Spadające z nieba krople deszczu wsiąkały w zaschniętą ziemię. Wraz z deszczem gleba wsysała resztki życia, wypływające czerwoną rzeką z wykrwawiającego się mężczyzny. Patrząc na pniak, który miał przed swoimi oczami, mężczyzna ciągle powtarzał w myślach: „Nie! To nie może być prawdą.” Przestał, gdy jego oczy zamknęły się na zawsze.
Jeszcze pół godziny temu, był żywym, dwudziestosiedmioletnim autostopowiczem idącym poboczem drogi. Dwadzieścia pięć minut temu, wyminął go czarny sedan, który zatrzymał się z piskiem opon, kilkadziesiąt metrów przed nim. Może gdyby wiedział, że ta chwila jest jego ostatnim momentem, w którym będzie mógł uciec, to wykorzystałby szansę. Tak jednak się nie stało. Szedł spokojnie dalej. Gdy był już przy aucie, szyba od strony pasażera powoli opadła.
- Potrzebujemy twojej pomocy. - powiedziała młoda kobieta, wychylająca się z okna.
- Tak?
- Możesz nam odpowiedzieć na jedno pytanie? - Blond włosa dziewczyna oparła się rękoma o drzwi.
- O ile będę znał na nie odpowiedz, to tak.
- Gdybyś był na naszym miejscu, gdzie zostawił byś osobę…
Od strony kierowcy wybuchł donośny śmiech.
- Przymknij się Roy bo ci przyjebie.
- Dobra Mercy.
- Gdzie zostawiłbym jaką osobę? - spytał autostopowicz.
- Gdzie zostawiłbyś osobę, którą porwałeś z drogi, by mogła się spokojnie wykrwawić, gdy podciąłbyś już jej gardło?
Śmiech od strony kierowcy wybuchł ponownie, tym razem jeszcze głośniej. Dziewczyna nie skarciła jego właściciela ale przyłączyła się do niego, cicho chichocząc.
- Przepraszam, to jakiś żart?
- To nie jest kurwa żaden żart głupku. Pytam, gdzie chcesz żebyśmy cię kurwa zostawili, jak już cię zarżnę.
Z okna ponownie wychyliła się dziewczyna, tym razem w dłoni miała jakiś pistolet. Wędrowiec spojrzał na broń a później na dziewczynę. Uśmiechała się.
- To jak? - spytała a kierowca Rey znów parsknął śmiechem.
Autostopowicz wykręcił się na pięcie. Nie zdążył jednak dać nawet kroku, gdy rozległ się huk wystrzału. Zatrzymał się a jego mózg zbierał szybko raporty z każdej części ciała. Wyglądało na to, że blondynka go nie trafiła.
- Wiesz co pojebusie? - Mówiła do mężczyzny na poboczu. - Wydaje mi się, że czasami potrafię czytać w cudzych myślach. Tak jak na przykład teraz. I myślę że wydaje ci się, że ciebie nie trafiłam.
Roy śmiał się jak opętany.
- Cóż… - Kontynuowała Mercy - … tylko ci się wydaje. Celowałam w górę. Ale możesz być pewny, że w ten twój durny łeb, na pewno bym trafiła. Rozumiesz?
Autostopowicz kiwnął lekko głową
- No to się kurwa odwróć i podejdź tu bliżej.
Zrobił co mu kazała. Na ziemię upadły kajdanki.
- Załóż je sobie na ręce, tylko z tyłu. O… tak… teraz podejdź do mnie tyłem.
Mężczyzna podszedł do auta. Sekundę później kajdanki z metaliczny zgrzytem zamknęły się na jego nadgarstkach.
- Dobrze, teraz siadaj z tyłu, przejedziemy się. - Dziewczyna wychyliła się jeszcze bardziej przez okno i otworzyła drzwi. Gdy tylko je zamknęła, samochód ruszył z piskiem opon, ujechał kilkaset metrów i skręcił w pierwszą drogę, jaka pojawiła się po prawej stronie.
- Dokąd mnie wieziecie? Co to kurwa ma być! Jezu! Puśćcie mnie.
- Morda chujku. Zamknij mordę, bo ci ją poobijam. - Kierowca odwrócił się do tyłu i patrzył parę sekund na nowego pasażera, nie zwracając uwagi na drogę, którą jechał.
- Rey droga.
- Już, już.
Przez kolejne minuty, autostopowicz myślał jak uwolnić się z auta i uciec prześladowcom. Postanowił, że otworzy drzwi i wyskoczy. Zanim auto się zatrzyma powinien już mieć kilka metrów przewagi i zacząć uciekać. Przysunął się do drzwi. Gdyby tylko nadarzyła się okazja, by odwrócić się do nich plecami. Wtedy jak na zawołanie, Mercy żucia się na Reya i zaczęła go całować.
Teraz albo nigdy - Pomyślał mężczyzna siedzący z tyłu. Odwrócił się do drzwi, wymacał klamkę, złapał za nią, jednocześnie mocno wypychając się nogami i… nic.
- Niezła próba chujku, ale nic z tego. Widzisz, może jeszcze nie zauważyłeś tej kraty między nami, albo dziwnych siedzeń, ale widzisz, to policyjna bryka. Przemalowana ale policyjna. - Kierowca znów był odwrócony w jego stronę. Uśmiechał się dziko a w jego oczach zobaczyć można było jedynie szaleństwo. Tymczasem dziewczyna powoli zaczęła całować go po szyi, torsie, aż w końcu dotarła do rozporka, który otworzyła jednym szybkim ruchem.
- Kim wy kurwa jesteście? Ludzie!
- Zamknij się - powiedział Rey.
- Co ze mną zrobicie?
Kierowca znów się zaśmiał, nie wiadomo czy bawiło go, to co powiedział autostopowicz, czy może to, co robiła mu jego współtowarzyszka drogi.
- Już wiesz co ci zrobimy… Mercy ci to już wyjaśniła. Prawda Mercy?
Spod kierownicy dobiegł jakiś dźwięk, który chyba miał być potwierdzeniem.
Kolejne minuty były tylko bezcelową walką porwanego mężczyzny, który krzyczał i uderzał we wszystko co tylko mógł butami ale to i tak nie pomagało. Zatrzymali się, drzwi się otwarły a za jedną nogę mężczyzny chwyciła ręka. Mimo, iż autostopowicz kopał jej właściciela, ten niewiele sobie z tego robił. Pociągnął go trochę w głąb lasu i oparł o drzewo, blondynka szybko owiązała go czymś tak, że stał prosto. Dopiero wtedy odpięła mu kajdanki. Ustawili się przed nim.
- Dobrze, wystraszyliście mnie. Ludzie puśćcie mnie. Nikomu nic nie powiem, błagam was.
Mercy wciągnęła broń i wycelowała prosto w przywiązanego do drzewa mężczyznę.
- Nie Mercy. Przecież nie to mu obiecywałaś. Proszę.
Rey wsadził w miejsce broni duży rzeźnicki nóż.
- Nie! Nie!
Spojrzała na niego. Miała duże, brązowe oczy. Z jej blond włosami było coś nie tak, ale nie tylko z fryzurą, z zawartością głowy pewnie również. Uśmiechnęła się przerażająco ukazując rząd białych zębów. Rey stał za nią. Oparł swoją głowę o jej ramię i szczerzył się podobnie. Jedna z jego rąk znajdowała się pod spódnicą Mercy, unosząc się i opadając w miarowym tempie.
- No dalej maleńka. - Szepnął jej do ucha.
- Nie! Nie! Ch… g…
Szybkie cięcie sprawiło, że krzyki zastąpione zostały rzężeniem i gulgotami. Z rany popłynęła krew.
Autostopowicz spojrzał w dół, na swój podkoszulek. Przesiąkał krwią. Próbował coś mówić, ale nie mógł, dławił się własną krwią. Gdy chciał krzyczeć wypluwał czerwone krople wraz ze śliną a z rany wypływało jej jeszcze więcej.
Zaczął padać deszcz.
Rey wyciągnął rękę z Mercy i wziął od niej nóż. Obszedł drzewo dookoła i przeciął sznur, którym związany był konający mężczyzna. Autostopowicz upadł na kolana prawie bezwładnie. Roy wrócił do Mercy i chciał dokończyć to co zaczął, ale ta złapała go za rękę.
- Dokończymy w samochodzie, teraz ja prowadzę. - Kopnęła klęczącego i odeszli do auta.
Autostopowicz przewrócił się i leżał na brzuchu. Świat zanikał, usłyszał jeszcze odjeżdżające auto. Spojrzał na prawo gdzie był gnijący pniak.
Nie… nie… To nie może być prawdą. - Zamknął oczy. - Nie…
Jego ciałem wstrząsnęły ostatnie drgawki.
***
- Ale pierdolnęło, słyszałeś? Rey? Kurwa, Rey nie śpij.
- Co? Nie śpię Co się stało?
- Mówiłam, że nieźle pierdolnęło.
- A burza, no. Myślisz, że się jeszcze ten chujek utopi?
Oboje wybuchli śmiechem. Zatrzymali się tylko raz, na szybki numerek w aucie i gdy tylko skończyli, zrobiło się jakby ciemniej. Deszcz, zaczął jakby mocniej padać. A teraz, gdy już dojeżdżali do asfaltowej drogi, z której zgarnęli autostopowicza, burza rozpętała się na dobre. Co chwilę niebo rozjaśniały błyskawice, wydawało się, że wiatr spycha auto na pobocze.
- Ten pierwszy walnął gdzieś niedaleko.
- Yhy…
- Kurwa, Rey czy ty musisz akurat teraz spać? Gdzie jest towar?
Rey podał jej jakąś torebkę, Mercy zanurzyła w niej kciuk i palec wskazujący, później przyłożyła je kolejno do obu dziurek w nosie, wciągając mocno powietrze.
- Zajebisty.
- No… Gdzie teraz pojedziemy?
- Jestem głodna, chcę się też porządnie wykąpać i przespać, na w miarę dobrym materacu. Popatrz na mapę i znajdź jakąś pipidówkę po drodze do Townboend. Może akurat tam będzie jakiś motel.
- Yhy
- Rey?
- Yhy?
- Chcesz dalej tam jechać?
- Tak. Mówię ci. To będzie w sam raz dla nas. W większym mieście tak łatwo nas nie znajdą. Później tylko z siedmiu może ośmiu i zmiana w inny rejon. A tak w ogóle ilu już mamy?
- Z tym?
- Tak.
- A liczyć cegielnianego?
Wymienili między sobą głupie spojrzenia i po raz kolejny wybuchli śmiechem.
- A jak byś mogła go kurwa nie liczyć. Był pierwszy.
- No to jest już jedenastu. Pierwszy, moi starzy, twój współlokator, sześciu strażników i ten włóczęga.
- Nie wyglądał na włóczęgę.
- Gówno mnie obchodzi na kogo on wyglądał. Był jedenasty.
Nagle, Mercy zahamowała tak ostro, że Rey uderzył głową w deskę rozdzielczą.
- Co do chu…
- Cicho siedź, trzeba było zapiąć pasy.
Cofnęła wóz, po chwili się zatrzymała.
- Patrz. - Wskazała coś dłonią, Rey spojrzał w tym kierunku.
MOTEL - 0,5KM
- Tam jest jakieś miasto?
- Czekaj patrzę…
- Taka wąska droga i nigdzie nic nie widać dookoła.
- Tak, dwa kilometry stąd jest jakieś zadupie, po drodze jest ten motel. Ciekawe czy jeszcze jest czynny.
- Zaraz się przekonamy. Przebierz się wchodzisz pierwszy. Dasz mi znak, jakby wiesz co.
- Chcesz to zrobić?
- Jasne że tak.
Rey uśmiechnął się. Samochód ruszył, koła zabuksowały kilka razy na mokrym asfalcie.
***
Obudził się nie myśląc o niczym. Pierwszą rzeczą, jaką ujrzał, był jakiś stary pniak. Padał silny deszcz, niebo co chwilę przecinały błyskawice. Spróbował wstać, jednak udało mu się dopiero za trzecim razem. Świat miał jakiś dziwny kolor. Gdyby tylko potrafił mówić nazwał by ten kolor, kolorem matowego mrozu. Jednak nie potrafił mówić, ani nazywać. Dookoła widział rosnący las, gałęzie i igły które je pokrywały. Rozumiał czym to wszystko jest, ale nie potrafił tego wyrazić.
- Grrrr rrr. - W jego głowie pozostałości tego, co kiedyś odpowiadało za myślenie, spytało: Gdzie jestem i co się stało.
Las jednak nie odpowiedział. Podniósł głowę, jakby coś zwęszył. Powiódł wzrokiem najpierw w lewo, później w prawo. Za każdym razem, na szyi ukazywała się długa otwarta rana. Szeroka na środku i zwężająca się do końców. Była dziwnie obrzmiała ale nic się z niej nie wylewało, jedynie sterczał z niej czubek jakiegoś patyka, który musiał się tam jakoś zawieruszyć. Kilkaset metrów od niego pasła się sarna, powoli zaczął szurać w jej kierunku. Gdy był już pięćdziesiąt metrów przed nią, sarna wyczuła zagrożenie. Szybko ruszyła, ale - na jej nieszczęście - zaplątała się w sidła rozłożone przez jakiegoś kłusownika. Drut owinął się jej wokół szyi i nóg przecinając skórę. Wierzgała się a stwór był coraz bliżej.
- Rrrr grr rrrr - Stwór mówił sam do siebie, coś w rodzaju: Chyba nie powinienem jej jeść, czemu mam aż taką ochotę, co się zemną dzieje.
Nie panował nad tym. Doszedł do niej i wgryzł się w jej szyję, po chwili szarpania sarna przestała wierzgać. Gdy skończył dostał jakby nowych sił. Świat całkiem się zmienił. Nie był matowo czarny. Teraz miał kolor niezwykłej szarości. Kolor srebrzystego mrozu.
Stwór widział wszystko tak wyraźnie, czuł niemal cały otaczający go świat, ściółkę która nadal mokła w deszczu, żywicę drzew, deszcz. Najbardziej zaś, czuł zapach świeżego mięsa. Nie było go już zbyt wiele. Przyjrzał się sarnie a raczej temu co z niej zostało. Jak mógł zjeść aż tyle? Nie wiedział. Faktem było, że z sarny pozostała tylko skóra i kości których nie mógł przegryźć. A zaczęło się tak spokojnie. Przyssał się do szyi i pił, tylko ugryzł a później rękoma rozdarł szyję zwierzęcia i jadł. Najwięcej problemu sprawiła mu czaszka, jej rozbicie. Zrobił to rzucając ją o drzewo. Jej zawartość była chyba najlepsza. Niemal wciągnął ją na raz, a teraz…
Teraz świat stał się taki srebrzysty. Wszędzie widział barwy życia. Były czerwone, bądź miały odcień czerwieni. Nie wiedział do końca dlaczego, ale coś mówiło mu, że ma to związek z odległością jaką trzeba pokonać, aby zagłębić w tym kolorze zęby a także, od rodzaju życia w jakim będzie się je zagłębiać. Gdyby żył, pewnie by zrozumiał, ale nie żył więc nie zawracał sobie tym głowy. Mógł szurać w kierunku barw i to się tylko liczyło, to i wgryzanie się by jeść.
Było jednak coś jeszcze. Jeszcze jedna barwa która jakby nawoływała go w jej kierunku a on posłusznie szurał za jej odcieniem.
Doszedł do asfaltowej drogi. Szur szur. Usłyszał coś. Najpierw niewyraźnie, później coraz głośniej. Coś się zbliżało. Obejrzał się za siebie i zobaczył nową barwę, podobną do tej która nadawała kierunek jego instynktowi, tyle że ta zbliżająca się do niego, była bez tej zielonej poświaty. Jaskrawa czerwień. Była coraz bliżej. Bliżej, jeszcze bliżej, zrównała się z nim i minęła. Zatrzymała się.
Przez jeden krótki moment coś, jakiś zabłąkany ładunek elektryczny uruchomił w jego mózgu krótkie wspomnienie. Samochód cofa, otwiera się okno…
- Proszę pana? Nic panu nie jest?
- Grrr rr…
- Proszę pana?
Stwór niezwykle szybko rzucił się w stronę okna i ukąsił jaskrawą czerwień, to co poczuł, przyprawiło go o ekstazę.
Samochód ruszył z piskiem opon. Siedzące w nim kobiet zaczęły piszczeć, stwór wisiał jeszcze przez chwilę na drzwiach, jego głowa znajdowała się w środku auta i próbowała dalej gryźć. Jednak nie udało mu się. Samochód wszedł w zakręt a siła rzuciła stwora na pobocze.
Stojąc na skraju drogi, z nutą bólu i rozczarowania w głosie, stwór boruczał coś w rodzaju - Rrrrr… - Następnie rozejrzał się i przeszedł na drugą stronę. Deszcz dalej padał
Po kilku minutach nieustannego szurania w kierunku zielono czerwonej poświaty. Stwór zatrzymał się i popatrzył na jedną z sosen przed nim. A dokładniej na sowę, siedzącą na jednej z gałęzi.
- Ryyy r.
Przemoknięta sowa spojrzała w dół . Coś ślamazarnie szło w jej kierunku. Szurało nogami po ściółce. Zahuczała gniewnie, mimo to, osobnik nawet się nie zatrzymał. Doszedł do drzewa i w jakiś dziwaczny sposób, objął jego pień próbując przy tym wejść wyżej. Choć jego wysiłki i tak spełzłyby na niczym sowa postanowiła nie ryzykować i odleciała by moknąć gdzie indziej.
Znów poczuł tą zupełnie inną barwę, barwę która mówiła mu gdzie iść. Szurał właśnie tam i wczesnym rankiem stał już przy motelu.
***
C.D.N
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt