Następny list przyszedł trzy dni później.
„Siema komisarzu! Napisałeś mi ostatnio, że ci przykro. Uśmiałem się, wiesz?
Prawisz morały, że mogłem inaczej ułożyć swoje życie. Gówno prawda. Nigdy nie
myślałeś, że człowiek nie ma wpływu na swoje życie?! To dlaczego jedni są biedni, a
drudzy pławią się w luksusach, bo jedni i drudzy tak ułożyli sobie świat? Bzdura!
A bezdomni? Lumpy, śpiące pod mostem, śmierdzący moczem i głodni, oni też mogli
ułożyć inaczej swój żywot? Myślisz, że gniją w tej paranoi, bo popełnili błędy?! Gówno
wiesz, Pablo, na pewne rzeczy nie mamy żadnego wpływu! I ja też nie miałem!
Pojechałem wtedy do Magnolii, siedział brachol, czyli Bystry, bo taką miał ksywę, był
też ten wyżelowany głupek, Mały. Jak zwykle w czarnym t'shircie i białej marynarce,
myślał pewnie, że jest włoskim mafioso. Na środku siedział Szajbus z papierosem w
jednej ręce i szklanką whiskacza w drugiej. Nie było Zygi, ale za to siedziało trzech
innych.
Przywitałem się. Adrian przedstawił mi pozostałych.
Potężny gość po trzydziestce w czarnym gangu, to był Bolo, wcale nie wiedziałem
skąd ta ksywa, wolałbym nie mieć z nim na pieńku. Wtedy byłem chuderlakiem,
cienkim Bolkiem, teraz to wiadomo, inna gadka. No właśnie.
To od tamtych dni zacząłem chodzić na siłownię, przez rok przytyłem dychę, bary się
rozrosły, no i łapy dostałem. Mówię ci Pablo, warto trochę podźwigać, dupcie lubią
facetów o szerokich ramionach i klacie. [Rozbawił mnie tym tekstem, ale faktem było,
że Czarny do ułomków nie należał, był też niezłym przystojniaczkiem, nie było laski,
która by się za nim nie oglądnęła, (wiem z zeznań niektórych kobiet) – przyp. autor]
Zresztą ty chyba też nie jesteś jakiś ułomek, panie komisarz? Dobra, cienias jesteś,
kiedyś zmierzymy się na łapę i ci dokopię!
Ten drugi miał ksywę Laki, jakoś z angielska. Po naszemu szczęściarz. Podobno fart
nigdy go nie opuszczał. Zarozumiały cwaniaczek w wieku Adriana, czyli przed
trzydziestką. Nie polubiłem go i jakoś zawsze działał mi na nerwy, później o nim
opowiem.
Ten trzeci, to był taki stary wypierdek przed pięćdziesiątką, mówili na niego Szuler,
nałogowiec, stały bywalec kasyn i podobnych przybytków.
Jego akurat polubiłem, gadatliwy grubasek, zawsze coś głupiego walnął, czym potrafił
rozładować napięcie.
Kiedy się dosiadłem, właśnie dyskutowali nad ostatnim meczem Jankesów w MLB
[Liga Baseball w USA – przyp. autor]. Podobno Szuler wygrał u bukmachera trzysta
dolców, bo obstawił porażkę Jankesów z Angelsami. Adrian przekomarzał się z nim,
że ma pokazać kupon.
„Miło cię widzieć, młody!” - przywitał mnie Szajbus.
Zamówili mi, jak ostatnio czarnego jasia. Wtedy jeszcze nie mogłem się połapać w
hierarchii, myślałem, że Szajbus to jakaś gruba ryba, później okazało się, że to
przydupas Dziaducha. Kiedy zaczynałem „przyjaźnić się” z chłopakami, właśnie
Dziaduch szefował. Ale o tym dowiedziałem się nieco później od mojego brata. A kim
był Adrian vel Bystry? Człowiekiem od trudnych zadań, miał instynkt, był inteligentny, z
przydzielonych mu spraw zawsze wychodził z tarczą, szybko „awansował” i chłopaki
liczyli się z jego zdaniem. Nie mówił o tym, nigdy się nie wymądrzał, ale przebywałem
z nimi, piłem gorzałę, chodziłem na imprezy, więc wiele widziałem, komisarzu. I
muszę stwierdzić, że do Adriana wszyscy odnosili się wtedy z szacunkiem, nawet
Dziaduch.
Kiedyś zapytałem brata, czy się nie boi.
„Niby kogo, psów?” - spytał rozbawiony. „Oni są bardzo mili, brachu, wszystko
kwestią ceny, im więcej kasy wyciągną, tym są milsi”
Zaśmiałem się i powiedziałem mu, że mam na myśli kumpli, w końcu każdy ma
jakichś wrogów, nawet wśród przyjaciół.
Wtedy spoważniał na moment, zastanowił się i wypalił:
„Podobno tylko głupiec się nie boi, brach. Ale wiesz, ja chyba jestem takim głupcem!”,
a po chwili dodał „ Jeżeli pokażesz, że masz jaja, to ludzie nie będą z Tobą zadzierać,
ponieważ będą wiedzieć, że to się nie opłaca, łapiesz?”
Pokiwałem głową.
On dodał jeszcze coś. „ Wiesz Marcin, żeby być sobą, trzeba być kimś, pamiętaj o
tym...” i wyszedł.
Lubiłem jego inteligencję, imponował mi swoim sposobem bycia, teraz, patrząc z
perspektywy czasu wiem, że zacząłem naśladować jego zachowanie w każdym
calu. Może właśnie, że wzorowałem się na nim, zaszedłem tak daleko? Ale po kolei.
Siedzieliśmy w Magnolii do północy, bo o tej godzinie zamykali lokal, a ponieważ był to
podobno „nasz” lokal, więc nigdy nie robiliśmy wała i przed wybiciem godziny zero,
zbieraliśmy się do domów.
W końcu kelnerki, czy obsługa też chcieli wrócić na chatę o ludzkiej porze. Co do
Magnolii, żebyś miał jasność - żaden z chłopaków nie miał knajpy na własność, ale po
prostu polubili ją i przykleili się do niej na stałe. Tak więc w tym układzie i ja musiałem
ją polubić.
Jak była impreza, fajne laski, czy partyjka pokera do gry, to zawsze szliśmy właśnie
tam. Nie muszę ci chyba pisać, że wszyscy, łącznie z właścicielem, skakali przy nas,
jakby nie wiadomo z kim mieli do czynienia. A byliśmy tylko biznesmenami, to
wszystko. Nie śmiej się, handel to biznes, a jeśli zajmujesz się handlem, obracasz
dużą forsą, to jesteś biznesmenem, proste!
Cholera, ciągle zbaczam z tematu! Tak Pablo do niczego nie dojdziemy, a książki nie
chcę pisać, w końcu to babranie się w moim żywocie, a kogo, oprócz ciebie i moich
dziewczynek interesuje życie takiego gościa, jak ja? Sam sobie odpowiedz. Ale do
rzeczy.
Wyszliśmy z knajpy, każdy miał swoją furę, ale stanęliśmy w kółku, żeby jeszcze
popatrzeć na księżyc i niebo, pełne gwiazd.
Żartuję. No, co? Przecież znasz mój humor. Okej, na poważnie.
Mały z Adrianem i Szulerem dyskutowali coś o wyścigach psów, Bolo pucował sobie
mokasyny, a Szajbus wziął mnie na bok i kazał wsiąść do swojej fury.
Miał czarnego, sportowego mesia. Gdy już siedzieliśmy, włączył po cichu muzę,
leciało chyba Dire Straits i zapytał:
„Jak tam młody, co z naszą umową? Bystry mówił, że znalazłeś spluwę w aucie? Nie
gniewaj się, to moja wina, niedopatrzenie, zapomniałem zabrać. Myślę jednak, że
skoro już zostawiłem, to niech tak będzie, co ty na to? W końcu to tylko mała spluwa,
na dodatek chyba bez amunicji. A niech się zdarzy, że jakieś lumpy będą się stawiać?
Zawsze możesz ich postraszyć” - zaśmiał się i poklepał po kolanie. „To co? Chętny
na biznes?” - zapytał z poważną miną. „Jesteś bratem Bystrego, jak to się mówi- co
w rodzinie i tak dalej...”
Pokiwałem głową i zapytałem, co miałbym robić.
Spojrzał, zawahał się i powiedział coś, co sprawiło, że prawie w portki narobiłem!
„Jest dwóch gości do sprzątnięcia...”
„Co takiego?!” - otwarłem drzwi z zamiarem opuszczenia Szajbusa. Wybuchnął
rechotem. „Młody, no co ty, myślałeś, że na serio?! Zamknij drzwi, przecież jaja sobie
robię!”.
Zamknąłem. Nabrał mnie, głupek.
„Ale mnie pan wystraszył!” - uśmiechnąłem się, nieco na siłę.
„Mówiłem, żaden pan, jasne? A teraz już na poważnie, tu masz zaliczkę. Kup sobie
fajne ciuchy, zalej bryczkę, skocz do jakiegoś saloniku masażu, zresztą, co ci będę
gadał, to twoja kasa, zrobisz co zechcesz” - wsadził mi w kieszeń mojej ortalionowej
kurtki zwitek banknotów.
„Ale jeszcze nie zarobiłem? Nie wiem, czy powinienem...”
„No właśnie, nie zarobiłeś! Dlatego to tylko zaliczka na poczet wypłaty, rozliczamy się
w każdą sobotę, za tydzień dostaniesz resztę, jak zasłużysz. Zadanie masz proste,
jeden z chłopaków się rozchorował, kretyn ma chyba marskość wątroby, wiecznie
zachlany. Zastąpisz go, a potem zobaczymy. Mam kilka dziewczyn, które lubią
jeździć po klientach, będziesz je woził, to wszystko. Gra muzyka, młody?!” -
wyciągnął rękę. Przybiłem, chociaż jeszcze nie do końca wiedziałem, czy dobrze
robię. Sprawa była jasna, wozić dziwki do klientów, ale co dalej?
„Szczegóły powie ci Bystry, jakby były problemy, wal jak w dym, kapujesz?”
Pokiwałem głową i wyszedłem z samochodu.
Chłopaki żegnali się i umawiali na jutro, wsiadłem do mojej nowej fury, która lśniła
czarnym blaskiem w świetle latarni. Zastanawiałem się, ile kasy dał mi Szajbus.
Liczyłem na trzy, może cztery stówy. Wiesz Pablo, ile mi wsadził do kiejdy? Dwa
kafle!
Dwa tysiące złotych zaliczki, nie mogłem uwierzyć, przeliczyłem jeszcze raz,
wszystkie banknoty pachniały drukiem, zacząłem oglądać, czy aby nie fałszywki, w
końcu wyszedłem z auta i podszedłem do Szajbusa. Uchylił szybę.
„Słuchaj Szajbus, ale chyba się pomyliłeś?!”
„Co znowu? Jak to?” - spojrzał zdziwiony.
„Dwa koła!” - pokazałem mu rulon.
„Za mało?! To zaliczka, mówiłem przecież!”
„Za dużo! Taka kasa za nic?!”
Spojrzał na mnie, pokręcił z politowaniem głową, zamknął drzwi i odjechał. Teraz
wiem, że wyszedłem na kompletnego idiotę, ale wtedy tego nie wiedziałem. Nie
spałem całą noc, adrenalina nie pozwalała! Takiej kasy na oczy nie widziałem, nie
mówiąc o trzymaniu w łapskach...
Ale przypomniałem sobie słowa Adriana, „jak dają, to bierz!”, no to wziąłem.
Na drugi dzień pojechałem na Bema [największe targowisko odzieżowe w mieście –
przyp. autor]. Nie miałem zamiaru korzystać z salonów masażu, jak proponował mój
nowy dobroczyńca, szkoda mi było kasy. Prawie wszystko wydałem na ciuchy, za
kafla kupiłem sobie cielęcą, czarną skórę.
Taką, o której marzyłem całe życie. Do tego jakieś koszule, najmodniejsze najki,
spodnie, ubrałem się jak gość.
Wszystkie ciuchy były czarne. Lubiłem ten kolor, dodawał gracji i powagi, tak
przynajmniej odbierałem, widząc brata, który ubierał się właśnie w tych klimatach.
Dotąd nie miałem hajsu, żeby kupić od razu tyle rzeczy, nie wspominając o skórze,
więc wtedy czułem się, jakbym złapał szczęście za nogi.
Kiedy pojechałem popołudniu do Magnolii, chłopaki zaczęli gwizdać. Śmiałem się.
Mały rzucił, że wyglądam, jak gangster, jednym słowem głupio! Wszyscy wybuchnęli
śmiechem.
Bystry, czyli brachol, patrzył na mnie i odniosłem wrażenie, że widzę uznanie w jego
oczach. Mrugnął do mnie, to zawsze oznaczało: „Jest OK”.
Potem Szajbus wsiadł do mojej bryki i kazał się zawieźć w pewne miejsce za miasto.
Okazało się, że pojechaliśmy do domu jednorodzinnego, była to agencja dla głodnych
żądz i uciech. W jednym z pokoi siedziały wypindrzone cztery dupy, później okazało
się, że to laski Szajbusa. Jak je zobaczyłem, to mnie zatkało, też byś się zdziwił fako,
towary pierwsza klasa! Zaczynało mi się podobać, że będę je wozić po mieście.
Pomyślałem, że może być ciekawie.
Widząc Szajbusa, przywitały się jakoś „witaj szefie”, czy „witaj boss”, już nie
pamiętam, szczegół. Przedstawił mnie. Właśnie tamtego wieczoru dostałem ksywę.
Szajbus powiedział: „Dziewczyny, to jest wasz nowy opiekun, a właściwie szef. To... „
- spojrzał na mnie i przez chwilę się zastanowił, zmierzył mnie wzrokiem, zaśmiał się
i dokończył: „To jest Czarny, macie go słuchać, co powie, to jest święte, jasne
dziewczynki?”
Jedna blondyna, taka z nogami do samej dupy, podeszła do mnie, dotknęła mojego
policzka,uśmiechnęła się zalotnie i powiedziała: „Jasne, jak słońce, szefie, witamy
pana, panie Czarny...”. Zgłupiałem, ale starałem się trzymać fason, mrugnąłem do
niej.
W ten oto sposób, komisarzu, zostałem Czarnym. Chyba ze względu na to, jak
byłem ubrany? A może Szajbus miał co innego na myśli? Tego nie wiem. Faktem jest,
że jak następnego dnia pojechałem do ferajny, to Adrian zawołał: „Siema Czarny!”.
Tylko pokręciłem głową. Potem już nikt, nigdy, nie zwrócił się do mnie inaczej.
Ale wróćmy jeszcze do tamtego wieczoru.
Dziewczyny zostały w willi, my zeszliśmy do bryki, kazał się odwieźć do jakiejś jego
przydupnicy. Po drodze dowiedziałem się kilku szczegółów, odnośnie mojej nowej
„pracy”, przedstawił instrukcje BHP, z gatunku co robić i jak postępować w roli... No
właśnie, zostałem chyba alfonsem? W wieku dwudziestu jeden lat. To zapowiadało
wesołe życie, co nie, Pablo?
Kto by pomyślał, kilka dni wcześniej, siedziałem na chacie, grałem w Gran Turismo
na konsoli, a po trzech dniach byłem już Czarnym, z wypasioną furą, nowymi
ciuchami, miałem wozić lale z agencji po mieście, czy życie nie potrafi być
przewrotne?! I ty mi mówisz, że człowiek ma wpływ na swoje życie? Wątpię,
commisario.
Wróćmy do tematu, okazało się, że całą zarobioną kasę dziewczyny oddają mi, ja
Szajbusowi, a on dzieli i wypłaca. W razie kłopotów, nieoczekiwanych komplikacji
miałem ocenić, czy sam sobie poradzę, czy dzwonić po chłopaków, tak to miało
funkcjonować. I przez pierwszy rok się udawało. Ale po kolei.
Pierwsza noc upłynęła spokojnie, porozwoziłem laleczki po klientach, odebrałem,
skasowałem hajs i na drugi dzień oddałem mojemu szefowi.
Był chyba zadowolony, bo chwalił mnie przed Adrianem, tak mi przynajmniej brachol
opowiadał. Chyba się cieszył, że wszedłem w ten interes, odniosłem wrażenie, że
patrzył na mnie z uznaniem. A ja? Byłem dumny, że go nie zawiodłem w takim
momencie. W tamtych chwilach inaczej oceniałem hierarchię wartości własnych
decyzji, wydawało mi się, że zrobiłem coś wielkiego, że Adrianowi będzie łatwiej w
życiu, wiedząc, że ma młodszego brata na oku, wydawało mi się, że nareszcie będę
miał okazję udowodnić, że jestem coś wart.
Jedna rzecz mi się przypomniała, napiszę ci o tym, bo to zabawne.
Drugą, albo trzecią noc wiozłem dwie lale, do dziś pamiętam ich „imiona”.
Czarnulka, w moim wieku, to był Jessika, cycki miała takie, że jakbyś Pablo zobaczył,
to szybko byś się spocił.
Ta młodsza, miała chyba dziewiętnaście lat, piękna blondi, Tamara.
Siedząc z tyłu, wciągały dogi, czy jakieś inne tam paskudztwo, w pewnej chwili jakiś
kretyn wyjechał mi przed maskę i ostro zahamowałem, Tamarze wypadł z ręki ten
kebabos, spadł na podłogę.
Wiesz, co zrobiła?! Wyleciała jak oparzona z fury i zaczęła nerwowo chodzić, łapać
się za twarz, patrzałem jak głupi, nie wiedziałem o co biega.
Otwarłem drzwi , mówię: „Co ty odwalasz? Źle się czujesz, czy jak?!”
A ona prawie z rykiem: „Panie Czarny, naprawdę nie chciałam! Błagam, posprzątam
wszystko, głupia cipa ze mnie! Proszę, niech się pan nie gniewa, posprzątam!
Proszę... „ - zaczęła chlipać jak dzieciak.
Poczułem się jak kretyn, nie wiedziałem o co biega, robiła aferę o jakiegoś
pieprzonego kebaba na podłodze mojej bryki?!
Po chwili dotarło do mnie coś, co mocno mnie przeraziło. Te dziewczyny po prostu
bały się, jakbym był jakimś sadystą! Kazałem jej się uspokoić i wsiadać z
powrotem.
Mówię: „Tamara, podnieś i wywal, nic się nie stało, jutro pojadę na full
serwis i doprowadzą wózek do ładu! Wskakuj do środka i nie rób tu popeliny!”.
Widziałem niedowierzanie w jej oczach, myślała, że co? Że jej przywalę?! Teraz, jak
sobie przypominam tamtą sytuację, to śmiać mi się chce. Chyba, że jej nie
zastrzeliłem, do dzisiaj jest wdzięczna. Nie wiem, nie odzywa się ostatnio.
Piszę ci o tym, bo histeria Tamary dała mi wtedy do myślenia. One traktowały nas jak
mafiosów, najzwyczajniej w świecie miały "pietra". A to oznaczało, że ktoś je źle traktował.
To mi się wtedy nie spodobało.
Opowiedziałem o tym Bystremu, śmiał się, powiedział, że się nie dziwi, też błagałby
mnie o litość, jakby mi rozpierdolił kebab w bejcy. Taka z nim była rozmowa. To tyle
comissario, wiesz, która jest godzina? Dochodzi czwarta rano, co byś powiedział na
małą drzemkę? Mogę? No, wielkie dzięki! To nara fako, miło było, do następnego!”
Uwielbiam te jego zakończenia, czy on umie po ludzku zakończyć list? Nawet, jeśli
jest elektroniczny? Cały Czarny. Następny raz, napiszę drogi czytelniku, co mi
opowiedział o... Zresztą, nie będę zdradzał szczegółów.
c.d.n.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt