Vernituza, Rozdział I - Maciej Cichosz
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Vernituza, Rozdział I
A A A

ROZDZIAŁ I
Życie farmera

 

Widok ze wzgórz rozciągających się przez południową część Istrii, zwłaszcza po zachodzie Słońca, zapiera dech w piersiach. Wiele osób tu przychodzi, tylko po to, by popatrzeć, inni, by się napawać i delektować tym, co widzą. Nad nimi mienią się gwiazdy, skąd swój wzrok biorą władcy tych ziem – Hawannowie, wielcy bogowie. Niebo połyskuje, to czerwienią, to pomarańczą, by na końcu zostać przy kojącym wszystkich do snu granacie. Na końcu tylko gwiazdy rozświetlają drogę wędrowcom, którzy mimo zmęczenia poruszają się dalej, by dotrzeć do celu jak najszybciej i bezpieczniej.
I tym razem, widokiem napawał się jeden, młody człowiek – Południowiec, o spokojnym temperamencie, który przychodził wieczorami na wzgórza, by zaznać spokoju, po ciężkim dniu pracy na pol
ach. Wiele osób mówiło, że nie jemu pisana fortuna i sława. I mieli ku temu powód, bowiem życie go doświadczyło aż nadto. Straciwszy rodziców podczas, rzekomego, sztormu na morzu vellimellijskim, został przygarnięty przez wujostwo w Tilngett. Tam, uczył się rzemiosła i rolnictwa od wuja zatrudnionego przez magnata ziemskiego o imieniu – Chuves. Można było zauważyć, że nie jest mu pisane rolnictwo, jego brak drygu i zręczności, wręcz przeszkadzał. Wuj Loren starał się mu wpoić jak najbardziej tajniki tej pracy, gdyż nie stać go było na wysłanie bratanka do szkoły, by mógł zacząć życie od nowa. Praca ta nie była zbyt ciężka, jak dla dorosłego, ale dla dziecka była wręcz mordercza. Od świtu do zmierzchu musiał orać ziemię, kosić zboża, zbierać plony, dzień w dzień, rok w rok. Nic dziwnego, że przychodził na wzgórza Perma, by odpocząć i się uspokoić. W jego sytuacji, było to najlepsze wyjście, ponieważ park, jak zwykł mawiać: „Nie spełniał jego wymogów”.
Pracując z dorosłymi, przebywając wśród nich, nauczył się życia, wiedział, co to ciężka praca, nie marnował ciężko zarobionych pieniędzy. Nie kupował sobie słodyczy, ani zabawek. Miał bowiem jedno marzenie, głupia sprawa, by dziecko posiadało takie tylko marzenie. Jednak nie było to byle jakie marzenie. Chłopiec chciał się wydostać z Tilngett i ruszyć do szkoły, jak proponowali mu znajomi. Wbrew słowom wszystkich, którzy mu to negują. Chciał mieć bliskich kolegów i przyjaciół, chciał poznawać świat, lecz nie miał pieniędzy, by opłacić swój pobyt. Siedział, więc tak, na swoim ulubionym kamieniu, spoglądając na ostatnie promyki Słońca zachodzące za górami Egep, myśląc o mieście na północy – pięknej stolicy Istrii – Thoren. Słyszał o nim opowieści od przechodzących wędrowców, których spotykał. Wielkie miasto Ludzi. Zbudowane gołymi rękoma już za czasów Pierwszego Królestwa. Połyskujące na Słońcu wieże z litego marmuru i srebra. Niebieskie proporce, które leciutko muska wiatr. Sklepy i stragany na każdym kroku. Najwięcej jednak uroku dodawały Rajskie Ogrody Ertu, które znajdowały się tuż przy zamku królewskim. O nich jednak powiem później. Młodzieniec, mógł to sobie jedynie wyobrazić, było to bowiem dla niego, jeszcze, zbyt oddalone marzenia.

Wstał, Słońce już zakończyło swoją podróż. Przed nim rozciągało się pole Chuves'a, które złowrogo się do niego uśmiechało, szydząc z młodzieńca i jego niedoli, a za nim miasteczko Tilngett, piękniejsze, niż zwykle. Jedynie osoby jego pokroju, mogły zrozumieć jego piękno, oraz złożoność. Stanął przed kamieniem, na którym niemal wyżłobiło się siedzenie po upływie lat. Spojrzał w niebo, na Księżyc i rzekł:

- Witaj, Przyjacielu. - Był to jego jedyny, w pełni oddany przyjaciel, nie skarżący się, nie ponaglający, a przede wszystkim, nie krytykujący.

Droga w dół zajmowała mu około godziny, więc gdy dotarł do granicy pól, to na niebie gwiazdy świeciły już mocno. Jego codzienna droga obejmowała wschodni trakt Tilngett, z tamtąd przechodząc na brukowaną dróżkę powozów ze zbiorami. Ta natomiast kończyła się przy małym drewnianym spichlerzu, który był już nieużywany i niedawno przeznaczony do rozbiórki (bardzo przy tym strasząc dzieci). Właśnie zza tego budynku, wychodziła ledwo wydeptana dróżka na szczyt wzgórza, która została „wynaleziona” przez młodzieńca. Stało się to, podczas jego kłótni z wujem Lorenem, który był przeciwny jego samodzielnym dniu pracy. W tym sporze racja była po stronie Wuja, bo jego bratanek, był wówczas za mało doświadczony. Mimo to, wciąż sobie przypomina tą niemiłą sytuacją, gdy mija spichlerz i, jak dotąd jest zadowolony ze swoich osiągnięć na tle pracy.
Wieczorami dróżka jest wyłączona z ruchu, więc idąc, młodzieniec nie napotyka żywego ducha, prócz okolicznych ptaków i małych szkodników. Przeskakując przez płot przy wejściu do farmy zawsze nieudolnie zachacza o ciernisty krzew, który zwykle próje mu spodnie. Ciocia, wieczorami miała zajęte ręce szyciem, ale nie narzekała na taki stan rzeczy, ponieważ sama nie miała zbyt dużo do roboty siedziąc w domu. Dom wujostwa znajdował się mniej więcej po środku ulicy Jelawina. Zewsząd było cicho, całe miasteczko wieczorami było opustoszałe. Słychać tylko szum drzew i trzepotanie skrzydeł pobliskich ptaków. Tuż naprzeciwko znajdował się domek, w którym mieszkała pewna niesamowita dziewczyna – Thiliel. Miała piękną, bladą skórę, niebieskie oczy i długie blond włosy, oraz zawsze przepasane włosy opaską. Podobnie jak on, kiedy włosy urosły mu na tyle długie, by musiał je przepasać.
Tak, więc stanął przy wejściu spoglądając to na Księżyc, to na okno w pokoju Thiliel. Spotkali się ze sobą parę razy, albo raczej wpadli na siebie. Mimo tego, to wystarczyło by młodzieniec zauroczył się w niej,
z wzajemnością. Spojrzał ostatni raz w okno i na Księżyc.
- Dobranoc, Przyjacielu - rzekł ze smutkiem. Opuścił głowę na znak swojego niezadowolenia. Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku drzwi. Już chwycił za klamkę, gdy do jego uszu dobiegł dźwięk otwieranego okna. Znów spojrzał na okno Thiliel.
- Pssst... Co robisz? Lunatykujesz? -
Spytała, otwierając szerzej okno. Jej głos, nie wiedzieć czemu, był dla niego, ukojeniem i jeszcze większym uspokojeniem, niż pobyt na wzgórzach.
- Nie, nie... Tak właśnie przechodziłem. Właściwie, to wracałem - odpowiedział zmieszany. Ręcę mu trochę drżały, słowa w ustach nie kleiły.
- Dopiero? A co tam u Ciebie słychać? - zadała, teraz mając otwarte okno, rozprostowała ręcę i oparła swoją głowę o parapet.
Jej dom był większy od wujostwa Athariona, i zdecydowanie był piękniejszy od wszelkich innych na ulicy. Wyróżniał rodzinę Thiliel, powodując szacunek u innych mieszkańców.
- Nic nowego. A u Ciebie?
- Spytał. Thiliel wpatrując się swoimi zielonymi oczyma, które w świetle Księżyca, mocno pobladły.
- Och, postaraj się! Nie rozmawialiśmy przez ostatnie cztery dni. Musiało się coś dziać.
- Niestety, moje życie nie należy do fascynujących, Thiliel.
- Daj spokój. Musimy się raz spotkać – zaproponowała. - Opowiesz mi wszystko.
Wyglądała na szczęśliwą, że zdołała o to spytać.
- Tak, koniecznie. Niestety nie mam zbyt dużo wolnego czasu. Jak będę wolny, to dam Ci znać. Muszę lecieć. Dobranoc - Thiliel uśmiechnęła się szeroko i powoli zamykała okno. Atharion zaś, był niesamowicie na siebie zdenerwowany, że tak srogo, jego zdaniem, spławił ją.

Ni to szczęśliwy, ni to zdenerwowany, ruszył w kierunku drzwi, gdzie teraz zdecydowanie je otworzył. Samemu zaś nie spodziewał się, że powie dobranoc, ostatni raz w dniu, Thiliel.
Przekraczając próg domu, poczuł nienaturalnie przyjemną świerzość, być może przez ostatnią rozmowę. W przedpokoju paliły się słabe światła, zapewne wujostwo szykowało się do kolacji. Kolacje w Istrii, odbywały się bardzo ceremonialnie. Żadnego mieszkającego w domu osobnika, nie mogła ominąć, przebywających wówczas gości również karmiono. Zazwyczaj podawano kurcze, indyka, bądź też dziczyznę. Uwielbiano drób. Do picia podawano czerwone wino, albo świeże soki z owoców krzewu Elerny. Elerny były to malutkie owoce, wyglądem przypominające pomidory, lecz w środku słodkie niczym maliny, mając przy tym kolor pomarańczy. Rosły gęsto na południowym krańcu wzgórz Perma, gdzie lokalni sprzedawcy, codziennie wieczorem udawali się na zbiory, by w południe sprzedawać wędrowcom, bądź kupcom z pobliskich wsi i miasteczek. Był to bardzo rozschwytywany towar.
Idąc coraz bliżej kuchni, Atharion wyczuwał zapach kury, wraz z przyprawami z pól Chuves'a – świeży majeranek oraz kolendra. W kuchni panował zaduch. Ciocia Emi krzątała się, od jednego stolika do drugiego, nanosząc na stół coraz to większe przystawki.
- Dobry wieczór wszystkim - rzekł, jego usta drżały jeszcze od ostatnich chwil. Atharion był tak szczęśliwy, że aż bardzo głodny.
- Witaj, młodzieńcze. Znów byłeś na wzgórzu, prawda? - spytał wuj Loren. Jemu nie podobało się to hobby jego bratanka, ze względu na to, że musi czekać dłużej na kolację, na którą według niego i tak zbyt długo czeka.
- Tak, a wracając napotkałem na znajomego - odpowiedział, nie chcąc przy tym zdradzić z kim. Chociaż w duchu pomyślał, że nie wymiga się od pytań, bo zdawał sobie sprawę, że nie ma zbyt dużo znajomych, prawie żadnych, prócz innych pracowników.
- O! O tej godzinie nie często się spotyka znajomych. Jesteś pewien, że to był znajomy, a nie wilkołak, bądź złodziej? Podobno ostatnio jakaś wataszka wtargnęła w okolice Tilngett - zażartował wuj. Podejrzewał o kogo chodzi, ale nie chciał wprowadzać w zakłopotanie Athariona.
- Wujku, po spotkaniu z dorosłym wilkołakiem, raczej bym nie wrócił żywy - naprostował. - Poza tym, dzisiaj w mieście na straży stoi brygada Fena. Nie ma się o co martwić.
- Ostatnio coś nie idzie im stróżowanie, skoro wpuścili paru złodziejaszków w okolice farmy. Osobiście do Fena nie mam żadnych uprzedzeń, zacny z niego gość, ale paru osobom z jego brygady brakuje nieco doświadczenia - przyniesiony właśnie kurczak, przez ciocie, obudził nozdrza u obu rozmówców. - Dziękuję, Emi. Wygląda smakowiciej niż przez ostatnie dni. Najwyraźniej kurczaki mają lepsze dni ostatnio.

To prawda, przez ostatnie parę tygodni ferma Tywan'a, była oświetlona przez Księżyc, oraz bardzo mocno przez Słońcę, przez co kurczaki czuły się nieswojo i były w złym humorze, zaniedbując przy tym swoją formę. Dopiero teraz, kiedy dni są krótsze, a noce dłuższe, mogą lepiej funkcjonować.

Atharionowi zaczęła lecieć ślinka. Na stole oprócz soczystego kurczaka znajdowały się, pieczone ziemniaki, posypane kolendrą z odrobiną słodkiej papryki, wątróbka drobiowa na oleju oraz paski bekonu. Wszystko położone na liściach kapusty, która została przyniesona przez wuja Lorena z pól Chuves'a. Nielegalnie, oczywiście, ale nie obawiano się o karę, ponieważ każdy z tam pracujących zabierał coś do domu, więc nikt nie mógł nagadać na nikogo.

Po udanej kolacji, miłej wymianie paru zdań, każdy odszedł od stołu i ruszył do swojego pokoju. Pokój Athariona, choć dom był nieduży, był dość obszerny. Niecałe trzy metry kwadratowe mniejszy od sypialni wujostwa. Jednakże był zastawiony najrozmaitszymi przedmiotami. Od zabawek, przez książki, po miniaturowe posążki ulubionych bohaterów z książek. Szafki już nieco się łamały, były stare, a książek niestety przybywało. Na ścianach wisiały kolejne pułeczki na książki, a nad łóżkiem miał właśnie swoją ulubioną kolekcję. „Opowieść o Nieustraszonym Tuinie”, „Przygody Czwórki Aghed'a”, oraz jego ulubiona „Zapachy Rajskiego Ogrodu Ertu”. Było ich nieco więcej, ale właśnie do tych lubiał wracać najbardziej. Pod pułeczką, rozciągało się duże łóżko z drewna dębu, a pod nim puszeczka na pieniądze, na szkołę, które zbierał od siódmego roku życia. Dokładnie za czternaście dni, Atharion kończy osiemnaście lat. Według niego jedenaście lat zbierania, zapewniło mu sumę potrzebnych pieniędzy do należnej wpłaty za pobyt w szkole. Nie powiedział jeszcze swojemu wujostwu o tym, że uzbierał właśnie taką ilość, a na każde pytanie gdzie się podziały jego pieniądze, odpowiadał, że wydał na smakołyki. A żeby uwiarygodnić swoje odpowiedzi, czekał w piątki pod straganem cukiernika i zbierał puste opakowania po słodyczach, które ktoś niedawno wyrzucił. Dzięki temu, jego ciocia nawet nie pytała, gdzie jest reszta pieniędzy.

Przed snem, spojrzał się jeszcze na swój pokój, którym był zachwycony, że ma tyle fajnych przedmiotów. Na koniec wzrok utkwił mu i tak w książce „Zapachy Rajskiego Ogrodu Ertu”, i o tym właśnie marzył. O przechadce ścieżkami, pokrytymi warstwą zielieni, dookoła wijące się kwiaty wiśni, helaby oraz gandyki. Ponad koronami drzew unosi się widok zamku Thoren, w którym rezyduje król, a po prawej stronie wieże Biblioteki Królewskiej, dostępnej tylko dla członków rodziny panującej. Obraz we śnie szybko się zmienił na wielkie morze, pokryte grubą warstwą lodu. Statki lodołamacze pływały, przed pasażerskimi, a w około pływały olbrzymie góry lodowe. Na jednym ze statków płynących na końcu floty ujrzał siebie, patrzącego przez lunetę na jeden z lodołamaczy. Tam spostrzegł dowodzącą Thiliel. Wydawała rozkazy jak kapitan, pokazując na tafli lodu, w które miejsca trzeba dotrzeć, by ułatwić przepływ reszcie statków. Tak się skupiła na powierzchni morza, że zapomniała spojrzeć w górę. Gdzie wielki masyw lodowy właśnie wbijał się w jej statek. Ostre kanty góry lodowej wyrządziły poważne szkody statkowi, który szybko zaczynał tonąć, wszyscy pracownicy przenieśli się z dolnych pokładów, na górę, gdzie mogli jak najdłużej się utrzymać na powierzchni i oczekiwując na pomoc innych statków. Takowej jednak nie otrzymali. Flota ruszyła szlakiem innych lodołamaczy, skazując tonących na śmierć. Atharion wciąż obserwował Thiliel ze spokojem, która wciąż dowodziła panikującymi marynarzami. Obraz, mimo panującego chaosu, wydawał się być kojący dla niego. Pierwsi marynarze topili się pod pokrywami lodu. Woda dosięgała wszystkich, nawet najbardziej zaborczych. Thiliel stała po pas w wodzie, rozkazując martwym podwładnym. W końcu woda i ją zabrała, a on sam w spokoju mógł odjąć lunetę od oczu.
Mimo snu, bez dramatycznej dla jego osoby końcówki, Atharion obudził się przestraszony i zmęczony. Był cały przemoczony od potu, a jego ciało drgało niczym ziemia, przez którą przechodzą hordy minotaurów na idu. Jeszcze dysząc, sięgnął po dzbanek wody stojący na szafce nocnej i wziął parę, wielkich łyków. Przez okno przebijały się pierwsze promyki Słońca i sunęły po podłodze by zatrzymać się na drzwiach, na których wisiał elgancki, zielono brązowy szlafrok.

Dzisiaj czekał go kolejny dzień żmudnej pracy. Nie oczekiwał po nim zbyt wiele, a myśl o zbliżającym się spotkaniu z Thiliel, napędzała go i przestawał myśleć o tym co ma do zrobienia. Przechodząc do salonu, po umyciu, zauważył krzątające się wujostwo. Wujek Loren ubierał się już w strój roboczy, a ciocia Emi już coś pichciła. Wszystko było robione w wielkim pośpiechu, dlatego zastanawiał się, która może być godzina.
- No, wreszcie, już miałem po Ciebie tam wejść. Nastąpiła mała zmiana planów - mówił zasapany wuj. - Dziś rano przyszedł Dagan i powiedział, że zaczynamy o godzinę wcześniej, więc ubieraj się, zjedz śniadanie i idziemy. Nie mamy zbytnio czasu - kończąc, zaczął ubierać już wielkie buty, które zwykle nosił do pracy na pola.
- Dobrze, wuju. Ciociu, co gotujesz? - spytał z zaciekawieniem. Jeśli miał jeść coś z samego rana, to na pewno to, co mu smakuje.
- Placki ziemniaczane z dżemem. Siadaj do stołu, później się ubierzesz - powiedziała.

Placki zawsze jadł ze smakiem, jednakże teraz, kiedy jadł w pośpiechu wszystko zostawało mu na żołądku i nie czuł się po nich zbyt świetnie. Jego strój roboczy, obejmował kalosze, na wypadek, gdyby wszedł w kałuże, długie rybaczki oraz beżowa koszulka, już poszarpana. Ten strój przeszedł w życiu Athariona wiele. Pierwszy dotyk z ogniem, pierwsza bitka z widłami w roli głównej, a przede wszystkim, pierwszy dotyk z wodą, podczas gdy jego zaciekły wróg dziecięcych czasów wrzucił go do strumyka, dość głębokiego, by pomieścił dwóch dorosłych ludzi.
Znów wychodząc ze swojego pokoju, tym razem zamknął drzwi na klucz. Atharion cenił prywatność, a nienawidził, gdy ktoś grzebał mu w pokoju. Denerwowało go to za każdym razem, bał się, że ktoś zabierze mu jego kieszonkowe. Przed domem, czekał już powóz, który zabierał pracowników z Tilngett i zabierał ich na pola Chuves'a. Kierowcą był, właściciel owego pojazdu, przyjaciel wujka Lorena, oraz całej rodziny – Dagan.
Wszystkie mniej ważne święta, które uznają Ludzie, odbywały się wspólnie, a przez to, że wuj Loren i Dagan byli przyjaciółmi, to postanowiono połączyć rodziny i wspólnie celebrować te święta. Wujek Loren i Dagan znali się od dawna, prawdę mówiąc, Atharion nawet nie pamięta, kiedy to się zaczęło. Być może nawet przed jego narodzinami. Tak więc, najlepsze miejsca na powozie, zawsze były zarezerwowane dla Wujka oraz jego młodego bratanka. Na powozie znajdowali miejsce również Zedak, Meraw, czy Giedon, którzy prawie codziennie, uprzykrzali Atharionowi pracę, oraz życie. Ich ciągłe docinki, o tym jaki to on nie jest, czy jak wykonuje swoją robotę, demotywowało go najbardziej, ale za to motywowało go, by jak najszybciej się stąd wyrwać.

Podczas, gdy rozmowy szły w najlepsze, powóz mijał wiele charakterystycznych budynków w Tilngett, jak na przykład ratusz, park miejski, wielki budynek piekarni Hayka, czy Tilngecką Świątynie. W około wszystkich kręciło się wiele osób, czy to zamożnych, czy to biedniejszych, znanych, czy o sławie ulicznej. Ludzie na bok odkładali zazdrość, czy chęć posiadania tego co inni, a żyli własnym życiem, zdala od chciwości.
Gdy powóz zbliżał się do pól, rozmowy zaczęły cichnąć, nabierać smutnego wyrazu. Nie zastanawiano się dlaczego, wszyscy wiedzieli, że praca dla skąpego Chuves'a nie należała do najbardziej godziwych, ale nie nienawidzono jej, nienawidzono właściciela.
- Koniec tego dobrego, czas zabierać się do pracy - powiedział Dagan odstawiając powóz. - Dzisiaj mamy do przerobienia północną część pól, dlatego pracujemy w parach. Ja pracuje z Lorenem, Meraw z Giedonem, Taker z Uilanem, a Zedak z Atharionem. Dobra ruszamy do pracy, mamy czas do zachodu - rozkazał Dagan. Był on kierownikiem porannej zmiany, dlatego też wydawał rozkazy. Nikt nie mógł się sprzeciwić, zresztą, nie mieli czemu, ponieważ każdy uważał, że Dagan to prawa osoba.

Droga na północny kraniec zajęła niecałe dziesiąć minut, ale i tak nie był to najbardziej oddalony kraniec. Południowa strona pól znajdowała się około dwóch godzin marszu od głównej bramy, dlatego tą stroną zajmowała się już zgoła inna grupa pracowników. Na miejscu czekały już na nich brony i inny sprzęt. Atharionowi przypadło do gustu przesadzanie warzyw, więc tego się trzymał już od dawna. Zedak nie był przyjaźnie nastawiony do niego, więc specjalnie, na przekór wybrał zbieranie plonów.
- Najwidoczniej jesteśmy razem w parze. Mam nadzieję, że dosięgniesz do drzew, bo będziemy zbierać owoce - powiedział.
- Dam radę, proszę pana - odpowiedział grzecznie, nie chciał mieć na pieńku z najbardziej wredną osobą z ich grupy.
- Oby. Idź po drabinę. Będę czekał przy jabłoniach.

Cały sprzęt już był zajęty, więc Atharion nie znalazł drabiny. Ktoś musiał już ją wziąć. Biegnąc na wskroś przez pola, szukał, kto mógł ją zabrać. Jak się okazało, był nim wuj Loren, który potrzebował jej do załatania dziury w płocie. Atharion szybko odzyskał drabinę, i już biegł z nią do Zedaka. Jabłonie jako pierwsze z drzew owocowych, były najbardziej dojrzałe, a wygląd tak, wysokich i zdrowych drzew, onieśmielał. Młodzieniec rozglądał się dookoła, przy jabłoniach pusto, przy gruszach też. Zedaka nie było. Przestraszony Atharion, biegł wzdłuż brzegu drzew. Przy figach nie było nikogo, tak samo przy Elernach. - Czemu on się ze mną tak droczy? - pomyślał. Sięgając wzrokiem spojrzał za siebie. Przy płocie wciąż majsterkował Dagan z wujem Lorenem, a przy bronie majstrowały dwie osoby. Patrząc na Wolfurhów, którzy przesadzali rośliny zauważył trzy osoby. Jednakże w grupach miało być po dwie.
Szybkim truchtem ruszył w kierunku grupki osób. Postacie robiły się coraz większe, a wśród nich z pewnością zauważył Zedaka.
- Czemu opuścił miejsce spotkania? - zapytał sam siebie.

Zbliżając się do nich z drabiną przy boku, rozległy się śmiechy i szepty. Zedak był rozbawiony na całego, tak jak i reszta grupy. Byli to Meraw i Giedon.
- Co tak długo?! Czekałem na Ciebie z godzinę! Gdzieś ty był?! - spoważniał nagle Zedak. Giedon i Meraw parsknęli śmiechiem.
- Wuj Loren zabrał dra...
- Nie obchodzi mnie to. Wracamy do pracy, ale najpierw idź po sekator. Jest w zagrodzie. - Krzyknął wskazując palcem za plecym Athariona. - Ale szybko!

Atharion ruszył jak natchniony, do najbliższej zagrody miał niecałe pięć minut drogi, więc próbował zrobić to jak najszybciej. Zedak jeszcze pośmiał się z kolegami i też wyruszył w kierunku jabłoni. Po niecałych ośmiu minutach, Atharion był z powrotem, z drabiną na plecach i sekatorem w ręku.
Zedak pooglądał przyniesione rzeczy, sekator rzucił na ziemię, a drabinę oparł o najbliższe drzewo. Z kieszeni wyciągnął kawałęk ostrzałki, również rzucił ją na ziemię.
- Sekator jest tępy, naostrz go, ale szybko, bo go potrzebuję teraz - zdenerwowany Atharion, bez chwili zastanowienia chwycił oba przedmioty i zaczął ostrzyć.
Do dwóch pracowników szybko przydreptał Dagan z dwoma wielkimi koszami. Położył je koło drabiny i zawrócił, nie mówiąc słowa.
- Naostrzyłeś już?! Już pół drzewa uschło przez Ciebie. Szybciej! - ponaglał Zedak. Atharion spieszył się jak mógł. Sekator wyglądał na ostry jak miecz.

Podał go współpracownikowi, który od razu zaczął ucinać i skracać gałęzie. Po chwili rzucił go na ziemię, i zaczął wybierać jabłka. Wybierał je starannie, a najładniejsze chował sobie do kieszeni. Po chwili mieli przerobione wszystkie jabłonie. I mieli już się zabierać za grusze, zamiast tego, Zedak powziął z kieszeni swoje jabłka i zaczął je jeść w cieniu. Atharion patrzał na niego, nie wiedząc co dalej robić. Widząc zakłopotanie młodzieńca powiedział:
- No nie stój tak! Weź zanieś kosz z jabłkami do schowka i wróć, jak najszybciej.

Atharion wzdychał, ale i tak mimo woli ruszył tam, gdzie mu kazano. Nie był zadowolony ze swojej pozycji w tej pracy, ale musiało mu to starczyć. Za każdym razem, gdy Zedak się odzywał, zawsze z krzykiem i pretensjonalnym tonem w głosie, przez co demotywował go do dalszej pracy. Nie inaczej było dzisiaj, podczas zbierania jabłek, gruszek, fig, czy Elerny. Po dziesięciogodzinnej pracy, nadszedł czas na powrót do domu, ale zanim to nastąpiło, każda osoba wzięła sobie parę rzeczy do domu, ze spiżarni.
Dagan, jak poprzednio, zaczął odwozić wszystkich do swoich domów. Najbliżej mieszkali wuj Loren oraz Atharion, więc ich wysadzono najpierw. Zbliżała się noc, wszyscy byli zmęczeni. Wujek pożegnał się z resztą oraz Daganem, który chciał jak najszybciej wrócić. Młodzieniec, kiwnął tylko wszystkim, oraz jednym gestem zasygnalizował swojemu wujowi, że się spóźni na kolację.
Słońcę chyliło się już ku ziemi i to w zastraszającym tempie, więc Atharion przyspieszył kroku. Mijał budynek ratuszu, który mienił się wszystkimi kolorami tęczy, podczas gdy Słońcę zalewało go swoimi promieniami. Czerwone cegłówki, na zmianę z marmurem, dawało mu dość surowy charakter i tak samo powszechnie uważano urzędników tam pracujących.
W parku znajdowały się prawie wszystkie spotykane w Istrii drzewa, a mijając go, można było usłyszeć ich zew, który łagodnym powiewem wiatru, szeptał do ucha: „Zapraszam”. Ich korony pozłacane liśćmi tylko potęgowały to zaproszenie, ale Atharion w duchu, łagodnie i przyjaźnie odmawiał. On miał inne „królestwo”, do którego wciąż witał. Przechodząc przez płot, znów nie napotkał żywej duszy, mimo że wyczuwał obecność natury, która go zewsząd otaczała.
Słońce zarzucało cień na wzgórza, idąc w półmroku Atharion, dotarł pod nie, i zaczął się z wolna wspinać. Znał tu każdy kamień, każdą szczelinę oraz każde źdźbło trawy. Nic nie mogło go tu zadziwić, jednakże, za każdym razem, gdy tu przychodził, czuł się jak nowo narodzony, z nowymi celami w życiu, jakby ten krajobraz go odmieniał. W oddali błyszczały zarysy Wzgórz Vestok, a tuż za nimi posrebrzane wody morza. Niezwykle kojący widok, szczególnie po ciężkim dniu pracy.
Gdy Słońce zachodziło już za górami Egep, Atharion przypomniał sobie wczorajszy dzień, kiedy to powracając do domu, odbył krótką rozmowę z Thiliel. Niedługo mieli się spotkać.
- Muszę dopilnować, by to było niedługo - uśmiechnął się. Spoglądając ostatni raz w kierunku nieba, znów zauważył Księżyc, jeszcze w pełni. - Życz mi szczęścia, Przyjacielu.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Maciej Cichosz · dnia 12.05.2013 10:37 · Czytań: 631 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
Arras35 dnia 12.05.2013 16:36 Ocena: Świetne!
Całkiem niezły kawałek. Podoba mi się. Pomimo kilku drobnych błędów, tekst napisany dobrze. Działa na wyobraźnię i pobudza. Czekam na dalszy ciąg. Powodzenia. :)
Maciej Cichosz dnia 12.05.2013 23:10
Dziękuję za miłe słowa, wiele to dla mnie znaczy :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty