Sanitariuszka - lina_91
A A A
Przeraźliwy krzyk oznajmił przybycie nowego pacjenta. Karina odgarnęła ze spoconego czoła zmierzwione włosy i pochyliła się nad mężczyzną. Ciemnozielony mundur był splamiony krwią. Rozpięła pospiesznie guziki, nie chcąc rozcinać materiału, bo braki widoczne były nawet w zaopatrzeniu wojska. Za to bawełnianą koszulę musiała już rozerwać. Najpierw spojrzała na ranę kłutą, podobną do pchnięcia bagnetem, dopiero potem w twarz mężczyzny. Przesunęła dłonią po jego plecach. Rana była wylotowa. Usiłowała odgadnąć, jakich obrażeń mógł doznać. Jeszcze przelotem zerknęła na kartę informacyjną.

Potrząsnęła głową, uciekając od błagalnego spojrzenia jego żony. Złapała za rękę krzątającą się Wioletę.

-Podaj morfinę. Zaraz wracam.

Nie czekając na odpowiedź, przebiegła długi korytarz i wpadła do sali zabiegowej. Krajewski, doktor medycyny, pochylał się nad jakąś zakrwawioną kobietą.

-Co jest? - spytał, nie odrywajac się od zajęcia.

-Czterdziestoletni mężczyzna, przeszyty na wylot jakimś ostrym narzędziem. Naruszony żoładek i prawdopodobnie wątroba.

-Co podałaś?

-Morfinę.

-Dobrze - pokiwał głową. Spod jasnobrązowej grzywki wyglądały zapadnięte oczy. Był zmęczony. -Utrzymaj. Jak straci przytomność, odłącz.

-Doktorze... - zaczęła, wiedząc, że i tak nic nie zdziała, ale wspomnienie zapłakanych oczu kobiety było tak dokuczliwe, że musiała spróbować.

-Wesz, że nic więcej nie zrobimy - przerwał jej. -Nie mamy narzędzi do takich operacji. Żołnierz? - rzucił jeszcze, kiedy już wychodziła.

-Tak.

Zamknęła drzwi z westchnieniem. To nie miało prawa się wydarzyć. Mógł przeżyć. Miał szansę. Albo inaczej: miałby. W innym życiu, w innych warunkach. Nie tutaj, w prowizorycznym szpitalu, w byłej szkole. Nie w czasie wojny.

Wróciła do sali przyjęć. Żona rannego szlochała przy jego nogach. Nie musiała patrzeć na twarz żołnierza, żeby postawić diagnozę. Odłączyła kroplówkę i przykryła mu twarz jego własną kurtką. Przechodząc, położyła jeszcze dłoń na ramieniu kobiety. Nic więcej nie mogła jej dać.

Biegnąc do sali, w której kiedyś uczyła się angielskiego, a gdzie teraz leżeli najciężej ranni, zerknęła na zegarek. Była dopiero czternasta, a ona już ledwo trzymała się na nogach. W sumie nic dziwnego. Od tygodnia praktycznie nie spała. Przed drzwiami wyłączyła wszelkie ludzkie odruchy. Gdyby angażowała się emocjonalnie w to piekło, w którym codziennie liczba zgonów przekraczała znacznie setkę, nie wytrzymałaby nawet tygodnia.

Zanim podeszła do tych, którzy jękami przywoływali ją do siebie, ogarnęła wzrokiem pokój w poszukiwaniu ludzi, którym nie mogła już pomóc. Był jeden. Szymon Kot.

Dwudziestolatek, ostrzyżony na jeżyka, przywieźli go do szpitala z trzema ranami postrzałowymi klatki piersiowej. Zasłoniła go prześcieradłem i szła dalej.

Marek Juch, Krzysztof Bielecki, Jarek Szymanowicz, Adam Piołuń, Bartek Kerski... Znała wszystkie ich imiona, życiorysy, karty lekarskie, znaki szczególne, adresy, dokonania... Dalej Justynka, śliczna dziewczyna, ledwie szesnastoletnia, cudem przeżyła bombardowanie Gdańska. Przywieźli ją tu wujkowie, po czym zniknęli. Dziewczyna miała zmiażdżoną rękę i oba biodra. Zasiliła listę tych, którym nie mogli pomóc. Morfiny było niewiele, podawała jej więc mieszaninę tramalu i dexamethasonu.

Bartek chciał wody, Adam błagał o zdjęcie gipsu z ręki, żeby mógł wrócić do wojska, Krzysiek był głodny, Jarek prosił o pomoc przy napisaniu listu do rodziny. Zapisywała wszystkie prośby w myślach, rozdawała uśmiechy, gładziła po opalonych dłoniach, otulała prześcieradłami, ale miała wrażenie, że to nie ona, że to nie jej ręce dotykają przerażających ran, że to nie w jej uszy wpadają straszne jęki i prośby, które nie zawsze mogła spełnić.

Kiedy do sali zajrzał Jacek, chłopak z zaopatrzenia, który czasem pomagał w szpitalu, odetchnęła z ulgą. Na migi nakazała mu zabrać Szymona i wrzucić pościel i ubranie do prania.

Nie zareagował, jakby nie słyszał. Podszedł do niej tak blisko, że czuła jego oddech na karku. Wsunął jej coś do kieszeni.

-Kiedy? - spytała spokojnie, poprawiając koc na nieprzytomnym Marku.

-Za godzinę.

Odwróciła się tak gwałtownie, że Jacek cofnął się o krok.

-Zwariowałeś?! Stąd na Kopernika jest cztery kilometry!

-Trzy - poprawił ją ciszej.

-Nie zdążę.

-Musisz. Porucznik chce cię widzieć.

-Nie zdążę. Od wczoraj znowu ostrzeliwują miasto. To za daleko.

Chłopak nie odpowiedział. Bez słowa wziął ciało na ręce i kopniakiem otworzył drzwi. Wybiegła za nim na korytarz i wpadła na drugiego z chirurgów, Kowalskiego. Złapał ją za ramię.

-Idź.

-Ale... - zaczęła i ugryzła się w język. Jedna, podstawowa zasada: nie ufać nikomu. Nawet facetowi, któremu asystowała przy najtrudniejszych operacjach, razem z którym krzywiła się, gdy zabrakło morfiny i kroili na żywca. Nawet lekarzowi - patriocie, który przysięgał chronić życie.

Inna sprawa, że w obecnej sytuacji ta obietnica nabierała nowego znaczenia.

-Potrzebują cię. Idź.

-Nie wiem, o czym mówisz, a mój dyżur kończy się dopiero za... - urwała, bo ścisnął ją tak mocno, że zabrakło jej tchu.

-Poradzimy sobie - powiedział cicho.

Na chwilę przymknęła powieki. Miała zawroty głowy. Mignęła jej przed oczami twarz mamy i siostry, ojciec... Gdzieś niedaleko, najwyżej kilometr od szkoły, grzmotnęła bomba. Drgnęła.

Stary, zadawniony już strach, odezwał się ze zdwojoną siłą. Marsz przez ostrzeliwane miasto był samobójstwem. Ale jaki miała wybór?

Strach... O mały włos nie wybuchnęła śmiechem. Bała się tylu rzeczy... Groźnych psów, ciemności, pająków... Od początku wojny ten strach już nie istniał. Do pająków musiała przywyknąć podczas długich godzin w schronie, psy widywała tylko sporadycznie, gdy szukały rannych, przywalonych gruzami. A ciemność - teraz ciemność była jej sprzymierzeńcem, czy to w momencie, gdy przemykała się nocą przez uśpione miasto, czy też kiedy przenosiła meldunki dla wojska... Fakt, że przy obecnym rozwoju technologii nawet ciemność nie gwarantowała bezpieczeństwa. "Gołębiarze", ulokowani na dachach ocalałych domów, byli wyposażeni w noktowizory, tak samo jak niemal każdy oddział armii.

Teraz lęk miał już tysiąc innych odcieni. Strach przed postrzałem, bombardowaniem, najazdem, okupacją, śmiercią najbliższych...

Przynajmniej od tej strony ona była kryta. Kiedy miała trzynaście lat, wyjechała z rodziną do Anglii. Spędziła tam cztery lata. Do Polski wróciła parę tygodni po wybuchu wojny, jednym z ostatnich rejsów pasażerskich. Rodzice narzekali, ale niewiele mogli zdziałać. Nie była pełnoletnia, ale do służby przyjmowali już siedemnastolatków. Z trzema kursami sanitarnymi i niezliczonymi szkoleniami pierwszej pomocy zaczepiła się w pierwszym szpitalu, jaki znalazła, czyli w swojej starej podstawówce. Ale nawet takie prowizoryczne wykształcenie nie mogło ją przygotować na to piekło, które zastała w ojczyźnie. Na Wyspach zostali jej rodzice i siostra. Tam wojna jeszcze nie dotarła, zresztą miała nadzieję, że nigdy to się nie stanie.

Jęki tysięcy rannych, smród gnijących ciał, wspólne groby - to był świat, który, myślała, nie istniał już od lat. Ale niestety. Sześćdziesiąt trzy lata po zakończeniu drugiej wojny światowej, wybuchł kolejny konflikt. Ludzie zwalali winę na Gruzję za początkowy konflikt w Osetii. Ale Karina nie zgadzała się z takim osądem. Faktem było, że te wydarzenia zbiegły się nieco w czasie. Ale oskarżać Gruzję znaczyłoby tyle, co mówić, że upadek książki na podłogę jest przyczyną trzęsienia ziemi.

Sięgnęła odruchowo do kieszeni.

WII he 5

Dla niewtajemniczonych było to tylko kilka niepowiązanych z sobą liter. Ona wiedziała lepiej. Wewnętrzny II, Hematologia i Endokrynologia, gabinet pięć. Wszystkie oddziały zlikwidowali, na każdym piętrze leżeli ranni. Ale piątka była gabinetem diagnostycznym. Cóż to mogło oznaczać?

Wiedziała jedno: jeśli nie wyjdzie natychmiast, na pewno nie zdąży. Wprawdzie powinna dokończyć dyżur, ale Krajewski zrozumie. Kowalski zaś na pewno ją usprawiedliwi. Wybiegła bocznym wyjściem i skierowała się w stronę niedalekiego parku. Jacek miał po części rację: w linii prostej faktycznie dystans dzielący ją od przeznaczenia wynosił najwyżej trzy kilometry. Problem polegał na tym, że całe miasto było poznaczone gruzami i lejami bomb w takim stopniu, że marsz zajmował co najmniej dwa razy więcej czasu niż normalnie.

Przemykała między nielicznymi drzewami, nie rozglądając się na boki. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiała, że jest zbyt cicho. Od miesięcy w mieście panował ciągły szum, czy to od strzałów, czy od bombardowań. Nagła cisza była jak zapowiedź piekła.

Zdążyła dojść do fragmentów murów obronnych, kiedy coś łupnęło ledwie paręset metrów od niej. Grzmotnęła w ścianę, odrzucona podmuchem. Odruchowo, wcale nie myśląc, osłoniła głowę. Poleciały na nią fragmenty cegieł i resztki cementu. Stłumiła kaszel, ale wiedziała, że musi się stamtąd jak najszybciej wydostać. Tam, gdzie leciały bomby, szybko pojawiały się wrogie oddziały.

Z trudem wydostała się spod gruzów. Resztę drogi pokonała jak we śnie. Nie miała czasu ani na myślenie, ani na strach. W drzwiach szpitala natknęła się na Grzesia. Obrzucił ją bacznym spojrzeniem i przepuścił bez słowa. Ręką pokazał tylko kierunek, jakby nie wiedziała, dokąd się udać.

Wpadła na oddział jak szalona i od razu popędziła do piątki, nie oglądając się na boki, chociaż w tym szpitalu też odrabiała swoje dyżury. W drzwiach stał Maciejewski. Chociaż była wściekła, przerażona i wyczerpana, na widok jego smagłej twarzy odczuła pewną ulgę.

Wyhamowała na pół metra przed nim. Dyszała tak ciężko, że nie czekał na meldunek, tylko wciągnął ją do gabinetu i pchnął na krzesło.

-Jesteś cała?

Wciąż nie mogła wydobyć z siebie głosu. I choć kiwnięcie głową, które by go uspokoiło, nie kosztowało ją wiele wysiłku, nie zrobiła tego. Wobec Maciejewskiego miała swoje zobowiązania i zawsze wypełniała jego rozkazy, ale nie wyobrażała sobie, co takiego ważnego kazałoby mu sprowadzać ją do szpitala w świetle dnia, gdy niebezpieczeństwo było większe niż korzyści.

-Wiem, że nie powinienem był cię teraz przyzywać, ale to ci na pewno poprawi humor - położył jej na kolanach marynarski worek i, ponieważ nadal się nie ruszała, otworzył go.

Prawie krzyknęła. Cały plecak był załadowany lekami i morfiną.

-Skąd to masz? - jęknęła i natychmiast ugryzła się w język. Pytanie było głupie, i tak nie mógłby powiedzieć jej prawdy.

-Tę część przeniesiesz ty, resztę zawiozą ci chłopaki. Wieczorem.

-A... - urwała.

-Potrzebujecie tego - powiedział cicho.

-Każdy czegoś potrzebuje - odpowiedziała.

To go uciszyło. Miała przecież rację. Brakowało opatrunków, leków, ubrań, opału... Na szczęście jeszcze nie głodowali. Ale miała niejasne wrażenie, że i to wkrótce się zmieni. W jednym szpitalu było kilkuset chorych, którzy potrzebowali jedzenia. Myślała, że niedługo i tak ciężka sytuacja skomplikuje się jeszcze bardziej.

Nie przewidziała jednego.

-Jedzenie macie?

-Na razie - mruknęła.

-Tego ci nie załatwię, żołnierze prawie głodują... - miała już na końcu języka, że "prawie" robi wielką różnicę, ale zamilkła. To by było przecież kłamstwo. Jeśli już ktoś nie dojadał, to raczej lekarze. Mieli tyle pracy, że tylko w nocy mogli coś przekąsić, a nie było tego za wiele.

Zmilkła słowa, które cisnęły jej się na usta i wstała. Maciejewski złapał ją za ramię.

-Siadaj, jesteś cała w pyle.

-Nie no, serio?! - wściekła się. -Zgadnij dlaczego.

-Nie krzycz - powiedział spokojnie. -Zdejmij ciuchy i daj mi je, chłopcy ci wyczyszczą. Połóż się, prześpij, za trzy godziny będzie ciemno, wtedy pchnę patrol do szpitala. Zabierzesz się z nimi.

-Ale...

-Przecież ty w ogóle nie sypiasz - przerwał jej. -Niedługo mi padniesz i będę miał problem. W trzynastce jest miejsce, niedawno się zwolniło.

Zwolniło... To oznaczało kolejny krzyżyk w jej pamiętniku. Zrzuciła bluzę i ściągnęła spodnie, naciągając na siebie flanelowe, z wyposażenia szpitala.

-Kto?

-Idź, do cholery! - wściekł się nagle dowódca.

Tyłem wycofała się w kierunku drzwi. Jej twarz była tak blada, że pożałował gwałtownej reakcji.

-Jasiek - rzucił, jakby to jej coś mówiło. Dopiero po chwili zrozumiała. Jasiek był łącznikiem oddziału Maciejewskiego. A więc faktycznie miał problem. Karina wprawdzie przenosiła dla niego meldunki, ale pracowała tylko nocami, jakby na pół etatu.

Pokiwała głową. Nie powiedziała, że jej przykro, że żałuje, bo te słowa nie miały obecnie żadnego sensu. Codziennie ginęli nowi.

-Znajdziesz kogoś.

Mężczyzna długą chwilę stał nieruchomo, tyłem do niej. Westchnął.

-Pomożesz mi?

Miała szczerą ochotę się cofnąć i pokręcić głową. Była rozdarta. Musiała wracać do szpitala, ale on też jej potrzebował.

-O co chodzi? - spytała wbrew siebie.

-W Redzikowie ląduje nowy oddział. Musisz ich przeprowadzić do bunkru w lasku północnym.

O ile już wcześniej była blada, teraz miała wrażenie, że caluśka krew ucieka jej z twarzy.

-To niemożliwe - wyszeptała. -Wiesz o tym.

-Wiem - przyznał spokojnie. -Ale tylko ty możesz to zrobić. Znasz te tereny.

-Tu nie chodzi o znajomość lasu - prawie krzyknęła. -Niemożliwością jest przeprowadzić cały oddział. To zajęłoby im kilka nocy, jeśli w ogóle...

-Mamy tylko dwie - stał teraz tak blisko, że jego ciemne oczy wypalały jej stygmaty na twarzy.

-To samobójstwo - wykrztusiła z trudem. Maciejewski pokręcił głową.

-Składali przysięgę. Znają ryzyko.

"A ja?!" - miała ochotę wrzasnąć. Praktycznie rzecz biorąc wysyłał ją na śmierć. Ale... Ona także przysięgała. Tekst starej przysięgi sprzed lat znowu wrócił do użytku. Stare koszmary znowu stały się rzeczywistością. I o ile w dwudziestym wieku wojna była straszna, w dwudziestym pierwszym ludzie znowu wrócili do początku. Obiecała. A słowa jeszcze nigdy nie złamała. Także przyrzekała walczyć do końca. I wypełniać rozkazy.

-To rozkaz? - spytała, chcąc odwlec moment decyzji. Maciejewski wyglądał, jakby uderzyła go w twarz.

-Nie, Karinko - powiedział tak miękko, że nie uwierzyłaby, że to on, gdyby nie widziała poruszających się ust. -Bo masz rację. To jest samobójstwo. Ale jeśli się uda... - urwał.

Wiedziała, że nie dokończy. I nic ją to nie obchodziło.

-Kiedy?

-Lądują jutro o drugiej w nocy.

Jeszcze dłuższą chwilę ważyła słowa w myśli. Potem wolno pokiwała głową.

-Idę sama.

Teraz to Maciejewski się cofnął.

-Nie ma mowy!

-I tak mi nie pomogą - powiedziała wolno, jak do dziecka. -Jeśli ma mi się udać, uda mi się samej.

-Znasz zasady.

-A to, w co mnie pchasz, jest zgodne z zasadami? - pożałowała tych słów jeszcze zanim zamknęła usta. Przecież w nic ją nie pchał. Mogła się wycofać w każdej chwili. Wiedział, że nie odmówi, ale to inna sprawa.

Mężczyzna pokręcił głową.

-W porządku. Ale automatu ci nie dam.

Wzruszyła ramionami. To nie miało większego znaczenia.

-Rewolwer.

-Co zrobiłaś z berettą? - w jego głosie usłyszała nutkę zdenerwowania.

-Oddałam koledze - lekkie słowa, zbyt lekkie nawet jak na ciężar, który ze sobą niosły. Nie miała do tego prawa. Wciąż patrzyła mu prosto w oczy. Przemyślał sprawę.

-Udało mu się?

-Tak.

-Następnym razem rozdawaj tetetki, mamy ich więcej - odetchnęła z ulgą, bo spodziewała się gorszej bury.

-Okej - rozciągnęła usta w słabym uśmiechu.

Dowódca pchnął ją w stronę drzwi.

-Idź spać, obudzę cię.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
lina_91 · dnia 24.08.2008 19:25 · Czytań: 936 · Średnia ocena: 4,13 · Komentarzy: 13
Komentarze
Usunięty dnia 24.08.2008 20:25 Ocena: Bardzo dobre
Planujesz ciąg dalszy?
valdens dnia 24.08.2008 21:03 Ocena: Bardzo dobre
"Jeszcze dłuższą chwilę ważyła słowa w myśli." - w myślach.

Hm, obiecałem Ci, że będę cięty, a tymczasem muszę Cię pochwalić :/ Ten tekst, lina, jest napisany bardzo przyzwoicie. Technicznie chyba najlepiej ze wszystkich Twoich dokonań jakie znam. Nom, temat też na czasie itd. i czego tu więcej chcieć?
Wakacje zdecydowanie zrobiły Ci dobrze. :D
milla dnia 25.08.2008 12:28 Ocena: Bardzo dobre
Podpiszę się pod valdensem. Tekst napisany porządnie, sugestywnie. Wsiąkłam w klimat. Tylko skąd takie pomysły? Oby się nie sprawdziło.
MarcinD dnia 25.08.2008 13:02 Ocena: Świetne!
Bardzo dobry tekst. Klimatyczny, w Twoim stylu. Rewelacja :)
lina_91 dnia 25.08.2008 15:33
Planuję ciąg dalszy. Jak wrócę z pogrzebu. Czyli nieprędko, ale będzie na pewno. I dzięki za miłe słowa.
Hyper dnia 26.08.2008 09:56 Ocena: Bardzo dobre
Potrafisz dobrze wprowadzić w klimat. Zaskakuje mnie tematyka. Jaka (która) to wojna?
ginger dnia 26.08.2008 11:15 Ocena: Świetne!
Jak na moje trzecia. Z tego, co wyczytałam, konflikt w Gruzji był inspirujący.
A opowiadanie bardzo dobre. Już dawno nie czytałam niczego, kompletnie nie zwracając uwagi na interpunkcję ;)
lina_91 dnia 26.08.2008 15:48
Wojna faktycznie trzecia. Konflikt w Gruzji był inspiracją, ale oczywiście mam nadzieję, że nie dojdzie do wyżej opisanych zdarzeń, dlatego opowiadanie wpisałam do tematyki FANTASTYKA :). Dzięki za miłe słowa. Niedługo ciąg dalszy.
valdens dnia 26.08.2008 16:06 Ocena: Bardzo dobre
Prędzej czy później dojdzie. Ale raczej prędzej, bo jesteśmy dziś głupsi nawet niż 100 lat temu.
lina_91 dnia 26.08.2008 16:20
Wolę się zabezpieczyć, choć osobiście się z Tobą zgadzam. Ale żeby później nie było, że wywołałam wilka z lasu...
Apple dnia 28.08.2008 13:19 Ocena: Bardzo dobre
ładnie ładnie. czekam na dalszą część ;)
lina_91 dnia 28.08.2008 14:11
Już powinna być, ale adminy śpią... :(
mahuss dnia 21.12.2008 21:02 Ocena: Dobre
Hmmm, najpierw dwa drobiazgi: "Zmilkła słowa, które cisnęły jej się na usta i wstała. Maciejewski złapał ją za ramię." - "Zmikła" brzmi jakoś dziwnie moim zdaniem - może np. "Powstrzymała się od słów.." albo "Słowa, które cisnęły jej się na usta uwięzły jej w gardle" - "zmilknięcie słów" w każdym razie mi się nie podobało.
-O co chodzi? - spytała wbrew siebie." - raczej: wbrew (komu, czemu) sobie. To co jeszcze zwróciło moją uwagę, to fakt, że druga połowa powyższego tekstu to praktycznie suchy dialog. Myślę, że można by pomiędzy wypowiadanymi słowami przemycić ciut więcej narracji, opowieści, opisów, w końcu to początek sporego kawałka tekstu, można trochę Czytacza pobajerować :) (Swoją drogą to pozazdroszczę tempa pisania... Od rozpoczęcia wojny w Gruzji czasu minęło niewiele, a tu już dwudziestą część widzę. Szok!). To tyle uwag. Opowieść zapowiada się ciekawie, choć trudno na tym etapie wyrokować i rzucać "ochami" i "achami". Poczytamy, zobaczymy :) W każdym razie z zamierzchłej przeszłości sprzed dwudziestu części życzę powodzenia. Z chęcią zajrzę do kontynuacji.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty