Ciasne pomieszczenie bez okien, całkowicie przesiąkło smrodem zgnilizny. Jedynym źródłem światła była niewielka świeczka, stojąca na czymś, co zdawało się być starym biurkiem. Jej płomyk zadrżał, a w oddali dało się słyszeć tupnięcia ciężkich, podkutych metalem butów. Drzwi do pomieszczenia zostały uchylone ze straszliwym, stawiającym włosy na karku skrzypnięciem. Płomień pod wpływem ruchu powietrza zatańczył i zgasł.
Krasnolud, który wkroczył do środka trzymał w obandażowanej ręce wysłużoną lampę oliwną. Postawił ją obok zgaszonej świecy i odpalił knot. Izdebkę zalało blade, żółtawe światło. Krasnolud odwrócił się, a na jego twarzy malował się grymas. Pełne nienawiści spojrzenie, padło na osobę leżącą na wilgotnych kamieniach. Brodacz podniósł niewielkie wiadro, któro ze sobą przyniósł i chlusną brudną wodą w swojego więźnia.
Tumee Beardfoot obudzony w ten sposób, poderwał się z okrzykiem przerażenia. Jego nadgarstki i stopy były związane, więc udało mu się jedynie przetoczyć na pośladki. Kasłał przez kilka sekund, nie mogąc nabrać powietrza do płuc. Czuł, że głowa pęka mu na dwoje, a długo nie ruszane mięśnie całkowicie zesztywniały. Powoli uniósł głowę. Starał się skupić wzrok na zamazanej, czarnej sylwetce, górującej nad nim.
- Gdzie jestem? Kim ty jesteś? - wychrypiał, słabym krasnoludzkim językiem.
Brodacz podniósł coś z ziemi i podszedł do więźnia, niemal stając mu na włochate nogi. Następnie postawił to coś, co okazało się małym stołkiem i ze stęknięciem usiadł na nim. Krzesełko zaskrzypiało, ale oparło się ponad stukilowemu ciężarowi. Światło ukazało pokiereszowaną twarz wojownika.
- Gimblir Thunderaxe... - sapnął przeciągle Tumee ze zrezygnowaniem.
Krasnolud nie odezwał się tylko wciąż wbijał ciężkie spojrzenie w drobną postać. Sięgnął za pazuchę i wyciągnął butelkę z której pociągnął wielki łyk, następnie znów skierował wzrok na niziołka.
- Nie wiem co mnie napadło cny krasnoludzie - wysapał Tumee z nadzieję, że za pomocą kolejnego wymyślnego kłamstwa, uda mu się uratować skórę. - Zabłądziłem nocą. Zobaczyłem uchylone drzwi twego domu, więc chciałem się schronić. Ale poczułem moc, wielką moc i nie mogłem się oprzeć pokusie, aby jej dotknąć.
- Nie kłam - wtrącił Gimblir, biorąc kolejny łyk i ponownie zamilkł.
Tumee gorączkowo myślał co powinien zrobić. Krasnolud z pewnością jest wściekły, tak więc musi wymyśleć jakąś dobrą wymówkę.
- Gdybym chciał cię okraść, najpierw odebrałbym ci życie, panie.
- Nie jestem twoim panem - warknął brodacz i splunął niziołkowi pod nogi.
- Ale, ale... - ogarnięty paniką nie wiedział co powiedzieć.
- Przestań się jąkać i gadaj. - Gimblir pociągnął kolejny mocny łyk i skierował dłoń w okolicę klatki piersiowej, gorączkowo czegoś szukając. Kilkakrotnie łapał palcami powietrze, aż sapnął ze zrezygnowaniem, a do oczu napłynęły mu łzy. Uniósł rękę do brody i pogłaskał się po dwucentymetrowym zaroście.
Tumee wybałuszył oczy na widok zachowania krasnoluda. Pamiętał, że miał on gęstą, szarą brodę, sięgającą do pasa, gdzie więc się ona podziała?
- Wszystko w porządku Gimblirze? - zapytał nieśmiało, dziwiąc samego siebie. Jeszcze dziwniejsze było współczucie, któro odczuwał, widząc ściekające po policzkach łzy swojego oprawcy.
- Dlaczego chciałeś mnie okraść!? - warknął krasnolud wstając na równe nogi.
- Ja... ja...
- Mów!
Następne co Tumee mógł zrobić to jedynie jęknąć z bólu, gdy szeroka pięść wojownika wylądowała na jego twarzy. Odbił się głową od posadzki i poczuł jak krew bucha z dziurek połamanego nosa. Kolejne nadeszło kopnięcie, któro rzuciło nim o jakieś stare meble, zgromadzone pod ścianą. Rozległo się popiskiwanie szczurów, gdy niziołek wylądował na ich legowisku. Gimblir przepełniony furią już kroczył w jego kierunku.
- Dla władzy - wymamrotał Tumee przez łzy.
Krasnolud złapał go za związane koski i przyciągnął na środek pomieszczenia.
- Mów dalej.
Niziołek przez chwilę cicho jęczał, kuląc się na podłodze. Jednak wiedząc, że nie ma innego wyjścia, rozpoczął swoje wyjaśnienia.
- Przybyłem z fortecy Daragal. Lata temu trafiłem do niej jako niewolnik, lecz teraz pracuję dla jednej z największych gildii w mieście jako łotrzyk. Moim paszą jest wygnany z Avgardu krasnolud, który włada toporem. Stwierdziłem, że jeśli przyniosę mu potężną broń, nareszcie zostanę komendantem. - Tu zrobił krótką pauzę, a Gimblir podszedł do niego i jednym ruchem ręki posadził go na pośladkach. Następnie podał mu butelkę z której wciąż popijał. Niziołek zaczerpnął słodkiego, lecz palącego przełyk trunku i ponownie zakasłał. - Wiele lat wcześniej byłem w Avgard, widziałem ciebie, beztrosko wywijającego wspaniałym toporem. Czułem, że to nie jest zwykła broń. Od mojej ostatniej wizyty zacząłem inaczej patrzeć na świat, nie chciałem już dłużej żyć jak niziołek. Pić, jeść, palić i nie robić nic więcej. Chciałem wyruszyć w świat. Niedługo później trafiłem do niewoli.
Klęczący obok Gimblir oceniał prawdziwość słów zmaltretowanego więźnia. Jednak odkąd wrócił z tragicznej obrony mostu krasnoludów, jego życie całkowicie się zmieniło. Duma, która jest dla krasnoluda najważniejsza została roztrzaskana. Oznaka męskości - broda, ścięta przez byle goblina. Cały oddział, któremu dowodził zmiażdżony. Jedynie on przeżył, przyniesiony na plecach syna, swego przyjaciela. Obdarty z honoru, pokonany.
Wyciągnął zza pasa sztylet i zbliżył go do nóg więźnia. Przerażony Tumee nawet nie zareagował, myślał, że to już koniec. Krasnolud rozciął krępujące go więzy i wstał.
- Jesteś wolny. - Po tych słowach skierował się do drzwi, które zostawił otwarte.
Tumee nie mógł się ruszyć, jego zesztywniałe mięśnie odmawiały posłuszeństwa, ale jednocześnie nie rozumiał co się stało. Dlaczego bezlitosny oprawca nagle pozostawił go samego w zatęchłej piwnicy?
Przez kilka następnych minut walczył z obezwładniającym bólem twarzy i próbował się podnieść na nogi. Gdy w końcu mu się udało, przekroczył próg drzwi, a jego oczom ukazał się niedługi korytarz, na którego końcu niewątpliwie majaczyło światło słoneczne. Opierając się o ścianę, powoli stawiał krok za krokiem. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, przyprawiający o kolejną falę bólu ze złamanego nosa.
Niziołek począł się zastanawiać, czy to czasem nie część tortur, które mu zechce sprawić krasnolud. Czy zaraz nie stanie na środku korytarza, wypełniając kamienne ściany ciężkim, dudniącym śmiechem. I czy ponownie nie zaciągnie go do ciasnego pomieszczenia i w końcu nie zatłucze na śmierć.
Jednak droga wciąż była otwarta, a błogie promienie światła padły na zmaltretowanego więźnia. Z trudem uniósł włochatą nogę i postawił na stopniu. Z jeszcze większym trudem wspiął się na schodek i zaatakował kolejny. Droga, którą powinien przebyć w ciągu minuty, zajęła mu piętnaście razy tyle. Już był u szczytu, już prawie opuścił piwnicę, gdy stanął przed nim szeroki osiłek.
Tumee omal nie zemdlał na ponowny widok górującego nad nim Gimblira, zwiesił głowę, oczekując kolejnego obezwładniającego uderzenia. Zamiast tego poczuł jak krasnolud chwyta go pod ramię i wyciąga poza ciemności piwnicy.
- Zmieniłem zdanie - powiedział brodacz, a nogi pod niziołkiem ponownie się ugieły. - Pewno jesteś głodny. Chodź opatrzę ci rany, zjesz i później możesz iść gdzie pieprz rośnie.
Zdezorientowany Tumee trafił na wyłożoną niedźwiedzimi skórami ławę, a przed nim znajdował się zastawiony stół. Poczuł jak wnętrzności wariują mu na widok i zapach świeżej strawy. Nim jednak zdołał za coś złapać, podszedł do niego Gimblir. Brutalnie nastawił mu nos, następnie bez ładu i składu obwiązał ranne miejsca bandażami. Wojownik nigdy się tym nie zajmował i zamiast łagodzić ból rannego, jeszcze bardziej go potęgował.
- Już wystarczy - wysapał Tumee - już wszystko w porządku.
- No to zajadaj - odparł krasnal z dziwnie pustymi oczami.
Tego dnia niziołek nie opuścił domu swego oprawcy. Nie zrobił tego też dnia następnego, ani kolejnego. Wprawdzie mógł odejść kiedy tylko chciał, lecz zauważył, że Gimblir jest mu bliższy niż wszyscy, których do tej pory poznał. Ból, który przepełniał serce krasnoluda dotarł w końcu do słuchających uszu, a Tumee robił wszystko co mógł, aby pomóc staremu oprawcy, a obecnie osobie, którą potajemnie nazywał swoim przyjacielem.
Rok minął jak jeden dzień, a towarzysze stali się nierozłączni. W ciągu dnia Gimblira pochłaniała praca w kuźni, natomiast Tumee zajmował się rozprowadzaniem towarów krasnoluda bez honoru, z którym nikt nie chciał mieć do czynienia.
Któregoś z wieczorów, gdy jak co dzień siedzieli przy beczce piwa, Tumee podjął nurtujący go od wielu dni temat.
- Słyszałem, że Zythar jest na północy.
Gimblir spojrzał na przyjaciela, ale powstrzymał się od komentarza.
- Jak myślisz co teraz robi?
- Pierun go wie. Zresztą co on mnie obchodzi?
- Niegdyś żyłeś po to, aby walczyć.
- Niegdyś miałem honor i byłem szanowany - warknął Gimblir rzucając kuflem o ścianę.
- Może więc czas odzyskać szacunek? - Zapytał niziołek z płomieniami w oczach.
- Jak?
- Podobno z Burzowych Ziemi ma wyruszyć krucjata przeciwko czarnoksiężnikowi, przyjmują śmiałków.
Gimblir zapatrzył się w swoje silne dłonie i zacisnął szczęki.
- Dzięki pracy w kuźni wciąż jesteś w formie, a ja wciąż jestem dobrym łotrzykiem z innymi przydatnymi umiejętnościami.
- I chcesz się ot tak do nich przyłączyć? Nawet nie wiesz co to za ludzie.
- Ale ty wiesz - odparł Tumee z zadziornym uśmiechem, na co Gimblir popatrzył z niedowierzaniem.
- Niemożliwe, przecież on porzucił swoją drogę.
- Ale, odnalazł ją na nowo. Jest teraz w Redgal, następnie kieruje się do Leafmoon i przez Avgard na północ. Przyjacielu, to jest nasza szansa na przeżycie przygody i udowodnienie innym, że należy ci się honor i szacunek.
- Jeśli tak, musimy się przygotować - odparł Gimblir, wstając z krzesła i prężąc szeroką pierś. - Więc wraz z Tytanem, na północ.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt