Jorus szedł powoli. Przystając co pewien czas i wstrzymując oddech, wsłuchiwał się w ciemność. Poprawił uwierający biodra gruby sznur, poluzował nieco węzeł i puścił go z westchnieniem ulgi na chropawą materię habitu. Za dnia nigdy by sobie na to nie pozwolił i nawet teraz, w ciemnościach, odczuwał z tego powodu wyrzuty sumienia, ale chodził już tak od pięciu godzin i zmęczenie dawało mu się coraz bardziej we znaki. Oczy, nadwyrężone wpatrywaniem w nieprzeniknioną czerń, łzawiły i piekły, bose stopy przejęły całe zimno posadzki, podchodziło już pod kolana i manifestowało się regularnymi skurczami łydek. Każdy krok był męczarnią. A przecież musiał uważać, nie mógł pozwolić sobie na choćby najmniejszą chwilę odprężenia, gdyż mogłaby okazać się fatalną w skutkach.
Wodząc, dla lepszej orientacji, palcem po ścianie, posunął się naprzód. Nagle znieruchomiał. Znajome, ledwo wyczuwalne zgrubienie na gładkiej powierzchni. Dotykał go setki, tysiące razy, zawsze z niewyobrażalną bojaźnią bowiem wiedział, że tylko krok dalej znajdowały się drzwi do Przybytku, a w nim najcenniejsze co posiadali - cudowna Relikwia Zbawiciela. Opadł na kolana i, szorując je do krwi, posuwał się wzdłuż niewidocznych drzwi, słowa modlitwy szeptał tak cicho, że zdawały się bezszelestnie zapadać w grubych fałdach habitu.
- Panie, oto chylę głowę przed twoją wielkością. Posyp ją popiołem i zrównaj z prochem ziemi, bom niegodny być nawet śladem w pyle przed świętymi drzwiami. Ale jeżeli taka wola twoja, to pobłogosław mi na wieki.
Z przejęcia nie czuł bólu pękającej skóry, po raz dwudziesty tej nocy dusza śpiewała w nim pieśń dziękczynną, bo dokładnie tyle razy przeczołgał się obok drzwi i ciągle jeszcze był sobą. Nie rozpadł się ani w nicość, ani w pył, jak to niedawno wydarzyło się z bratem Jarubisem. Co prawda nikt nie zobaczył tych resztek po nędzniku (musiał nim być, jeżeli Pan zgotował mu taki los), gdyż Świątobliwy Przeor, jeszcze przed porannym Zborem, rozrzucił je osobiście na cztery strony świata i pod karą Potępienia Wszechświatnego, zakazał na wieki wieków wymawiać jego imię.
Na wspomnienie tego dnia, po plecach Jorusa przeleciały zimne ciarki i strach znowu pochwycił go za włosy, tym bardziej, że w czerni, gdzieś naprzeciwko, coś zachrobotało ledwo dosłyszalnie. Wstrzymał oddech i w myślach przeklinał własne serce, które zaczęło dudnić tak głośno, że nie pozwalało mu zlokalizować niespodziewanego dźwięku. Lecz w momencie, gdy zdecydowany już był podnieść alarm i ostrzec wszystkich mieszkańców klasztoru przed śmiertelnym niebezpieczeństwem, chrobot przeszedł w lekkie skrzypienie i tuż obok niego pojawiła się smuga bladego światła - ktoś otwierał drzwi sali Zboru. Ciągle jeszcze osłabiony z przerażenia zrozumiał, że noc, a tym samym jego dyżur dobiegł końca i zaraz usłyszy krzepiące słowa porannego kazania. Jeszcze na rozdygotanych strachem nogach wsunął się do sali i nie patrząc na zgromadzonych; siostry i braci, wzniósł oczy ku stojącemu na Skrzyni Przeorowi, a ten, jak każdego ranka i od niepamiętnych czasów, rozpoczął od słów:
- Na początku był Koniec Świata...
Jorus nie skupiał się na treści kazania, słyszał je już tyle razy i znał na pamięć, wolał wyobrażać sobie te odległe czasy, tuż po Końcu Świata, gdy pierwsi ludzie wyszli z jam i zaczęli się rozmnażać, wyrabiać tkaniny, rozpalili pierwszy ogień i co najważniejsze - uwierzyli w Pana, a ten, w swojej łasce, darował im za to klasztory, aby mieli gdzie mieszkać i byli w miarę bezpieczni przed atakami krwiożerczych kretów.
Te wstrętne kreatury potrafiły wyskoczyć niespodziewanie spod ziemi, wyssać krew swojej ofierze, odgryźć głowę, a nawet zaciągnać w całości w Bezpowrotny Tunel. W stosunku do grzeszników były szczególnie zawzięte i chodziły słuchy, że tak naprawdę Jarubis nie rozsypał się w pył, lecz podczas nocnego obchodu został porwany przez kreta. Jorus skłonny był nawet w plotkę uwierzyć, gdyż niejednokrotnie nakładał sam na siebie pokutę za to, że po dyskusjach z Jarubisem zdarzało mu się nieopatrznie zastanawiać nad prawdami, co do których nikt nigdy nie powinien był mieć wątpliwości.
Chociażby takie krety.
Pomimo że nikt nigdy ich nie widział, to wszyscy jednak o nich wiedzieli, nawet fragment porannego kazania dokładnie je opisywał, a poza tym wiadomym jest, że nikt nie boi się czegoś, co nie istnieje. Zresztą najstarsi bracia potwierdzali opowieść zasłyszaną w czasach dzieciństwa, że sąsiedni klasztor zapadł się niespodziewanie sam w sobie, a cóż innego mogło być tego przyczyną, jak nie podkopy czynione przez krety. Uratowała się wtedy tylko jedna siostra i co najważniejsze, strzeżona przez nią cudowna Relikwia Zbawiciela. Niestety, relikwia nie wytrzymała katastrofy i przestała pokazywać Znaki Nieba, chociaż wierni nadal, w Dniu Kwitnienia, obnosili ją w uroczystych procesjach po polach, a potem powtarzali to na koniec zbiorów, w Dniu Obumierania, i zawsze w nadziei, że gdy Świątobliwy Przeor popuka w nią palcem i wzniesie ku niebu, pokaże się na niej Cud Słońca - dziwne, magiczne, dla nikogo niezrozumiałe znaki. Sam fakt ukazywania się tylko pod wpływem światłości udowadniał, że pochodziły bezpośrednio od Pana i były jego posłannictwem w celu ratowania grzesznych dusz.
Jorus znowu poprawił uwierający biodra sznur i aż zadrżał pod ciężarem karcącego spojrzenia Przeora, spuścił głowę i wsłuchał się z pokorą w grzmiące słowa.
-... albowiem nie dostąpią oni Przeistoczenia i na wieki ugrzęzną w smole Bezpowrotnego Tunelu, a imię ich wymazane będzie na wieki i przeklęte na wysokościach. Countdown!
- Countdown! - przytaknęli wszyscy z należytym szacunkiem.
Ponownie zaskrzypiały drzwi i Jorus, unikając spojrzenia Przeora, wybiegł czym prędzej na oszczędnie oświetlony korytarz. Jako pierwszy dotarł do pochylni i sapiąc z każdym krokiem coraz głośniej, wydostał się na powierzchnię klasztoru. Gwałtownie przysłonił ręką oczy, gdyż poranne słońce wręcz go oślepiło, i dopiero po paru chwilach, ciągle jeszcze je mrużąc, rozejrzał się po okolicy.
Już na pierwszy rzut oka rozpoznał, że w ciągnącym się aż po samą dżunglę polu kukurydzy nie było śladów zniszczenia. Poczuł wielką wdzięczność, gdyż zrozumiał, że Opatrzność czuwała nad nim i nad jego wynalazkiem.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt