- Co robimy? – Romek przerwał milczenie i naszą obserwację śladów Damiana. Dopiero wtedy zauważył moją skrzywioną twarz.
- Stało się coś? – zapytał z niepokojem. Skinąłem tylko głową, ale opuściłem wzrok. A potem odwróciłem też głowę. Wstydziłem się łez. Jednak musiałem wyjąć chusteczkę i je otrzeć, a tego nie mógł nie zauważyć.
- Wsiadaj do auta! – odezwał się nagle z przekonaniem, otwierając mi drzwi. Wgramoliłem się na fotel, a wtedy zamknął za mną drzwi i obszedł samochód, po czym zajął miejsce kierowcy. Ale nie uruchamiał silnika i nie ruszył z miejsca. Czekał.
Siedziałem ze spuszczoną głową. Nie bardzo wiedziałem co mam teraz zrobić. Chciałem odwrócić od razu na Okęcie, ale z drugiej strony obiecałem przecież Dorocie, że odwiedzę ich w poniedziałek. Tylko gdzie mam doczekać tego poniedziałku? Damianowi powiedziałem lekko, że mam pieniądze, ale to nie całkiem było prawdą. Owszem, miałem przy sobie w kieszeni jakieś sto kilkadziesiąt dolarów, ale to było wszystko. To był teraz cały mój majątek. Nawet w Moskwie, na rublowym koncie w banku niczego już nie miałem, bo wszystko zamieniłem na euro i przelałem na konto warszawskie. A to było puste. Nie musiałem nawet tego sprawdzać. Skoro Marta się nim zajęła, to już go przypilnowała. A może…
- Romek! – zapytałem, podnosząc głowę. – Jesteś w stanie sprawdzić teraz stan moich kont?
- Oczywiście! – zapewnił mnie. – Ale przecież sam możesz to zrobić. Tak będzie nawet wygodniej, bo po moim wejściu pozostanie ślad. W banku mógłbym go usunąć, ale przez ten czas ktoś może to zauważyć.
- Ale ja nie umiem tego zrobić bez komputera.
- Musiałbyś mi podać swoje hasła, to wejdę zamiast ciebie. Albo inaczej. Podaj mi dane, a hasło sobie sam wpiszesz.
Wyjął swój tablet i zaczął szybko poruszać palcem po ekranie.
- To nie ma już znaczenia – machnąłem ręką i wyjąłem telefon. W jego pamięci, pod zmyślonym adresem, miałem zapisane zakamuflowane hasła dostępu do kont. Najmądrzejsze to nie było, ale nie umiałem inaczej się zabezpieczyć. – Pisz! – głośno podałem mu hasło. Wzruszył tylko ramionami, ale posłusznie wybrał coś na ekranie i spojrzał na mnie.
- Zero! – powiedział za zdumieniem w głosie. – Nie ma nic! Konto jest puste.
Pokiwałem głową. – Sprawdź jeszcze jedno – podałem mu dane konta, które założyła Dorota. A później hasło dostępu.
- Tu jest debet – oświadczył po chwili milczenia. – Dwadzieścia tysięcy złotych. Do pełnego limitu. Co się dzieje? – spojrzał na mnie z niepokojem.
Opuściłem głowę. Ale przecież nie było sensu przed nim niczego ukrywać. W jednej chwili zdecydowałem się wszystko mu powiedzieć i uniosłem głowę.
- Marta złożyła pozew rozwodowy – oznajmiłem cicho, spoglądając gdzieś wprost przed siebie. – Sprzedała nasze mieszkanie i zabrała mi wszystkie pieniądze. Nie mam domu, nie mam pieniędzy i nie mam gdzie jechać. Wracam do Moskwy!
Zatkało go. Ani nie zaklął, ani o nic nie zapytał, ani się nie poruszył. Siedzieliśmy w milczeniu przez jakiś czas. Patrzyłem przez szybę na parking, ale gdyby mnie ktoś zapytał co tam się znajdowało, nie umiałbym na to odpowiedzieć. Niczego nie widziałem, ani nie słyszałem. Moje zmysły nie przyjmowały i nie rejestrowały żadnych bodźców.
Mój los się dopełniał.
Wspomniałem teraz słowa, które przed laty wypowiedział do mnie Janusz. Przed wieloma laty, jeszcze wtedy, kiedy mieszkaliśmy razem w akademiku. Że dziewczyny kiedyś mnie zniszczą. I ta jego przepowiednia zaczynała się sprawdzać. Lena, nawet po tylu latach zdołała się na mnie zemścić. Chociaż przecież żadnej krzywdy jej nie zrobiłem…
Świat w moich oczach poczerniał i znikł gdzieś we mgle…
- Tomek, obudź się! – Romek szarpał moje ramię. Spojrzałem na niego zamglonymi oczami.
- Dobrze się czujesz? – nie przestawał mnie szarpać. Poprawiłem się w fotelu, a wtedy zabrał swoją dłoń.
- Jedź na Okęcie! – rzuciłem krótko, łapiąc oddech. Podjąłem decyzje. – Wracam do Moskwy!
- Ty mnie nie stresuj! – odetchnął z ulgą. – Bo już myślałem, że gdzieś odlatujesz. Jesteś blady jak papier.
- Nie wiem, czy tak nie byłoby najlepiej! – burknąłem rozpaczliwie. – Odpalaj maszynę i jedź! Nie chcę już nawet widzieć tych ulic…
- Tomek, to nie jest dobry pomysł! – zaoponował. – Po co tam polecisz? Miałeś przecież spotkać się z Dorotą!
- Miałem! – warknąłem. Byłem już niemal zupełnie przytomny. – I co z tego? Dorotka była niedawno w Moskwie i zabroniła mi zjawiać się u niej przed poniedziałkiem. Zrozumie, że nie mogłem postąpić inaczej.
- Mógłbyś z nią chociaż porozmawiać!
- Romek! – wyciągnąłem ostatni, rozpaczliwy argument. – Ja nawet nie mam pieniędzy na hotel! Kurwa, jestem nikim i niczym! Rozumiesz? Ja teraz jestem zwykłym bomżem! Wiesz kto to jest bomż?
- Skąd mam wiedzieć?
- To taka rosyjska nazwa. „Bomż”! Czyli osoba biez opriedielionnogo miesta żitielstwa. Bezdomny łazęga z kanałów, albo z dworca kolejowego.
- Ty przestań pierdolić! – wrzasnął na mnie. – Zacznij myśleć logicznie! Jakbym był taki sentymentalny jak ty, to już dawno rozwiódłbym się z Lidką.
Jakoś mnie mało obeszła ta informacja, dlatego bez żadnego namysłu zapytałem spokojnie. – A co ma do tego Lidka?
- Nieważne co ma! – bagatelizował swoje słowa. – To jest bez znaczenia. Ale mamy w Warszawie mieszkanie i możesz zostać u nas. Bezpłatnie, zapraszam cię, to jest raz. Po drugie, to chyba zapomniałeś o karcie z jeepa. Masz tu niemały kredyt do dyspozycji. Sprawdziłem go wczoraj, gdy brałem auto. Możesz wykorzystać pełny limit, czyli całe sto tysięcy dolarów, mówi ci to coś? A po trzecie, to skoro masz czas, wypadałoby jednak spotkać się ze znajomymi. My się z tobą nie rozwodzimy! A może ktoś ci w czymś pomoże.
- Dobrze już, dobrze, przepraszam! – zamachałem rękami. – Romek, przecież wiesz, że tu nie o was chodzi. Ja mam swoją fobię. Jeśli coś mi się źle kojarzy, to natychmiast fatalnie się czuję w tym otoczeniu. To mnie atakuje, zgniata i tłamsi. Brakuje mi powietrza tak, że nie mam czym oddychać. Duszę się po prostu!
- Czy mam to rozumieć, że nie chcesz widzieć Doroty? – spoglądał na mnie uważnie. Ale zaprzeczyłem.
- Nie, to nie to. Tylko jak ja będę przy niej wyglądał? Kim jest ona a kim ja? Kurwa, przy niej nie nadaję się nawet na ubogiego krewnego. A Johna nie chcę widzieć na oczy!
- Nie pieprz, bo wydziwiasz już strasznie. Jeśli będziesz jej przeszkadzał, przecież to powie, a wtedy zabiorę cię do siebie.
- I co, mam oglądać wasze współczujące spojrzenia? A Lidce tylko w to graj! Przejedzie się po mnie jak po burej suce! Nie, Romek. Nie chcę. Chcę być sam! Skopany pies włazi w najdalszą dziurę i nie wystawia swojej klęski na widok publiczny.
- Nie rozczulaj się tak! Ani tyś pierwszy, ani ostatni. Ludzie z pierwszych stron gazet też się rozwodzą i jakoś sobie radzą.
- Bo mają dom i kasę. A ja nie mam niczego! Nawet adresu nie mam!
- Kurwa, przestań! Masz pracę, niemało zarabiasz, dasz sobie radę! Tylko się opanuj i zacznij myśleć jak facet
- Nie mam siły, chcę stąd uciec!
- Nie uciekniesz przed faktami. Bierz się w garść! Jedziemy do Doroty. Przynajmniej jej wytłumaczysz dlaczego nie możesz zostać. A poza tym usiądziemy wszyscy i na spokojnie coś ustalimy. Nie bój się Lidki, ja wiem, że kpiła z ciebie nie będzie. Ona leżących nie kopie.
- Ja nie chcę nikogo widzieć!
- Tomek, pośpiech jest złym doradcą. Daj sobie na wstrzymanie. A poza tym…
Machnął ręką po czym bez słowa uruchomił silnik i z piskiem opon wyjechał z parkingu.
Nie protestowałem. Było mi wszystko jedno. Poddałem się bezwolnie biegowi wydarzeń. Nawet gdyby prowadzili mnie na szafot, chyba bym się nie opierał.
Nie widziałem otoczenia drogi. Nadal nie rejestrowałem żadnych bodźców. W głowie miałem pustkę, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że to już koniec. Koniec mojego życia. Nie miałem ochoty walczyć dalej i zaczynać wszystkiego od początku. To nie miało sensu. Kiedy zostanę sam, wszystko się skończy. Na razie Romek zmusił mnie do poddania się jego decyzjom, ale te przecież nie będą trwały wiecznie.
Dziwne, ale świadomość tego faktu uspokajała mnie. Wszystko inne przestawało się liczyć, więc mogłem oceniać rzeczywistość jakby z zewnątrz. To co tutaj, już mnie nie dotyczyło, nie ja byłem teraz podmiotem wydarzeń, więc mogłem być ich recenzentem i obserwować wszystko z boku. Marta postanowiła ułożyć sobie życie beze mnie? A niech tam! Niech się ma dobrze. Niech jej służą pieniądze. Tak wybrała, więc nie będę jej przeszkadzał. Podpiszę wszystko co zechce i niczego nie będę utrudniał. Mogę też wziąć całą winę na siebie. A co mi tam! Jakie to ma znaczenie? I dla kogo? Dla mnie? Mnie było już wszystko jedno…
- Tomek, tu jest ostatnia niezła kwiaciarnia, będziesz coś brał dla Doroty? – Romek zwolnił, łypiąc w moją stronę. Na dźwięk jego słów oprzytomniałem.
- Tak, zatrzymaj się!
Dorota nie zasługiwała na taki brak szacunku z mojej strony. Tym bardziej, że właśnie łamałem jej zakaz przyjazdu przed poniedziałkiem. Kwiaty mogły złagodzić reakcję.
- Słuchaj, ale nie mam niczego dla Johna. Trochę głupio…
- Kup butelkę jakiejś gorzały, bo co innego wymyślisz?
Jasne, tak było najprościej. Tyle, że nogi miałem jak z waty.
- Romek, a zrobisz to za mnie? Nie mam siły…
- Nie ma sprawy. Co mam wziąć?
- Zapłać kartą, te drobniaki chcę jeszcze mieć przy sobie. Dla Dorotki kosz kwiatów, nie żałuj pieniędzy, a dla Johna to ty wiesz lepiej.
- W porządku. Zaraz wracam.
Zabrał kartę z auta i wyszedł. A ja zamknąłem oczy i bezwładnie oklapłem w fotelu. Nie czułem nic. Byłem pozbawioną życia kukiełką…
Nagle zadzwonił mój telefon. Machinalnie odebrałem rozmowę. Dzwoniła Iwona.
- I co tam u ciebie, jedziesz już do domu?
- Nie jadę, ja nie mam domu – odparłem krótko i bez namysłu. Dopiero kiedy te słowa wybrzmiały, zrozumiałem, że niepotrzebnie i zbyt wcześnie wygadałem się. Rodzina będzie mieć zepsute święta, bo Iwona wszystkim o tym opowie.
- Co ty pieprzysz, nie możesz mówić normalnie? – w jej głosie usłyszałem złość i zniecierpliwienie. Może nie uwierzy? A zresztą, co mi tam…
- Przecież mówię wyraźnie. Ja nie mam domu! – powtórzyłem. – Marta złożyła w sądzie pozew o rozwód, nasze mieszkanie sprzedała, a moje konta oczyściła z pieniędzy. Jestem bezdomny, goły i wesoły.
- Chryste Panie, co ty opowiadasz?
- Iwona, zadzwoń później. Teraz nie mam siły na rozmowy.
- Poczekaj, czyli nigdzie nie jedziesz?
- Nic nie wiem. Na razie jestem w Warszawie.
- Przyjedź tutaj! – odezwała się energicznie. – O drugiej będę wolna, to porozmawiamy.
- Dobrze, może przyjadę. Cześć!
Nie czekając na odpowiedź przerwałem połączenie, po czym wyłączyłem telefon. Najmniej były mi teraz potrzebne wesołe głosy znajomych. Nawet jeśli był to głos rodzonej siostry…
Romek przytargał do auta wielki kosz kwiatów i pokazał mi fantazyjną butelkę luksusowej wódki.
- Myślę, że to będzie odpowiednie. Przecież nie będziesz mu dawał Jaśka Wędrowniczka.
- Dobrze wybrałeś – odparłem z wysiłkiem.
Usiadł za kierownicą i pojechaliśmy dalej. W aucie panowała cisza. Widziałem, że od czasu do czasu obrzuca mnie spojrzeniem, ale nie odzywał się. Szanował moje milczenie. Odezwał się dopiero kiedy byliśmy niemal na miejscu.
- Tomek, zbliżamy się do celu. Patrz i zapamiętaj to bocianie gniazdo – ruchem głowy wskazał na drzewo przy drodze. – Teraz jeszcze kilkadziesiąt metrów i tu, pomiędzy tymi posesjami, jest droga. To już teren prywatny, własność Doroty i stanowi dojazd do jej domu. Resztę zobaczysz sam.
Kilkumetrowej szerokości pas granitowej kostki, ułożonej pomiędzy zabudowanymi działkami, prowadził gdzieś na ich tyły. Nagle ogrodzenia się skończyły i wjechaliśmy na podjazd przed okazałym, piętrowym budynkiem, otoczonym szeregiem pokaźnych sosen. To były stare drzewa, który tu wyrosły. Dom budowano, kiedy one już stały. Piękny widok!
- Tu są garaże – Romek zwrócił moją uwagę na niski budynek w rogu działki – a z tamtej strony domu jest basen. Kryty w zimie, otwarty w lecie. Z wodą podgrzewaną pompą ciepła i panelami solarnymi. Możesz pływać choćby zaraz. Nie zmarzniesz, bez obawy. Woda jest zawsze ciepła.
Nie odezwałem się. Widok mnie przytłoczył. I ja śmiałem sięgać po kobietę, którą było na to stać… Miliony, które miała, były dotąd jakoś bardziej teoretyczne. Były dla mnie piękną teorią, z którą można się było oswoić. Tutaj miałem namacalny i widoczny ich przejaw. Rzeczywistość, w jakiej się materializują. To nie była moja sfera nawet wtedy, kiedy należałem do normalnych ludzi. Ale wtedy mogłem chociaż udawać. A teraz…
Romek zatrzymał auto na podjeździe, tuż przed wejściem, ale nie miałem siły wysiadać. Zamiast nóg miałem watę. Boże, co ja tu robię? Po co mnie tu przywiózł? Doszczętnie zgnębić? Tak do końca? Dlaczego dzisiaj nic mi nie będzie oszczędzone? Ja przecież już nie protestuję… Nie będę się bronił… Brakowało mi tchu.
Chyba zobaczył, że coś się ze mną dzieje, bo wyskoczył z samochodu, otworzył drzwi z mojej strony i pomógł wygramolić się. Łapałem ustami powietrze niczym ryba wyjęta z wody i nawet nie zauważyłem Lidki, która wyszła z domu.
- Witaj, piękny! – wołała. – A cóż to za zaszczyt nas spotyka, żeś zechciał nawiedzić to ustronne siedliszcze? O ile wiem, to jeszcze tutaj nie byłeś!
- Zostaw go w spokoju! – przerwał jej Romek. – Przynieś lepiej wody.
Lidka na sekundę zamarła, a po chwili już jej nie było. Zaraz też zjawiła się z butelką.
- Pij! – poleciła, przytykając mi szyjkę do ust.
Przełknąłem kilka łyków zimnego płynu.
- Już dobrze… – wystękałem.
- Oj, Tomeczku… kiedy ostatnio cię widziałam, byłeś w znacznie lepszej kondycji – kręciła głową. – Chodź! Dasz radę sam, czy trzeba ci pomagać?
- Idź stąd! – byłem wściekły, że mnie widzi w takim stanie.
- Ooo… coś mi to przypomina. Znaczy, sytuacja jest podbramkowa. Dawaj rękę i idziemy do domu. Nie opieraj się! Przeszkadzasz mi…
- Ja wszystkim przeszkadzam… – pomyślałem tylko, bo mówić nie dałem rady.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt