Wprowadzenie
"Odbierając komuś wszystko, tracisz nad tym kimś kontrolę i czynisz tę osobę wolną"
Oparł się karkiem o wyprofilowany podgłówek, wciągnął szybko powietrze nosem i powoli, ale silnie wydmuchał je między zwężonymi wargami.
Wiedział, że w ten sposób nie pobudzi psychiki do wydzielania zwiększonej ilości negatywnych doznań, ale miał już na dzisiaj dość treningu.
Był senny, zmęczony i bardzo, ale to bardzo zadowolony. Osiągnął kolejny stopień samoświadomości. Powoli własnoręcznie kształtował zewnętrzne elipsy podświadomości.
I bardzo mu było żal tych, którzy uparcie twierdzili, że jest to nie możliwe...
Iskra nadeszła niespodziewanie. Była jak ćpun zarażony HIV, który wyskoczył z zaułka i wbił zainfekowaną igłę w jego ciało.
Otrząsnął się i zaśmiał z lekka histerycznie.
Lecisz po bandzie, stary. Lecisz, kurna, po bandzie. I dobrze ci z tym, nie udawaj. Jesteś, jak to mówi Opiekunka, psychicznym masochistą... i dzięki temu nie masz ograniczeń...
Skoncentrował się na sygnałach ciała. Twarz, świadomie utrzymywana w stanie spontanicznego tańca emocji, wyrażała ogromny ból.
Mięśnie rąk napięte. Nogi szukające oparcia gdzieś poza niestabilną przestrzenią utworzoną z fizycznych obiektów. Norma.
No to najwyższy czzzzaaaaa....s na atak. Ból. Strach. Ból, strach i ich trzecia postać. Niepoczytalność... najwspanialszy flow dla psychola, który, choć bierze leki na czas, ciągle zmaga się ze swoimi słabymi punktami. Niepoczytalność... atak niepoczytalności.
Kochał to słowo. Atak. Choć, paradoksalnie, była to czysta, nieskażona agresją obrona. Psychika to wrażliwe i kruche cholerstwo.
Też musi wywalić to, czego nie ma życzenia spotkać we śnie.
Wypił łyk mineralki z lodem i cytryną. Potrzymał w ustach przez chwilę i powoli, drobnymi łyczkami, przełknął.
Rozdział I
Strefa komfortu
"Każdy sen, śniony zbyt długo, zamienia się w koszmar"
Uwierz w siebie. To da ci siłę. Uwierz w innych. To da ci oparcie. Uwierz w moc wiary. To ci wszystko odbierze i uczyni wolnym.
To była jego mantra, słowa, czyniące z jego psychiki prawdziwą, niezłomną potęgę. Ale im wiecej potęgi znajduje się w unikatowej jednostce, tym bliżej do jej wewnętrznej erupcji, spopielenia... i nie kończy się to tak, jak w przypadku feniksa. To kończy się...
...to się nie kończy. Wtedy się dopiero zaczyna.
Ucisk w skroni oznajmił mu, że znowu się zdekoncentrował. Znowu zbyt mocno oparł głowę na zaciśniętych pięściach.
Odleciał drogą symetryczną do tej, którą miał faktycznie się trzymać. Miał do wyboru albo zacząć od nowa, albo wytężyć wszystkie siły i odszukać punktu destabilizacji.
Był jednak już daleki od nowicjatu w sztuce psychoeksploracji. Wiedział, że największy błąd, jaki można popełnić w takiej sytuacji, to się wycofać, albo poszukać punktu destabilizacji, gdyż jego podświadomość właśnie tą drogą ujawniała mu najważniejsze zjawiska weń zachodzące.
Koncentracja i dążenie do celu bezpośrednio była konieczna tylko wtedy, gdy klient bądź ofiara (często jedna i ta sama świadomość) była gnana upływem czasu.
Na tym się najlepiej zarabiało: pośpiech.
Tym razem spróbował odszukać iskier-łaskotek, pojawiających się w pobliżu punktu wystapienia dysonansu. Wessał wargi i przygryzł je leko.
Wychwycił pustkę w pamięci i dał się ponieść wyobraźni. Taki sen na jawie, tylko bez utraty świadomości i z możliwością doskonałego kojarzenia faktów,
ich korygowania i produkowania udoskonalonych wersji.
Pojawiły się w punkcie o zapachu starych, przeżartych rdzą resztek jakiegoś zniszczonego ustrojstwa, cel istnienia którego sugerował kształt, lecz tego z kolei sam nie mógł skojarzyć. Zanotował zapach w pamięci, poszukał błyskawicznie najbliższych skojarzeń i poszedł głębiej. Cisza i wilgoć.
Bez sygnałów optycznych...
Otworzył oczy. Rutyna: lęk, mrowienie w kończynach. Koncentracja, szybka notatka.
Od kiedy dowiedział się, że w otoczeniu jest mnóstwo psychoeksploratorów, którzy odwalają robotę za dzianych ćwoków, sądzących, że za każde
pieniądze da się kupić wszystko, czego dusza zapragnie, czyli tak zwany "outsourcing" mentalny, zaczął prowadzić podwójne życie. Jedno - jako chory pacjent psychiatryczny. Drugie - jako psychoeksplorator. Potem okzazało się, że tak naprawdę tylko dzięki psychoeksploracji można rozwinąć sposób działania umysłu taki, by choroba zamiast przeszkodą i utrudnieniem stała się głównym atutem. Potem pojawiły się liczne pokusy, by wykorzystać psychoeksplorację do uzyskania bezustannego i wciąż rosnącego stanu euforii i manii kontrolowanej, by w efekcie być - zerowym kosztem - wiecznie naćpanym własnymi śmieciami mentalnymi. W przeciwieństwie do narkotyków i substancji odurzających, PE (czyli Psycho Eksploracja) wymagała jedynie rypniętej psychiki i cholernie wielu lat ciężkiej pracy nad sobą. Działały nawet takie techniki, jak zażycie substancji odużających, które mechanicznie rozwalały umysł i jego korzenie. Potem reszta procedur taka sama. Jeden tylko haczyk... jak ktoś się dowiedział, że robisz w PE, nie pozbyłeś się już natręta.
Ludzie dzielili się na dwa ekstremistyczne obozy w stosunku do PE.
Obóz Świętych i Czystych, którzy uważali PE za niebezpiecznych (i mieli w tym dużo racji), oraz Fanatyków, którzy gotowi byli dać wszystko za choć odrobinę
efektów psychoeksploracji.
Sami PE natomiast najbardziej znani byli jako Śniący, czyli niegroźne ćpuny, wiecznie nabuzowani i natchnieni. Cześć z nich zakładała drobne sekty
oparte na zasadach fetyszyzmu mentalnego, wyolbrzymiając efekty działania swojej fazy do poziomu bardzo silnego narkotyku dla mniejszych bądź większych grup
społecznych. Śniący często zostawali świetnymi artystami, choć nigdy nie brali udziału w imprezach większych niż jedno- bądź dwuosobowe.
Mniej powszechną odmianą PE byli tak zwani Dzicy Magowie. Ci oferowali swoje usługi dzianym i znudzonym fetyszystom PE. Szkoda o nich więcej mówić,
po prostu działali na zasadzie niewolników-filozofów jak za czasów Imperium Rzymskiego.
Najbardziej poszukiwani, tępieni i uwielbiani byli Psycho Masochiści. To jednostki, których stopień opanowania przewyższał najlepiej wyszkolonych agentów wywiadu. Potrafili blokować w sobie najbardziej ludzkie odruchy. Nie, żeby nie odczuwali bólu, strachu, czy innych nieprzyjemnych stanów. Po prostu ich psychika była bardzo podobna do świetnie wyregulowanej maszyny, nad którą mieli niemal pełną kontrolę. Byli najwyższego rzędu analitykami mózgu i ciała. Poszukiwani byli przez ludzi bardzo wyrachowanych o często niezgodnych z prawem zamiarach. Tępieni byli przez wszystkich, którzy się ich po prostu bali i mieli dość środków i sposobów, by PM-owców zwalczać, w tym również zabijać fizycznie. Uwielbiani byli przez całą resztę ludzkości.
Istniała jedna-jedyna metoda, by się zabezpieczyć przed likwidacją, bądź prześladowaniem. Metodą tą było znalezienie lub wykreowanie Strefy komfortu.
Nie chodziło o jakieś fizycznie istniejące miejsce, ale o umiejętność wprowadzania się w stan powierzchownej normalności. Im więcej PE, a zwłaszcza PM wiedział o sobie i innych ludziach, ich obsesjach, natręctwach, uprzedzeniach, marzeniach... po prostu, im lepszym Psychoeksplorator był specjalistą z dziedziny psychologii i jej pokrewnych dziedzin, tym większą miał świadomość, że wszystko kontroluje. W świadomości i samoświadomości tkwiła moc PE.
Istniał też jeden-jedyny sposób na scalenie stanu typowego dla transu PM ze stanem normalności. Ale cena jego należała do grona tych, na które pozwolić sobie mogli tylko i wyłącznie mistrzowie koncentracji oraz ostatni desperaci.
Scalenie PM ze "zwykłym" stanem świadomości oznaczało śmierć. Ale nie fizyczną. Oznaczało to pogodzenie się z ostateczną utrata wszystkich wartości, dla których warto żyć; z utratą więzi między duszą a umysłem. Wieczny odpoczynek... za życia. I wieczne piekło strachu, bólu, samotności i licznych, niezwykle utrudniających owo "życie" obsesji.
Ale nikt, kto tego spróbował, nie żałował. Bo już i nie miał czego...
ROZDZIAŁ II
Cisza i jej dwa imiona
"Najlepszą obroną jest atak, najlepszym atakiem jest ten jedyny, przed którym nie da się obronić"
Wymiotował krótko, ale intensywnie i boleśnie. Krew kipiała w czaszce i gdyby mogła, wyciekłaby przez uszy, oczy i nos. Byle nie płakać, nie płakać, nie dać się słabości, nie wyrzucać z siebie wszystkiego...
To był pierszy raz, gdy uwolnił emocje ze smyczy. A pierwszy raz jest zazwyczaj najgorszy...
Ngg... gh...
Kolejna fala wymiotów, czy raczej pustych torsji.
Przemył twarz zimną wodą. Na dzisiaj dość. Był jeszcze za słaby na to, by świadomie pójść na falę.
Nie był pewien, co się tak na prawdę stało. Po prostu przyszły te dziwne myśli: manipulacja, manipujują mną, ja nimi też manipuluję.
Ma-ni-pu-la-cja. Cholera. Odwala mi na tym punkcie chyba.
Dobra, koncentrujemy się i szukamy punktu zapalnego. Skąd się to wzięło, gdzie się zaczęło...
Był strach przed utratą czegoś nienamacalnego, ale niezwykle ważnego. Był strach przed przemocą. Przed osaczeniem. Przed gwałtem. Przed... psychiczną manipulacją. Przed każdą myślącą i czującą istotą...
Ale miał na to sprawdzone sposoby. Po pierwsze - nie krył się ze swoim prawdziwym wnętrzem przed innymi. Po drugie - każdy mógł "odwiedzić" jego wnętrze i pozostać w nim tak długo, jak tylko był w stanie. Po trzecie - w razie próby ataku na swoje wnętrze, przyłączał się do atakującego i prowadził go tam, gdzie kryły się jego najgorsze koszmary... i dzielił się tymi koszmarami z intruzem. I wtedy...
Heh. Nie ważne. Uśmiechnął się do siebie, zadowolony z potęgi, którą ofiarował mu jego własny strach. I oczywiście - ból. Jego dwaj najbliżsi wrogowie i dwaj najbardziej zaufani trenerzy.
O! Właśnie nadchodziła fala. Skoncentrował się na bliskości emocjonalnego przypływu, który zawsze go destabilizował i zmuszał do walki albo płaczu.
Ale nie tym razem. Był zmęczony. Zbyt zmęczony na trening. Więc po prostu pozwolił łzom płynąć, a ustom wydawać dźwięk podobny do zbitego psa.
ROZDZIAŁ III
Dzikość umysłu
"Pławić się... we własnych emocjach... to jak wdychać opary trucizny, która przed zgonem daje poczucie wielkiej ulgi"
Uziemniony. Zacisnął zęby, żeby rozgryźć szum, jaki wydobywał się z jego ust. Tarł szczękami powietrze, uciekające między zębami.
Cholerne psychoaktywne świństwo. Ani tu płakać, ani się śmiać. Tylko ciągle w chmurze utkanej przez jakieś nieznane mu substancje.
Ale ich działanie było, oj, było mu znane. Od niedawna, bo dopiero pierwszy tydzień. Deprecha, brak energii. I pustka. Gorsza od melancholii.
Chcę... chcieć! Ja chcę chcieć... - powiedziały bezgłośnie jego usta.
Ale nie chciał.
Kiedyś był dzikusem, szedł na całość. Ryzykował, tarzał się w świństwie, umierał ze strachu i ze śmiechu. I gdzie teraz te... nawet nie mógł znaleźć odpowiednich słów na to, co przez ułamek sekundy uwolnił jego naćpany lekami umysł.
Płakał. Bez łez. Bez łkania. Płakał wewnętrznie.
Nie chciał czekać. Chciał już, tu i teraz. Ale musisz wykazać się cierpliwością, mówili. Taa...
Gdy był tym dzikusem, nawet nie chciało mu się myśleć, skąd się ta dzikość brała. Szedł na żywioł, wyzwolony wieloma latami ciągłej walki z otoczeniem. Bo inni ciągle go niszczyli, lub próbowali zniszczyć. To tak, jak z konkwistadorami, kolonistami i rdzennymi amerykanami (czy, jak kto woli, Indianami). Odmienność była jednocześnie najwspanialszym darem, jak i najgorszą klątwą. Odmeinność i wiara w idiotyczne przesłanki.
Inność. Wykraczanie poza bariery, bezkompromisowe dążenie do wartości ustalonych przez nasze wnętrze. Ale silniejsi, lepiej wyposażeni i mający wsparcie innych, im podobnych, z ambicjami podboju zawsze są na tronie. To nie tylko koloniści nowych terenów. To także cholerni prymitywni despoci. Bo prymitywni wcale nie muszą być mniej inteligentni... ich inteligencja jest bronią. Agresja. To ich droga. A ci, którzy boją się agresji, mają po prostu przechlapane.
I teraz on był o krok od tego stanu. Od stanu prymitywności. Podstawowe sprawy. Tylko to mu zostało. I życzenie, by jak najszybciej przestać brać te obrzydłe prochy. Znowu zasmakować dzikości.
I zasmakował. Przestał brać.
Potem wrócił do puszki. Tak było parę razy. Aż do dnia, w którym postanowił pójść w kierunku symetrycznym, ale oddzielonym przepaścią. Przepaść była iluzją. Wystarczyło chcieć znaleźć cię po drugiej stronie.
Więc przekroczył ją. Potem okazało się, że jest jeszcze jedna przepaść i jeszcze inna, symetryczna droga.
Było ich mnóstwo.
W końcu zauważył, że nie było żadnych symetrycznych dróg. Że to była po prostu droga prostopadła do tej pierwszej.
I zauważył, że wystarczy obrócić się o mniejszy kąt, by zobaczyć jeszcze inne drogi...
Oraz te, które prowadziły wkoło, w górę, w dół...
Głos, widmo, ściana, brzęk rozbijanego szkła, światło...
Uśmiech. Wewnętrzne odkrycie. Jestem u źródła Dzikości. Ta dzikość to spokój. Równowaga. Brak umysłu. Pustka, póżnia... tutaj wszystko dzieje się poza czasem.
Obudziło go dziwne uczucie. Gdy odkrył przyczynę, poczuł się, jak ostatni kretyn.
Puścił mu pęcherz podczas snu.
ROZDZIAŁ IV
Zło i jego granice
"Im więcej ma się opcji osiągnięcia celu, tym się ich ma mniej, gdyż świadomość potrzebuje pustki, by faktycznie ruszyć naprzód"
Widzisz, muszę się oddawać różnym używkom, bo, gdy nie jestem osłabiony, moi przeciwnicy nie mają ze mną szans. A ja sobie cenię te momenty, kiedy w ciągu sekund triumf z twarzy gościa znika i ustępuje miejsca szokowi, potem nawet przerażeniu. Tak, jak koleś, który chce skrzywdzić małe, bezbronne dziecko i okazuje się, że ono wcale nie jest bezbronne... bo jest dzieckiem tylko fizycznie...
Rozumiem cię, ale na cholerę ci to? Przecież lepiej jest, gdy przeciwnik od razu wie, że jesteś mocniejszy i po prostu cię nie rusza. Ja bym tam wolał, żeby było wiadomo, że jestem mocny, czułbym się bezpieczniej i pewniej. Kapujesz?
Heh, też tak miałem w chwilach podłamki. Ale to już dawno za mną. Przeszedłem piekło wzdłuż i wszerz, drobnymi kroczkami. Ani razu się za siebie nie oglądałem, tylko obracałem się i szedłem w przeciwnym kierunku. Demony nie są niczym nadprzyrodzonym, one mieszkają w naszej podświadomości i żerują na naszym strachu. Wysysają z ciebie energię, osłabiają i nie dają szansy na ripostę. To jedyny rodzaj przeciwnika, z którym bezpośrednia walka zawsze kończy się przegraną. Jak trolle w świecie Advanced Dungeons and Dragons: gdy są bliskie śmierci, padają na glebę i stają się niewrażliwe na normalne ciosy; i wtedy trzeba je potraktować magią, ogniem, kwasem.
O czym ty mówisz? Gry są dla dzieci i walniętych kolekcjonerów... rozczarowujesz mnie...
Ty mnie nie rozczarowujesz. Spodziewałem się takiej opinii. Tylko teraz powiedz... ile razy udało ci się pokonać kogoś nawet się nie ruszając? Samym tylko spojrzeniem?
Znowu bredzisz...
Ok, koniec rozmowy. Jesteś jak ta ściana, o którą można wszystkim naparzać, a ta nic. Właśnie tacy ludzie są najbardziej podatni na pokusy łatwego zwycięstwa. A nigdy nie próbują pokonać własnych słabości. Twoją jest lenistwo i pogarda dla tego, co społeczeństwo nazywa dziecinadą. Nie masz własnej fortecy mentalnej. Jesteś niewolnikiem mitów stworzonych przez ogół, żeby lepiej i łatwiej nim było sterować. Jak sekty, społeczeństwo od dziecka kształtuje w człowieku uprzedzenia, iluzje, wmawia mu liczne słabości, choroby. I to dziadostwo działa lepiej, niż prawo... smutne.
Wiesz, co... powinieneś się leczyć.
Wiem. Leczę się.
Jakoś tego nie widać.
To zamknij oczy i przez chwilę nic nie mów. Ja zrobię to samo. Zobaczymy, który z nas dłużej wytrzyma, co?
Spadam stąd. Nie bedę gadał ze świrem.
Ha ha. Dobrze. Twój wybór. Czy raczej brak wyboru...
EPILOG
Osaczony przez nieskończoność
"Wszystkie mury, o które się rozbijamy, są w naszej głowie"
...w porcie było pusto. Woda delikatnie falowała, lekko powiewało...
...błyskawica owinęła się wokół drzewa, poczym niebo na powrót pojaśniało...
...pies skomlał cicho, ale - gdy tamten wyciągnął do niego dłoń, by go pogłaskać - ten wyszczerzył zęby i zawarczał...
Był spocony i miał mętlik w głowie. Nie pamiętał prawie nic ze snu. Niczego nie widział, słyszał tylko dziwne dźwięki, których nie potrafił rozpoznać.
Nie czuł rąk, nóg...
Gdy przyszło mu na myśl, że jest sparalaiżowany i ślepy, poczuł się swojsko. Przypomniało mu się, gdzie jest i co się z nim dzieje.
Leżał w szpitalnym łózku. Pomijając paraliż i brak wzroku, był całkiem sprawny.
Od dawna był sam. Nikt go w szpitalu nie odwiedzał, bo i nie miał kto. Utrzymywali go tylko dlatego, że miał na koncie majątek. Leżał samotnie w sali szpitalnej przeznaczonej dla bogatych klientów.
Pozostał mu tylko świat fantazji...
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt