Na ten urlop czekałam od dawna. Miało szumieć, pachnieć morzem i sosnami. Szumiało i pachniało zgoła czym innym, bo, zamiast w przyjazne objęcia Neptunowe, dostałam w śmierdzącą machinę, będącą doskonałą kompilacją komercji i turysty. KOM-TUR połknął mnie, przetrawił i na końcu wyrzygał do autokaru. Wracałam więc lekko otumaniona i przekonana, że nad morzem nakręcono ze mną kolejną część "Dnia świra".
Ujęcie pierwsze. Już jestem na plaży, już witam się z morzem i mało go w dupkę nie pocałuję ze szczęścia, gdy pierwszy niuch morskiego powietrza staje mi pączkiem w nosie. Zamiast zapachem bryzy, wiatru czy ryb, delektuję się kulinarnymi wyziewami z ulokowanych na plaży minibarów. Zapachy i widoki wybrzeża bombardują mnie z taką siłą, że po raz kolejny uznaję siłę pieniądza.
Jednak Neptun śmierdzi nie tylko pączkami. Upajająco pachnie też cały sosnowy pas oddzielający morze od miasteczka. Niezliczona ilość tojek, w których kończą nadmorskie pączki, produkuje taki odór, że żołądek skręca mi się w ósemkę. Pierdolę, nie korzystam. Dowożę do pensjonatu, do pokojowego klopa, jak porządny gospodarz. Turyści, nażarci pączkami tak, że na pierwszym siedzą, a ostatni im jeszcze z gęby wystaje, mają do wyboru jeszcze dwie opcje. Ci mniej wrażliwi korzystają z tojek. Byle dupy nie urwało, to co tam nos! Inni natomiast masowo zagrzybiają wydmy i tak najczęściej spotykanym grzybem nadmorskim staje się papierzak.
Ujęcie drugie. Jedzą, piją, fajki palą. Radia grają, psy biegają. Jeszcze tylko brakuje, żeby któryś mi się centralnie zesrał przed nosem. "Paranoja... Czemu moim udziałem jest taka paranoja?" Nie dość, że ciasno, nie dość, że głośno, to jeszcze "tytoniowy posmród" miesza się z tym od pączka i wali mi prosto w twarz. Czytać się nie da, myśleć się nie da, oddychać się nie da i patrzeć na morze też, bo widać tylko sraczkowate parawany i namiociki.
Ujęcie trzecie. Okazuje się, że Neptun nie tylko śmierdzi, ale jest też do bólu tandetny. Nadmorskie pamiątkarstwo powala jednym ciosem na łopatki. Jak się okazuje, celebrujemy nie tylko detronizację Neptuna, ale też i jego zgon, bo wszędzie widać czaszki i piszczeliki. A to na kubkach, a to na chorągiewkach, a to na popielniczkach! Dla kontrastu mamy jeszcze do wyboru obrzydliwe, błękitne delfinki, które integrują się tak samo mocno z Bałtykiem, jak i bambusowe dzwonki, made in China na dodatek.
Poddaję się i, zamiast nadmorskiej pamiątki, przywożę sobie do domu "Chińską medycynę".KOM-TUR musi zarabiać nawet i na turyście trudnym, czyli na mnie i w nadmorskich kurortach każe ustawiać pawiloniki z przecenionymi książkami. Tłok w nich niespecjalny, bo prawdziwy turysta, oprócz pączków, w dupie ma także i książki.
- Mamo wchodzimy tutaj? - córka do matki.
- Tu nie. Tu jest księgarnia...
Oto prawdziwe poddanki. Bądź pozdrowiony KOM-TURZE!
Autorka tekstu zaznacza, ze wyraz KOM-TUR został stworzony na potrzeby tekstu i oznacza jedynie połącznie komercji z turystą
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
milla · dnia 23.08.2008 10:49 · Czytań: 834 · Średnia ocena: 3,83 · Komentarzy: 14
Inne artykuły tego autora: