Sanitariuszka cz. 2 - lina_91
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Sanitariuszka cz. 2
A A A
Myślała, że nie zaśnie w gwarze, który panował w szpital, ale kiedy tylko wtuliła twarz w zwiniętą pod jej głową kurtkę Marcina, starszego kaprala, odpłynęła. Obudziło ją potrząśnięcie za ramię.

Choć spała prawie cztery godziny, miała wrażenie, że minęło ledwie kilka minut.

-Wstawaj, jedziemy - Marcin zabrał swoją kurtkę, a jej rzucił na kozetkę stare dżinsy i bluzę.

-Dzięki - wymamrotała, trąc zawzięcie oczy.

Dopiero kiedy stwierdziła, że wzrok nie spłata jej żadnego paskudnego figla, wstała.

-Mamy pół ciężarówki środków dla szpitala, ale nie możemy pod nim stanąć. Trzeba to będzie zrzucić, najlepiej do piwnicy albo coś...

-Okej, podjedziemy od Lutosławskiego i zrzucimy zapas.

-Maciejewski chce cię jeszcze zobaczyć. Jest w zabiegowym.

-Tak jest - wymamrotała oficjalnie, choć z całym oddziałem była od dawna na ty.

Maciejewski siedział przybiurku, zawalony jakimiś papierami. Kiedy stanęła przed nim na baczność, podniósł wzrok i machnął ręką. Długo bez słowa patrzył jej w oczy.

-Zrobisz to?

-Powiedziałam.

-Przyjdź tu jutro w południe. Albo najlepiej rano, będzie bezpieczniej, a dyżur odrobisz tutaj. Za to do twojego wyślę Majkę i Jurka. Okay?

-Idę sama - powtórzyła wcześniejsze słowa.

Mężczyzna westchnął.

-Weź chociaż Kubę. We dwójkę bezpieczniej.

-Albo jeden więcej trup - rzuciła gorzko.

-Nie podjęłabyś się tego, gdyby to było absolutnie niemożliwe.

-Ja też składałam przysięgę.

-Karina, nie rób tego. Nie możesz się zabić dla zasady. Jeśli uważasz...

-Wierzysz w cuda? - spytała cicho. Maciejewski zmilkł.

-Możesz się wycofać. Wiesz o tym.

-A wtedy pchniesz oddział sam, bez przewodnika. To idiotyzm.

-Więc jak?

-Na rozkaz, poruczniku - zasalutowała. Zawahał się, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnował. Wyszła już bez słowa.

Przed szpitalem wskoczyła na przyczepę mini ciężarówki. Kierował Czarek, obok niej usiadł Nik.

Była śpiąca, a miarowe ruchy pojazdu sprawiały, że miała wielką ochotę odpłynąć. W którymś momencie Nik wcisnął jej coś do ręki. Pół śląskiej kiełbasy. Jęknęła boleśnie, bo dopiero teraz poczuła, jak bardzo była głodna. W sumie nic dziwnego. Jej ostatnim posiłkiem była kromka chleba trzydzieści godzin temu.

Od tygodni żołnierze wciskali jej jakieś kęsy: a to pół bochenka, a to kawałek sera, a to kiełbasę. Wzbraniała się przed tymi podarunkami, bo wiedziała, że to, co jej dają, muszą najpierw sami sobie odsunąć od ust. Może nie głodowali, ale nikt też się nie przejadał.

-Bierz - nie dał jej szansy na protest.

-Nie mogę - powiedziała cicho.

-Możesz - wzruszył ramionami. -Kto jak kto, ale ty jesteś nam potrzebna. Żywa, a nie zagłodzona.

-Głupstwa gadasz - zirytowała się. -Żołnierze są nam potrzebni, a nie... - nie pozwolił jej dokończyć, wyrwał kiełbasę z ręki i oderwał mały kawałek, po czym bezceremonialnie wepchnął jej do ust. Parsknęła śmiechem. -Dobra, dobra...

-Koniec przejażdżki, wysiadać. Zwalamy ładunek i spadamy - Marek pomógł Karinie zejść z naczepy. Razem zwalili transport, po czym Nik wskoczył za kierownicę.

-Muszę jechać, za dwie godziny zaczynam wartę.

-Ja ci pomogę - zaoferował się Nik, idąc za dziewczyną do drzwi. Karina skoczyła jak oparzona.

-Odbiło ci? I jak chcesz wrócić?

-Pieszo. Ty tak chodzisz co noc - mruknął, pukając do drzwi.

-Ja znam miasto! - prawie krzyknęła. -Nik, proszę, wracaj, to szaleństwo.

-Nie histeryzuj - parsknął cicho. W progu pojawił się ksiądz Tomasz i, zaraz za nim, Krajewski.

Nik błyskawicznie wyjaśnił sytuację. Krajewski skrzyknął jeszcze dwie sanitariuszki i razem przenieśli wszystko do budynku. Kiedy skończyli, było już po jedenastej.

-Nik, nie idź, zostań tutaj na noc.

-Nie sądzisz, że powinniśmy zacząć od kawy? - uśmiechnął się kpiąco, a Karinie do oczu napłynęły łzy. Śmiech w tym czasie brzmiał prawie jak bluźnierstwo. A amory...

Chłopak spojrzał jej w oczy i drgnął.

-Co ty, Karina? Płaczesz?

Potrząsnęła gwałtownie głową. Nocny wiaterek szybko osuszył oczy.

-Nie idź - poprosiła.

-Zostałbym, ale o szóstej zaczynam dyżur. Zresztą nie mam przepustki - odwrócił się już i kierował się w stronę parku.

-Uważaj na siebie - powiedziała cicho. W pierwszej chwili myślała, że nie usłyszał. Ale zaraz do niej podszedł. Pochylił się i... Zawahał.

Zamarł kilka centymetrów nad jej twarzą.

-Do zobaczenia rano.

Tym razem to ona go zostawiła. Cofnęła się i zamknęła za sobą drzwi szpitala.

Nocny dużur miał Kowalski, reszta poszła się zdrzemnąć. W kuchni został już tylko ksiądz. Mieszał apatycznie łyżeczką w kubku mięty. Kawy i herbaty brakowało. Kiedy stanęła w drzwiach, przesunął w jej stronę talerz z bułką i kawałkiem sera.

-Tylko tyle zostało - powiedział cicho.

Niespecjalnie się tym przejęła. Właśnie zaczęło się to, czego obawiała się od dawna: racjonowanie porcji. Nie żeby ją to zdziwiło.

-Dzięki - mruknęła i przedarła bułkę na pół, zagryzając kawałkiem sera. Popiła pokrzywą.

Nadal była głodna, ale nie miała zamiaru szukać czegoś innego.

-Idziesz spać? - spytał ksiądz, zmywając talerz.

-Tak. Rano muszę iść na Kopernika.

Pokiwał głową i położył rękę na jej ramieniu.

Miała wrażenie, że chce coś powiedzieć, ale dał sobie spokój. Dotknął lekko jej czoła i przesunął po nim palcem. Wiedziała, co robi jeszcze zanim skończył i odtrąciła jego rękę.

-Nie jestem katoliczką. Nie potrzebuję błogosławieństwa.

-Każdy czegoś potrzebuje - zaoponował z przekornym uśmiechem.

-Lekarstw - rzuciła.

-Jedzenia - przebił.

-Narzędzi.

-Nadziei - powiedział już inaczej, poważniej.

Jakby w odpowiedzi gdzieś za miastem rozległo się miarowe dudnienie. I strzały, o wiele bliżej.

-To prawda - poddała się. Wstała. Złapał ją jeszcze za rękę.

-Nie chodzi o imię. Bóg jest nadzieją. Wszyscy jej potrzebujemy. Wiesz, że nie można żyć bez nadziei.

-Idę spać - powiedziała i szybko wyszła. Musiała uciec, zanim by się rozkleiła.

Jeśli w jakieś sali było miejsce, spała na łóżku. Jeśli nie, ściągała koc i kładła się na podłodze. Czasem nawet bez tego, okryta jedynie kurtką. Nie narzekała, spanie na twardej posadzce było najmniejszym problemem. Inni lekarze spali na ogół w pozycji siedzącej, na fotelach.

Tego dnia przybył nowy transport rannych i miejsca nie było. Koca też nie chciała brać, bo noc była chłodna, a chorzy potrzebowali ich bardziej. Na swoją bluzę nałożyła jeszcze mundurową kurtkę i skuliła się w kłębek na fotelu.


Do Polski Karina przypłynęła z trzema walizkami leków, ubrań i oszczędności. Leki rozeszły się w kilka dni, ubrania porozdawała. Pieniądze wydała również bardzo szybko, wiedząc, że postępująca inflacja wkrótce sprawi, że staną się bez wartości. Mieszkanie, parę kroków od szkoły, oddała tym, którzy potrzebowali dachu nad głową. Było niewielkie, ale kilkanaście osób przynajmniej na parę nocy miało gdzie spać. Zamieszkała w szpitalu. Nie miała praktycznie nic poza kilkoma zmianami ubrań, trzema mundurami, w tym jednym angielskim i opaską Czerwonego Krzyża. Jej ukochane czarne adidasy, których przywiozła kilka par, zdzierały się w czasie wędrówek po ruinach w takim tempie, że były tygodnie, kiedy chodziła bez butów. Dopiero Maciejewski załatwił jej wojskowe trepy. Te wytrzymywały dłużej.

Parę minut po czwartej zapikał jej budzik. Dźwignęła się z trudem z podłogi, przebrała i poszła do kuchni. Ksiądz Tomasz wcisnął jej do ręki kubek kawy. Chciała zaprotestować, ale była tak zaspana, żę za kawę oddałaby ostatnią parę butów.

-Obejdź jeszcze sale, Kowalski gdzieś zniknął, a Krajewski jest taki zmęczony, że... - urwał i potrząsnął głową. -To jest piekło.

-Uhm - mruknęła inteligentnie. Do pół szklanki przydzielonego jej mleka dolała wody i wkruszyła trochę chleba. Dwie minuty i już była w pierwszej sali. Przeszła, sprawdzając kroplówki i opatrunki.

Na pozór wszystko było w porządku.

Albert, smagły chłopak z Ustki, który uczył ją grać na gitarze, złapał ją za rękę, kiedy przechodziła obok. Ciężko charczał, jego twarz wolno przybierała siny kolor. Sprawdziła usta, drogi oddechowe i zbyt wolny puls. Złapała za ultrasonograf, sama nie wiedząc, czego ma szukać: zakrzepu, zatoru, krwotoku... Ale naczynia były w porządku. Za to chłopak już nie w porządku. Albert po prostu się dusił. Złapała rurkę do intubacji i wrzasnęła o pomoc.

Wbiegł Krajewski, rzucił okiem na chłopaka i pokręcił głową.

-Nie.

Wzięła do ręki skalpel, chcąc robić wejście do tracheotomii. Lekarz odtrącił jej rękę i złapał silnie za ramiona. Próbowała mu się wyrwać, ale potrząsnął nią tak dziko, że się przestraszyła.

-Nie rób tego - powiedział cicho.

Odwróciła się, żeby spojrzeć na chłopaka i zobaczyła, że jego głowa zwisa bezwładnie w bok. Oczy miał otwarte, a w nich grozę i żal.

-Nie możesz mu pomóc - szepnął. Zamrugała gwałtownie powiekami. Sama nie wiedziała, co się dzieje. Przecież z takimi sytuacjami stykała się na co dzień.

Ale na ogół nie znała swoich pacjentów.

Spuściła głowę i wtedy wpadła jej w oko dłoń chłopca, zaciśnięta na jakimś skrawku papieru.

Rozwinęła go. Popatrzyła na nią Karolina, śliczna blondynka, jego narzeczona. Mieli po dziewiętnaście lat, planowali ślub, marzyli o dziecku... Spojrzała jeszcze raz na Alberta i zamknęła mu oczy. Krajewski zakrył mu twarz.

-Ja go wyniosę - powiedział. -Idź już.

-A co z resztą? - jej głos wydawał się zupełnie obcy.

-Zajmę się nimi.

-Jesteś zmęczony - dopiero teraz na niego spojrzała. Oczy miał podkrążone.

-Ty też.

-Ja przynajmniej spałam w nocy.

-Idź, Karina - znali się dość dobrze, od dawna byli na ty, pracowali jak równy z równym, ale dystans jednak pozostawał. Cofnęła się trochę i pokiwała głową.

Wyszła ze szpitala przez wyrwę w murze po jednym z bombardowań i oparła się o chłodny mur. Kilka malutkich pereł, słonych pereł, spłynęło jej po policzkach i wsiąkło w mundur.

Zaraz ostro się za nie zbeształa. Co dzień ginęło tyle ludzi, że łzy nad jednym, jedynym człowiekiem wydawały się niewłaściwe. Ale to nie pomogło. Pochowała wiele osób w stanie wojennym, ale nie bliskich sobie.

Wiedziała, że po tak ciężkim tygodniu jeszcze kilka łez i jej twarz będzie przypominała pomidora. Nie miało to większego znaczenia, ale nie chciała się z płaczu spowiadać dowódcy. Żeby się opanować, trzasnęła się na odlew w twarz i dopiero teraz pobiegła w stronę szpitala. Prostą drogą, ulicą. Stwierdziła, że warto zaryzykować.

Przebyła może pół drogi, kiedy usłyszała nagłe ujadanie psa. Sięgnęła odruchowo do kieszeni, ale nie zdążyła wyciągnąć broni. Ogromny wilczur złapał jej rękę w swoje kleszcze i powalił na podłogę. Musiała pewnie krzyknąć, zupełnie mimowolnie, ale nie zdawała sobie z tego sprawy. Pies nie szarpał, nie starał się sięgnąć gardła i właśnie to ją przeraziło: w tej okolicy tak tresowane psy mieli tylko Ruscy.

-Nie... Nie... Dobry piesek - jęknęła głupio i, co więcej, dobrze o tym wiedziała. Kiedy usłyszała niski głos, mówiący po polsku, ale zaciągający lekko samogłoski, wiedziała. Wiedziała, że to koniec pewnej drogi.

Wilczur puścił. Zastanawiała się, czy nie zostać na ziemi, bo i tak pewnie na nią upadnie. Ale nie. Podniosła się wolno.

Przed nią stał wysoki blondyn w rosyjskim mundurze. Ostre rysy, lekki zarost na twarzy i sygnet na małym palcu prawej ręki. Zapisywała odruchowo te szczegóły w pamięci, ale zdawała sobie sprawę, że już nigdy nikomu ich nie zdradzi.

-Polka? - spytał. Przełknęła ślinę, zastanawiając się, na ile może zaufać swojemu głosowi.

Zaryzykowała.

-Polka.

Rewolwer w lewej ręce. Nie automat, nie tetetka, ale właśnie rewolwer.

-Ile masz lat?

Miała szansę. Mogła skoczyć w bok, w najbliższą bramę. Uciekłaby przed kulą.

-Od kiedy to jesteśmy na ty? - to był odruch. Idiotyczny odruch dziewczyny, która wiedziała, że tylko to jej zostało: słowa.

Śmiech. Perlisty, zbyt jasny, jakby nie zdawał sobie sprawy, jakby nie obchodziło go to, że zaraz...

-Nie jesteśmy.

Skoczyć, uciec... Ale nie. Pies. Tym razem pewnie sięgnąłby karku. Wolała już kulę niż kły psa.

Zerknęła kątem oka na swoje ramię. Jasne. Opaskę czerwonego krzyża rzadko zdejmowała, ale właśnie teraz, właśnie teraz jej nie założyła. Zacięła wargi. To i tak nie miało żadnego znaczenia. Nie mogło jej pomóc. Tak jak lata temu dla Niemców, tak teraz dla Rosjan ten symbol był tylko wyszytym krzyżykiem na białym płótnie.

-Chcesz, żeby to były twoje ostatnie słowa?

Tym razem nie odpowiedziała. Leciutkie drżenie wędrowało od stóp, poprzez kolana, do ud.

Zastanawiała się, jak długo jeszcze ustoi prosto. Jak długo jeszcze będzie mogła udawać, że jest w stanie przyjąć śmierć z godnością.

-Jesteś twarda - uśmiechnął się. -Ale naprawdę myślisz, że to ci pomoże?

Wykrzywiła usta w grymasie, który miał być uśmiechem. Błagała go w myślach, żeby strzelił. O śmierci i godności mówić łatwo, ale stać na baczność przed plutonem egzekucyjnym, choćby był jednoosobowy, już trudniej.

Rusek usztywnił drugą ręką nadgarstek uzbrojonej dłoni. Nie spudłuje, zdała sobie sprawę.

Po twarzy przebiegł jej grymas bólu. Tak mocno zaciskała szczęki, że złapał ją skurcz. Żołnierz drgnął, jakby to go zaskoczyło. I, tak, nie myliła się, spuścił nieco rękę.

Patrzył jej w oczy. Tak intensywnie, że samo jego spojrzenie bolało.

Po długiej chwili zabezpieczył rewolwer.

Patrzyła na niego, nie wierząc. Bo czy była to tylko chwilowa łaska, czy przedłużenie tortury, teraz jej szanse przedstawiały się realniej. Tylko psa musiała się obawiać.

-Idź - pokazał ręką ulicę. Cofnęła się o krok. Krew uderzyła jej do twarzy.

-Nie strzelisz mi w plecy - powiedziała twardo i wyraźnie. -Chcesz mnie zabić, zrób to tu i teraz. Patrząc mi w oczy.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
lina_91 · dnia 28.08.2008 14:30 · Czytań: 716 · Średnia ocena: 4,2 · Komentarzy: 14
Komentarze
ginger dnia 28.08.2008 15:05 Ocena: Bardzo dobre
"który panował w szpital" - "u" na końcu by nie zaszkodziło ;)
"Maciejewski siedział przybiurku" - spacja.
"-Koniec przejażdżki, wysiadać. Zwalamy ładunek i spadamy - Marek pomógł Karinie zejść z naczepy. Razem zwalili transport, po czym Nik wskoczył za kierownicę.

-Muszę jechać, za dwie godziny zaczynam wartę.

-Ja ci pomogę - zaoferował się Nik, idąc za dziewczyną do drzwi. Karina skoczyła jak oparzona." - tu się zgubiłam. Nik pomagał Karinie, czy prowadził ciężarówkę?

A poza tym, moja droga, bardzo dobrze. Napisane równie umiejętnie jak pierwsza część. Tylko ta końcówka... Umiesz zostawić człowieka w niepewności... ;)
valdens dnia 28.08.2008 15:29 Ocena: Dobre
A ze mnie ciśnienie zeszło jak z balonika. Myślę, że to wina dialogów, które wychodzą Ci dużo słabiej niż opisy. Takie jest moje zdanie.
ocena: dobry minus
Usunięty dnia 28.08.2008 15:49 Ocena: Świetne!
A dla mnie to jest absolutna bomba. Dialogi, moim zdaniem, świetne; gra emocjami niesamowita; przeczytałem na jednym oddechu i wcale nie przeszkodziło mi, że do końca nie pamiętam (z części pierwszej), o co szczegółowo chodzi (gdzie miała iść? po co?). Liczy się klimat i emocje. Mam nadzieję, że dalsze części będą równie pasjonujące. Nie zmarnuj tego!

Dałbym podwójne 'Świetne!', ale technicznie to niemożliwe, więc fizycznie daję jeden (a w duchu dwa). Pozdrawiam :)
lina_91 dnia 28.08.2008 19:25
Dziękuję za uwagi :). Valdens, nie neguję Twojej opinii, ale palnąłeś jak łysy grzywą o beton. Przecież w tej części praktycznie nie ma dialogów. Więc co mi tu mialo słabo wyjść?
ginger dnia 28.08.2008 19:36 Ocena: Bardzo dobre
W tej części nie ma dialogów...? Idę po okulary, bo ja ich całkiem sporo widzę ;)
lina_91 dnia 28.08.2008 19:46
Czepiasz się :p. Chciałam powiedzieć, że nie ma ich aż tak wiele, żeby powiedzieć, że zepsuły mi tekst.
valdens dnia 28.08.2008 20:08 Ocena: Dobre
Równie dobrze możnaby powiedzieć, że praktycznie nie ma tu opisów :D
ginger dnia 28.08.2008 20:18 Ocena: Bardzo dobre
Nie ma dialogów, nie ma opisów... Muszę jakieś nowe okulary kupić, bo ja cały czas widzę sporo dobrego tekstu :D
lina_91 dnia 28.08.2008 20:25
Przesada :p
Hyper dnia 29.08.2008 00:22 Ocena: Świetne!
Nie zawiodłam sie na drugiej części. Prostym sposobem na sprawdzenie jakości tekstu jest zadanie samemu sobie pytania: czy chcielibyśmy poznać dalsza część. Ja tak. Treść mnie zaintrygowała i nie jest przewidywalna. Akcja rozwija się stopniowo, ale z równomiernym natężeniem. Co do wspomnianych dialogów... uważam, ze oddają klimat. Mamy do czynienia z grupą ludzi zmęczonych wojną, walką o życie. Nie można, wydaje mi się, oczekiwać w tym momencie kwiecistego stylu wypowiedzi? Jak dla mnie piąteczka!
milla dnia 29.08.2008 09:54 Ocena: Bardzo dobre
Bałam się o zakończenie, bo zauważyłam, że tylko te od pierwszych części wychodzą Ci naprawdę super. Ale nie, podtrzymałaś napięcie i czekam na część trzecią. Dialogów dużo, to fakt. Ale czytało się dobrze, być może dlatego, że akcja dzieje się szybko. Dużo opisów by ją spowolniło i nie pasowało do treści. Poprawnie, bez wykopków, to znaczy czyta się płynnie.
POzdrawiam
lina_91 dnia 29.08.2008 14:02
Dzięki za wszystkie komentarze, pracuję nad ciągiem dalszym.
valdens dnia 02.09.2008 22:48 Ocena: Dobre
Cytat:
Spuściła głowę i wtedy wpadła jej w oko dłoń chłopca

zbyt obrazowo. nie wiem, czy każdemu działa wyobraźnia w ten sposób, co mi, ale dłoń wpadająca w oko... ja bym zmienił

Cytat:
Wyszła ze szpitala przez wyrwę w murze po jednym z bombardowań i oparła się o chłodny mur.

murze i mur. daj zamiast drugiego muru - chłodną ścianę i będzie lepiej
Cytat:
Ogromny wilczur złapał jej rękę w swoje kleszcze i powalił na podłogę.

raki mają kleszcze, psy - paszcze albo pyski

Cytat:
Błagała go w myślach, żeby strzelił. O śmierci i godności mówić łatwo, ale stać na baczność przed plutonem egzekucyjnym, choćby był jednoosobowy, już trudniej.

więc jak to było? cały akapit sugeruje, że ona strasznie się boi i że próbuje się uratować, a tu błaga żeby strzelił? myślę, że wartoby coś tu zmienić.

Cytat:
-Nie strzelisz mi w plecy - powiedziała twardo i wyraźnie. -Chcesz mnie zabić, zrób to tu i teraz. Patrząc mi w oczy.


brakuje przecinka po "-Nie". W innych miejscah nie czepiam się interpunkcji, bo mi nie przeszkadza, ale tutaj przecinek jest niezbędny.

Over. Lecę do następnej części.
lina_91 dnia 07.09.2008 14:44
Tu nie ma być przecinka! Valdens, ona nie chce, żeby jej strzelił w plecy!
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
Gabriel G.
14/04/2024 12:34
Bardzo fajny odcinek jak również cała historia. Klimacik… »
valeria
13/04/2024 23:16
Hej miki, zawsze się cieszę, gdy oceniasz :) z tobą to jest… »
mike17
13/04/2024 19:20
Skóra lgnie do skóry i tworzą się namiętności góry :)»
Jacek Londyn
12/04/2024 21:16
Dobry wieczór. Dawno Cię nie było. Poszperałem w tym, co… »
Jacek Londyn
12/04/2024 13:25
Dzień dobry, Apolonio. Podzielam opinię Darcona –… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty