Wreszcie jego marzenia się spełniły. Dwanaście lat, spędzonych w budynku śmierdzącym stęchlizną i wilgocią stały się przeszłością. W końcu miał powód do zadowolenia. Adam nigdy nie czuł się tak wspaniale i tak swobodnie jak wtedy. Poczuł, że naprawdę żyje i oddycha. Co prawda musiał się gdzieś zaszyć na jakiś czas, ale wiedział, że da radę. Po tym, co przeżył w więzieniu zrozumiał, że musi uciekać. Gdzieś. Przed siebie. Ale gdzie? Po co? Przecież nie ma rodziny. Nie ma gdzie uciekać!
Takie myśli tłoczyły mu się w głowie, jak ziarna niemielonej kawy w młynku, który czeka aż ktoś w końcu przekręci jego korbką. Wszyscy się od niego odwrócili. Rodzice, dzieci i rodzeństwo. Nie chciał ich skrzywdzić, ale w chwili, gdy zabijał swojego szefa, nie myślał o tym. Nie docierało do niego, że rodzina również odczuje skutki jego postępowania. Nie zdawał sobie sprawy, że ludzie nie będą wytykać palcami tylko jego, ale również jego najbliższych. Wszystko przez furię, która dostała go wtedy w swoje szpony. W żaden sposób nie mógł jej opanować. Szef, który zawsze był dla niego kolegą i dobrym pracodawcą, stał się w jednej chwili wrogiem. Wykorzystał go, żeby zyskać więcej pieniędzy i porzucić bez słowa.
To miał być pomysł na wspólny biznes. Szef zagwarantował mu spółkę, jeżeli on wywiąże się ze swoich obowiązków jak należy. Miał namówić swoich rodziców, aby odstąpili mu swój jedyny kawałek ziemi. I zrobił to. Zrobił, choć wiedział, że jeżeli ich zawiedzie, straci ich zaufanie. Robił to niejednokrotnie w przeszłości i rodzice dawali mu już sporo szans.
Na gruncie, który najpierw pozyskał od rodziców a potem przekazał go na własność firmy, której rzekomo stał się wspólnikiem, miał powstać tartak. Wszystko układało się idealnie do dnia, w którym odkrył, że w składzie właścicieli firmy nie figuruje jego nazwisko. Myślał, że szef jeszcze nie złożył odpowiednich papierów. Zresztą sam nie wiedział, co myśli, bo w ogóle nie znał się na tych sprawach. Papierkową robotę wykonywał jego „wspólnik”. Jeszcze tego samego dnia poszedł do niego wyjaśnić sprawę i na spokojnie porozmawiać. Nie miał wtedy w planach zabijać szefa ani nawet robić mu jakąkolwiek krzywdę. Chciał po prostu POROZMAWIAĆ. Niestety jego rozmówca okazał się inny niż przypuszczał. Naśmiewał się z niego, że dał się oszukać.
- Nie wiedziałem, że jesteś taki głupi. – Takie słowa wtedy usłyszał.
Spokój opuścił go wtedy całkowicie. Zdarzało mu się zdenerwować, ale nigdy do tego stopnia. Czuł jak złość rośnie w nim do granic wytrzymałości. Gdyby istniała skala zdenerwowania, na pewno pokazałaby wtedy najwyższą wartość.
I zrobił TO. Zrobił, choć się nie spodziewał, że go na to stać. Sięgnął po młotek leżący na szafce obok i uderzył nim kilkakrotnie w swojego niedoszłego wspólnika. Późniejsza sekcja zwłok, wykazała osiem uderzeń w korpus i trzy uderzenia w czaszkę. Sąd skazał go na dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności za morderstwo w afekcie.
Dwanaście lat, trzy miesiące i cztery dni. Tyle czasu Adam spędził w więzieniu a teraz siedział w jakimś opuszczonym domu i obserwował czy nikt się nie zbliża.
Plan ucieczki nie był jakoś specjalnie skomplikowany. Jak co tydzień, Adam zanosił pranie wszystkich więźniów do piwnicy, skąd zabierane było busem do pralni chemicznej. Więzienie nie posiadało własnej, więc Adama obowiązkiem było dopilnowanie, aby pranie znalazło się w wyznaczonym miejscu i o wyznaczonej porze. W tym wypadku była to środa. Równo o dziesiątej podjeżdżał samochód, a ogromne kosze z rzeczami stały ustawione w rzędzie. Wtedy było ich osiem. Z tym, że w jednym z nich znajdowała się niespodzianka. Niespodzianka, która rozpakowała się sama pod budynkiem pralni i wyskoczyła z busa, gdy tylko jego kierowca otworzył drzwi. Tym sposobem policja dosyć szybko zaczęła poszukiwania a Adam miał bardzo mało czasu aby się ukryć.
Dom, w którym teraz przebywał, wyglądał na całkowicie zdemolowany, najprawdopodobniej przez bezdomnych i młodzież, która zaszywała się tu, aby wypić piwo lub inny alkohol. Wszędzie leżały rozrzucone butelki a ściany pokrywały mazaje. Na dworze robiło się już ciemno i chłód zaczął być odczuwalny na ciele. Przez okna wpadało światło z lamp przejeżdżających samochodów, odbijając się na ścianie i sunąc po niej jak wagony pociągu. Adam wtedy kucał odruchowo i wstrzymywał oddech. Dom, co prawda znajdował się na obrzeżach miasta, ale i tak ruch na szosie był dość duży i światła często się pojawiały.
Wiedział, że policja od rana - czyli od chwili, kiedy uciekł – go poszukuje. Wielokrotnie widział przez okno, patrol przechodzący obok budynku, w którym się znajdował. Jego serce biło wtedy tak mocno, że słyszał jak dudni mu w uszach. Z każdym uderzeniem brał płytki i szybki oddech.
Teraz znowu to poczuł. Pot wydobył się z ciała jakby ktoś wycisnął go jak gąbkę, serce przyspieszyło swoją pracę a kolana automatycznie się ugięły. W dali usłyszał policyjną syrenę. Adam natychmiast wybiegł przez tylne drzwi, i pobiegł w kierunku lasku rozciągającego się za domem. Biegł najszybciej jak potrafił. Nie miał pewności, że policja jedzie akurat tutaj, ale wolał nie ryzykować. W końcu ktoś mógł zauważyć jak kręci się koło tego budynku.
Dobiegał już prawie do pierwszych drzew, kiedy poczuł, że ciężar ciała ciągnie go w dół. Nie pamiętał chwili upadku, ponieważ uderzył głową o coś twardego i stracił przytomność. Na jak długo? Nie miał pojęcia.
Obudził się i natychmiast dźwignął na nogi. Stał w dole. Spojrzał w górę i głębokość okazała się inna niż przypuszczał. Wyciągnął ręce nad głowę i chwycił za krawędź. Podciągnął się z całej siły wyglądając na zewnątrz. Miał rację. Policja znajdowała się już w budynku. Widział światła kogutów, rzucające kolory na pobliskie otoczenie. Przez drzwi, z których on wcześniej wybiegł, wychylił się funkcjonariusz. W dłoni trzymał latarkę i oświetlał drogę prowadzącą do lasu.
- Boże, tylko nie idź w moją stronę – powiedział do siebie ściszonym głosem Adam.
Niestety. Powolnym krokiem mundurowy szedł w jego kierunku. Uciekinier natychmiast puścił krawędź, zsunął się na dół i rozejrzał dookoła. Nie dało się nigdzie schować. Dół miał może dwa metry średnicy, więc szanse na jakiekolwiek ukrycie się były zerowe. Poczuł jak ogarnia go panika. Ciągle patrząc w górę, na rozgwieżdżone bezchmurne niebo modlił się, aby policjant nie zajrzał do dołu. Strach objął całe ciało jak stalowy zacisk, który z każdą sekundą zwęża się coraz mocniej blokując dopływ powietrza.
Nagle czas zwolnił jak zaczarowany a Adam poczuł się bardzo dziwnie. Było to uczucie, jakiego nigdy dotąd nie doświadczył. Uczucie całkowitej obojętności, ogarniającej umysł i ciało. Próbował z tym walczyć, ale uczucie coraz bardziej się nasilało. Każda setna sekundy wydawała mu się ciągnąć w nieskończoność. Zamknął oczy i oddał się tej fali ogarniającej go z góry na dół. Wtedy usłyszał głos.
- Jest tutaj!
Wyczuł w tym głosie coś dziwnego. Jakby ten ktoś, znalazł coś już zupełnie niepotrzebnego. Coś, co miało kiedyś jakieś znaczenie, ale teraz zupełnie się nie liczyło. Bał się otworzyć oczy, ale w końcu to zrobił. Zobaczył trzy osoby świecące mu latarkami prosto w oczy. Światło wcale go nie raziło. Wręcz przeciwnie, sprawiało mu przyjemność. Stał tak z zadartą głową i nic nie mówił. Wyciągnął ręce, złapał krawędź i podciągnął się do góry. Powoli wypełzł na zewnątrz. Funkcjonariusze nadal świecili do dołu a on ukląkł obok i czekał, aż ktoś podejdzie, zakuje go w kajdanki i odwiezie do tej cuchnącej celi.
Czekał tak kilka sekund, ale nic się nie działo. Zobaczył jak jeszcze dwóch mężczyzn biegnie w jego kierunku i nachyla się nad dołem.
Wstał, strzepnął brud z kolan i podszedł do nich. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Podszedł do pechowej dziury, stanął po przeciwnej stronie i spojrzał w dół. Zobaczył ciało. Swoje ciało.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt