Łowcy bohaterów - część 1 - czarek100
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Łowcy bohaterów - część 1
A A A
Od autora: Niedaleka przyszłość, co czeka Polskę?
Klasyfikacja wiekowa: +18

Spojrzał przez lunetę. Cel – Adolf Hitler – sam prosił się, aby go zabić. Pomimo licznej obstawy czarnych koszul, wódz Trzeciej Rzeszy odsłonił się idealnie, a pozycja do strzału wydawała się wręcz podręcznikowa. Dziś ma okazję zmienić bieg historii. Sprawdził jeszcze raz datę i godzinę na zegarku: 31 sierpnia 1939, godzina 15.58. Wieża kościelna, na której szczycie się znajdował, dawała mu poczucie bezpieczeństwa: zamknięta platforma widokowa, ponadto w głównej kaplicy odprawiano nabożeństwo. Czekał, aż zacznie bić dzwon, który skutecznie zagłuszy wystrzał ze snajperki.
Jeśli teraz naciśnie spust karabinu, zlikwiduje człowieka, który przyczyni się do śmierci czterdziestu milionów ludzi. Jeśli to zrobi, Niemcy nie zaatakują jutro, a za sześć lat jego ojczyzna nie dostanie się pod komunistyczną okupację. Dłonie zaczęły się mu pocić. Wstrzymał oddech. Prawa ręka zaczęła mu drżeć. Jeszcze chwila. Zrobię to, a wszystko zmieni się. Zaczął łapać powietrze. Muszę się uspokoić. „Teraz albo nigdy” – powtarzał w myślach. Nagle poczuł dotyk zimnego metalu na karku. Obejrzał się. Okrakiem stał za nim esesman, mierzący z mausera. Kątem oka dojrzał drugiego w odległości kilku kroków. Jak tutaj weszli? Przecież drzwi zamknąłem na kłódkę. Ten drugi ruchem swojej broni nakazał mu wstać. Mężczyzna ociągał się, robił to bardzo powoli. Ten pierwszy chciał jeszcze czegoś od niego. Nie rozumiał niczego, co do niego mówią. Słyszał tylko szwabski bełkot. Niemiec nie wytrzymał i strzelił. Poczuł rozrywający ból w klatce piersiowej. Wiedział, że dostał. Nie zabije Hitlera, nie zmieni przyszłości. To oznaczało koniec.



Andrzej Jurek ocknął się. Zdenerwowany spojrzał na przełożonego siedzącego obok w transzei. Kapitan Jeziorski nie zauważył jego niedyspozycji. Sierżantowi Jurkowi pierwszy raz w życiu zdarzyło się przysnąć na posterunku. Widocznie sen trwał tylko klika sekund. Dziwny sen. Pewnie coś oznaczał. Może nie był marzeniem sennym, a czymś całkiem innym. Rozejrzał się wokół. Coraz mniej światła. Za jakieś pół godziny zacznie się ściemniać i jeszcze te wysokie drzewa otaczające drogę z dwóch stron. Idealna pora dnia, żeby zaatakować i asfaltówka, przy której się umocnili, a która przecinała mały lasek na pół. Dowództwo idealnie wybrało miejsce zasadzki.
Nie czas na rozmyślania. Nie dziś. Odsunął myśli i zadał pytanie:

– Dlaczego mamy odbić tego Kwiatkowskiego? Po ataku z trzynastego czerwca wielu generałów dostało się do niewoli i nikt o nich nie pamięta.

– Z pozoru wydaje się, że Kwiatkowski nie wiele znaczy – odparł kapitan Jeziorski. – Jeden z zastępców dowódcy Dwunastej Dywizji, ale wczoraj dowiedziałem się czegoś, czego nikt nie podejrzewał. Wychodzi na to, że generał miał dostarczyć naszym sojusznikom coś, co odmieniłoby losy wojny.

– Masz na myśli jakieś plany nowej bomby lub samolotu? – zapytał Jurek.
– Nie. Raczej mały chip wykonany z molibdenitu, który ma zastąpić krzem. Podobno jest odporny na impuls elektromagnetyczny.
– To by oznaczało, że skośnoocy nie są wcale tak bezkarni, a ich cudowna broń...
– Tylko szkoda, że wynaleziono ten procesor dopiero teraz – przerwał w pół zdania kapitan. – Nie doszłoby do użycia pocisków z EMP, inwazji na Rosję i ataku na nasz kraj.

– I nie siedzielibyśmy teraz na skraju lasu, a Europa nie cofnęłaby się w rozwoju o sto lat – dodał podoficer. – Szlag by nie trafił wszystkich komputerów, telewizorów i tego, co ułatwiało nam codzienne życie. Siedziałbym teraz w swoich czterech ścianach i oglądałbym jakiś mecz ligowy, a moja córcia grałaby w Simsa.
– Gdyby, gdyby – powtarzał się oficer. – Przestańmy gdybać jak baby. Trudno, stało się, przegraliśmy kolejną kampanię, taki nasz los. Teraz żyjemy w okupowanym kraju i sami musimy wywalczyć sobie wolność.
– Słyszałem, że w USA uruchomiono już Internet i telewizję. Może Amerykanie przyjdą nam z odsieczą na wiosnę.
– Nie wiem. Jedno jest pewne, nieźle dostali w tyłek od Chińczyków, a historia lubi się powtarzać.
– Coś widzę… – przerwał całą dyskusję sierżant Jurek. – Jakiś człowiek zbliża się do nas.
– Musieli go przepuścić – odparł kapitan Jeziorski. – Coś ciągnie ze sobą? Ściemnia się.
– Tak, ciągnie jakiś wózek – potwierdził Andrzej Jurek. – Ta podczerwień do czegoś się przydaje.


Na twarzy podoficera malowało się zadowolenie. Znajdował się w lepszej sytuacji, mając do dyspozycji okulary wizyjne, na których „system” wyświetlał dane taktyczne oraz obraz w różnym spektrum promieniowania, „różowy, lepszy świat”, jak określał go Jurek.
– Tak, przydaje się. – Parsknął cicho Paweł Jeziorski. – Ale nie chciałbym dźwigać tych dwunastu kilogramów złomu, które ty nosisz.

– Ktoś musi to robić. Oficerowie są zbyt delikatni, żeby nosić ISPW – odparł z przekorą Jurek, po czym zmienił temat. – Potwierdzam, mężczyzna w średnim wieku, nieuzbrojony, prawdopodobnie cywil.
– Jest znak od Rudego – rzucił szybko kapitan. – Krótkie błyski latarki. – Potwierdzam – meldował znów sierżant i spojrzał w wyznaczonym kierunku, na skraju lasu, gdzie zasadził się porucznik Czarnecki wraz z obsługą granatnika RPG-7, jedyny oficer GROM-u w ich pododdziale. Krótkie świetlne sygnały potwierdzały, że od południa zbliża się kolumna samochodów.
– Przydałaby się łączność radiowa, nie wspomnę o Sieci Pola Walki i GPS-ie – narzekał Jurek. – Tak to już byśmy wiedzieli, co się dzieje.
– A może jeszcze chciałbyś mieć dostęp do Facebook-a – skomentował złośliwie Jeziorski. Zdjął wysłużony mapnik i położył obok. – Wiesz, że dowództwo zabroniło używania łączności. Chińczycy cały czas nasłuchują. Mogą nas namierzyć w ten sposób. I co zrobią? Przy pomocy EMP usmażą ostatnie zestawy TYTAN-u, które nam zostały. A tak to mamy jeszcze termowizję i podczerwień, rozumiesz Juruś.


Andrzej czasem miał serdecznie dość tego typa, a jednak lubił z nim chodzić po służbie na piwo i zapraszać do domu. Ale to już należało do przeszłości, do czegoś co nie wróci.
– Nie lubię, jak ktoś wymawia moje nazwisko w ten sposób, rozumiesz? – mówiąc to trzydziestolatek, zdjął na chwilę hełm i zaczesał bujną, ciemną czuprynę. – Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek pili brudzia – kapitan spiorunował wzrokiem Jurka. – Jestem oficerem. Proszę zwracać się do mnie z szacunkiem.
– Wiem, regulaminy – skwitował sierżant. – Tylko co robiłeś na komunii mojej córki rok temu? Kto się upił do nieprzytomności? – I znów przerwał prywatną dyskusję szybkim raportem. – Są, nadjeżdżają.
Od strony aglomeracji dochodził warkot pojazdów, a po chwili na tle drzew pojawiły się światła. Sierżant przez chwilę patrzył na kapitana, którego spojrzenie przypominało wzrok przyczajonego wilka. I pomyślał: „Zaczyna się. W końcu im dokopiemy”.
Mocniej ścisnął MSBS, nową broń Wojska Polskiego. Ustawił przełącznik rodzaju ognia w dolnym położeniu. Kapitan nadal nieruchomo obserwował zbliżający się cel. Nie sprawdzał swojego niezawodnego beryla. Dwadzieścia lat noszenia munduru zrobiło swoje.
Kiedy kolumna trzech ciężarówek i dwóch wozów bojowych YW 531H minęła pierwsze stanowisko ogniowe, z pozostałych w stronę pojazdów posypał się grad ognia. Jeziorski i Jurek na swoim wysuniętym punkcie zamykali całą pułapkę. Gdyby któryś z samochodów prześlizgnął się, mieli za wszelką cenę go zatrzymać i równocześnie osłaniać ewentualny odwrót. Tuż przed samą akcją, kiedy pułkownik Kula ujawnił plan działania, wątpili, czy oni dwaj będą w stanie sprostać zadaniu. Mieli nadzieję, że nie będą musieli. Liczyli, że uwolnienie generała Kwiatkowskiego, którego tajne służby Chin aresztowały dwa tygodnie temu, pójdzie szybko i sprawnie.
– Nie strzelamy jeszcze – przypominał kapitan. – Jeszcze nie.
– Wiem, mój dowódco – Drwiący uśmieszek malował się na twarzy Jurka. – Skurwiele są pewni siebie. Tylko dwa opancerzone transportery.
– A czego mają się bać? – skomentował Jeziorski, obserwując uważnie to, co działo się na drodze. – Tego, co pozostało po stutysięcznej armii? Broniliśmy się tylko dwa tygodnie. A ruch oporu? Od kilku miesięcy nie robimy prawie nic, ale dziś możesz zostać bohaterem. Zasłużyć się dla ojczyzny.

– Nie mam zamiaru. Do armii wstąpiłem, żeby utrzymać rodzinę.
W myślach wiedział, że okłamuję samego siebie. Jako chłopiec zawsze marzył, żeby dokonać czegoś wielkiego, zostać bohaterem, jak powiedział jego przełożony.

– Zaczęło się. Pierwsza grupa Cisowskiego ruszyła – komentował Jurek.
– Widzę dokładnie – potwierdził kapitan.


Kolumna pojazdów zatrzymała się. Z kabiny pierwszej ciężarówki wypadł ciężko ranny żołnierz. Wóz bojowy jadący na szpicy oberwał w gąsienicę z granatnika, co skutecznie unieruchomiło całą kolumnę. Równocześnie do ataku ruszyli szturmani Kawalerii Powietrznej: eliminowali żołnierzy w mundurach polowych Hi Non, dobiegali do pojazdów i szukali jeńca. Grupy ogniowe celowo nie niszczyły transporterów, ponieważ liczono się z tym, że jeśli nie znajdą Kwiatkowskiego w jednej z ciężarówek, to będą musieli przeszukać wszystkie wozy pancerne.
– Generała chyba nie ma w żadnym z samochodów – podsumował Jurek. – Będzie problem.
– Obserwuj drogę od strony Zgierza – rzucił Jeziorski. – Sterc i Cisowski mają KSB. Wykurzą załogi pancerek. Założę się, że w pierwszej z nich jest generał.
– Coś się dzieje – przerwał zaniepokojony sierżant. – Słyszę warkot maszyn, daleko poza zasięgiem szosy. Ustawię mikrofony, wzmocnię czułość podsłuchu. To coś dochodzi z lasu, z samego środka. Boże, to czołgi. Jak oni je tutaj przemycili?
– Może się mylisz? Ustaw analizę dźwięku. Nie mogli tego zrobić. Monitorowaliśmy teren przez ostatnie siedemdziesiąt godzin.
– To czołgi – powtórzył. – Cały pluton. Jestem tego pewny – potwierdził przestraszony. – Za chwilę wyjadą z lasu. Wyślij ostrzeżenie do wszystkich grup, zanim będzie za późno. Musimy wycofać ludzi.
– Nie mogę – odparł podniesionym głosem Jeziorski – Mamy zakaz używania łączności.
– Zrób to. To jedyne wyjście. Paweł, słyszysz mnie. To nie są żarty.
Kapitan patrzył na podwładnego niepewnym wzrokiem. Wiedział, że chwila wahania może wiele kosztować.
– Kurwa, zrób to w końcu! – krzyknął sierżant. – Nie rozumiesz, to jest zasadzka. Wykończą nas.
Jeziorski nie protestował. Na specjalnym panelu dotykowym zamontowanym na lewym przedramieniu wystukał sekwencję liczb. W eter popłynęła zakodowana informacja. Odczekał chwilę i nerwowo wystękał:

– Nie odebrali. Coś blokuje połączenie. Mogliśmy się tego spodziewać. Spróbuję jeszcze raz.
W tej samej sekundzie obraz w okularach taktycznych sierżanta zgasł. Mężczyzna pomyślał: „To jakiś żart”. Jednak kiedy starając się dostroić urządzenie, stwierdził, że nie jest wstanie włączyć ISPW. Teraz już wiedział, co się stało.
– Użyli EMP, spalili całą elektronikę. Biegnę powiadomić kompanię. To jedyne wyjście.
Oficer nie protestował i rzucił szybko:

– Uważaj na siebie, Andrzej.

Jurek spojrzał na Jeziorskiego przelotnie. Paweł nigdy tak nie mówił. Może coś przeczuwał. Trzydziestolatek poczuł się dziwnie.
Sierżant wyskoczył za prowizorycznego umocnienia. Biegnąc, dźwigał na sobie bezużyteczną cybernetyczną zbroję. Przemieszczając się wielkimi susami, mimowolnie przypominał sobie wszystko, czego nauczył się na szkoleniach, a co mogło uratować mu życie i pomyślał: „Czy tak ma wyglądać bohaterstwo?”.
Znalazł się jakieś dziesięć metrów od pierwszego wozu bojowego, z którego Polacy starali się wykurzyć chińską załogę, kiedy z leśnej przecinki na pełnym gazie wyskoczył stalowy kolos, na którego wieżyce widniała czerwona gwiazda.
„Nie zdążyłem” – pomyślał prawie na głos. „-Już tutaj są.”
Czołg podstawowy, typ 99, szybko wjeżdżał na asfalt, prując swoimi gąsienicami grunt. Zanim dwa następne natychmiast zajęły dogodne pozycje, ustawiając się w poprzek drogi. Sierżant przykucnął na poboczu. Miał szczęście, ściemniało się. Spostrzegł człowieka w zaroślach. Wycelował broń, ale zdał sobie sprawę, że jest to ten sam cywil, którego widział kilka minut wcześniej. Jego wózek, na którym znajdował się złom stał dwa metry dalej. Mężczyzna coś pokazywał ręką. Jurek obrócił głowę we wskazanym kierunku. Z lasu wzdłuż świeżych kolein wyjeżdżały trzy łaziki do złudzenia przypominające amerykańskie hummery. Na jednym z nich powiewał czerwony sztandar, na tle którego w prawym górnym rogu widniał wizerunek chińskiego smoka. Andrzej miał okazję zobaczyć na własne oczy nową flagę azjatyckiego supermocarstwa.
Z pojazdów wysypali się ludzie w specyficznych szarych mundurach, uzbrojeni w bezkolbowe karabinki. Sierżant wiedział, z kim ma do czynienia – do akcji włączali się komandosi Zhongguó tezhong. Ich ulepszona broń, typu 95 z celownikami laserowymi, nie miała sobie równej w Europie. Włosy zjeżyły mu się z przerażenia.
Żołnierze Państwa Środka ustawili się w tyralierę, opierając się plecami o tanki i otworzyli natychmiast ogień do polskich żołnierzy. Także załogi chińskich pojazdów zaczęły strzelać z wkm-ów. W ciągu pierwszych sekund na asfalt padło trzech polskich szturmanów. Jurek nie zastanawiając się, puścił pod wpływem emocji długą serię w kierunku wroga. Część pocisków z jego broni odbiła się od pancerza czołgu, ale i tak powalił na ziemię dwóch okupantów. Nie zauważył, jak jakiś chiński oficer mierzy do niego, aby go sprzątnąć. Jednak ten nie zdążył. Dostał kulkę prosto w twarz. Jurek obejrzał się. Z tyłu biegł Jeziorski, strzelając ze swojego beryla.

– Paweł, uratowałeś mi życie – sierżant wrzasnął.


I nagle głośna seria z ciężkiego karabinu maszynowego przecięła kapitana na pół. Chińczyk obsługujący ckm na dachu samochodu terenowego, przeładowywał, chcąc dobić ofiarę. Nie zdążył, został zdjęty przez Jurka. Jego ciało bezwładnie opadło głową w dół na asfaltową drogę. Sierżant jeszcze raz spojrzał na ciało kapitana. Paweł leżał w kałuży krwi, a jeszcze kilka minut wcześniej dyskutował z młodszym stopniem. Serce Andrzejowi ścisnęło się i przypomniały mu się chwile, kiedy wiele lat temu poznał Pawła na selekcji w Bieszczadach. Wtedy mieli wspólne marzenia – dostać się do GROM-u.
Ostatkiem sił opanował emocje. Padł na ziemię w miejscu, gdzie stał, przeczołgał się w zarośla i zaczął prowadzić ogień do wroga. Nie zwracał uwagi na to, kto jeszcze pozostał przy samochodach z polskich żołnierzy, po prostu robił swoje: likwidował pojedyncze żywe cele. Czas wokół niego zagęszczał się. Czuł się, jakby znalazł się na ćwiczeniach, jakby to wszystko było tylko grą mającą miejsce gdzieś w innej rzeczywistości. Miał okazję dokopać okupantom, pomścić śmierć przyjaciela, odwzajemnić się za ogrodzenia i zasieki, jakie wznieśli Chińczycy wokół największych miast w tym kraju, izolując w ten sposób społeczeństwo. Robił to tak, jak nauczyła go ojczyzna.
Teraz wiedział, że pomimo tylu tarć miedzy nimi Paweł Jeziorski był jego prawdziwym kumplem. Mylił się. Stał się kimś więcej. Dopiero teraz mógł to powiedzieć o mim: „Był moim przyjacielem”.
Jego MSBS pluł ołowiem do czasu, aż suwadło zazgrzytało i cofnęło się do tyłu. Prawą dłonią poszukał kolejnego pełnego magazynka. Zdawał sobie sprawę, że na akcję wziął tylko dwa pudełka, a te drugie właśnie się skończyło. Nie poddał się. Przerzucił karabin na plecy, a z kabury przytroczonej do kamizelki kuloodpornej wyciągnął pistolet. Strzelał dalej, powalając z nóg kolejnego chińskiego komandosa. Jego glock dawał poczucie pewności siebie. Do czasu. Kiedy amunicja w pistolecie skończyła się, starał wycofać się w głąb lasu. Nie pozwolili mu. Otworzyli ogień z karabinów maszynowych, pokrywając rejon, gdzie się skrywał, zmasowanym ogniem z dwunastu milimetrów. Nawołując się w dialekcie mandaryńskim, otaczali żołnierza z dwóch stron. Wiedział, że jeszcze minuta, a znajdzie się w kotle bez wyjścia. Nikt im w tym nie przeszkadzał. Żołnierze WP zostali odepchnięci na dość dużą odległość. Jurek nie słyszał ich głosów i charakterystycznych wystrzałów polskiej broni. Zdał sobie sprawę, że został sam. To oznaczało jedno: poddać się lub walczyć do końca. W myślach zrobił rachunek sumienia: dziesięć lat służby w Kawalerii Powietrznej, szkolenia w Lublińcu, nauka angielskiego, poligony na Drawsku, studia licencjackie. Czy to wszystko tak miało się skończyć, tutaj w lesie?
Wyjął z małej kieszonki wszytej na lewym przedramieniu munduru mały nabój. Odpiął magazynek i szybko załadował małą kulkę. Wsunął stalowe pudełko do rękojeści, przeładował i przyłożył lufę do skroni.
– Tak, to koniec – coś szeptało do jego ucha. – Naciśnij na spust i skończ ze sobą. To jest właśnie patriotyzm. Zostaniesz bohaterem, a najbliżsi odbiorą pośmiertny awans.
Zawahał się. Nie potrafił, odebrać sobie życia. Oczami wyobraźni ujrzał zapłakaną twarzyczkę dziesięcioletniej Madzi i postać żony Agnieszki. Te dwie kobiety czekały na niego, gdzieś bardzo daleko. Potrzebowały go. Poczuł, że musi żyć, dla nich. Rzucił broń na leśne runo, podniósł ręce i wstał. Wystrzały ucichły. Słyszał tylko komendy i okrzyki w obcym języku. Okupanci zbliżali się powoli, celując do niego. Strumienie czerwonego światła celowników laserowych zatrzymywały się na jego twarzy. Nie wiedział, czy żołnierze spod znaku czerwonego smoka wezmą go do niewoli, czy zabiją na miejscu. To była loteria, w której nie chciał brać udziału.

Nagle coś przeleciało koło jego ucha, jakiś prawie bezgłośny świst i jeden z chińskich komandosów padł, a potem drugi, trzeci. W głowie Jurka pojawiła się myśl: „Nadeszła odsiecz”.
Jak na komendę rzucił się na ziemię i zanurkował w jeżyny. Czołgał się, pokonując kilka metrów, aż spostrzegł Chińczyka mierzącego z broni w dal. Jednak i ten przewrócił się jak głaz po uprzednim wystrzale. Kilka metrów za trupem pojawiła się sylwetka brodatego mężczyzny, którego kilkanaście minut wcześniej widział na drodze. Nieznajomy dzierżył w dłoniach AK-47, stał jak zaklęty, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, co dzieję się wokół. Jurek machnął do niego ręką, dając znak, aby się skrył. Jednak ten nie słuchał i wtedy Andrzej zdał sobie sprawę, że w lesie jest ktoś jeszcze.
Usiadł oszołomiony i obserwował, jak mijają go cienie, nie zwracając na nikogo uwagi. Półprzezroczyste ludzkie sylwetki skradały się powoli, chowając się za drzewami. Wydawało się jakby pochodziły z innego świata, duchy, które starały się zmaterializować, nie mogąc przybrać rzeczywistych kształtów. Jednak po chwili zaczęły się jawić jak potwory z najgorszych horrorów, których ciała pokrywał szarozielone pancerze, dwunożne człekokształtne upiory uzbrojone w dziwną broń, karabiny, których Jurek nigdy wcześniej nie widział. Nagle zdał sobie sprawę, że nie mogą to być zjawy, a istoty z krwi i kości, ubrane w dziwne mundury, hełmy zakrywające głowy i twarze.
Nie. Ciała obcych pokrywały skafandry, uformowane w ten sposób, jakby eksponowały każdy mięsień jak u atlety, a najbardziej wrażliwe miejsca przykrywały płytki jaskrawego nieznanego metalu. Na twarz nasunięte były czarne jak noc gogle. To, że ma do czynienia żywymi istotami dopełniało to, co z trudem dojrzał na prawym ramieniu jednego z nich – uformowany z łusek w nieco jaśniejszym zabarwieniu emblemat: opadającego orła z rozpostartymi skrzydłami, wbijającego się swoimi ostrymi szponami w podbrzusze leżącego na wznak smoka. Ten znak taktyczny coś mu przypominał, gdzieś już go widział.
Naliczył ich pięciu. Szli powoli, pewnie i przy pomocy wielkich spluw kosili wszystko na swojej drodze. Naprzeciw nich przybywało chińskich żołnierzy, którzy starali się im przeciwstawić. Dopiero ogień z broni pancernej przerwał dobrą passę ludzi cieni. Wystrzały z armat czołgów stojących na drodze w odległości stu metrów osłabił marsz tajemniczych wojowników, ale nie na długo.

Jedna z tajemniczych istot załadowała czarny, ostro zaostrzony bełt o długości dwudziestu centymetrów do swojego karabinu, wycelowała i strzeliła. Podobnie zrobili jej towarzysze. Po kilku sekundach czołgi stojące na drodze eksplodowały jeden po drugim. Żołnierze Państwa Środka zaczęli się panicznie wycofywać.
Sierżant patrzył na to wszystko zafascynowany. Porażała go potęga, jaką dysponowali jego wybawcy.
Okupanci nie odpuszczali. Na drodze słychać było pisk opon. Z ładowni ciężarówek wysypywały się plutony żołnierzy, których dowódcy natychmiast kierowali do lasu, tak aby oskrzydlić nowego wroga. Tajemniczy wojownicy natychmiast rozpierzchli się, wtapiając się w las. To, co na samym początku wydawało się kostnym pancerzem, a potem skafandrem, teraz zmieniało swój kolor, stawało się przezroczyste do tego stopnia, że każdy z nich prawie rozpływał się w powietrzu.

„Idealny kamuflaż” – pomyślał Jurek. „Gdyby nasza armia posiadała coś takiego.”

Dalej starał się obserwować jednego z nich, chociaż sprawiało mu to wiele trudności. Wojownik z wielką łatwością wskoczył na drzewo. Z wysokości kilku metrów wycelował i strzelił. Chińczycy krzyczeli na asfaltówce. Ktoś klepnął go w ramię. Drgnął nerwowo. Za plecami ujrzał twarz bezdomnego. Jego palec na ustach mówił wyraźnie. Mężczyzna dał znać i nakazał iść za sobą. Nie prowadził Jurka w głąb lasu, a prosto do drogi. Sierżant zdawał sobie sprawę, że tam znajduje się wróg, jednak co miał do stracenia. Najgorsze, co mógł zrobić, to czekać bezczynnie w jednym miejscu. Idąc za brodaczem, znów ujrzał tajemniczego wojownika. Obcy doskoczył od tyłu do dwóch chińskich komandosów. W jego prawej dłoni wyrosło długie na czterdzieści centymetrów błyszczące ostrze, którym z chirurgiczną wprawą zadawał śmiertelne ciosy w szyje i klatkę piersiową. Przeciwnicy zbroczeni krwią padli u jego stóp. Po chwili przełożył dziwny karabin z pleców na pierś, wskoczył na pień drzewa i znikł.
Kucając, doszli na skraj drogi i przyczaili się w krzakach. Noc zawitała już prawie na dobre w lesie, ale włączone reflektory samochodów rozświetlały okolicę. Wzdłuż całej jezdni co dwadzieścia metrów stały trzyosobowe grupy żołnierzy. W odległości pięćdziesięciu metrów Jurek rozpoznał nowo przybyłą kolumnę kilkunastu pojazdów. Okupanci musieli ściągnąć co najmniej batalion piechoty.

Z rozmyślania wyrwał go pojedynczy wystrzał i zamieszanie na drodze. Bezdomny, który właśnie sprawdzał coś w swoim karabinie, także spojrzał w tamtym kierunku. Coś zafalowało wokół jednego z patroli chińczyków. Jeden z okupantów padł na asfalt. Pozostali rozbiegli się. Ktoś strzelił pomiędzy swoich towarzyszy i wtedy wojownik zmaterializował się. Kolejne pociski z wrogich karabinów odbijały się od pancerza obcego jak kamienie od betonowego muru. Sierżant poczuł silne szarpnięcie za rękaw. Nie opierał się, czuł się jak dziecko, które należy prowadzić i pokazywać drogę.

Przebiegli na drugą stronę i przykucnęli za drzewem. Brodacz kuląc się, złapał oddech i odezwał się po raz pierwszy: ¬

– To jakieś halucynacje.

Wskazując ręką na jezdnię, dodał: – Czym są te dziwne istoty?
Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Ich oczy dojrzały rozpływającą się postać tajemniczego wojownika. Ciarki przeszły im po plecach.

Od strony Zgierza dochodził warkot pojazdów wojskowych, a w powietrzu nad lasem pojawiła się sylwetka śmigłowca szturmowego. Okupanci ściągali posiłki.

– Wycofujmy się – rzucił krótko bezdomny. – Nic tu po nas.

– W porządku. Ja prowadzę, ale do najbliższego punktu kontaktowego jest ponad sześć kilometrów.
– Mam inny pomysł – przerwał bezdomny. – Tutaj niedaleko mam kryjówkę. Tam przeczekamy.

Jurek nie oponował. Oglądając się za siebie, przez pewien czas szedł za swoim nowym towarzyszem, zapuszczając się głęboko w las.

Po przejściu kilkuset metrów, mając nadzieję, że zagrożenie nie jest już tak wielkie, sierżant zrównał się z bezdomnym.
– Może przedstawimy się sobie? – zapytał.
Brodacz spojrzał na niego i kiwnął twierdząco głową. –

Sierżant Andrzej Jurek, Siódmy Batalion Kawalerii – wyrzucił z siebie jednym tchem. – Zdążyłem się zorientować – bezdomny wskazał na naszywkę znajdującą się na lewej piersi kamizelki kuloodpornej podoficera i dodał: – Maksymilian Ostrowski. Mów mi Maks.
– Służyłeś kiedyś? Zgadłem. –
Tak, w zasadniczej służbie. Coś słyszę – mówiąc to Maks, aż przyklęknął. Dał znak na leśną krzyżówkę, która wyłaniała się przed nimi.

– Widzisz, tam na drodze? Tam ktoś jest.

– Nic nie widzę – odparł Jurek.

– Czekaj. Jest ich trzech – oznajmił Maks – a dalej samochód. Obawiam się, że to może być zasadzka. Okupanci mogli otoczyć las. Ściągają posiłki z Łodzi. Pójdziemy inną drogą.

Zawrócili i przeszli następne kilkaset metrów. Kiedy wychylili się z zarośli, znów ujrzeli ludzi. Maks miał racje, byli to uzbrojeni Chińczycy. Las został otoczony.

– Co teraz? – spytał bezdomny. – Pomysły mi się skończyły.

– Możemy przeczekać w głębi lasu do jutra, a później pod koniec dnia poszukamy jakieś luki w ich kordonie – zaproponował Jurek. – W ciągu tych dwudziestu czterech godzin może odpuszczą, a wtedy wydostaniemy się z zasadzki.
– W porządku, zaprowadzę cię w ciekawe miejsce, takie małe bagienko. Oni tam nie przyjdą.
– Prowadź – kiwnął głową sierżant.

– Znów coś słyszę – szepnął wystraszony Maks. – Idą za nami. Słyszę pękające gałęzie.

– Szybko wycofujemy się – sierżant obejrzał się za siebie. – Mogą mieć noktowizory.
Zaczęli biec prawie na oślep. Zdawało się, że wrogów przybywa w lesie, że na tym skrawku zieleni robi się tłoczno. W końcu umknęli.

– Gdzie jesteśmy? – rzucił podenerwowany Jurek. – Dobrze znasz to miejsce?

– W dzieciństwie bawiliśmy się tutaj w podchody – odparł zdyszany Maks. – Teren robi się podmokły. Już niedaleko. Nie dam się złapać. Dopiero co uciekłem z getta.
– Widzę jakieś światło – Jurek zmarszczył brwi. – Tam stoi jakiś dom.

– To jest niemożliwe – zanegował Maks. – Tutaj nie żadnych zabudowań tylko drzewa, zarośla i woda.
– Spójrz tam, na lewo, za rozłożystym dębem – Jurek przystanął i pokazał palcem. Maksowi Ostrowskiemu ciarki przeszły po plecach. Wiedział, że na bagnach nie powinno się znajdować nic, co daje sztuczne światło. Znał to miejsce jak własną kieszeń. A jednak widział wyraźnie to samo, co jego kompan. Za plecami w odległości ponad stu metrów mieli idącą tyralierę chińczyków, a przed sobą? To pytanie pozostawało bez odpowiedzi.
– To jest zasadzka! – krzyknął wystraszony Maks. – Oni tam już są i czekają na nas. Nie chcę skończyć za ogrodzeniem, gdzie na każdym rogu jest zamontowana kamera. Nie wrócę tam. Bezdomny zaczął zawracać, jakby chciał poddać się okupantowi. Sierżant Jurek zdezorientowany przystanął i obserwował mężczyznę. Wiedział, o czym mówi Maks: o dzielnicy wschód, dawniej zwanej Widzewem, a teraz otoczonej przez zasieki i wieżyczki strażnicze, gdzie tłoczyło się ponad pół miliona niepokornych obywateli byłej Polski.

I wtedy ujrzeli ich ponownie. Szli gęsiego w odległości kilkunastu metrów, trzymając swoją dziwną broń w pogotowiu, podążali w kierunku światła. Jurek znów naliczył ich pięciu.


Przemieszczali się powoli i pewnie. Mężczyźni przykucnęli i obserwowali. Marsz obcych trwał jakby w nieskończoność i w końcu tajemniczy wojownicy zatrzymali się. Mężczyźni wiedzeni ciekawością zaczęli iść. Uszli jeszcze jakieś trzydzieści metrów i stanęli jak wryci. Pośrodku bagna nie było żadnego budynku, tylko prostokątne drzwi, z których wychodził jasny, oślepiający snop światła – wejście zawieszone w powietrzu. Wojownicy po kolei zaczęli wchodzić do środka. Kiedy tajemnicze wrota przekroczył ostatni z nich, Maks i Jurek usłyszeli zbliżające się ściszone głosy.

– Co robimy? – zapytał spanikowany Maks. – Za chwilę dopadną nas.

– Nie wiem – powiedział sierżant. – Przecież nie wejdziemy do tego czegoś. To coś może nas zabić.
Mężczyzna za plecami bezdomnego ujrzał dziwną sylwetkę i w tej samym momencie w powietrzu rozległ się charakterystyczny świst. Jego towarzysz padł na ziemię. Andrzej rozpoznał kształt. Między drzewami unosiła się bezzałogowa drona kształtem przypominająca płaski dysk.

– Dostałem! – wrzasnął Maks.– Zostaw mnie. Uciekaj.

– Mamy na karku bezpilotowca .Widzą nas.

Kolejne strzały przeszły obok głowy Jurka. Sierżant wycelował broń i jedną serią ściął maszynę, która runęła na ziemię, ale równocześnie poczuł piekący ból w łopatce, a później kolejny w prawej nodze. Obejrzał się i zobaczył twarze Chińczyków wychylających się z zarośli. „Mają nas” – pomyślał. „To już koniec”. Jak w zwolnionym filmie spojrzał kierunku tajemniczego światła, które znajdowało się po lewej stronie. „Mam dostać się do niewoli?” – zastanawiał się. „Wolę wejść w to coś i tam skończyć swój żywot” – zdecydował.

Podniósł Maksa i dźwigając go, zaczął truchtać w kierunku świetlistego wejścia, które zaczęło przygasać. Adrenalina robiła swoje. Ból opuścił go, a chęć przetrwania dodawała energii. Ostatkiem sił dopadł do dziwnych wrót. Wepchnął swojego towarzysza do środka i wtedy usłyszał bardzo głośny huk. Wystrzał rozdarł powietrze. Andrzej poczuł, jakby jego pierś eksplodowała. Tracił świadomość, odpływał. Widział, jak świetliste drzwi powoli zamykają się przed nim, a tym samym umyka jedyna nadzieja. Wtedy ktoś wciągnął go do środka.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
czarek100 · dnia 17.04.2013 18:32 · Czytań: 682 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Komentarze
amsa dnia 22.04.2014 22:00
czarek100 - podoba mi się, bardzo, dawaj resztę. Fajnie, że napisałeś bez amerykanizacji, tylko o Polakach, początek intrygujący, opis potyczki interesujący, nawet bym się po sobie nie spodziewała, że mi taki tekst przypadnie do gustu:). Zamiast (:), przecinki, ewentualnie kropki.

Pozdrawiam

B)

Po­twier­dzam, męż­czy­zna w śred­nim wieku, nie­uzbro­jo­ny, praw­do­po­dob­nie cywil.
– Jest znak od Ru­de­go – rzu­cił szyb­ko ka­pi­tan. – Krót­kie bły­ski la­tar­ki. – Po­twier­dzam – mel­do­wał znów sier­żant i spoj­rzał w wy­zna­czo­nym kie­run­ku, na skra­ju lasu, gdzie za­sa­dził się po­rucz­nik Czar­nec­ki wraz z ob­słu­gą gra­nat­ni­ka RPG-7, je­dy­ny ofi­cer GROM-u w ich pod­od­dzia­le. Krót­kie świetl­ne sy­gna­ły po­twier­dza­ły, że od po­łu­dnia zbli­ża się ko­lum­na sa­mo­cho­dów. - trzecie potwierdzam jakoś inaczej zapisz

„Nie zdą­ży­łem” – po­my­ślał pra­wie na głos. „-Już tutaj są.” – myślnik przed „

Zanim dwa na­stęp­ne – Za nim

Do­pie­ro teraz mógł to po­wie­dzieć o mim: - o nim

To, że ma do czy­nie­nia ży­wy­mi isto­ta­mi do­peł­nia­ło to, - żeby uniknąć powtórzeń - Że ma do czynienia

Bro­dacz kuląc się, zła­pał od­dech i ode­zwał się po raz pierw­szy: ¬ usuń

Bro­dacz spoj­rzał na niego i kiw­nął twier­dzą­co głową. usuń

Sier­żant An­drzej Jurek, Siód­my Ba­ta­lion Ka­wa­le­rii – wy­rzu­cił z sie­bie jed­nym tchem.(od nowego akapitu) – Zdą­ży­łem się zo­rien­to­wać(.) – (B)bez­dom­ny wska­zał
– Słu­ży­łeś kie­dyś? Zga­dłem. (tutaj nowy akapit)
– Tak, w za­sad­ni­czej służ­bie.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty