Lena. (6) - wykrot
Proza » Długie Opowiadania » Lena. (6)
A A A
Od autora: Kolacja trwa w najlepsze. Dorota z Tomkiem bawią się doskonale. Czy zdają sobie sprawę z tego, że te ściany mają nie tylko oczy i uszy? Dorota zupełnie się tym nie przejmuje. ..

Wszystkie te rozmyślania nie przeszkodziły mi w przebieraniu się. Miałem wątpliwości tylko co do krawata i dlatego wziąłem ich kilka, żeby kolor wybrała Dorota, po czym poszedłem do niej. Drzwi otworzyłem sobie sam, ale na wszelki wypadek nie zaglądałem do środka, tylko z korytarza zapytałem, czy mogę wejść. Oczywiście, miałem na myśli Annę, która na przykład mogła być tutaj rozebrana, ale Anny nie było. Usłyszałem tylko, jak Dorota mnie woła. Akuratnie wyszła z łazienki.
Była tylko w bieliźnie i pończochach, ale zauważyłem, że makijaż miała na ukończeniu. Prezentowała się bajecznie, za te widoki niektóre wydawnictwa zapłaciłyby setki tysięcy dolarów.
- Jak ci się podobam? – zapytała, prezentując twarz.
- Ślicznie! – odparłem. – A co nieco, to chciałbym nawet pocałować… – wyciągnąłem rękę, żeby ją objąć. Zrobiła unik biodrami i odsunęła się.
- Pytam o makijaż, głuptasie, a nie o to co poniżej – udawała oburzoną. Pośmialiśmy się trochę i poprosiłem ją wybranie krawata. Dopasowała jeden z przyniesionych do swojej purpurowo – wiśniowej sukni, więc zacząłem go wiązać. Wtedy usłyszeliśmy pukanie do drzwi.
- Kto tam? – zawołałem.
- To ja! – usłyszałem głos Anny. Podszedłem i otwarłem drzwi. Anna była już ubrana wyjściowo.
- Proszę, proszę! – przywitałem ją. – Jaka elegancka dama! Dla mnie to się tak nie ubiera!
- Proszę ze mnie nie kpić! – odpowiedziała, wchodząc do salonu. – Przyszłam do pani Doroty do oceny i poprawek, jeśli będzie trzeba.
- Aniu, poczekaj minutkę – skierowała się do sypialni, a kiedy wróciła, była już ubrana w suknię.
- Tomek, chodź do mnie. Chcę zobaczyć nas razem.
Podszedłem bliżej. Wzięła mnie pod rękę, powyginała się trochę do lustra, porobiła różne miny, cały czas kontrolując nasz widok.
- No i jak? – zapytała. – Co o tym sądzisz?
- Tak w ogóle to całkiem fajnie! Chociaż ty podobasz mi się bardziej. Bo ten facet obok ciebie, to tak… trochę średnio.
Anna parsknęła śmiechem.
- Pani Doroto, teraz ja panią obejrzę.
- To się oglądajcie. Mamy piętnaście minut do wyjścia. Idę do siebie odnieść resztę krawatów – oznajmiłem.
- Jejku, panie Tomaszu, zapomniałam o Krzysztofie! Proszę go odnaleźć, ja tam zaraz przyjdę!
- Ok. Znajdę go. Dorotko, tylko nie wychodź beze mnie.
- Dobrze. Kartę masz?
- Mam. I zabieram ją.
Wyszedłem na korytarz. Po przejściu zakrętu zobaczyłem Krzysztofa. Chodził nerwowo obok drzwi pokoju Anny. Przywitaliśmy się i poprosiłem go do siebie.
- Od razu cię przepraszam w imieniu Anny i swoim też. Zagadaliśmy się po prostu.
- A gdzie ona jest?
- U szefowej. Kończą te swoje obrzędy wojenne. – roześmiałem się.
- Jakie obrzędy? – nie zrozumiał.
- Wojenne! No wiesz, takie jakie robią Indianie przed wyprawą wojenną – roześmiałem się, pokazując gestami, że chodzi o makijaż.
Pokiwał głową.
- Jakby one dowiedziały się, co pan teraz o tym mówi…
- Wiem, wiem – przerwałem mu. – Przy nich taki odważny to ja nie jestem.

Krzysztofa poznałem jeszcze jesienią u Anny, która nieoczekiwanie zaprosiła mnie wieczorem do siebie i go przedstawiła. Przystojny młody mężczyzna, attache handlowy w naszej ambasadzie. Podobno poznali się na jakichś targach, na których zresztą ponoć byliśmy z Anną razem.
Chodziliśmy czasem na takie imprezy ot tak, z ciekawości, dla rozrywki i po to, żeby sobie porozmawiać po polsku. Bo bywało, że i tego czasem nam brakowało. Ale ja go wtedy nie zauważyłem. Tyle, że Anna go zauważyła, albo to on ją. No i zaczął bywać coraz częstszym gościem w jej mieszkaniu. I już mnie wtedy tak często nie zapraszała.
- Pan wie co to ma dzisiaj być?
- Nikt jeszcze nie wie! – roześmiałem się. – Oprócz tego, że prezes naszego banku zaprosił panią dyrektor na kolację, cała reszta jest wielką niewiadomą. Wy jesteście zaproszeni na życzenie szefowej, a gdzie to wszystko ma się odbyć, nie mam najmniejszego pojęcia. Wpół do ósmej podjedzie jakieś auto i ma nas zawieźć. Mówię „nas” bo ja też jadę. Mam być partnerem pani dyrektor.
- Pan? – Krzysztof uniósł brwi. – O, to pan dzisiaj na fali! Z góry gratuluję! A nie boi się pan swojej dyrektorki?
Roześmiałem się.
- Kogo, szefowej? Niech się zarząd boi! Przecież to jest taka milutka, sympatyczna osóbka… Krzysztof, zakochasz się w niej tak jak każdy! Ja ci to mówię!
- Naprawdę? – też się roześmiał. – Wprawdzie Ania coś mi o niej mówiła, ale to było już dawno. Niewiele z tego pamiętam, bo temat mało mnie wtedy interesował. Ale gdy kiedyś coś wspomniałem w pracy, wymieniając jej nazwisko, to szef od razu pytał, czy ją znam i skąd.
- A on skąd ją zna? Nie powiedział?
- Słyszał o niej w kraju.
- Coś dobrego?
- Wręcz przeciwnie! – zaprotestował. – Podobno przy pierwszej wizycie w Agencji Rozwoju Gospodarczego odrzuciła wszystkie projekty jako bezwartościowe. Popłoch był wtedy ogromny. Ale szczegółów tego wydarzenia nie znam.
- A skąd szef w Agencji?
- Był wtedy jej wiceprezesem. Dopiero później wyjechał na placówkę.
Ktoś zapukał do drzwi. Wstałem i otwarłem drzwi. Wróciła Anna. Krzysztof od razu ruszył do wyjścia.
- Panie Tomaszu, szefowa prosiła przekazać, że jest gotowa i czeka na pana.
- Ale to miło zabrzmiało, Aniu! – śmiałem się pełnym głosem. – Jest gotowa i czeka!
- Jest gotowa do wyjścia! – mitygowała mnie.
- Pierwsza odpowiedź się liczy! Już idę. Wy jeszcze coś załatwiacie?
- Za dwie minuty wychodzimy – zapewniła.
- Czekajcie na nas przy windzie. Jeśli my będziemy wcześniej, to poczekamy na was.
- Będziemy czekać! – zapewnili mnie obydwoje. Zabrałem płaszcz, spojrzałem w lustro, poprawiłem krawat i wyszedłem.
Dorota była w pełni ubrana. Wprawdzie jeszcze zastanawiała się nad zabraniem zimowych butów, ale w końcu zrezygnowała. Przecież mieliśmy wsiadać od razu do samochodu i wysiadać przed drzwiami restauracji. Gdyby miało być inaczej, to obiecałem, że zaniosę ją na rękach. Uspokojona wyszła, obiecując, że nie zawaha się skorzystać z przyrzeczenia w razie takiej potrzeby.

Audi wiozło nas w noc niemal przez pół godziny. Nie orientowałem się w jakim kierunku, bo nie śledziłem trasy. Siedziałem na tylnej kanapie po lewej stronie, obok miałem Dorotę, a po jej prawej stronie Annę. Krzysztof zaś zajął fotel z przodu, gdyż ochroniarza nie było. Pewnie Lemiechow nie mógł zwolnić drugiego samochodu.
Zapytałem kierowcę o cel naszej podróży. Powiedział, że jest nim zespół pałacowy „Carskie sioło” pod Moskwą. Nie byłem tam wcześniej, nie wiedziałem, gdzie to jest. Ale postanowiłem, że później poszukam sobie w necie.
Na miejscu, przed wejściem, powitali nas Lemiechow z… Aloną! Moje domysły były trafne! Nawet Dorota spojrzała na mnie porozumiewawczo. Też ją zauważyła, chociaż w banku niby nie patrzyła na sekretarki.
Oni z kolei mieli oczy jak deserowe talerzyki, kiedy zobaczyli mnie! Śmiałem się z tego w duchu. Lemiechow spodziewał się jednak Marka! Prezentacje nie trwały długo, gdyż tylko Krzysztof był osobą nieznaną i szybko weszliśmy do środka.

To była duża restauracja, albo jakiś zespół restauracyjny. Wejście do wnętrza prowadziło przez bramkę wykrywającą metale, niczym na jakimś lotnisku. Obok, jak na poczcie, całą ścianę zajmowały skrytki. Tutaj można było zostawić wszystkie metalowe przedmioty, których kontrola nie przepuściła. Także broń krótką, kastety, noże i podobne przedmioty. Ale nas ta cała procedura nie objęła. Postawny i barczysty mężczyzna, dowodzący kontrolą wchodzących, na widok Lemiechowa pokazał nam uprzejmie obejście bramki, więc minęliśmy ją z boku. A potem Lemiechow poprowadził nas do niewielkiego pomieszczenia, gdzie obsługa odebrała od nas płaszcze. To była szatnia VIP-ów, nie korzystaliśmy z ogólnej. Dopiero kiedy wyszliśmy stamtąd, w hallu czekała na nas reszta towarzystwa. Lemiechow przedstawił nam żonę Wichariewa, Irinę, a także męża Zwieriewej, Anatolija. Potem z kolei zaprezentował nas. Następnie, cały czas bawiąc się z Aloną w gospodarzy, poprosili nas do wejścia na salę, gdzie już od drzwi przejął nas jej szef, prowadząc do stołu.

To był wydzielony boks, nieco na uboczu. Niezbyt duży. Jednak okrągły stół był osłonięty przed wzrokiem ciekawskich. Chociaż z drugiej strony dobiegał nas cichy gwar rozmowy prowadzonej przez jakieś inne, mieszane towarzystwo. Dwóch kelnerów biegało tam, nosząc tace pełne jadła i napitków, ostro się uwijali. Czyli będziemy mieć rozrywkowych sąsiadów. Jednak nie zajmowałem się obserwacjami, bo szef prosił nas, aby siadać do stołu.
Zarząd chyba wcześniej uzgodnił gdzie kto usiądzie, bo nie było żadnych problemów z zajmowaniem miejsc. Lemiechow odsunął krzesło dla Doroty, a mnie wskazał miejsce po jej lewej ręce. Z kolei po mojej lewej miałem Olgę Zwieriewą. Nawet mi się to podobało. Nieźle przemyślane. Zaraz też do stolika podjechały wózki, kelnerzy podali nam szampana, a stylowo ubrane kelnerki zaserwowały kawior w mrożonych miseczkach. Można było się spodziewać niezłej imprezy.

Wprawdzie na stole, przed każdym krzesłem, leżało menu, ale za namową Lemiechowa, zrezygnowaliśmy nawet z jego czytania i zdaliśmy się na propozycje szefa kuchni. Według prezesa nikt lepiej od szefa nie ułoży nam menu, więc jednogłośnie, ku zadowoleniu obsługi, zgodziliśmy się na taki wariant. I po chwili na stole zaczęły pojawiać się dania. Jedne trochę egzotyczne, typu homar faszerowany czy też pieczony bażant z truflą, podany na sosie borówkowym, a inne całkiem swojskie, typu krem z prawdziwków, czy też czymś nadziewane, grillowanie ziemniaki, a nawet zwykłe, pieczone jabłka z miętą. Kuchnia „Carskiego sioła” była bardzo urozmaicona. Do tego podawano niezłe wina, jednak w kieliszkach moczyłem tylko koniec języka. Za winem nie przepadałem, wolałbym wypić trochę wódki, jednak na początku jej nie było. A kiedy już, już, miałem zasugerować delikatnie prezesowi taki wariant, rozstawiono wódczane kieliszki, a kelnerzy szybko je napełnili. Według reguły Mendelejewa – chwalił się Lemiechow. Czyli wódka nie była mrożona, lecz miała temperaturę piętnaście stopni. Bo ponoć tak to kiedyś mistrz Mendelejew zdefiniował. Teraz było już lepiej, potrzebowałem trochę alkoholu.

W sensie towarzyskim, początkowo kolacja była trochę mdła. Rozmowy przy stole toczyły się dość sztywno, nikt nie wiedział jaki temat obrać, no i przede wszystkim, oni wszyscy bali się jednak Doroty. Nikt nie miał zamiaru wyskoczyć z czymś, co mogłoby się jej nie spodobać, albo nie być zgodne z jej poglądami. A tych nie znali.
Dorota także w pierwszym okresie nie była zbyt rozmowna. Wprawdzie robiąc ukłon pod adresem gospodarzy, zaproponowała prowadzenie wszystkich rozmów po rosyjsku, ale było widać, że nie najlepiej sobie z tym radzi. Niby wszystko rozumiała, jednak z wymową niektórych słów miała problemy. Śmiała się sama, że musiałaby przebywać tutaj chociaż dwa tygodnie, żeby przestawić myślenie i przypomnieć sobie słownictwo. Tym niemniej interesowały ją wydarzenia kulturalne w Moskwie, pytała o artystów scen, o balet, o zabytki moskiewskie, w końcu nawet o nasz lokal i jego związki z niegdysiejszym carskim siołem. Potem nieoczekiwanie porozmawiała z Aloną po angielsku, bo okazało się, że Alona całkiem nieźle w tym języku mówi i w ogóle nie jest taka cicha ani niepozorna, jak w pracy. Tutaj w lokalu Alona całkowicie odżyła, podobnie jak i ja z czasem. Oczywiście, ja to po kilku kieliszkach, chociaż Alonę pewnie też alkohol ośmielał.
A później poszliśmy z Dorotką potańczyć. Wcześniej Lemiechow wyjaśnił nam, że dzisiaj są tutaj dwa parkiety. Na jednym do tańca przygrywała kapela cygańska, a na drugim zespół wokalno - instrumentalny. Ponoć czasami bywał jeszcze parkiet dyskotekowy, ale nie cieszył się zbyt dużą popularnością więc uruchamiany był tylko okazyjnie.
Dorota była z tego zadowolona. Powiedziała mi, że woli tańczyć przy żywej muzyce, jeśli nie ma wpływu na prezentowane utwory. A poza tym woli posłuchać utworów miejscowych, bo te światowe lekko ją nudzą.

Dużego tłoku na parkiecie nie było, więc pierwszą sesję taneczną trochę przedłużyliśmy, wracając na salę dopiero po kilkunastu minutach. Przy stole jednak nadal nie działo się nic interesującego, dlatego po kilku toastach nastąpiła powtórka z tańców. Tym razem chyba jeszcze dłuższa niż poprzednio. Aż Dorota szepnęła mi do ucha, że zachowujemy się niezbyt elegancko w stosunku do gospodarzy i musimy wracać.
Z niechęcią pomyślałem o tym, że trzeba wracać do stołu, gdyż szło nam coraz lepiej. Ale nawet nie taniec był najważniejszy. Chodziło mi o coś innego.
Przy stole cały czas zachowywaliśmy się raczej oficjalnie, a tu na parkiecie byliśmy tak blisko siebie, że bardziej nie było można. Mogłem ją przytulić, objąć i nawet dyskretnie pocałować po tańcu. A największym zaskoczeniem było dla mnie to, że wcale mi tego nie zabraniała. Nie odpędzała tak jak wtedy, na balu w „Patissonie” i nie broniła się tak kategorycznie. Może dlatego, że tutaj nie było Marty, może też z innych powodów, tego nie wiem. W każdym razie nastrój miałem coraz lepszy i na coraz więcej sobie pozwalałem. Zapominałem gdzie jesteśmy i co tutaj robimy. Liczyła się tylko ona i ja. Reszta przestawała mnie obchodzić.
Właściwie, to Dorota też nie paliła się do powrotu. Wyglądała na bardzo zadowoloną i miała wyraźną ochotę na taneczne szaleństwa, tym niemniej kontrolowała sytuację. Kiedy muzyka ucichła, skrzywiła się i przypomniała, że musimy. Objęliśmy się wtedy na moment niczym młodzi zakochani w podziękowaniu za tak piękne chwile, po czym pocałowaliśmy się. I dopiero wtedy zauważyłem Olgę Zwieriewą, obserwującą nasze zachowanie. Tańczyła z mężem i też się zatrzymali, całkiem niedaleko od nas.
- Dorotko – powiedziałem cicho. – Zwieriewa nas zobaczyła. Jest tu obok, z mężem.
- I co z tego? – odparła ze stoickim spokojem, zupełnie nie patrząc w tamtą stronę, po czym dumnie dodała. – Niech ci zazdrości!

Wróciliśmy do stołu a po chwili przyszła również Olga. Usiadła na swoim miejscu obok, a po chwili, kiedy większość biesiadników rozprawiała na jakieś nieważne tematy, rozpoczęła grzecznościową rozmowę ze mną.
- Panie Tomaszu, świetnie państwo tańczycie. Aż przyjemnie popatrzeć. Naprawdę jestem pod ogromnym wrażeniem! A pani dyrektor, to niczym zawodowa tancerka!
Dorota, oczywiście słyszała wszystko i natychmiast odpowiedziała jej łamanym rosyjskim.
- Pani Olgo, próbuję czasem czegoś Tomka nauczyć, ale niech mi pani wierzy, zupełnie nie chce mnie słuchać! Ja w ogóle nie mam na niego recepty! – bezradnie rozłożyła ręce. – Chyba za rzadko się widujemy. Muszę coś wymyślić, żeby to zmienić.
Wszystko to mówiła tak głośno, że nikt nie miał problemów ze zrozumieniem jej słów. Lemiechow słuchał pewnie trochę zdziwiony, ale zapomniałem, że słucha tego również Alona. I to do niej zwróciła się Dorota, niby kontynuując temat.
- Pani Alono, ponoć dzisiaj w pracy Tomek coś wygadywał do pani na mnie. Może mi pani opowiedzieć co to było?
Pytanie spowodowało skupienie uwagi wszystkich obecnych na ich osobach. Za stołem zapadła cisza.
Alona chwilę się zastanowiła, spojrzała na mnie, a potem parsknęła śmiechem.
- Na panią? Nie, na panią pan Tomasz niczego nie mówił! Oprócz tego, że pani mu się bardzo podoba i chętnie by się z panią ożenił.
Rozległy się tłumione chichoty. Oczy wszystkich były teraz skierowane na mnie. A ja patrzyłem na Dorotę zdumiony. Co też znów wykombinowała? Mam się teraz śmiać, czy raczej obrażać?
- Tak od razu? – niby naiwnie zapytała Dorota, nie przejmując się moim spojrzeniem i udając, że go nie zauważa. Jakby go wcale nie było. – Nawet nie pytając mnie o zdanie?
- Nie, nie… pani dyrektor, bo to było tak… – Alona wręcz dostała skrzydeł z tej racji, że była w centrum uwagi. – To Swietłana zapytała pana Tomasza o panią, kiedy wyszedł z narady. No i pan Tomasz powiedział, że wprawdzie pani jest bardzo ostra, wręcz jak brzytew, ale to nie stanowi przeszkody. Chciałby mieć taką żonę i już.
Śmiechy wyraźnie przybierały na sile. Nawet Anna była nadzwyczajnie rozbawiona. Miała okazję.
- Czy ja mogę prosić o dyskrecję? – zapytałem zmrożonym tonem, kierując swój wzrok na Alonę. – Moje słowa były bardzo osobiste i nie były wypowiadane publicznie!
Ale już się nie dało jej powstrzymać. Lemiechow chichotał, bawiąc się doskonale moim niby zakłopotaniem i pewnie wyobrażał sobie naiwnie, że teraz ja z kolei podpadnę u Doroty. Alona czuła jego poparcie i pełną aprobatę swojego zachowania. Zresztą, krótkim zapytaniem zachęcił ją do kontynuowania.
- I tak od razu uwierzyłyście w taką deklarację? – Dorota jakby nie usłyszała moich słów i nadal, spokojniutko podpuszczała Alonę. – Przecież mógł sobie żartować!
- To nie tak… oczywiście, razem ze Swietką zapytałyśmy pana Tomasza, jaka jest pani reakcja na taką deklarację, ale odpowiadał, że jeszcze nie zapytał. W każdym razie obiecał, że zapyta panią dzisiaj wieczór. I pan Tomasz dodał jeszcze, że jest pewien pani zgody.
- Tomek, tak było? Ty tak powiedziałeś? – Dorota poważnym głosem zwróciła się do mnie.
- Oczywiście! – potwierdziłem. A co mogłem innego zrobić? – Przecież wiesz, że zawsze chciałem się z tobą ożenić!
Pomyślałem sobie naiwnie, że skoro Dorota prowadzi tu jakąś grę, to ja jej w tym pomogę. I spoglądałem na nią z wyższością. Ona zaś bez zmrużenia powieką pytała nadal:
- A byłbyś w stanie pokochać moje dzieci tak jak swoje własne?
- Przysięgam, że tak! – niemal wykrzyknąłem, bijąc się w piersi.
Chciało mi się śmiać. Przecież one są moje własne! Chociaż w tym towarzystwie tylko Anna o tym wie. Albo i nie. Nie spostrzegłem zastawionej pułapki. Tymczasem Dorota wstała z krzesła i rozejrzała się po siedzących.
- To ja oświadczam wszystkim tutaj zgromadzonym, że ja się na ten ślub zgadzam – popatrzyła na mnie i dodała – A teraz spróbuj się ze mną nie ożenić! Jak będziesz się od tego uchylał, to podam cię do sądu i wszystkich wezwę na świadków, że przyrzekałeś mi to publicznie! – oznajmiła, po czym spokojnie usiadła, wystawiając w moją stronę policzek. – Teraz możesz nawet pocałować swoją przyszłą żonę – dodała jeszcze.
Chyba miałem niezbyt mądrą minę, ale zdawkowo natychmiast ją cmoknąłem i usiłowałem się zastanawiać co się stało i po co to wszystko. Rozejrzałem się wokoło.
- Ładnie pocałuj! – protestowała Dorota, usiłując przy tym zachować poważną minę – a nie tak jak pierwszą lepszą znajomą!
Ucałowałem ją serdecznie w obydwa policzki, a potem w usta.

Anna niemal dusiła się ze śmiechu, chociaż miała duże oczy, Krzysztof zaś siedział zdezorientowany, jak i cała reszta, Lemiechowa nie wyłączając. Nawet Alona, zaskoczona, spoglądała na mnie i już się nie śmiała. Nikt nie wiedział o co chodzi. Popatrzyłem na lewo. Zwieriewa bawiła się doskonale i nie wyglądała na zdziwioną. Domyślała się? A może myśli, że to teatr? W końcu ona jedna widziała nasze normalne pocałunki, takie, jakie bywają pomiędzy ludźmi zakochanymi, a nie obcymi sobie.
Ale teatr jeszcze się nie skończył…
- Dorotko… – zapytałem. – A co mam teraz powiedzieć swojej dotychczasowej żonie?
- To już twoja sprawa! – parsknęła śmiechem. – Wymyśl coś! – oparła poufale rękę na moim ramieniu. – Ja ciebie nie pytam, co ja mam powiedzieć mojemu mężowi. Ale myślę, że na ciebie się zgodzi, nie przejmuj się! W końcu znacie się nie od dziś. Będzie dobrze! – dokończyła lekkim tonem.
Mówiła to wszystko absolutnie poważnym głosem, bez śladu ironii, czy też żartu. Jednak nasza widownia wokół nie potrafiła już utrzymać powagi i teraz śmiała się głośno.
- A nie będziesz na mnie krzyczeć tak, jak krzyczałaś dzisiaj na zarząd? – wyskoczyłem nieoczekiwanie, próbując ją zaskoczyć. I pudło! Dorota była przygotowana nawet na takie teksty.
- Coś ty, absolutnie! Krzyczeć na własnego męża? Nigdy nie będę! Mało tego, ja w ogóle nikomu nie pozwolę na ciebie krzyczeć!
- A jeszcze jedno. Czy… możemy już ze sobą… sypiać? – zapytałem, patrząc na nią i zagryzając wargi. Tym razem i mnie chciało się śmiać.
- Tomek, nie żartuj sobie! – udawała oburzenie. – Przecież takie rzeczy wolno robić dopiero po ślubie! Teraz to jest wykluczone!

Przez chwilę przy naszym stole absolutnie nie dało się rozmawiać. Nawet ja głośno się śmiałem. Tylko Dorota pozostawała zaledwie lekko uśmiechnięta i delikatnie gładziła mnie ręką po policzku. Anna, która siedziała naprzeciwko nas, wycierała łzy chusteczką. Rozbawiliśmy wszystkich. I dopiero kiedy gwar trochę się uciszył, zapytałem na koniec:
- A czy moje słoneczko, moja przyszła żona, pozwoli się poprosić do tańca?
- Oczywiście, mój przyszły mężu! – odpowiedziała. – I to z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że lubię tańczyć, a szczególnie z moim przyszłym mężem, a po drugie, to nie dam ci powodu do skarg na mnie przed sądem. Wszelkie twoje pragnienia, oczywiście te, które są dopuszczalne, będę realizować jak należy. Niedoczekanie twoje, żebyś miał jakieś argumenty pozwalające wycofać ofertę. Nie zostawię ci nic na swoją obronę! – pogroziła mi palcem, co znowu wzbudziło ogólną wesołość.
Szybko wypiliśmy jeszcze toast za nasz przyszły ożenek i zamierzaliśmy znowu pójść na parkiet, ale Dorota powstrzymała mnie.
- Ach, jeszcze jedno, bo zapomniałam wcześniej. Mam dla ciebie prezent! Pudełko cygar od prezesa Hammersa, to które przyrzekał ci w Warszawie. Przypomnij mi o tym w hotelu.
- Jacob o mnie pamiętał? – zdziwiłem się.
Ta wątpliwość autentycznie mi się wyrwała. Nie miałem żadnego zamiaru szpanowania tutaj znajomością z prezesem korporacji.
- Oczywiście, że pamiętał! – potwierdziła. – Chwaliłam cię bardzo, że wtedy na balu, wraz z żoną dotrzymywaliście mi towarzystwa. I to dzięki wam wszystko poszło tak gładko. Pytałam też czy coś ci jeszcze przekazać od niego, ale niczego nowego nie miał, oprócz najlepszych życzeń. To co ustaliliście w Warszawie pozostaje nadal w mocy. Życzył ci też sukcesów.
Przy stole zapanowała cisza. Pociągnąłem nosem w stylu Dorotki.
- Widzę, że nie jesteś zbytnio zadowolony…
- Nie, dlaczego? Wszystko w porządku. Tylko gdybym wcześniej wiedział o cygarach, to można było je tutaj zabrać. Zapalilibyśmy po jednym… Ale może nie będziemy już mówić o sprawach służbowych? – zaproponowałem. – Odważę się na śmiałość ponawiając zaproszenie do tańca – skłoniłem się w jej kierunku.
- Pozwól mi najpierw na kieliszek szampana, a potem niech się dzieje co chce! – roześmiała się. – Tak jak obiecywałam, masz swoje prawa!

Dopiero w drodze na parkiet mogłem w miarę swobodnie zamienić z Dorotą parę słów.
- Co ty wymyśliłaś z tym ożenkiem? Przecież nikt w to nie uwierzy!
- A ty? – spojrzała mi w oczy, niemal się zatrzymując. – Nie rozumiesz niczego?
Ruszyła dalej. Szedłem obok ale adrenalina została wstrzyknięta do mojej krwi. Ciśnienie chyba też mi się podniosło. Przecież znałem te oczy i wiedziałem jak czytać ich mowę. Tym razem w tych oczach nie było kpiny! Dorota mówiła całkiem poważnie, jak mało kiedy. Ale chyba nie chciała żebym to zauważył, bo zaraz zmieniła ton.
- Tomek, przecież nie ma żadnego znaczenia czy ktoś w to uwierzy, czy nie – kontynuowała absolutnie trzeźwym i weselszym głosem. A przecież przy stole udawała osobę troszeczkę na rauszu. – Ważne jest, że przekazałam wszystkim mnóstwo informacji o tobie. O tym, że znasz Johna, ja znam twoją żonę, że znasz się z prezesem korporacji, jesteś z Hammersem na „ty”, że przesyłając ci cygara daje też dowód pamięci, że kontaktujesz się z nim bezpośrednio…
Rozmawiałam z Jacobem przed wyjazdem. On Lemiechowa w ogóle nie kojarzy. Dlatego szukałam dzisiaj okazji aby oni wszyscy zrozumieli, że nie jesteś tutaj przypadkiem. Pokazówka w banku była tylko częścią mojego planu. Nie wiedziałam wprawdzie o kolacji, planowałam raczej podobny występ wspomnieniowy przy okazji jakiegoś śniadania z Lemiechowem, ale skoro nadarzyła się taka okazja… – roześmiała się. – Przy okazji upiekłam dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Co masz na myśli?
- Po pierwsze, mam nadzieję, że twoja pozycja tutaj będzie od dziś zupełnie inna. Mają ci we wszystkim pomagać, bo dostaniesz nowe zadania. I sam nie dasz rady. A jak mi teraz ktoś stanie na drodze, to pozbędę się go bardzo szybko. Myślę, że oni moje przesłanie zrozumieli. A jeśli nie, to ja kretynów nie potrzebuję. Natomiast po drugie…
- Wyjaśniłaś, że znamy się od dawna, ja znam twojego męża, ty znasz moją żonę i oni pozwalają nam na świąteczne wygłupy. Czyż nie tak?
- Jasne! Ale jest coś jeszcze.
- Co?
- Wszystko możemy teraz wyjaśnić konwencją żartu, gdyby zaszła taka potrzeba. A poza tym… – zatrzymała się, zmuszając abym na nią popatrzył. – Nie podoba ci się taki dowcip? – zapytała z leciutkim uśmieszkiem na buzi. I dokończyła – Możemy teraz robić wiele, wpisując wszystko w ramy sytuacyjnego występu. A zresztą, może ja nawet nie żartuję? Dopuszczasz taki wariant?
Zamurowało mnie, ale pociągnęła mnie za rękę i poszliśmy na parkiet.
No tak, teraz miałem o czym myśleć.

Tym razem przyszli chyba wszyscy. I przez kilkanaście minut nikt nie wracał za stół. Jednak po powrocie, Dorota zasugerowała żebym potańczył z innymi paniami, bo jej również wypada zatańczyć z gospodarzami. Więc na początek wybrałem Olgę Zwieriewą. W końcu to obok niej siedziałem za stołem. To się jej należało.
Szło nam całkiem nieźle, kiedy usłyszałem:
- Muszę panu pogratulować, panie Tomaszu.
Nie kryłem zdziwienia i zapytałem:
- Przepraszam, pani Olgo, ale nie rozumiem czego można mi gratulować?
- Gratuluję panu partnerki, czyli pani dyrektor! Fantastyczna kobieta, naprawdę jestem pełna uznania.
- Dziękuję bardzo w jej imieniu, ale to chyba nie moja zasługa? Chociaż podzielam pani opinię i sam uważam Dorotkę za kobietę wyjątkową.
- Wie pan co? Ja sama, chociaż jestem kobietą, nie wyobrażałam sobie kobiety w roli mojej przełożonej. Ale tę panią dyrektor zaakceptowałabym już teraz. Bardzo mi się podobała dzisiaj w roli prowadzącej nasz zarząd. I teraz też, gdy patrzę jak radzi sobie z materią rzeczy… naprawdę, to jest duża klasa!
Nie wiedziałem, o co jej chodzi i co mam odpowiedzieć, więc postanowiłem trochę zakpić z siebie i trochę z Olgi:
- A jak pani myśli, w końcu wyjdzie za mnie czy jednak nie?
Olga roześmiała się.
- Dobre pytanie, nie ma co… ale ja panu powiem co naprawdę o tym myślę. Chce pan tego?
- Jasne, że chcę! – nie wahałem się ani chwili. Byłem znacznie trzeźwiejszy niż udawałem. I właśnie pomyślałem, że dobrze byłoby poznać czyjąś opinię o tym pomyśle.
- Otóż panie Tomaszu, wam wcale nie jest to do szczęścia potrzebne. Doskonale dajecie sobie państwo radę i bez tego. I pewnie już od dłuższego czasu.
- Naprawdę tak pani sądzi?
- Ech, panie Tomaszu, ja jestem babcią już kilka lat. I dobrze wiem, że aby tańczyć we dwoje tak jak państwo, to trzeba wcześniej nad tym popracować. I to niemało. Ale ten teatrzyk był zabawny, muszę przyznać. Fajne to było. Niech pan zajrzy kiedyś do mnie w pracy. To tak trochę głupio, pracujemy tuż obok siebie, a właściwie wcale się nie znamy.
- Bardzo dziękuję, ale proszę nie zapominać, że zaproszenie działa też w drugą stronę. Wprawdzie ja nie mam czerwonych dywanów, bo pani rozumie, nie ten stołek…
- Och, stołek! – żachnęła się. – Niby pan nie ma wielkiego stołka, ale teraz wiem, że przez cały czas mógł pan nas wszystkich rozgonić na cztery wiatry! W dowolnej chwili.
- Przesadza pani! – czułem się zabawnie. – Mógłbym to zrobić co najwyżej w samoobronie.
- Ale jednak! – tym razem Olga się roześmiała. – Przyjemnie się z panem rozmawia, a tak wcześniej panem straszyli…
- Kto taki? – zawołałem. Olga nadal się śmiała.
- Nie wracajmy do tego. To było dawno. Nie warto psuć sobie nastroju. Dziękuję panu. Proszę mnie nie odprowadzać, zostanę tutaj z mężem.
Utwór właśnie się zakończył, podziękowałem jej i podprowadziłem do Anatolija, a potem rozglądnąłem po parkiecie. Doroty tutaj nie było.
Trochę się zaniepokoiłem, lecz podeszła Anna, zauważywszy moje bezradne rozglądanie się dookoła i oznajmiła, że Dorota poszła z Wichariewami na parkiet „cygański”. Czyli tam musiałem jej poszukać.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wykrot · dnia 04.06.2013 08:19 · Czytań: 678 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 3
Komentarze
zajacanka dnia 04.06.2013 16:09
Cytat:
Była tylko w bie­liź­nie i poń­czo­chach,

Cytat:
- Aniu, po­cze­kaj mi­nut­kę – skie­ro­wa­ła się do sy­pial­ni,

Znaczy co? Ze Tomek wpuścił Annę do apartamentu Doroty, gdy ta była nie ubrana? Toż to Anna od razu mogłaby sie domyślić, że coś ich łączy poza stosunkiem służbowym!
No, chyba, że wie. Nie pamiętam już...

Ależ Dorotka kombinuje! Od zawsze odbierałam ją jako manipulantkę, że taki pokaz przy podwładnych urządzić, to duża klasa. I tak sobie myślę, że jeszcze z tych żartów może coś wyjść...

Jak zawsze, całkiem nieźle, mówiąc z angielska (oprócz tego znienawidzonego AKURATNIE).
wykrot dnia 04.06.2013 17:37
Bingo! Uważnie czytasz...
Ale to nieporozumienie wynikające z mojego błędu. Tych pończoch nie ma być!

Były w pierwotnej (którejś z kolei) wersji tekstu, gdzie rzeczywiście, Anna dowiaduje się wszystkiego (jeszcze nie wie), właśnie po wejściu do apartamentu. Ale doszedłem do wniosku, że należy te wiadomości opóźnić o dobę, tak będzie ciekawiej. Bo ta gra słów, która tutaj następuje w końcówce tej części, będzie miała dalszy ciąg, jeszcze podczas tej kolacji.
No i zawaliłem poprzez niedopatrzenie... Sorry!

Z tym, że mimo wszystko, nie ma tutaj wielkiego ryzyka. Anna wierzy tylko w Dorotkę, jest w nią wpatrzona i przecież cała jej kariera od Dorotki zależy. Miałaby to wszystko zepsuć? Po co?
Anny nie było na balu. Marty nie zna. Z Johnem się nie kontaktuje. Ani z innymi osobami...

A z tą kombinowaniem Dorotki... To dopiero początek! Jeszcze tego wieczora wprawi nie tylko Tomka wręcz w osłupienie. Cóż, inteligentna bestia, umie używać głowy... ;)
zajacanka dnia 04.06.2013 18:23
Błąd, błędem, ale potrafisz zaciekawić ciągiem dalszym :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty