na balu pojawiłem się niczym Nikodem Dyzma; bo ani nie jestem pracownikiem, ani klientem... Nawet pani dyrektor nic mi nie może zrobić, bo także o kredyt się nie staram!
Romek zaśmiewał się do łez.
- Artur, powiedz mi jak to wyglądało?
- Co?
- Jak Dorota rozmawiała z Tomkiem przy stole!
- Nie za ciekawie to przebiegało. A dlaczego się śmiejesz?
- Ty nie wiesz, że Dorota z Tomkiem znają się od wielu lat?
- Naprawdę? – upewniał się Artur. – To skąd takie jej zachowanie?
- Zostawmy to! – skrzywiłem się. – Chciałem sobie z niej zażartować i trochę głupio wyszło. Szkoda, że moja żona wzięła to na poważnie i teraz się denerwuje. A ty wiesz, że Marta poznała się z Dorotą dzisiaj rano? – zwróciłem się do Romka.
- Opowiadasz! Gdzie?
- U fryzjera! Tutaj, w hotelu.
- I jak im poszło?
- Zwyczajnie! Marta była z Joasią, więc trochę sobie porozmawiały i to wszystko.
Romek skinął na kelnera, który znowu zaopatrzył nas w kieliszki. Natomiast jego kolega spoglądał na mnie z niedowierzaniem.
- Artur, wy przestańcie reagować przy stole na Tomka jak na zjawisko, bo robi się głupia atmosfera – Romek próbował tłumaczyć sytuację. – Widziałeś jak Tomek rozmawia z Lidką?
- Zauważyłem. Powiedziałbym, że znajomość dość zażyła. Trochę się zdziwiłem, bo przecież znam waszych znajomych, a pana Tomka nigdy dotychczas nie widziałem.
- Bo my częściej bywaliśmy u Tomka, niż on u nas. A Dorotę zna jeszcze dłużej niż Lidkę, prawda? – zwrócił się do mnie.
- Prawda, ale zostawmy już to! Panie Arturze, za wasze zdrowie!
- Tomek, przybijmy piątkę we trójkę z Arturem! – oświadczył Romek. – To jest mój kolega od wielu lat, niemal taki jak Dorota dla Lidki. Razem studiowaliśmy, razem potem próbowaliśmy coś zdziałać w biznesie, a potem ściągnąłem go do banku i dobrze nam się współpracuje. Od dawna!
- Czyli też zna Dorotę sprzed lat? – raczej stwierdziłem niż zapytałem.
- Zgadza się – westchnął Romek. – Jeszcze ze studenckich czasów. Artur, który z nas pierwszy poznał Dorotę?
- Ja! – padła odpowiedź. – Chciałeś mnie potem wygryźć…
Romek roześmiał się.
- Fakt! A potem nas obydwu wygryzł taki jeden… – roześmiał się na cały głos. – Wprawdzie obydwaj dostaliśmy czarną polewkę, ale odtąd trzymamy się razem! Tomek, dołącz do nas!
- Ja nie dostałem! – zastrzegłem dwuznacznie.
- Nieważne! – skomentował krótko. – Przecież tu nie chodzi o polewkę. Artur, chodzi o to, że gdyby kiedykolwiek Tomek zwrócił się do ciebie z jakimś problemem, to masz mu pomóc tak, jakbyś to robił dla mnie. Okay?
- Nie ma sprawy! – zgodził się Artur.
Uścisnęliśmy swoje splecione dłonie, a potem potwierdziliśmy sojusz wspólnym opróżnieniem kieliszków.
- A co to za wnioski składasz w moim imieniu? – byłem trochę zdziwiony przemową Romka. – Skąd takie deklaracje?
- Tomek, ja pamiętam naszą rozmowę w Białymstoku. Ty wiesz jak mi potem ulżyło? Kiedy przekazałeś ten papier Lidce!
- A o to chodzi – uśmiechnąłem się. – Sądziłeś że mógłbym postąpić inaczej? Romek, takimi sprawami kupczyć nie wolno!
- A wiesz jak się John ucieszył? Zaciągnął mnie na wódkę, kiedy mu to dałem.
- Skąd mam wiedzieć? Dorota nic mi o tym nie mówiła.
- Mam rozumieć, że pan Tomek…
- Bez „pan” proszę! – wyciągnąłem do niego rękę. – Tomek jestem!
- Artur! – padła krótka odpowiedź, po czym uścisnęliśmy sobie dłonie. – Znaczy się… ty masz teraz coś wspólnego z Dorotą? – zapytał.
- Przecież ja dla niej pracuję! – roześmiałem się. – W moskiewskim banku Promtorginvest, wchodzącym w skład grupy Solution. Razem z Anką Kordonek, która była poprzednią asystentką Johna. Znasz ją, prawda?
Artur pokiwał głową twierdząco.
- Sporządzam dla Doroty różne raporty, często też ze sobą rozmawiamy. Więc teoria o tym, jakoby mnie nie znała, jest delikatnie mówiąc, mocno naciągana.
- Ach, teraz już kojarzę! To dla ciebie przygotowywaliśmy latem sprzęt tak na cito, mówiąc językiem medycznym.
- Wreszcie zaskoczyłeś! – pochwalił go Romek. – Artur, ale to o czym mówimy, niech zostanie między nami. To niby nie jest żadna tajemnica, ale nie rozmawiamy o tym publicznie.
- W porządku, chociaż Beata będzie bardzo zdziwiona.
- Jesteśmy zaniedbywane, wystarczy wam! – oznajmiła Lidka, podchodząc na czele naszych żon. Dołączyły do nas wszystkie.

- Mnie już jest zimno! – cichutko i bez gniewu oznajmiła Marta, opierając się o mnie plecami. W ciągu kilku sekund zostaliśmy rozparcelowani na pary. Romek skinął na kelnera.
- Panie wybierają! Która co lubi!
- Co pijesz? – zapytała cicho Marta.
- Co się da. Na razie żubrówkę.
- To dla mnie też żubrówka – zaordynowała.
- Tomek! – widzę, że jesteś bardzo konsekwentny! – zauważyła Lidka. – Ja też będę wam towarzyszyła!
- Lubię takich! – zaśmiałem się, obserwując jak kelner podaje kieliszki.
- Czyli macie już we dwoje jakieś doświadczenia? – zainteresowała się Marta.
- Jasne, że mamy! – potwierdziła Lidka. – O ile dobrze pamiętam, Tomek zawsze preferował żubrówkę. Ale ja piłam ją już wcześniej, zanim Tomka poznałam. Mam kuzynki z Podlasia, kiedyś przyjeżdżały do nas, a przy okazji… tak po kusztyczku… – weseliła się. – Same to robiły gdzieś tam w puszczańskich komyszach, wzbogacając smak żubrową trawą.
- Mam rozumieć, że to wspólnota zainteresowań? – strzeliła Marta.
Gruchnęliśmy śmiechem, jednak Lidka nie straciła rezonu.
- Nigdy tak o tym nie myślałam, ale może coś w tym jest? Proponuję wznieść toast za nasze dzisiejsze spotkanie! Panie i panowie, życzę nam wszystkim stu lat!
Skosztowaliśmy żubrówki, a wtedy odezwał się Artur.
- Panowie, wypijmy tę ambrozję byków do końca, bo my z Beatką idziemy na tańce.
- My też! – zgodziłem się, po czym obydwoje z Martą opróżniliśmy kieliszki.

Sala taneczna znajdowała się z przeciwnej strony sali balowej, dlatego dźwięki muzyki, chociaż wyraźnie słyszalne, niespecjalnie przeszkadzały nam dotąd w konwersacji. Pewnie dlatego nie myślałem wcześniej o tańcach.
Można było do niej przejść bezpośrednio od stołów, a z sali koktajlowej obejściem, które wskazała nam Lidka. I kiedy dotarliśmy tam z Martą, na parkiecie było już niemało par. Z ciekawością rozglądałem się dookoła.
Big band prezentował się doskonale. Młody, siedmioosobowy, mieszany skład z instrumentami dętymi i dwojgiem solistów, lekko i z wyraźnym czuciem muzyki grał starsze przeboje. Już na pierwszy rzut oka było widać, że to nie żadna chałtura, tylko wysokiej klasy instrumentaliści. Gra sprawiała im wyraźną przyjemność, co zresztą demonstrowali swoim, inspirującym do tańca zachowaniem na scenie.
Przez kilkanaście minut kręciliśmy się po parkiecie we dwoje. Sala była duża, więc mimo obecności wielu par, nie było problemów z poruszaniem się. Tym bardziej, że byliśmy z Martą dość dobrze zgrani. Lata wspólnych imprez zrobiły swoje. Tańczyliśmy z wyczuciem, ale bez fajerwerków. Marta bezbłędnie wyczuwała uciski moich dłoni i odpowiednio reagowała tak, że mogłem z nią przemierzać całą przestrzeń. W sumie wychodziło nam całkiem dobrze i miałem nadzieję, że poprzednie niesnaski odrzucimy w niepamięć. Przebrzmiał jeden utwór, potem drugi i trzeci… Wyglądała na odprężoną, dlatego pomyślałem, że warto byłoby zrobić przerwę.
- Może wrócimy do stołu? – zapytałem.
- Znowu będziesz pił?
- Martuś, przecież wiesz, że ja się nie upiję. Po co ta mowa?
- Zobaczę! – ostrzegła, kierując się do wyjścia. Niby nie była zła, ale ciągle mnie recenzowała. Wcale mi się to nie podobało.
- Widziałaś gdzieś Joasię? – zapytałem jeszcze w drodze.
- Właśnie że nie! Na parkiecie jej nie było.
- Ciekawe, gdzie przepadli.
- Dorosła jest! – nie przejmowała się.

Przy naszym stole nie było nikogo, dlatego zdecydowaliśmy się przejść do sali koktajlowej. Było tu kilkadziesiąt osób, zauważyłem nawet Dorotę z Johnem oraz Hammersów. Stali w przeciwnym końcu sali, żywo o czymś dyskutując. Poza nimi, nikogo znajomego nie było.
Przystanęliśmy dyskretnie z boku i niemal natychmiast podszedł do nas kelner.
- Co będziesz piła?
- Może być żubrówka z sokiem.
Zamówiłem drinki, żeby czymś się zająć.
- I jak ci się bal podoba?
- Bal jest piękny, tylko nie wiem, czy my tu pasujemy. Skąd ty znasz tę Lidkę?
- Nie mówiła ci?
- Ja to chcę usłyszeć od ciebie!
- Dawno, dawno temu, kiedy już nie pracowałem i Stefan zlecił mi wyjazd latem na Mazury, pojechałem tam i poznałem Lidkę, bo mieszkała parę kilometrów od chaty Stefana i była właścicielką miejscowego ośrodka wypoczynkowego. Byłem u niej nawet na imieninach, na które zresztą zawiózł mnie Romek, wtedy jeszcze jej narzeczony, potem razem odwiedzili mnie w chacie i Lidce tak się spodobała okolica, że wydzierżawiła od Stefana cały teren. A kiedy pojechaliśmy tam znowu w ubiegłym roku, odnowiliśmy znajomość, no i kumplujemy nadal, jak widzisz.
- Picu, picu! Powiesz mi, że to taka przelotna znajomość? Przecież wy się zachowujecie tak, jakbyście się znali od zawsze!
- Bo Lidka ma taki styl. Jest dziewczyną bezpośrednią, a poza tym mam u niej jakieś tam zasługi przy przekonywaniu Stefana, aby przystał na jej propozycję. Zresztą, ty poznałaś ją dzisiaj. Czy wobec ciebie zachowuje się sztywno? Zadziera nosa? Mam wrażenie, że nie masz powodu się uskarżać.
- Nie skarżę się, jest całkiem sympatyczna.
- No widzisz! Romek zresztą też mnie zna od tamtych czasów, kiedy był jeszcze kawalerem. A teraz pożenili się, mają dwójkę dzieci, przenieśli się do Warszawy, chociaż Lidka starego ośrodka nie sprzedała tylko dokupiła firmę i ją rozwijają.
- I faktycznie proponowała ci pracę?
- Bardziej dla żartu. Proponowała wtedy, kiedy przyjąłem już ofertę Johna.
- A jego też znasz?
- Tak, z nim też jestem po imieniu. Nie chciałem mówić o tym Joasi, bo o to mnie prosił. Ty też jej tego nie mów.
- Dlaczego tak?
- Chciał ją oceniać bezstronnie. Jej zdolności i umiejętności. Kiedy uzgadnialiśmy szczegóły mojego wyjazdu, okazało się, że będzie pilnie potrzebował nowej asystentki, bo poprzednia miała przecież wyjechać ze mną do Moskwy. Wtedy przytomnie zaproponowałem mu Joasię i zgodził się, ale pod takim warunkiem.
- Czyli ty wiedziałeś, że Joasię przyjmą do pracy?
- Wiedziałem, ale nie miałem prawa o tym mówić. Joasia nie może o tym wiedzieć.
- A która to ta jej poprzedniczka?
- Nie ma jej tutaj.
- Nie zaprosili jej?
- Nie wiem dokładnie, ale sądzę, że gdyby chciała, to z uzyskaniem zaproszenia nie miałaby żadnego problemu. Ale w Moskwie ma faceta, pracującego w naszej ambasadzie i pewnie on nie mógł teraz przyjechać, więc została.
- Powiedz mi jeszcze… jak to jest naprawdę z tą panią prezesową, bo teraz już nie wiem co mam o tym myśleć. Co to wszystko miało znaczyć?
- Marta, przecież ja dla niej pracuję! To jest moja szefowa! Wiesz, ja mam specyficzną pozycję tam w Moskwie. Formalnie jestem niby zwyczajnym pracownikiem, ale zupełnie nie podlegam szefostwu banku, oprócz spraw takich typowo personalnych. Natomiast swoje raporty wysyłam bezpośrednio do pionu Doroty w Nowym Jorku i to od niej dostaję zadania do wykonania. Więc jak mam jej nie znać? Poza tym jest tak, jak mówiła Lidka. Poznaliśmy się dawno, dawno temu, kiedy Dorota jeszcze nie znała ani Johna, ani nie wiedziała, że będzie pracować w banku. Wtedy też przeszliśmy na „ty”, tak samo jak z Lidką. I tak samo nie widziałem jej aż do lipca ubiegłego roku, kiedy znowu pojechaliśmy za Stefanem na Mazury. Okazało się wtedy, że jest żoną Johna i próbowałem zwracać się do niej per „pani”. Opieprzyła mnie za to i zażyczyła sobie, żebym nigdy tak do niej nie mówił. No i masz! Dzisiaj, chociaż chciałem tylko pożartować, utarła mi nosa, w dodatku zrobiła to publicznie.
- I twierdzisz, że nie odbije się to na pracy Joasi?
- Nie, coś ty! W żadnym wypadku! Uwierz mi!
- A widziałeś jak na nas patrzą przy stole? Nie mówiąc już o podsłuchujących sąsiadach. Jak na trędowatych!
- No cóż… To co mam teraz zrobić? Pobiegnąć do Johna i publicznie poklepać go po plecach?
- Ciszej! Ludzie słuchają!

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wykrot · dnia 01.04.2013 12:33 · Czytań: 917 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 8
Komentarze
zajacanka dnia 02.04.2013 00:56
Cytat:
To było ni­skie podwyższe­nie

Niby wiadomo o co chodzi, ale niezbyt to zgrabne.

Poza tym w tej części... nudy. Akcja nie przyspiesza ani o krok, jak w 2355 odcinku Mody na sukces. Nie, żebym oglądała, chodzi mi o ideę poszczególnych części. Nie znalazłam tu niczego ciekawego, no może tylko lekkie zaniepokojenie, czy Marta w końcu dowie się prawdy.
Ale i tak będę czekać na kontynuację, Ty wiesz :)
al-szamanka dnia 02.04.2013 19:23
Cytat:
A kiedy ponad go­dzin­ny występ już się zakończył, byłem za­wi­e­dzi­o­ny, że to się skończyło.


Rzeczywiście - gadają, gadaj, impreza ciągnie się nadal, a obiecanego rozwiązania ani widu, ani słychu.
Znowu trzeba czekać.

Aha... dlaczego mężczyźni są solidarni po męsku, a kobiety damską solidarnością jajników? Eeech... wy faceci.

Pozdrawiam :)
pablovsky dnia 02.04.2013 20:04
No cóż, muszę się zgodzić z "przedmówczyniami". Zbyt statyczne wydarzenia, praktycznie cała treść oparta na rozmowach "ja to, ty tamto". Sądziłem, że będzie ciekawiej, a ledwo zmęczyłem. Takie "flirciarskie" historyjki mają swój urok (zwłaszcza dla kobiet), ale pod warunkiem, że więcej się dzieje. A ten odcinek, wykrotku, najzwyczajniej w świecie przegadałeś.

zajacanka napisała:
Akcja nie przyspiesza ani o krok, jak w 2355 odcinku Mody na sukces.


To mnie rozbawiło. Pozdrawiam tasiemcowo :| B)
wykrot dnia 03.04.2013 00:10
zajacanka napisała:
Poza tym w tej części... nudy. Akcja nie przyspiesza ani o krok,


al-szamanka napisał/a:
Rzeczywiście - gadają, gadaj, impreza ciągnie się nadal, a obiecanego rozwiązania ani widu, ani słychu.


pablovsky napisał:
No cóż, muszę się zgodzić z "przedmówczyniami". Zbyt statyczne wydarzenia, praktycznie cała treść oparta na rozmowach "ja to, ty tamto". Sądziłem, że będzie ciekawiej, a ledwo zmęczyłem.


No cóż... czytelnik ma zawsze rację. Przyznam, że obawiałem się takich komentarzy jeszcze w trakcie pisania tekstu. Ale po przemyśleniach, postanowiłem go zamieścić. Może źle podzieliłem odcinki...
Mój tok myślenia przebiegał nastepująco. Otóż ta część całej opowieści to tylko trzy i pół dnia z życia Tomka. Od soboty do wtorkowego przedpołudnia. W tym czasie Marta otrzymuje tysiąc jeden sygnałow, że relacje Tomka z Dorotą są niecodzienne. A jakie wyciągnie z tego wnioski...
Sytuacja z pierwszej części balu, z założenia miała pokazać zwyczajność tła. W tym czasie Marta dostaje pierwszą porcję wiedzy, ale tych właściwych informacji nie potrafi wyłowić z całego "szumu" informacyjnego. To dlatego dzieje się "Ja to, ty tamto". Bo musi być szum, wiele nowych, nieważnych w sumie faktów, aby przytłumić te własciwe, aby gubiła się w gąszczu i natłoku nieistotnych wydarzeń. To dlatego nie potrafi dokonać selekcji. Tym bardziej, że druga część balu, ta po północy będzie diametralnie inna. Nie dość, że Tomek przepadnie gdzieś na jakiś czas (będzie się kochał z Dorotą), to później już do końca będzie tańczył niemal wyłącznie z nią i jej towarzyszył. A Marta będzie go jeszcze za to chwalić...
Pozostałe dnie, mimo zupełnie innego teatru wydarzeń, będą dość podobne. W niedzielę Dorota urządzi dzień "bezmęski" (bedzie mieć powody), za to urobi Martę i to nie z Tomkiem, a m.in. z Martą spędzi czas do wieczora. Dopiero kolację zjedzą we trójkę, już z Tomkiem. A podczas kolacji Marta będzie dowiadywać się o Tomku nowych informacji...
Natomiast podczas poniedziałkowej kolacji, już z Lidką i Romkiem, dowie się masy nowych dla niej spraw, jak się wszyscy poznali, jak to w Pokrzywnie bywało... Ani Dorota, ani nikt inny, ani razu nie skłamią. Może tylko nie wszystko powiedzą. Ale nowe, nieważne wydarzenia, znów przytłumią te dawniejsze. I co z tego wyjdzie?
Jeszcze chwila...

A za wytknięcie błędów dziękuję.
zajacanka dnia 03.04.2013 11:36
Ty nam tu nie opowiadaj bajek/streszczeń, tylko wrzucaj kolejną część, bo wszyscy czekają... :)
wykrot dnia 03.04.2013 19:12
Dawno wrzucona. To nie moja wina, ze trzymacie teksty po pół miesiąca...
zajacanka dnia 03.04.2013 19:19
wykrot napisał:
Dawno wrzucona.

Wczoraj w nocy :)
I nie po pół miesiąca, tylko krócej, jakieś dwanaście dni :):):)
pablovsky dnia 03.04.2013 19:53
Siedem. Jak mój ulubiony film z Morganem Freemanem :) zajacanko, broniąc wykrota, mogę tylko napisać, że "szczęśliwi czasu nie liczą" :D
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty