Lena. (3) - wykrot
Proza » Długie Opowiadania » Lena. (3)
A A A
Od autora: Chyba już nikt nie orientuje się w chronologii wydarzeń. Ale ona jest nieubłagana i logiczna. Cykl "Niemal hospitacja" zazębia się z niechcianą niegdyś na portalu opowieścią o Lenie. Tomek zasnął wtedy w łóżku Doroty i wspomina...

Pierwsza część była publikowana dawno, http://www.portal-pisarski.pl/czytaj/31922/lena-po-prostu-i
druga część http://www.portal-pisarski.pl/czytaj/32019/lena-po-prostu-ii
a teraz będzie kontynuacja. Czyli część trzecia. Bo Lena jeszcze da Tomkowi popalić... Oj, da!

O tej „kadencji” to tak żartobliwie mawialiśmy w firmie. Był to planowany okres pobytu w przedstawicielstwie za granicą i wynosił w zasadzie dwa lata. Na dłużej mało kto zgadzał się wyjeżdżać, bo odbijało się to negatywnie na życiu domowym i rodzinnym. Nawet sporo wyższe zarobki najczęściej tego nie rekompensowały. Dlatego na takie wyjazdy nie było wielu chętnych. A mieliśmy w firmie pięć takich przedstawicielstw. I szefostwo miało ciągłe problemy z ich obsadą. Więc skoro już mieli na mnie „haka” to nie zawahali się przed wyciągnięciem wobec mnie „argumentu”, że przecież prowadzę tutaj regularne, rodzinne życie i nie powinienem narzekać na ofertę spędzenia tutaj drugiej „dwulatki”. Nie miałem wyjścia, musiałem się zgodzić. Nawet nie mówiłem o tym Lenie, ale pewnie i tak dowiedziała się wszystkiego od Olega. Tyle, że wtedy już była bardziej powściągliwa przy rozstaniach, już nie poddawała się tak emocjom.
Co zresztą dało się zauważyć przy moim drugim wyjeździe do Polski. Na kilkanaście dni przed, Lena znów była rozdrażniona i rozkojarzona. Ale zagryzała wargi i lojalnie obiecywała, że tym razem nie będzie wariować i cierpliwie poczeka na mój powrót. A jeśli tylko będzie mogła urwać się z pracy, to nawet jest gotowa oczekiwać na dworcu przyjazdu pociągu…
I naprawdę czekała.

Kiedy na „Białoruskim” wysiadłem z wagonu, rzuciła mi się na szyję i długo całowaliśmy się na peronie. Aż również czekający na mnie Oleg zniecierpliwił się, że z nim wcale się nie przywitałem. Lenie tym razem było trochę łatwiej, bo podczas mojego pobytu w Polsce przychodziła do Olega i razem dzwonili wtedy do mnie do firmy. Moja nieobecność była więc łagodzona kilkukrotną rozmową telefoniczną. Jednak „łatwiej”, to nie znaczy, że było jej „łatwo”. Na całe szczęście próbowała nad tym zapanować.

Tym razem wszystko między nami szybko wróciło do normy. Było już ciepło, niedługo miały kwitnąć bzy, a my coraz częściej porzucaliśmy znajomych i weekendowe imprezy, aby tylko we dwoje włóczyć się po Moskwie tam, gdzie tylko oczy poniosą. Wychodziliśmy z domu po śniadaniu bez żadnego planu, bez uzgodnień, szliśmy do metra i jechaliśmy, gdzie nam się akuratnie chciało. Potem wychodziliśmy na powierzchnię na jakiejś stacji i zwiedzaliśmy okolicę. Wszystko co było. Jeśli bazar, to bazar, jeśli muzeum, to muzeum. Często Lena wiedziała, co w danej okolicy jest ciekawego, ale bywało tak, że obydwoje spacerowaliśmy po ulicach, wypatrując interesującego obiektu. A jeśli niczego takiego nie było, to wcale nie było to powodem do zmartwień. Chodziliśmy sobie trzymając się za ręce, przystawaliśmy, żeby się pocałować, kupowaliśmy sobie lody, albo jakieś owoce… no i zaglądaliśmy do najróżniejszych sklepów, które były na naszej drodze. Udało nam się w ten sposób kupić naprawdę wiele ciekawych rzeczy: dla mnie rosyjskich, ale takich, których przeciętny turysta nie ma szans spotkać na oznakowanych szlakach, a z kolei Lena upolowała sporo zagranicznych, których w godzinach popołudniowych często już nie było w sprzedaży. A najciekawsze było to, że nasze publiczne pocałunki i przytulania, czy to w metrze, czy też na ulicy spotykały się zawsze z życzliwością przechodniów i podróżnych. Często ze zdziwieniem stwierdzałem, że nawet dość wiekowe osoby przyglądają się nam z uśmiechem i gdy nasz wzrok się spotykał, dyskretnie biją brawo, wyrażając swoją aprobatę dla naszych zachowań. Bardzo mi się to podobało. I nawet myślałem sobie, że w Polsce uznane by to było za wysoce niestosowne a także naganne… po prostu nie do przyjęcia. A szczególnie w wykonaniu takich dojrzałych ludzi jak my.

I tak mijały lata, wiosny i zimy, a nasze życie niewiele się zmieniało. Bardzo już przyzwyczailiśmy się do siebie niczym stare, dobre małżeństwo. I dobrze nam było ze sobą. Nigdy tego Lenie nie odważyłem się powiedzieć, ale podczas wyjazdów do Polski ze zdziwieniem zauważałem, że we własnym domu czuję się nieswojo. Robiłem się tu obcy! Coraz bardziej się bałem, że do Marty zacznę mówić „Lena”. Podobno kiedyś w nocy rzeczywiście tak powiedziałem… Zresztą, Marta zauważyła te zmiany i bez ogródek mówiła mi, że jestem kimś zupełnie innym niż byłem przed wyjazdem. Ech, gdyby Lena wiedziała, jak rzadko wtedy sypiałem z Martą… Ona nie paliła się do tego, a i ja nie byłem zbyt natarczywy. To zresztą wtedy zaczęliśmy sypiać oddzielnie, bo najczęściej bywałem wieczorami po prostu nietrzeźwy.
Ja wtedy celowo prowokowałem wcześniej jakieś alkoholowe sytuacje, żeby mieć później wymówkę, iż jestem niedysponowany a poza tym chce mi się spać…

Tymczasem Lena wymyśliła sobie, że moje wyjazdy do Polski wiążą się wyłącznie z moją pracą oraz z koniecznością odwiedzenia córeczki i teraz aktywnie włączała się w moje przygotowania do każdego wyjazdu. Nie unikała też tej tematyki, mało tego, po moim przyjeździe domagała się od razu pokazania nowych fotografii córki i chętnie też słuchała opowiadań co u niej nowego. Dopytywała się także o znajomych, bo kilka razy przyjeżdżali do mnie koledzy z firmy, a jeden raz, na targi przyjechał również mój szef. Leny nie dało się ukryć, bo wszyscy przyjeżdżający mieszkali u mnie. I damskie ciuchy oraz kosmetyki w mieszkaniu od razu rzucały się w oczy. Dlatego nawet nie próbowałem jej ukrywać i wszyscy ją poznali. Dzięki temu wszystkiemu, łatwiej znosiła okresy naszej rozłąki. Przynajmniej tak mi się wydawało. Bo przez cały ten okres, właściwie pokłóciliśmy się tak naprawdę tylko raz. Jeden, jedyny raz. A nawet wtedy, tak właściwie nie było o co…

Był letni, gorący weekend, kiedy wybraliśmy się na plażę w Sriebrianym Borze. W zakolu rzeki Moskwy. Mieliśmy trochę problemu z Olegiem, bo koniecznie wtedy wpraszał się na naszą wyprawę, ale Lenie udało się zaprosić Marinę, no i pojechaliśmy we czwórkę. Sam Oleg tylko by nam przeszkadzał. I wszystko byłoby fajnie; leżeliśmy sobie spokojnie na kocach, gdyby nie to, że niedaleko nas jakaś grupa zapragnęła poodbijać piłkę. Taką zwykłą, do siatkówki. Było tam dwóch dorastających chłopaków i kilka dziewczyn, takich dziewiętnasto- albo dwudziestoletnich. Bardzo opalonych dziewczyn i bardzo skąpo ubranych. Chciałem się trochę rozruszać i zapytałem Lenę, czy mogę z nimi trochę pograć. Wzruszyła tylko obojętnie ramionami i to była cała jej odpowiedź. Ani nie pozwoliła, ani nie zabroniła. I może bym nie poszedł, ale piłka akuratnie spadła tuż obok mnie. Wstałem więc, zaserwowałem do nich… a potem podbiegłem i przyłączyłem się do zabawy. Po kilku minutach zorientowałem się, że to jakieś międzynarodowe towarzystwo, bo mówili w różnych językach i sami się nie całkiem rozumieli. Ale grało nam się fajnie a potem doszło jeszcze kilka panienek… Było na co popatrzeć. Nawet Oleg nie wytrzymał i też do nas dołączył. Ja kiedyś, jeszcze w szkole grałem w siatkówkę amatorsko, więc nie byłem tu najgorszy. Oleg też by wysportowany. Byliśmy znacznie lepsi od tych małolatów i obaj z Olegiem czuliśmy się bardzo dumni!
Po jakiejś godzinie, to Marina zauważyła, że znad lasu nadchodzi ogromna, czarna chmura. Zaraz też zerwał się silny wiatr i z trudem, w ostatniej chwili, pozbieraliśmy wszystkie nasze rzeczy żeby schować się pod daszek jakiegoś kiosku. Ale Lena już się do mnie nie odzywała. Cały ten mój występ uznała za lekceważenie swojej osoby i porzucenie jej dla zabawy z jakimiś siksami. I mimo tego, że burza była potężna, a miejsca pod daszkiem mało, odsuwała się ode mnie jak tylko mogła. A po burzy, tacy zmoknięci, musieliśmy wszyscy jechać do mnie, bo dziewczyny na plażę nie brały wielu swoich rzeczy, które zostały w mieszkaniu. Zresztą, była sobota, więc wcześniej planowaliśmy wieczorem posiedzieć trochę przy wódce i szampanie. Ale Lena weszła tylko na chwilę, pozbierała wszystko i natychmiast chciała wychodzić, nawet nie poprawiając zmokniętej fryzury. Z wielkim trudem i przy pomocy Mariny udało mi się ją zatrzymać. Tylko Oleg, widząc co się dzieje, pojechał do domu. Nie zatrzymywałem go. Zostałem sam z obydwiema dziewczynami. Teraz przynajmniej mogłem rozmawiać.

Tyle, że Lena nie chciała ze mną rozmawiać. Siedziała nie patrząc na mnie, a odzywała się jedynie do Mariny. Więc ja z kolei tłumaczyłem się Marinie. Że przecież nigdzie nie chodziłem, że przecież cały czas Lena była obok, że mogła po prostu mnie zawołać, mogła powiedzieć, albo zapytać, czy nie mam dość, a nie czekać do końca, żeby się potem obrazić. Marina przyznawała mi rację, że bardzo prosto można było moją grę przerwać, jednak Lena była nieubłagana. Odpowiadała Marinie, że to mężczyzna (nie mówiła o mnie, tylko ogólnie!!!) sam powinienem o niej myśleć, a nie od razu lecieć na pierwszy lepszy widok młodego, gołego brzucha. Niby miała rację, ale i ja ją miałem. Czyli jak zwykle, prawda leżała pośrodku. Ale Lena nie chciała tego uznać.
Oj, pomogła mi wtedy Marina, bardzo pomogła. Nawet nie tym, że przekonywała Lenę, tylko samą swoją obecnością. Gdyby nie Marina, to Lena na pewno pojechałaby obrażona do domu i nie wiem, czym by się to wtedy zakończyło. Ale teraz nie wypadało jej uciekać, zostawiając mnie samego z Mariną. Dlatego zagrałem va banque. Poprosiłem Lenę, żeby pomogła mi w kuchni coś przygotować na zakąskę. Jednak nie zareagowała. W ogóle nie patrzyła na mnie, kiedy do niej mówiłem. Więc wzruszyłem ramionami i zwróciłem się o pomoc do Mariny. A Marinie nie wypadało odmówić! Ona nie miała powodu obrażać się na mnie, dlatego zgodziła się. Teraz Lena nie mogła mieć do niej pretensji, ale przecież to Lena była tu gospodynią!!! Która gospodyni będzie spokojnie siedzieć i pozwoli, żeby ktoś się szarogęsił w JEJ kuchni? Nawet, gdy jest to koleżanka…
Nie zdziwiłem się więc, kiedy po kilkunastu sekundach pojawiła się w drzwiach i zażądała, żebym po prostu stąd wyszedł i już nie przychodził. Bardzo mi to odpowiadało, więc bez słowa opuściłem kuchnię i zająłem się rozstawianiem kieliszków, szklanek oraz butelek w pokoju.
Po kilku minutach Marina zaczęła przynosić przekąski, a kiedy napełniłem kieliszki, obydwie dziewczyny wróciły. Lena chwilę się zastanawiała czy ze mną pić, ale niedługo. Wypiła równo z Mariną a i potem sobie nie żałowała. Jednak konsekwentnie nie rozmawiała ze mną. Obydwoje mówiliśmy tylko do Mariny. Musiało to komicznie wyglądać, gdyby ktoś tego wieczoru obserwował nas z boku. Nawet Marinę kilka razy to zdenerwowało i apelowała do nas, żebyśmy przestali. Ja odpowiadałem krótko, że ja się nie gniewam, więc to nie ode mnie zależy. A Lena wzruszała ramionami i pomijała apele milczeniem.
Upiliśmy się wszyscy tego wieczoru. Tyle że Lena, nawet mocno nietrzeźwa, nie złagodniała ani grama. Spała z Mariną w dużym pokoju, tu gdzie piliśmy wieczór, a ja przespałem się sam w naszej sypialni.
Kiedy rano chciałem pójść do łazienki, usłyszałem, że ktoś w niej jest. Zajrzałem do nich. Marina spała. Znaczy, że w łazience jest Lena. Poszedłem tam. Stała w wannie i myła się pod prysznicem. Ale kiedy mnie zobaczyła, rzuciła krótko, żebym wyszedł. I kiedy zamknąłem drzwi, usłyszałem, jak zatrzaskuje zamek od wewnątrz…
Wtedy szlag mnie trafił, jak przy pamiętnej rozmowie w hotelu. Jednak się opanowałem. Wziąłem kartkę papieru i napisałem krótko, że bardzo ją przepraszam, jeśli czuje się obrażona i zapewniam, że nie miałem zamiaru jej obrażać. Ponadto dopisałem: „Czy gdybym szedł w stronę przepaści, to też patrzyłabyś na to w milczeniu? A CZY POTEM MIŁO BY CI BYŁO OBSERWOWAĆ JAK SPADAM? Czy według ciebie na tym polega miłość? Czy twoja reakcja na mój błąd jest reakcją osoby kochającej? Bo to był najwyżej błąd, a nie świadome, złośliwe działanie. A w rewanżu otrzymałem właśnie złośliwość i działanie świadome. Wrócę w południe. Zastanów się do tego czasu, czy naprawdę nie chcesz ze mną rozmawiać.” Po czym położyłem kartkę na stole w pokoju, ubrałem się, zabrałem klucze, dokumenty, trochę pieniędzy i poszedłem na miasto.
Wróciłem niewiele po południu, niemal tak jak zapowiadałem. Ale byłem w stanie agonalnym. Bo cały ten czas spędziłem przy wejściu do metra, gdzie wielka ilość całodobowych kiosków oferowała alkohole z całego świata. Wódkę ciężko pić samemu, więc na początku kupowałem drinki puszkowane, zresztą polskiej produkcji. A potem, kiedy było już mi dość wesoło, trafiłem na sprzedawcę, który chwalił się, że często jeździ z kumplem do Polski w celach zaopatrzeniowo – handlowych.
Szybko zawarłem z nim znajomość poprzez nabycie dwóch butelek, a on wpuścił Polaka, czyli mnie, na zaplecze, gdzie z tym kumplem osuszyliśmy te butelki i coś jeszcze więcej. Co to było – nie pamiętam. W głowie została mi tylko myśl o tym, że po południu mam wrócić, więc gdy nadeszła pora, żegnali mnie miło, a ja przyrzekałem, że odtąd tylko u nich będę się zaopatrywał. Miałem jednak spore trudności z chodzeniem, stąd też przekroczyłem nieznacznie wyznaczony sobie limit czasu.
Obydwie dziewczyny jeszcze były i siedziały w dużym pokoju. Zaglądnąłem tam, pozdrowiłem je, ale zaraz zawróciłem do sypialni, gdzie zwaliłem się na łóżko. Tyle wyszło z mojej południowej rozmowy z Leną.

Kiedy się obudziłem, było ciemno, a w mieszkaniu panowała cisza. Słyszałem tylko ściszony dźwięk telewizora z dużego pokoju. Czułem się fatalnie i najpierw pobiegłem do łazienki wsadzić głowę pod kran z zimną wodą. A kiedy przemyłem oczy i rozejrzałem się dokoła, zauważyłem suszącą się Leny bieliznę. Na półce stały też jej kosmetyki. Czyli jeszcze się nie wyprowadziła. Nie powiem, poczułem się znacznie lepiej. Ja naprawdę bardzo do niej przywykłem. I szczerze powiedziawszy, bez niej nie wyobrażałem sobie już tutaj życia. A jeszcze rozstanie się przez takie głupstwo? To by była totalna porażka!
Nieco uspokojony, rozebrałem się i wziąłem prysznic. Przez to wszystko nie myłem się od wczoraj. Czas był najwyższy, bo lepiłem się od potu. A potem, w samych slipkach, poszedłem wreszcie do dużego pokoju. A tu…
Lena, w pełni ubrana i zwinięta w kłębek, spała w fotelu przed telewizorem. A Marina, również ubrana, posapywała na kanapie. Zaś sytuacja na stole nie prezentowała się lepiej niż pewnie wczoraj wieczór. Puste butelki po alkoholach, do połowy napełnione szklanki, filiżanki z resztkami kawy, przewrócone kartony z rozlanym sokiem, talerzyki z nieokreśloną zawartością, walające się, porozrzucane sztućce… ogólny obraz nędzy i rozpaczy. Dziewczyny najzwyczajniej upiły się, niczym ja przed południem! Wziąłem Lenę na ręce i zaniosłem do sypialni. Nie obudziła się. Więc rozebrałem ją do bielizny i przykryłem kołdrą. Mariny nie rozbierałem, ale próbowałem obudzić. Bez rezultatu. Okryłem ją więc tylko kocem i zabrałem się za sprzątanie. W międzyczasie wypiłem kawę i próbowałem nawodnić organizm jakąś wodą, ale dziewczyny wszystko wykończyły, bo nic nie znalazłem. W lodówce też królowały pustki… Nie było wyjścia. Musiałem się ubrać i maszerować gdzieś do kiosku. Dobrze, że jeszcze nie było bardzo późno, północ nie minęła.
Kiedy wróciłem, nic się nie zmieniło. Dokończyłem zmywanie naczyń, pościerałem w pokoju stół i podłogę i wreszcie mogłem spokojnie posiedzieć, choćby przed telewizorem. Ale znów złapałem się na tym, że jakby tak Lena wstała, to znowu może mnie obwinić o Marinę… poszedłem więc do sypialni i położyłem się obok niej. A potem moja ręka jakoś sama odruchowo poszukała jej biustu… Nie reagowała, więc zdjąłem jej biustonosz i figi, a sam też zrzuciłem slipki. Jak chce mnie opuszczać, to nich się jeszcze raz nacieszę popieszczeniem jej ciała…
Dopiero po dłuższej chwili, jej ciało zaczęło odpowiadać na moje zabiegi. Reagować normalnie, tak jak powinno. Nie wiedziałem, czy robi to świadomie, czy przez sen, ale było mi teraz wszystko jedno. Pieściłem jej plecy i biodra, całowałem szyję, ssałem biust i czułem, jak przebiegają przez nią wzbudzane moimi rękami prądy… Nieoczekiwanie jednak odwróciła się i powiedziała żebym ją wypuścił, bo musi wstać. Nie mogłem się temu sprzeciwić, więc podniosłem się, a wtedy pomaszerowała do łazienki. Wróciła po kilku minutach, podeszła do szafy i ubrała nocną koszulę. A potem bez słowa położyła się obok. Ale kiedy położyłem rękę na jej biodrze, zdecydowanym ruchem zabrała ją stamtąd i odrzuciła. Było po pieszczotach.

Rano, kiedy obydwie były już w miarę trzeźwe a także wyspane, wykąpane i ubrane, razem przygotowały śniadanie, które zjedliśmy niemal w milczeniu. I kiedy miały już wychodzić do pracy, pomiędzy mną a Leną odbyła się mniej więcej taka rozmowa:
- Przyjdziesz wieczór? – zapytałem ją otwarcie.
- Nie, chyba nie. Pojadę do mamy.
- Pojechać z tobą?
- Nie, pojadę sama.
- Przyjść do ciebie, do pracy?
- Nie, nie przychodź.
- A jutro przyjdziesz?
- Nie wiem, raczej nie.
Nawet Marina, która była świadkiem tej naszej rozmowy, rzuciła się na nią, otwarcie jej zarzucając idiotyczne postępowanie. A mnie po prostu zamurowało. Poczułem się wyśmiany i zlekceważony. Nie widziałem już sensu ponawiania prób porozumienia. Odwróciłem się na pięcie i poszedłem do dużego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Słyszałem jeszcze jak Marina coś tam krzyczała na pożegnanie, ale Leny nie usłyszałem. Wyszła bez słowa. W mieszkaniu zapanowała cisza.
Gwaru zresztą nie było do końca dnia. Ani we wtorek i w środę też. Lena nie pokazała się, tak jak zresztą zapowiadała. Jednak tym razem zacisnąłem zęby i też nie zadzwoniłem do niej. Trwał pat. Wiedziałem, że kiedyś przyjść do mnie musi, bo nawet gdyby chciała zakończyć znajomość, to miała tutaj sporo swojej garderoby, którą pewnie chciałaby zabrać. Ale równie dobrze mogła to zrobić jak ja byłem w pracy. Miała swoje klucze, a ja nie miałem zamiaru wymieniać zamków. Byłem na nią wściekły, ale nie miałem zamiaru robić niczego, co byłoby nieodwracalne i co mogłoby uniemożliwić nam porozumienie.

We środę musiałem pojechać do Odincowa. To takie miasto niedaleko Moskwy. Mieliśmy tam jedną firmę, z którą współpraca coś ostatnio szwankowała. Należało wyjaśnić i przeciąć wszelkie wątpliwości. Trochę mi z tym zeszło. Kiedy już mogłem wracać, zapadał zmrok. Wprawdzie to było tylko pół godziny jazdy podmiejskim pociągiem, ale one nie jeżdżą co minutę. I w sumie droga powrotna zajęła mi prawie półtorej godziny, dlatego do domu dotarłem około dwudziestej drugiej.
I tu niespodzianka. Kiedy wszedłem do środka, z pokoju na spotkanie wyszła… Lena. Grzecznie się przywitaliśmy, ale bez całusów. I wtedy zapytała mnie czy jestem głodny, a kiedy potwierdziłem, poszła do kuchni zrobić herbatę. No i już nie pozwoliła mi wchodzić do kuchni, tylko podała mi kolację do pokoju. Kiedy zacząłem mówić, że byłem w Odincowie, przerwała mi, że wie o tym, bo dzwoniła do mnie do pracy i rozmawiała z Olegiem. Zapytałem co u mamy, co w pracy, ale odpowiadała zdawkowo i rozmowa niezbyt nam się kleiła. Dopiero, gdy poszliśmy później do łóżka, a potem jeszcze poleżeliśmy trochę przytuleni do siebie, zrobiło się jakoś lżej i od czwartku sytuacja między nami wróciła do normy.
Wprawdzie potem jeszcze kilka razy Lena, przeważnie po jakichś imprezach, zarzucała mi nadmierne zainteresowanie chwilowymi sąsiadkami, czy też innymi rozmówczyniami, ale to już nigdy nie wykraczało poza ramy najwyżej kilkugodzinnego nadąsania. I to wyłącznie w cztery oczy. Publicznie nie zdarzyło się już nigdy. Dlatego wśród znajomych Leny uchodziliśmy za wyjątkowo dobraną parę i większość jej koleżanek po prostu zazdrościła jej mnie. Zazdrościła tego, że się nie kłócimy, że nie jestem agresywny po alkoholu, że piję niezbyt często, no i tego, że… jej nie zdradzam! Długo o tym nie wiedziałem, ale kiedyś okazało się, że to Marina opowiada wkoło, iż chciała mnie pocieszać, ale ja nie skorzystałem z jej oferty.

I jak zwykle, jeśli jest już bardzo dobrze, to znaczy tyle co cisza przed burzą. A to nawet nie była burza. To był grom z jasnego nieba.
Pierwsze uderzenie, a właściwie to uprzedzenie, było zupełnie niewinne. Tak jak zwyczajne było służbowe polecenie przyjazdu do Polski. Na kilka dni.
Nic wielkiego się nie stało. Zwyczajna służbowa sytuacja. Przyjechali do nas goście z St. Petersburga i na polecenie szefa, miałem ich poznać, a oni mnie. Cel był oczywisty, to na mnie spadnie obowiązek końcowego wynegocjowania i podpisania później z nimi kontraktu oraz przypilnowania jego realizacji.
Nie miałem wyjścia. W ciągu dwóch dni musiałem być w Polsce. Z pewnych względów to było korzystne, bo Lena nie miała czasu na nerwy, ale tak myślałem kiedy jechałem do Polski. A później była tragedia.
Już drugiego dnia pobytu w kraju, dostałem telefon od Olega, że nieoczekiwanie zmarła Leny matka. Nie mogłem wtedy zrobić niczego i jechać do Moskwy, żeby być razem z nią! Nie mogłem jej w niczym pomóc! Wprawdzie prosiłem Olega, żeby starał się coś zrobić w razie potrzeby, ale niczego od niego nie chciała.
W każdym razie, Lena, chociaż niczego mi później nie zarzucała, to gdzieś głęboko w sercu miała do mnie żal o tę moją nieobecność. O to, że mnie wtedy przy niej nie było. Niby po moim powrocie wszystko pomiędzy nami układało się normalnie, jednak czasami sam wyczuwałem, że myślami jest jakaś nieobecna…
Bagatelizowałem to, uważając jej zachowanie za przejściowe. Tym bardziej, że znów była okazja do urozmaicania sobie życia. Kiedy miałem jechać do Petersburga Lena brała w pracy urlop i jechaliśmy tam razem. A wieczorami, kiedy uwolniłem się od obowiązków, zwiedzaliśmy miasto tak, jak kiedyś Moskwę: bez planu, na wesoło, odwiedzając po drodze knajpy, knajpki, pijąc trochę alkoholu i wygłupiając się niczym licealiści. Raz nawet w jednej z kawiarenek, wystąpiłem w roli perkusisty w zespole muzycznym… Oj, chwilami to bardzo wesoło nam było. A kochaliśmy się wszędzie, gdzie tylko się dało. Raz nawet w przedziale kolejowym, chociaż były w nim jeszcze dwie osoby… Na szczęście, było to w nocy i pewnie nikt tego nie widział, chociaż czy nie słyszał Leny westchnień, to głowy dać nie mogę.

Tak minęło parę miesięcy. Przyszła pora na następny, zwyczajny wyjazd do Polski. Kontrakt z Petersburgiem został zrealizowany, w Moskwie miałem chwilę oddechu, wszystko szło swoim normalnym trybem. Trzeba było pojechać, bo nie wiadomo, czy później będzie taka możliwość. No i szczerze powiedziawszy chciałem się zorientować nieco, jakie plany mają w stosunku do mnie w firmie, bo cztery lata w Moskwie mijały za parę miesięcy.

Lena pożegnała mnie normalnie, na dworcu. Była czuła i serdeczna. Poprzedniego wieczoru długo się kochaliśmy, a potem jeszcze długo w nocy rozmawialiśmy o tym wszystkim, co chciała, abym przywiózł jej do Moskwy. Bo wtedy u nas w sklepach był znacznie większy wybór towarów niż tutaj. To był okres szczytowego rozwoju handlu turystycznego Rosjan i większość towaru na moskiewskich bazarach pochodziła z Polski, z Chin, albo z Turcji. O dobre jakościowo rzeczy nie było łatwo. Dlatego starałem się w pełni realizować jej zamówienia, bo bardzo lubiłem chwile, gdy cieszyła się nowym nabytkiem, gdyż niemało jej zawsze przywoziłem…
Po przyjeździe, najczęściej dawałem Marcie przygotowaną listę zakupów, tłumacząc, że to wszystko jest towarem przeznaczonym dla gospodyni u której wynajmuję mieszkanie. I zamiast pieniędzy ona chce towar, więc muszę ją zaopatrywać.
Częściowo to była prawda, bo przecież był to towar dla gospodyni… tego mieszkania przecież. I to Marta realizowała niemal w pełni zamówienia Leny. Ja nie wiedziałem nawet gdzie to można kupić.

Tak było i tym razem. Po przyjeździe zadzwoniłem do Leny, że dojechałem do domu i uważałem, że pierwsze sprawy mam załatwione. Marta biegała po sklepach, a ja chodziłem do firmy. Czasami chodziłem!
Bo w firmie była dziwna sytuacja. Mieliśmy nową, obszerną siedzibę, ale… ja tam nie miałem już miejsca! Nie było dla mnie ani biurka, ani krzesła! Ani dla żadnego z szefów przedstawicielstw! Pokojami zawładnęli nowi, obcy mi ludzie, młodzi handlowcy, a o nas, starych „wygnańcach” jakby zapomniano.
W firmie był też nowy schemat organizacyjny, nowe działy… Jednak to wszystko mało mnie obchodziło! Na początku, chyba drugiego dnia, zdałem relację z ostatniego okresu pobytu wiceprezesowi pionu, potem przekazałem przywiezione dokumenty bezpośredniemu szefowi i nikt niczego więcej ode mnie nie chciał! Miałem jeszcze tylko przed wyjazdem zgłosić się po nowe instrukcje i zalecenia, po delegację, pieniądze na wyjazd i to wszystko. Tutaj nie byłem nikomu potrzebny. Na moją wzmiankę o biurku i krzesłach, szef tylko się roześmiał. I spokojnie mi odpowiedział, że biurka w Moskwie nikt zabierać mi nie myśli. Czyli bez mojej wiedzy, bez pytania o zgodę, a nawet bez uprzedzenia, szykowali dla mnie pobyt na kolejne dwa lata…
Na razie nawet nie śmiałem wspominać o tym Marcie.

I dobrze, że nie wspominałem. Bo po tygodniu mojej bytności w domu, wieczorem, jakoś tak trochę przed „Dziennikiem”, w mieszkaniu zadzwonił telefon. To był telefon z rodzaju tych, które zmieniają ludzkie życie. I moje też zmienił. Diametralnie.

Siedziałem wtedy w salonie, bawiąc się z Joasią i jednym okiem czasem spoglądając na ekran telewizora. Dlatego telefon odebrała Marta, siedząca w fotelu przy stojącym na ławie aparacie. Ale zaraz popatrzyła na mnie i oddała słuchawkę, mówiąc spokojnie, że dzwoni jakaś moja kochanka.
Mieliśmy wtedy bezprzewodowy aparat Panasonic, więc wziąłem słuchawkę, po czym usiadłem na swoje miejsce. I ze zdziwieniem usłyszałem bardzo spokojny głos Leny. Przywitała się zupełnie zwyczajnie, ale i tak coś mnie tknęło. Lena dzwoniła do mnie do domu? Dlaczego? Co się stało? Wprawdzie od dawna znała mój domowy numer telefonu, ale… przecież wiedziała czym się może dla mnie skończyć taki dzwonek…
Na rozwiązanie zagadki nie musiałem długo czekać. Oznajmiła krótko, iż nie chce, abym dowiadywał się o tym od kogoś innego. Dzwoni z mojego moskiewskiego mieszkania, spakowała już wszystkie swoje rzeczy i za chwilę stąd wyjdzie. Przyszła tu ostatni raz. Bo poznała innego mężczyznę, jest już z nim i nigdy do mnie nie powróci. Widzieliśmy się przed moim wyjazdem po raz ostatni. Żegna mnie, dziękując za wszystko i życzy mi szczęścia w życiu. Z mojego mieszkania pozwoliła sobie zabrać na pamiątkę fotografię Joasi, poza tym wszystko pozostaje na swoim miejscu. Klucze jutro odniesie i zostawi u Olega, a umowa na mieszkanie, numery telefonów gospodarzy, blankiety rachunków, zostawia w pokoju na stole.

Byłem tak otumaniony, jakby co najmniej strop spadł mi na głowę. Nogi mi drżały, że nie mogłem nawet wstać, żeby wyjść z salonu i spokojnie zapytać dlaczego tak robi. Nie obyło się też bez świdrującego wzroku Marty, która nie omieszkała zauważyć zmian na mojej twarzy. Nawet zapytała co się stało, ale machnąłem tylko ręką, żeby nie przeszkadzała. Wprawdzie Lena mówiła bardzo wyraźnie, ale bałem się stracić chociaż słowo, jeszcze szukałem jakiejś szansy, jakiejś nadziei… Wreszcie, nadludzkim wysiłkiem, podniosłem się i wyszedłem do przedpokoju. Drżącym głosem zapytałem czy może mi powiedzieć co się stało.
Odparła, że to nic nowego. Ciągle to samo, ale tym razem to pękło. Nie potrafi już dłużej wytrzymać, godzić się z moimi wyjazdami i z ciągłą rolą tej „drugiej”. Poznała kogoś, kto jest wolny i chce sobie z nim ułożyć życie. Kiedy zapytałem czy go znam, powiedziała, że chyba kiedyś widziałem go na jednej z imprez, ale raczej nie pamiętam o kogo chodzi. Zresztą, ona go zna już trochę czasu i chociaż kiedyś nie wyobrażała sobie z nim życia, to teraz zmieniła zdanie. Już byli razem i będą jeszcze. Zrozumiałem, że z nim sypia i normalnie odjęło mi mowę.
Chciałem jeszcze coś wydukać, ale Lena spokojnie mnie zgasiła mówiąc, żebym nawet się nie łudził. Nic już nie może wrócić, nasz związek jest bezpowrotnie zakończony i dalsza rozmowa nie ma sensu, bo to tylko nabijanie kosztów telefonu. Wtedy jakoś warknąłem na nią, że myśli o głupotach, ale zaprzeczyła. Powiedziała, że myśli o wszystkim. Zdaje sobie sprawę, że taka informacja nie jest dla mnie miła, ale i jej łatwo nie jest. Ani ta decyzja łatwą nie była. Miała do mnie dzwonić wczoraj, jednak nie dała rady. Nie starczyło jej sił. Tym niemniej będzie lepiej, że już wiem, zanim o tym dowiedzą się inni. Zapewniła mnie, że Oleg nie zna tematu, a jutro też mu niczego nie powie, tylko odda klucze i wyjdzie, bez jakichkolwiek wyjaśnień. Chciałem jeszcze próbować coś mówić, ale usłyszałem tylko jak znowu dziękowała mi za te wszystkie lata, znowu życzyła szczęścia, kazała ucałować Joasię, a po chwili w słuchawce brzmiał tylko głuchy, przerywany sygnał zakończonej rozmowy.
Słuchawka telefonu wypadła mi z rąk.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wykrot · dnia 04.05.2013 08:40 · Czytań: 527 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Komentarze
zajacanka dnia 05.05.2013 12:52
Witaj!
Niedługo trwało, jak wsiąknęłam z powrotem w moskiewski klimat pracy/życia Tomka. Pamiętałam Lenę, ale nie wiedziałam, że to tak długo trwało.
A Lena, no cóż, jak każda kobieta potrafi być zazdrosna, żądna obecności swojego mężczyzny i czasami smutna, gdy go nie ma, a go potrzebuje.
Numer z telefonem do domu - okropny. Mogła to inaczej załatwić! Jestem bardzo ciekawa reakcji Marty. Lecę do kolejnej części.
Pozdrawiam serdecznie!
a
wykrot dnia 09.05.2013 17:35
Reakcja... cóż, chyba dość standardowa. Ale będzie dokładniejsza...

Dzięki za zainteresowanie.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty