Lena. (9) - wykrot
Proza » Długie Opowiadania » Lena. (9)
A A A
Od autora: Dorota z Tomkiem ruszają w miasto. W charakterze zwykłych turystów. Ale, korzystając z okazji, na początku drogi odwiedzają Krzysztofa w jego miejscu pracy, czyli w Wydziale Handlu i Promocji naszej Ambasady. A tam, Dorota spotyka kolegę sprzed lat. Jest m.in. szefem Krzysztofa.
Tomek ani się domyśla, że już niedługo Łukasz zajmie jego miejsce...

Za drzwiami najpierw całowaliśmy się na stojąco, ale Dorotka dość szybko wyśliznęła mi się z rąk, proponując w zamian wspólną wizytę w łazience. Rozebraliśmy się więc nieskładnie, ale i z ulgą, rozrzucając garderobę gdzie się dało, po czym weszliśmy pod strugi ciepłej wody.
Nigdzie się nam już nie spieszyło. Tuliłem ją i całowałem delikatnie, tak jak tamtego lata, kiedy mieliśmy mnóstwo czasu na pieszczoty. Tak naprawdę, to dopiero teraz wewnętrznie czułem, że jest ze mną. Te wszystkie ukradkowe pieszczoty, kiedy latem kochaliśmy się w jeziorze, albo zimą na balu, to był jednak ersatz. Namiastka naszego związku. Etykieta zastępcza moich marzeń i pragnień. Moich snów.
Dorotka zachowywała się podobnie. Na razie nie prowokowała seksu, próbowała raczej bliskości ciał i tuliła się jak kiedyś, jakby szukała opieki, podkreślając jednocześnie moje znaczenie powrotem do dawnych zachowań. Przypominała swoim zachowaniem Dorotkę z tamtego lata. Spragnioną czułości i oddającą w zamian wszystko.
Byliśmy jednak zbyt zmęczeni, żeby taką zabawę przedłużać w nieskończoność.
- Tomek… – usłyszałem nagle. – Chodźmy do salonu. Robię się coraz bardziej senna, więc kieliszek szampana dobrze mi zrobi. A w barkowej lodówce widziałam zupełnie przyzwoity gatunek.
- Może chcesz porozmawiać?
- Dzisiaj nie. Jutro mamy czas na takie zajęcia. Teraz tylko szampan i idziemy do łóżka. Nawet nie chcę się kochać, tylko wtulić w ciebie plecami tak jak niegdyś. Tomek, brakuje mi tego…

Było tak jak chciała. Sama nakierowała moją dłoń na krągłe jabłuszko swojej piersi, pozwalając abym je obejmował. Ale tylko obejmował, bo delikatne szczypanie sutka zaraz spotkało się z jej protestem. Nie nalegałem, bo przecież wyraźnie zapowiedziała, że nie chce się kochać. Znieruchomiałem więc i po paru minutach zorientowałem się, że zasnęła.
Ja nie mogłem spać. Wprawdzie wypity wieczorem alkohol chyba jeszcze działał, ale adrenaliny we krwi też miałem dostateczną ilość. Wrażeniami z dzisiejszego dnia mógłbym obdzielić zdecydowanie więcej dni, może nawet cały tydzień, albo i miesiąc. Jednak one i tak nie miały teraz znaczenia. Żadnego! Liczyło się tylko jedno. Dorotka była razem ze mną!

To było coś niesamowitego! Marzyłem o tym całymi latami, nie mając nawet nadziei, że kiedykolwiek jeszcze ją ujrzę. A potem nieoczekiwanie ujrzałem… u boku innego faceta!
Wrócił mi przed oczy mój ponowny przyjazd do Pokrzywna. I nie mogłem zapomnieć jej zdecydowanej postawy u boku Johna. Bo trwała przy nim tak pewnie, jak kiedyś przy mnie, gdy byłem obwiniony o próbę gwałtu.
Z trudem, bo z trudem, ale jakoś udało mi się zaakceptować nawet to. Że dla mnie jest już nieosiągalna. Że teraz będę mógł tylko na nią popatrzeć i najwyżej czasem porozmawiać. W dodatku ta jej pozycja, to stanowisko, te pieniądze…
Przecież jej partnerami do rozmów byli prezesi i ministrowie. A towarzystwem dla rozrywki – milionerzy. Kudy mnie było do nich, z moją bieda-firmą, której funkcjonowanie i żywot zależał od przychylności paru kierowników działów technicznych miejscowych uduś-ślusarni, jakie karmiłem swoimi programami na ich zdezelowane tokarki czy też frezarki.
W dodatku chętnych do takiego karmienia i tak było wielu. A tamci zawsze mogli wybierać karmiącego. Dlatego wcale nie płakali, kiedy latem dziękowałem im za współpracę. Nie posyłałem ich wtedy na drzewo, bo jeszcze sam nie wierzyłem, że coś może się zmienić i nie chciałem palić za sobą wszystkich mostów…
To dlatego jeszcze do mnie nie całkiem dochodziło, że jednak coś się zmieniło…

Dorota miała zasady, których kiedyś, nawet dla mnie nie chciała złamać. Mówiła to wyraźnie, w dodatku to było już po tym kiedy przyznała, że związani jesteśmy ze sobą na zawsze. Przez dzieci. Mieliśmy przecież dwóch cudownych synów, o których dowiedziałem się po latach. Nie miałem prawa jej nie wierzyć.
Przyrzekała wtedy, iż najdalej za rok pozwoli chłopcom poznać prawdę i ujawni moje ojcostwo. Zostawiła sobie czas, żeby ich do tego przygotować. Ten czas mijał za kilka miesięcy. A teraz…
Tego co stało się dzisiaj, moja głowa wciąż nie mieściła. To fakt, że od chwili jej przylotu zachowywałem się tak, jakby Pokrzywno było najdalej wczoraj. I dopiero wczoraj się skończyło. Jednak to było ostrożne i starałem się, aby moje zachowanie było zrozumiałe tylko dla niej. Na pewno byłem ośmielony brakiem jej ostrej reakcji na e-maile, które wysyłałem przez ostatnie tygodnie. Z zapewnieniami o moich tęsknotach. Nie ganiła mnie za to, więc pozwalałem sobie na coraz bardziej otwarte wyrazy moich oczekiwań i pragnień. I co?
To, że dała mi swoją kartę do drzwi apartamentu jeszcze o niczym nie świadczyło. Mogła tylko wyrazić mi tak swoje zaufanie. I zrobić tego zaufania próbę. Ale przecież przyszła do mnie do łóżka!!! Sama!!! Tak jak i za pierwszym razem. Nie namawiałem jej do tego, ani nie zmuszałem. Chociaż marzyłem o tym przez wiele lat. I kochaliśmy się tak jak dawniej…
A teraz spała, też jak kiedyś…
Przypływ moich uczuć spowodował, że przylgnąłem do niej całym ciałem, a moja dłoń obejmująca pierś zsunęła się niżej i przycisnąłem ją do siebie, całując jednocześnie szyję i włosy z tyłu głowy. To ją obudziło. Trwała chwilę w bezruchu, poddając się moim zabiegom, a kiedy mój uścisk zelżał, odwróciła się przodem i przyłożyła swój policzek do mojego.
- Tomeczku, śpij, skarbie. Proszę cię!
Kilka szybkich pocałunków zakończyło jej wypowiedź. Zabrała ręce i znowu odwróciła się tyłem, tym razem sytuując moją rękę na wysokości swojej talii. Tak, jakbym miał za zadanie trzymać ją, chroniąc przed jakimś porwaniem. Jakby nie chciała się ze mną rozstawać. Objąłem ją według tych wskazań i znowu przytuliłem. Poddała się temu, ale sama nie była aktywna. Dlatego i ja spasowałem. Tak było też przyjemnie. Bo mogłem wdychać aromaty jej ciała. I perfumy.
Byłem teraz tak oszołomiony, że moje myśli zaczęły się plątać. Co ja mam o tym myśleć? Dorota zachowuje się tak, jak przed laty. Stop! Zachowuje się tak tylko w łóżku. Poza łóżkiem nie waha się mnie strofować i pouczać, chociaż robi to z wielką delikatnością. Dla innych już taka delikatna nie jest. Czy tylko ja jestem tak wyróżniony? Dlaczego? Czy tylko ze względu na dzieci? Niemożliwe! Z tego powodu nie wpuściłaby mnie do łóżka...
A jednak to się stało…

Nie pamiętam kiedy zasnąłem, roztrząsając jakiś kolejny wariant zaistniałej sytuacji. I to było najlepsze, bo wszelkie te rozważania były bezsensowne. Zrozumiałem to dopiero rano, kiedy jej wilgotne usta i sprytne dłonie, budziły mnie do życia tak, jak to często bywało tamtego lata…

Świadomość odzyskiwałem wtedy, kiedy całowała moje zamknięte powieki, a jedna z jej dłoni gospodarowała w okolicy, gdzie łączyły mi się uda. Wszystko odbywało się tak, jakby nie było tych niemal ośmiu lat przerwy. Jakbyśmy nadal leżeli na łóżku w Pokrzywnie, był lipiec, a słońce już dość wysoko wzeszło na niebie.
Uśmiechnąłem się do niej lekko, zamruczałem, niczym syty i leniwy kot, ale oczu nie otwierałem. Pozostawałem też bierny, bo chciałem trochę z niej pożartować.
- Idziemy pobiegać? – zapytałem nieoczekiwanie. Mruknęła tylko przecząco, ale po chwili przerwała pieszczoty i uniosła się nieco na rękach, siadając na łóżku. Poczułem na sobie jej spojrzenie i otwarłem jedno oko.
- Nie chcesz mnie? – zapytała z ogromnym żalem w głosie. Tym tonem, którym zawsze łamała moje wszelkie próby oporu, albo sprzeciwu. Pochylała się i patrzyła mi w oczy.
Gwałtownym ruchem schwyciłem ją w talii i przewróciłem na łóżko, sam się obracając i lekko podnosząc. Teraz to ona leżała niemal pode mną.
- Nigdy tak nie mów, nawet żartem – groziłem jej palcem. – Nie zasłużyłem sobie na takie słowa!
Objęła mnie wtedy za szyję i przyciągnęła do siebie. A dalej było już to, co tygryski lubią najbardziej. Jak w dawnych latach.

Kochaliśmy się długo, zachłannie i bez zahamowań. Jakbyśmy chcieli udowodnić sobie, że ta wieloletnia przerwa była pomyłką. Że te lata były stracone, a my pragniemy je teraz nadrobić. A kiedy osiągnęliśmy w końcu szczyty, w tym Dorotka kilkukrotnie, to nasyceni, długo jeszcze leżeliśmy cicho i spokojnie, niemal bez ruchu.
Myślałem, że wtedy coś powie, że dowiem się skąd ta nieoczekiwana zmiana jej decyzji dotycząca naszych relacji, ale nic takowego nie nastąpiło. Nie padło ani jedno słowo do chwili kiedy podniosła się i zaproponowała wspólny prysznic. A to nie było dobre miejsce do prowadzenie poważnej rozmowy. Zrozumiałem, że na razie niczego się nie dowiem. Bo niczego powiedzieć mi nie zechce. Nawet gdybym zapytał o to wprost.

Mało poważnie rozmawialiśmy też przy śniadaniu, które zamówiła do apartamentu, zupełnie ignorując moje zastrzeżenia, że przecież mieszka tu sama, a zamówienie jest na dwie osoby. Zgodziła się nawet na jego konsumowanie z odkrytym biustem, kiedy ją zaskoczyłem taką propozycją. Nie zgodziła się tylko abym całował jej piersi w tracie posiłku, ze śmiechem tłumacząc się obawą, iż pomylę dania…
Trochę poważniejsze tematy poruszyliśmy już później w łóżku, bo po jedzeniu uparłem się żeby ją jeszcze popieścić. Wylądowaliśmy wtedy ponownie w pościeli, w zasadzie tylko po to, żeby przez kilkanaście minut grzecznie poleżeć blisko siebie. Nasładzałem się tymi minutami, pilnując się nawet, żeby przypadkowo nie podrażnić jej czułych miejsc i miałem wrażenie, że to się jej nawet podoba. A mnie brakowało tylko jej bliskości, seksu miałem na razie dość. Wyczuwała to, bez protestu oferując mi wszystko co chciałem, czyli wsuwanie nosa w jej włosy, szczypanie wargami małżowiny ucha, albo też spokojne leżenie z przeplecionymi nogami. I wywijanie ręką meandrów od jej uda począwszy, przez biodro, na piersi kończąc…
Nasza rozmowa podczas tych pieszczot dotyczyła raczej dzisiejszych planów, jakby niczego wcześniej nie było. Dorotka wytłumaczyła się tylko ze swej dzisiejszej niechęci do biegania, wyjaśniając, że wczorajsze tańce i planowany całodniowy spacer stanowią dla nas doskonały zamiennik porannej zaprawy biegowej. O ćwiczeniach w łóżku nie wspominała, chociaż ja bym je do tego zestawu dołożył…
Kiedy zdecydowaliśmy się wreszcie wyjść na świat, nie przejmowałem się niczym. Wyszedłem z jej apartamentu do siebie, z podniesioną głową. A co, mam się czegoś obawiać? Jeśli Dorotka nie widzi potrzeby kamuflowania się…
Przebrałem się i zameldowałem znowu u niej, gotowy do towarzyszenia w całodniowym zwiedzaniu miasta. Dorotka też była gotowa.

Do naszej ambasady podeszliśmy od strony tylnego wejścia, przy ulicy Małej Gruzińskiej, bo tak było po prostu bliżej. I zdawałem sobie sprawę, że raczej nie wyglądamy na poważnych gości. Szliśmy sobie powolutku, raczej pustym chodnikiem, machając splecionymi rękami niczym para zakochanych na spacerze, z daleka widoczni jakiemuś obserwatorowi w wartowni przy wejściu.
I kiedy do niej dotarliśmy, okienko w ścianie się otwarło. A wtedy, tak jak to było przed laty, podałem oficerowi ochrony nazwisko Krzysztofa jako cel naszej wizyty. Kiedyś taka procedura wystarczała. Ale nie tym razem…
Nie wpuścił nas, przepraszając, że musi najpierw skonsultować wizytę. Poprosił nas o poczekanie przez chwilę i zamknął okienko.
- Patrz Dorotko jak czasy się zmieniły – stwierdziłem melancholijnie. – Kiedyś to na samo brzmienie poprawnego polskiego języka brama się otwierała i można było wchodzić. Nawet jak przyszedłem na spotkanie z ówczesnym premierem oraz połową polskiego rządu, to nikt mnie tutaj żadnymi wykrywaczami nie sprawdzał, ani nie kontrolował. Można było do nich podejść i swobodnie porozmawiać.
- I rozmawiałeś?
- Nie miałem specjalnie o czym, bo wtedy najważniejszą rzeczą były zaległe płatności naszych starych, państwowych central handlowych. To na tym zresztą wyrósł między innymi Bałteximp. Myśmy w tym czasie robili mniej więcej to samo, chociaż do gazu niestety, nie udało nam się dopchać. A może to i lepiej… To nie było zbyt bezpieczne. Takie były czasy. Królował barter i kto się wtedy zorientował, zarobił na tym niezłe pieniądze, bo płynęły przecież z obydwu stron.
- Jak widzisz, panta rei! Wszystko płynie! Czasy się zmieniają, a po World Trade Center już nigdy nie będzie tak jak było. Myślisz, że mnie wczoraj to tak ochoczo wpuścili do ambasady amerykańskiej? Nawet mój trochę inny akcent obudził ich czujność przy wejściu. I dobrze, od tego jest ochrona!
Na chodniku prowadzącym do budynku ambasady zobaczyliśmy idącego Krzysztofa, który z daleka machał nam ręką. Zabrzęczał dzwonek przy furtce. Przez szybę okienka widziałem jak oficer gestem ręki zachęca nas do wejścia. Przepuściłem Dorotkę przodem i weszliśmy na teren ambasady, kiedy Krzysztof już do nas dochodził. Oficer wyszedł z wartowni i rozłożył bezradnie ręce.
- Państwo wybaczą, takie procedury! – odezwał się pojednawczo.
- Ależ nic się nie stało! – Dorota roześmiała się, przesyłając mu swój promienny uśmiech. – Dziękujemy panu!
Skinął tylko głową i stał patrząc, kiedy witaliśmy się z Krzysztofem.

A on dygnął niemal i skłonił się cały, kiedy podała mu rękę. Ze mną przywitał się bardziej normalnie.
- Krzysztof, wyglądasz dzisiaj jak poważny państwowy urzędnik! – powiedziałem, kiedy ściskaliśmy sobie dłonie. – Nie tak jak my, turyści…
Miałem na myśli nasze ubrania. Obydwoje z Dorotą byliśmy w dżinsach i sportowych kurtkach, chociaż na pierwszy rzut oka było widać, że wszystko to, co Dorota ma na sobie, jest produktem najwyższej marki. Ja pod tym względem prezentowałem się jednak trochę gorzej. Z kolei Krzysztof miał na sobie garnitur i krawat. Nie narzucił płaszcza, to przecież było tylko kilkadziesiąt metrów.
- Panie Tomaszu, proszę ze mnie nie kpić – roześmiał się. – Standardowy, niemal szkolny mundurek. Ale ja chciałem mówić o czymś innym. Otóż mój szef zażyczył sobie spotkania z państwem i to do niego was poprowadzę. Do mnie mogę zaprosić dopiero w drugiej kolejności.
- Panie Krzysztofie, to żaden problem – odezwała się Dorota. – Dużo czasu wam nie zajmiemy. To odwiedziny kurtuazyjne i zupełnie nieoficjalne, więc bardzo proszę nie robić sobie jakichś kłopotów.
- Ależ tu nie o nasz czas chodzi, ani o kłopoty. Ja już mówiłem panu Tomaszowi, że pani nazwisko jest u nas znane…
- Panie Krzysztofie! – przerwała mu Dorota. – Absolutnie nie musi pan się tłumaczyć. Ja to wszystko rozumiem i wszystko jest w najlepszym porządku. A teraz pan tu dowodzi, więc proszę nas prowadzić!

Droga przez korytarze obiektu była trochę skomplikowana, jednak Krzysztof wyjaśniał, że to tylko od strony tylnego wejścia. Od strony ulicy Klimaszkina, dostęp jest łatwy. Po pokonaniu kilku zaułków i schodów, weszliśmy do całkiem przestronnego sekretariatu. Dwie panie siedzące za biurkami uprzejmie odpowiedziały na powitanie i z zainteresowaniem nam się przyglądały. A my z Dorotą zatrzymaliśmy się tuż za drzwiami wejściowymi, dając Krzysztofowi swobodę działania. Ten podszedł do nich i poprosił o powiadomienie szefa. Jedna z nich nacisnęła jakieś przyciski na aparatach łączności, a po chwili drzwi gabinetu się otwarły i wyszedł z nich młody mężczyzna, trochę starszy od Krzysztofa, jednak do moich lat było mu jeszcze daleko. Obrzucił nas przelotnym spojrzeniem, koncentrując przez moment swoją uwagę na Krzysztofie, dopiął marynarkę i idąc, skierował swój wzrok na Dorotę.
- Dzień dobry państwu! – rzucił swobodnie i… nagle się zatrzymał. Patrzył na Dorotę, a jego brwi uniosły się wysoko do góry.
- Boże, to… pani? – powiedział nagle głosem wyrażającym bezbrzeżne zdumienie. – Dzień dobry! – powtórzył. – Witam… witam panią Dorotę! Skąd pani u nas?
- Sami znajomi! – Dorota nie straciła opanowania ani wesołego nastroju. – Łukasz, o ile pamiętam, to byliśmy ze sobą po imieniu! Weź na wstrzymanie!

Byłem równie zaskoczony, jak i cała reszta uczestników tego spotkania. Krzysztof stał bez ruchu niczym posąg urzędnika, a sekretarki przypominały postacie ujęte w kadr zdjęciowy. Patrzyliśmy tylko na bohaterów tego spotkania. Mężczyzna nazwany Łukaszem podszedł do Doroty, podali sobie dłonie, a potem on nagle objął ją i uściskał. To był przyjacielski uścisk, bez innych podtekstów.
- Dorota, to naprawdę ty? – nie krył zdziwienia.
- Ależ ja, ja we własnej osobie! – śmiała się. – Co ty, oczom nie wierzysz? Lepiej powiedz skąd ty się tutaj wziąłeś?
- O Boże… ja nie mogę! – mężczyzna najwyraźniej nie wiedział co ma teraz zrobić. Wpatrywał się w nią intensywnie i próbował chyba zebrać myśli. – Nic się nie zmieniłaś, piękna jak zawsze… i lat ci nie przybywa… – westchnął jakoś tak sentymentalnie. Zaczynał mi się nie podobać. Coś mnie ukłuło pod lewym żebrem.
- Łukasz, pozwól… – Dorota spojrzała na mnie. Ona nie traciła głowy. Nigdy. – Ja tu nie jestem sama. Chciałam ci przedstawić mojego moskiewskiego współpracownika, a prywatnie kogoś bardzo mi bliskiego…
Mężczyzna przestał wreszcie wlepiać w nią swój wzrok i podszedł do mnie podając mi dłoń.
- Miło mi pana poznać, Łukasz Molanda!
- Tomasz Barycki! Mnie również! – uścisnęliśmy sobie ręce.
Miał mocny uścisk i suchą dłoń. Gdyby nie te, według mnie zbyt poufałe słowa kierowane do Doroty, to raczej by mi się podobał.
- Bardzo się cieszę, że pana poznałem – zapewniłem go, ale chyba nie słyszał moich słów. Był podekscytowany obecnością Doroty niczym młody kogut. Tak to przynajmniej w tej chwili odbierałem.
Cofnął się o dwa kroki i giął się teraz w ukłonie, patrząc w jej kierunku.
- Wejdź, proszę! Zapraszam do siebie! – wskazywał dłonią otwarte drzwi do gabinetu. Dorota jednak znowu wykazała się doskonałym opanowaniem.
- A moglibyśmy gdzieś zostawić kurtki?
- Oczywiście, przepraszam… – Molanda wskazywał wieszaki w sekretariacie. Chciałem odebrać kurtkę od Doroty, ale mnie ubiegł. Musiałem zrezygnować z tego zamiaru, żeby nie doprowadzać do śmieszności. Dorota pozostawiła okrycie w jego rękach i odwracając się do nas, powiedziała:
- Panie Krzysztofie, mam nadzieję, że będzie nam pan towarzyszył!
Teraz postawiła Molandę w przymusie. Już nie mógł Krzysztofa nie zaprosić z nami. Po co to zrobiła? Nie wiedziałem, ale czułem, że to absolutnie nie jest wbrew moim interesom. Ależ ta dziewczyna panowała nad wszystkim!
Molanda chyba wreszcie zebrał się w garść, bo zaczął zachowywać się normalniej. Kiedy jeszcze byliśmy w drzwiach, zapytał:
- Dorota, a czym was mogę poczęstować?
- Jak masz dobrą herbatę, to poproszę! – padła krótka odpowiedź.
- Dla ciebie wszystko, może być nawet z rumem!
- Poproszę zatem z rumem – odpowiedziała mu dość wesoło.
- Dla mnie to samo! – rzuciłem nie pytany. Wolałem ułatwić mu życie. A poza tym taka rozgrzewka byłaby całkiem na miejscu.
- To i dla mnie też! – odezwał się Krzysztof, przygryzając wargi.
Dorota roześmiała się i mrugnęła do niego okiem. Najwyraźniej uzyskał jej akceptację. Miałem nadzieję, że jej zakres dotyczy tylko wyboru Anny, bo przecież to ją Dorota forowała i promowała. Od dawna.
Wreszcie wszyscy zajęliśmy miejsca w fotelach wokół niewielkiego stolika.

- Dorota, ja normalnie nie mogę w to uwierzyć! – zagaił Molanda. Patrzył na nią w wielkim napięciu. – To ty teraz nosisz nazwisko Warwick? Ja tu w pracy kilka razy słyszałem o pani Dorocie Warwick, opiekunce amerykańskich inwestorów, ale nawet przez myśl mi nie przeszło kojarzyć z tą osobą ciebie!
- Oj, Łukasz! – głos Doroty nie krył rozbawienia. Była naprawdę w świetnym nastroju. – To ty nie wiesz, że kobiety czasem zmieniają nazwisko? Przeważnie po wyjściu za mąż, jeśli nie wiedziałeś – zakpiła.
Musieliśmy się roześmiać i atmosfera od razu zrobiła się cieplejsza oraz mniej oficjalna. W dodatku sekretarka przyniosła na tacy herbatę i jakieś ciasteczka, ale ja nadal niczego nie rozumiałem. Co to za znajomość?
Molanda pokręcił się w fotelu, jakby go szelki cisnęły.
- Nie chciałbym…
- Łukasz, daj spokój! Nie mam niczego do ukrycia! Pytaj tak, jakbyśmy byli tutaj tylko we dwoje, dobrze? Tu nie ma osób niepożądanych…
- W porządku… – odetchnął. – Ale przecież ty byłaś mężatką i nazywałaś się Rogowska! To akuratnie dobrze pamiętam. I to twój mąż był w Stanach, a nie ty! Poza tym, przecież byłaś anglistką. Tłumaczką, więc skąd te ekonomiczno – bankowe stanowisko?
- A byłam, byłam! I na całe moje szczęście, rzuciłam wtedy to wszystko w diabły, robiąc sobie bajeczną przerwę w życiorysie! Warczyk był już dla mnie nie do zniesienia. A mój mąż… – westchnęła i spoważniała. – Niestety, Łukasz. Dość szybko zostałam wdową Rogowską, więc po pewnym czasie znowu zmieniłam nazwisko, stając się właśnie Dorotą Warwick. Ot i to wszystko. A ty jak się tu znalazłeś?
- Przepraszam, jeśli cię uraziłem, nie wiedziałem… – Molanda wyraźnie poczuł się mało pewnie.
- Nic się nie stało, nie przejmuj się! – Dorota bagatelizowała całą sprawę. – To było już tak dawno, że mogę o tym mówić zupełnie bez emocji. Było, minęło, a żyć przecież musimy. Ale powiedz, skąd ty się tu wziąłeś.
Poprawił się wygodniej w fotelu. – Ja odszedłem z pracy kilka miesięcy po tobie. Zresztą, myśmy wtedy zwolnili się całą grupą. Chyba się nie zdziwisz jeśli powiem, że bez ciebie to już nie było to. Tym bardziej, że Warczyk zrobił się wtedy jeszcze gorszy.
- Nie opowiadaj że pracowaliście tylko dlatego, bo ja tam byłam! – śmiała się.
- Kto wie, czy tak nie było! Co, zaskoczona jesteś? Możesz w to nie wierzyć, ale miałaś tam niemałe grono cichych wielbicieli! – Molanda nie podzielał jej wesołości i tylko wzdychał głęboko. – Większość to nawet specjalnie na nic nie liczyła, byłaś znana z niedostępności, ale miło było chociaż na ciebie popatrzeć i zaliczać się do kręgu twoich znajomych.
Dorota spoważniała.
- Oj, tak, tak… jeszcze czasem pamiętam te spojrzenia. To między innymi przez nie stamtąd uciekłam. A Warczyk też swoje dokładał.
- Coś ty, poważnie? Ja rozumiem, że Warczyka nie lubiłaś… ale my? Większość miała o tobie bardzo pozytywne zdanie. A wiesz jak cię chłopaki nazywali?
- Jak? Nie słyszałam tego!
- „Smutna”. Zbyt rzadko się uśmiechałaś. Aż jestem zdziwiony teraz, że właściwie cały czas się śmiejesz albo uśmiechasz. Wtedy to był rzadki widok.
Znowu się uśmiechnęła. – Łukasz, ty pamiętasz takie drobiazgi?
- No wiesz co? – żachnął się na te słowa – Jasne! Wtedy interesował mnie każdy okruch informacji o tobie. Możesz się domyślać dlaczego.
- Co, ty też? – była rozbawiona i zdziwiona.
Pokiwał głową w zadumaniu. – Ano też. Teraz mogę ci to powiedzieć już spokojnie. Wtedy też chciałem, ale wiesz, najpierw jakoś nie miałem odwagi, a poza tym nie było okazji, bo ty nikomu nie ułatwiałaś pozasłużbowych kontaktów. Nie bywałaś na żadnych spotkaniach, nie dawałaś się namówić na udział w naszych prywatnych imprezach, przyznaj sama, byłaś u kogoś na imieninach czy też urodzinach? Bo ja nie pamiętam, żeby ktoś się pochwalił goszczeniem ciebie.
- Nie byłam! Mogę cię zapewnić!
- Więc widzisz, wyszło tak, że po prostu nie zdążyłem! A potem to wszystko mi zobojętniało. Zdałem sobie sprawę, że jeśli tam zostanę, to będę tylko kiepskim urzędnikiem, bo już nie miałem serca do tej pracy. Dlatego nie możesz się dziwić, że kiedy tylko pojawił się cień szansy na pracę gdzieś na placówce, to szybko się zdecydowałem i bez żalu stamtąd odszedłem. Była okazja i należało ją łapać. Dlatego też teraz jestem tutaj. A ponadto… ożeniłem się, moja żona jest tu ze mną w Moskwie, pracuje w Instytucie Polskim, mamy dwójkę dzieci, jeszcze w przedszkolu… I chyba to tak z grubsza wszystko. Ale powiedz, jakim cudem ty wylądowałaś w amerykańskim banku?
- Cudu to raczej nie było, tylko mrówcza, mordercza praca – odezwała się Dorota. – Ale wracając do dawnych lat, to muszę ci przyznać, że jesteś jednym z nielicznych, o których zachowałam całkiem dobre wspomnienia.
- Naprawdę? – ucieszył się Molanda.
- Łukasz, nie mam żadnego powodu, aby ci tu kadzić! – zapewniła. – Przypomnij sobie, że ja tam naprawdę nielicznym osobom pozwoliłam mówić sobie po imieniu. Mogę ci teraz wyznać, że to nie z powodu mojego zadzierania nosa, albo zbyt wybujałych ambicji. Ja po prostu czułam się w tym urzędzie absolutnie niekomfortowo. Nie znałam ludzi i nie chciałam poznawać. Ale nie mówmy już o tym. Takie tematy to nie na dzisiaj. Zresztą, nie chcemy ci tu zabierać zbyt wiele czasu.
- Nawet nie żartuj! Dorota… – popatrzył na nią z jakimś wahaniem. – Chyba zdajesz sobie sprawę, że ja z tego spotkania muszę sporządzić notatkę służbową dla potomności, no i dla szefa! – wreszcie sam się uśmiechnął.
- Oczywiście, że wiem – odparła swobodnie. – Łukasz, wczoraj byłam w amerykańskiej ambasadzie, bo chyba nie wiesz, ale jestem też amerykańska obywatelką, po to tylko, żeby oni także odnotowali mój pobyt w Moskwie. Nie przejmuj się. Wiem kim jestem ja i wiem, że ty też masz swoje obowiązki. Nie musimy sobie tego przypominać.
Skinął głową ze zrozumieniem.
- Tylko nie sądź, że opiszę ten prywatny fragment naszych wspomnień! – roześmiał się. – Panie Krzysztofie…
- Ja służbowo niczego nie słyszałem! – Krzysztof przerwał mu wpół słowa i aż zasłonił się rękami, niczym przed jakimś ciosem. – Panie szefie, proszę o odrobinę zaufania!
I znowu wszyscy byli uśmiechnięci, łącznie ze mną. Chociaż mój uśmiech był coraz bardziej sztuczny. Zaczynałem czuć się tutaj nieswojo, pozostawiony jakby poza nawiasem. Wydawało mi się, że Dorota całkowicie o mnie zapomniała, a jej uwagę pochłaniał tylko Łukasz. Od samego początku zajmowali się wyłącznie sobą, a ja byłem jedynie zbędnym balastem. Po co ja tu przyszedłem? Zdawałem sobie sprawę, że jestem najzwyczajniej zazdrosny, ale nie dawałem rady opanować tego uczucia i niechęci do całej sytuacji. Jeszcze chwila i albo wybuchnę, albo zrezygnuję, przestając ich słuchać. Niech sobie szczebiocą. Barometr mojego nastroju szedł w dół znacznie szybciej, niż ciśnienie atmosferyczne przed huraganem. Czułem się coraz gorzej. Ale rozmowa trwała nadal. Molanda kontynuował poprzedni wątek, zwracając się do Doroty:
- Więc nie mów mi o jakimś zabieraniu czasu, bo jak widzisz, ja tu od tego jestem żeby z tobą rozmawiać. Lepiej opowiedz co robiłaś po odejściu z pracy.
Dorotę ta rozmowa najwyraźniej nadal bawiła. A może takie wspominki były jej potrzebne? W końcu to chodziło o dość dawne czasy, jeszcze sprzed naszego poznania się. Dlaczego mam mieć jej to za złe? – próbowałem się uspokoić.
- Zdziwisz się, ale nic – odpowiedziała Molandzie. – Po prostu kompletnie nic! Wyjechałam do rodziców, pomieszkałam chwilę w rodzinnym domu i tam doszłam do wniosku, że życie przecieka mi przez palce. Miałam w końcu już trochę lat, bo przecież nie byłam podlotkiem i doszłam do wniosku, że najwyższy czas to moje życie zmienić. Postanowiłam i tak zrobiłam! Zmieniłam diametralnie! Trudno teraz powiedzieć ile w tym było przypadku, a ile celowego działania, jednak od tamtego lata nic już nie było tak jak wcześniej.
- Od jakiego lata, przecież ty odeszłaś na wiosnę! – odezwał się Molanda.
- Dobrze pamiętasz! – zgodziła się z nim Dorota. – Ale przecież ci mówię, że wtedy wiosną pojechałam do rodziców. Dopiero lato, które potem nadeszło, zmieniło moje życie. Ale co się wtedy wydarzyło, tego nie będę już ci opowiadać. To moja słodka tajemnica…
Uśmiechnęła się do niego zalotnie, z wyraźną dumą i sugestią satysfakcji z podjętych wtedy decyzji. Zrobiło mi się cieplej na duszy i moja postępująca dotąd irytacja nagle się stępiła. Miałem ochotę ją pocałować i podziękować za te słowa. Co za wspaniała dziewczyna!
Jednak nawet nie drgnąłem i nadal siedziałem w milczeniu, kiedy podjęła temat.
- A po wakacjach, poszłam do pracy w warszawskim banku Solution. Jako asystentka prezesa zarządu, pana Johna Warwicka. I wtedy los pokazał mi swoje drugie oblicze. Mój mąż wrócił wreszcie ze Stanów, jednak okazało się, że tylko po to, abym niezadługo została wdową w zaawansowanej ciąży bliźniaczej. Urodziłam dzieci już jako wdowa i po urlopie macierzyńskim wróciłam do pracy w banku. A po jakimś czasie John niespodziewanie zaproponował mi małżeństwo i funkcję swojego doradcy w banku. Długo to rozważałam, jednak w końcu oświadczyny zostały przyjęte i wyjechaliśmy do USA. Tam rozpoczęłam staż w centrali banku i niemal jednocześnie podjęłam studia z bankowości w Yale University. I wyobraź sobie że mając dwójkę dzieci plus pracę, studia udało mi się zaliczyć już po trzech latach! A wtedy dość szybko zaczęłam się wspinać w hierarchii banku. A w ubiegłym roku zostałam szefową pionu inwestycji na środkową Europę.
Molanda kręcił głową z podziwem.
- No właśnie. Mój szef tu kiedyś opowiadał, jak na pierwszym spotkaniu w Agencji Rozwoju Gospodarki w Warszawie odrzuciłaś wszystkie zgłoszone projekty. Bo to ty byłaś, prawda?
Dorota przecząco kręciła głową.
- To nie było pierwsze spotkanie, tylko drugie. Pierwsze było nieoczekiwane, bo ja byłam tuż po objęciu funkcji, więc przyjechałam do Warszawy tak jakby w zastępstwie mojego poprzednika, bo to jego zapraszano. Przedstawiłam wtedy swoje wyobrażenie współpracy, omówiłam nasze oczekiwania i dałam czas na ich realizację. Było miło i przyjemnie. A w ogóle to skąd znasz tę historię?
- Kiedyś szef wspominał nam o tym na jakiejś odprawie w charakterze przestrogi przed niefrasobliwością i pokusą zlekceważenia rozmówcy. Bo może nam się wydawać, że jest on zbyt szczupły, albo zbyt gruby, za wysoki bądź za niski, czy też nie będzie nam się podobał kolor jego włosów. I może nam się wydawać, że już mamy nad nim przewagę. A to przecież nieprawda, to tylko nasze mniemanie. I bez własnego przygotowania się do tematu nie można osiągnąć sukcesu. Bardzo mocno to podkreślał, bo szef jest właśnie byłym przewodniczącym tej Agencji i to on wtedy prowadził te rozmowy z tobą.
Dorota nie kryła rozbawienia.
- Jaki ten świat jest mały, nawet nie wiedziałam, że w Moskwie mam tylu znajomych. I jeszcze w dodatku oni straszą mną ludzi…
Atmosfera znów poweselała.
- Opowiadał jak zakończyłaś rozmowy po kilkunastu minutach – kontynuował Molanda. Mówił, że najpierw, jak zobaczyli młodziutką dziewczynę, to byli pewni, że przyszła jakaś modelka i ją zjedzą bez przepijania. A tu okazało się, że nawet jednego kęsa nie ugryźli i było po obiedzie. Talerze zabrano! – roześmiał się dobrodusznie. Dorota też się uśmiechnęła, jednak po chwili odpowiedziała poważnym tonem.
- Słuchaj, tu nawet nie chodzi tylko o mnie. Amerykańskie priorytety i procedury jednak troszeczkę różnią się od europejskich, a właściwie unijnych, o czym wtedy zupełnie nie pamiętano. W dodatku ktoś opracował te projekty nawet bez zachowania uwarunkowań unijnych! Miały sporo braków i były bardziej zbiorem pobożnych życzeń i obietnic, a nie rzetelną analizą możliwości realizacyjnych. Ja nie miałam żadnych wątpliwości co do ich jakości, a że to ja rozdawałam tam karty – rozłożyła ręce. – Sam rozumiesz. I co ciekawsze, w Nowym Jorku okazało się, że tą jedną swoją decyzją niespodziewanie uciszyłam wszystkich oponentów. Bo byli tacy, którzy obawiali się, że z racji pochodzenia i posiadania również polskiego obywatelstwa, będę patrzeć przez palce na nasze wymagania. A tu taka niespodzianka! W banku też rozeszła się fama o tej rozmowie, zresztą nie bez przyczyny mojego męża, który o tym opowiedział szefom. I niespodziewanie uzyskałam opinię konsekwentnego i bardzo wiarygodnego obrońcy amerykańskich pieniędzy, a to przecież jest tam absolutnie najważniejsze! W dodatku to pochodzenie, które było podstawą nieufności, stało się teraz moim poważnym atutem, jako coś dające mi znaczną przewagę nad innymi, którzy nie rozumieją tych krajów! W ciągu kilku dni nieformalnie wskoczyłam na zupełnie inny poziom realnego znaczenia swojego stanowiska. Od razu też powierzono mi nadzór nad całym wschodem i teraz mam pracy po uszy. W dodatku, tak w rzeczywistości, to stanowiskiem omal nie przeskoczyłam własnego męża, co zupełnie jest mu nie w smak. No i znowu problemy. Ech, jeśli sądzisz, że mam takie różowe życie, to jesteś w błędzie.
- A gdzie pracuje twój mąż? – zapytał Molanda. Dorota popatrzyła na niego spod oka.
- Nie mówiłam ci? Zaczynałam przecież u niego karierę w Warszawie. Jest prezesem naszego warszawskiego banku.
- Aha, to znaczy ty rosłaś, a twój mąż stał w miejscu?
- Na to wychodzi, ale to nie cała prawda. Bo przecież John miał propozycje awansu, tylko je odrzucał ze względu na mnie. I nie da się ukryć, że bank prowadzi na najwyższym poziomie; mieliśmy w zimie jubileusz 10-lecia, na którym dostał zupełnie zasłużone gratulacje. Bo ten warszawski bank to głównie jego zasługa. Ale zostawmy w spokoju moje sprawy, nie chcę ci zbyt długo przeszkadzać. Opowiedz jeszcze trochę o sobie.
- Och, Dorota, nie przesadzaj. Jak szef się dowie, że wyglądająca jak modelka pani dyrektor Warwick, pogromczyni naszych biznesowych amatorów, jest moją byłą koleżanką z pracy w dzielnicowym urzędzie, to będzie mnie molestował totalnie. I nie mogę mu odpowiedzieć, że znowu niczego nie wiem. I tak będzie podejrzewał, że dotychczas niecnie ukrywałem przed nim naszą znajomość.
- Słuchaj, Ok. To ty jesteś w pracy, a nie ja. Nie wiem ile czasu możesz nam dzisiaj jeszcze poświęcić, więc najpierw opowiadaj ty, a jak jeszcze coś wolnego zostanie, to ja ci uzupełnię obrazek. Może być?
- Dorota, ja jestem gotów odwołać wszelkie inne zajęcia, jeśli tylko ty masz czas. I wiem, że za to szef uszu mi nie urwie.
- Teraz to ty przesadzasz, ja właściwie to już więcej nie mam czego opowiadać. Pracuję z zaangażowaniem, zresztą sam wiesz, że zawsze starałam się być perfekcyjnie przygotowana w pracy. Staram się też wychowywać dzieci, co wcale nie jest łatwe, jeśli ma się dom na walizkach i w sumie niewiele wolnego czasu. Dzisiaj to już zupełnie wyjątkowo pozwoliłam sobie na pełny relaks. Chcemy pochodzić z Tomkiem po ulicach, bo wymyśliłam sobie, że powinnam poczuć zapach tego miasta, rytm życia jego ulic i sama nie wiem co jeszcze. Ale wierzę, że to kiedyś pomoże mi w podejmowaniu właściwych decyzji. Bo widzisz, kiedyś czułam to intuicyjnie, ale potem w Yale tak samo nas uczyli, że w naszej branży intuicja jest często równie ważna jak racjonalne podstawy, albo czysta wiedza. Sam pewnie też o tym słyszałeś. Dlatego muszę i powinnam wykorzystać nawet takie krótkie chwile na ładowanie akumulatorów. A przy okazji to mały oddech od codzienności. Bo w rzeczywistości to moja codzienność jest raczej nudna i banalna.
- Czemu mówisz, że masz dom na walizkach? Gdzie teraz mieszkasz?
Dorota głośno westchnęła.
- Łukasz, ja sama nie wiem. Teraz dzieci mam pod Nowym Jorkiem w posiadłości Johna. Bo tam chodzą do szkoły. Ale gdzie będziemy jutro? Kto to wie? Cały ten okres mojego życia, to są ciągłe podróże; ja to się śmieję, że powinniśmy dostać medale i dożywotni bezpłatny bilet lotniczy. Za zasługi. Przecież jak ja byłam w USA, to John przylatywał do nas tylko na weekendy, a cały tydzień spędzał w Warszawie. Przez wiele lat! Wyobrażasz sobie takie życie? A ile razy ja z dziećmi przylatywałam do Polski?
- No, a w Polsce to nie masz gdzie się zatrzymać?
- Bez przesady, mam dom w Podkowie pod Warszawą. Ale rzadko tam bywam, częściej John z niego korzysta. Słuchaj, to nie chodzi o to, że ja nie mam dachu nad głową. Ta kwestia nie jest dla mnie problemem; jeśli będę potrzebowała to sobie taki kupię. Ale gdzie mam kupić? W jakim miejscu na mapie? Ja właśnie tego jeszcze nie wiem!
Molanda aż cofnął się w fotelu.
- Jak to nie wiesz, przecież pracujesz w Nowym Jorku!
Dorota uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową. A potem beznamiętnie oznajmiła:
- Ja tylko nie wiem, czy naprawdę chcę tam pracować.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wykrot · dnia 25.06.2013 19:37 · Czytań: 925 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 6
Komentarze
zajacanka dnia 26.06.2013 12:23
Cytat:
Bo trwa­ła przy nim tak pew­nie, jak kie­dyś przy mnie, gdy byłem ob­wi­nio­ny o próbę gwał­tu.

A tego wątku to zupełnie nie pamiętam! W której części o tym było, Stasiu?

Dziś troszkę nudnawo, ale nie ganię, bo i takie chwile wytchnienia muszą być w książce. Czułości łóżkowe dobrze, delikatnie opisane (mam ostatnio awersję do czytania o seksie), więc całość zrównoważona, spokojna. Tak się zastanawiam, co to będzie się działo z tym Łukaszem...
wykrot dnia 26.06.2013 14:58
zajacanka napisała:
A tego wątku to zupełnie nie pamiętam! W której części o tym było, Stasiu?


Niechciana wizyta. Tu się zaczyna http://www.portal-pisarski.pl/czytaj/31364/niechciana-wizyta-i

Znowu masz rację, że nudnawe chwile być muszą. Na wojnie też są długie okresy, kiedy nie strzelają. Bo spać też trzeba.
A Łukasz... przecież znasz zakończenie. Po prostu Łukasz zastąpi Tomka! ;) ;) ;)

Dziękuję!
zajacanka dnia 26.06.2013 16:09
Ha! Jak to dobrze zostawić sobie coś na później! Opowieść powoli dobiega końca, a ja wracam niemal do początku :) A z drugiej strony zastanawiam się jakim cudem ominęłam tę Niechcianą wizytę...
al-szamanka dnia 26.06.2013 21:43 Ocena: Bardzo dobre
A dla mnie nie było nudnawo. Wręcz przeciwnie, zadowolona byłam z mniejszej ilości dialogów, co właśnie dla mnie było wytchnieniem.
Podobały mi się sceny łóżkowe, bo opisane z wyczuciem, normalnie i bez udziwnień.
Czytało się gładko, łatwo i przyjemnie.

Pozdrawiam :)
bozka dnia 26.06.2013 22:17
dobrze się czyta, sceny łóżkowe delikatne- jak lubię- nie bardzo jestem w temacie bo wcześniejszych części nie czytałam, ale jest ok-ej, trochę pod koniec trochę znużyło to ple ple, jednak muszą być te wypełniacze :) no i ten Łukasz coś wywinie, intryguje tez sorawa synów, ale to chyba wcześniej opisane :) pozdrawiam
wykrot dnia 26.06.2013 22:59
bozka napisała:
nie bardzo jestem w temacie bo wcześniejszych części nie czytałam


Nie ma problemu, możesz nadrobić :) . Polecam ten sam link, który zarekomendowałem Ani.
Dziękuję za koment!
al-szamanko! Tobie też dziękuję!
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:86
Najnowszy:ivonna