Dzień powszedni
Był upalny, wyjątkowo słoneczny dzień. Jeden z tych dni, którego nadejście zwiastowała nagła zmiana ciśnienia i bezlitośnie męczące suche powietrze. Temperatura w termometrze osiągała coraz wyższe słupki, a spikerki w programach telewizji śniadaniowej, z dumą oświadczały początek astronomicznego lata. Ludzie kryli się w domach, chłodząc się mocą wentylatorów, wsłuchując się w szum wszechobecnego telewizora. Przecież nie można było przegapić nadchodzącego odcinka pseudo-dokumentalnego serialu, tylko dlatego, że zrobiło się gorąco!
Ci, którzy byli zmuszeni o tej porze pracować, ze złością i bez nadziei ocierali pot z czoła, przeklinając dzień w którym podpisali umowę o pracę. W tej właśnie chwili, każdy z nich pałał nienawiścią do swojego szefa. Jeśli zdarzyło się, że któryś z nich był sam dla siebie szefem- nienawidził natrętnie gdaczących klientów. ( " Co za wstrętne babsko! Więcej jej nie obsłużę!")
W atmosferze narzekań i powszechnego zniechęcenia nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek tego dnia, mógł być zadowolony. Lilianna Wurska również nie zaliczała się do osób najszczęśliwszych. Lecz nie tylko tego dnia. Każdego, zaczynającego i kończącego się w ten sam sposób. Czy była to wina pogody? Czy też innych pozaprzyrodniczych czynników? Jedno było jasne- nie pamiętała, kiedy była szczęśliwa. Wielokrotnie wysilała mózgownicę, w poszukiwaniu chociaż jednego, małego wspomnienia napawającego szczęściem. Nie zdało się to na nic.
Dzisiejszy dzień wyglądał tak samo jak wczorajszy. I zapewne przyszły. Wstała. Zegar w komórce pokazał, że jest kilka minut po trzynastej. No ładnie. Jak zwykle prześpi cały dzień. Należałoby w końcu wstać. Rozejrzała się dookoła, łapiąc się za blat biurka. Miała mroczki przed oczami, robiło jej się słabo od permanentnego niedotlenienia. Skierowała się w stronę łazienki. Codzienny ból głowy, przypominał o swoim istnieniu. To wszystko przez tą cholerną wadę wzroku. Okulista zapisał za mocne okulary, za słabe szkła kontaktowe. Te nieustanne zmiany wywoływały niezbyt przyjemne samopoczucie. Wróciła na śniadanie. Zdecydowanym ruchem przygotowała śniadanie typu ekspres - musli, zalane mlekiem sojowym. Mleko było czekoladowe. Musli także czekoladowe. Wynikiem mogły być tylko mdłości.
Na dodatek ten przeklęty telewizor! Nie mogła nie ulec wrażeniu, że wierci dziurę w głowie. Z chęcią wyrzuciłaby go przez okno, gdyby nie to, że reszta domowników wgapiała się w szklany, płaski ekran, niczym za sprawą potężnego czaru. Było już wiadomo, że towarzysz ten, nie da jej spokoju przez cały boży dzień.
Poszła się umyć. Dzisiaj włożyła okulary, bo są mocniejsze i lepiej w nich widać. Spojrzała w lustro, lecz tylko chwilkę - dłużej patrzeć nie mogła. W swoim mniemaniu wyglądała okropnie! Spocona twarz, gdzieniegdzie parę krost. Zarośnięte brwi. Nie umiała ich sama ładnie wyrwać. Trzeba było iść do kosmetyczki, ale to kosztuje. Sama tego nie zrobi.
W przeciwnym razie brwi zostałyby skrócone o połowę, lub w najbardziej ekstremalnym przypadku: wydepilowane całkowicie, w akcie rozpaczy.
Postanowiła się czymś zająć. Na pierwszym miejscu listy czynności, które wykonuję się po to, by zabić nudę, stał komputer. Elektroniczny przyjaciel, którego w krótkim czasie można znienawidzić. Sprawdziła skrzynkę mailową.
Jak zwykle nic. Jak zwykle wszyscy mają ją gdzieś. Nie minęło dziesięć minut, jak głowa znowu zaczęła boleć. I mdłości. Nieustanne mdłości. Wyłączyła. Może w takim razie pianino? Miało w domu elektryczne, wraz z książką do nauki. Niestety, nuty zaczęły tajemniczym sposobem rozmywać się i zmniejszać, do tego stopnia, że partyturę musiała podtykać sobie pod nos. Wzięła głęboki wdech, usiłując po raz enty, wykonać poprawnie znienawidzone ćwiczenie palcowe. Wszystko na nic. Ból w lewym boku. To chyba wątroba. Ból pojawił się z nienacka, przeszkadzając w grze.
Kropelki potu powoli spływały z pleców. Nie pozostało nic innego jak położyć się do łóżka i czekać na koniec dnia.
- Obiad!- roznosił się głos matki, z drugiego pokoju.
No tak. Znowu ten cholerny obiad! I codziennie to samo. Jedzenie i jedzenie. Wycieczka do drugiego pokoju.
Telewizor już włączony. Stół nakryty. Można jeść.
- Słyszałaś o Wojewódzkim? - spytała starsza kobieta, bujając się w swoim fotelu, kątem oka obserwując akcję bohaterów serialu. Po tym, jak przeprowadziła szczegółową obserwację swoich sąsiadów, mogła w spokoju zasiąść do obiadu, wgapiając się w telewizyjną skrzynkę.
- Wojewódzkim? Jakim Wojewódzkim? Co z nim? - odparła córka.
- Tym, mężem Danki. Na Kościelnej mieszkali.
- A tym... Już kojarzę. On chyba chorował...?
- Chorował, chorował. I zmarł. Jutro pogrzeb. Źle się czuł, poszedł do ośrodka. Żadna z pielęgniarek nie udzieliła mu pomocy. Nie było żadnego lekarza. Nikt się nie kwapił nawet, żeby zadzownić po pogotowie! I chłopina zmarł.
- Kompletna znieczulica. Idź do lekarza, to wrócisz z wyciągniętymi nogami.
Lilianna odeszła od stołu. Głowa ponownie rozbolała. To do oczu pewnie. Jak można było w taki sposób potraktować pacjenta? Głowa pękała coraz bardziej. Głowa i brzuch. Codziennie. Gorączka tylko potęgowała ten stan.
Komputer przyprawiał ją o mdłości. Gra na pianinie prowadziła do prawie nagłej eksplozji czaszki. Nuty zdawały się być coraz mniejsze... Po obiedzie znowu się położyła. Brzuch po raz kolejny dał o sobie znać. Ogarniała ją wściekłość i coraz większa rozpacz. Co za kraj! Co za ludzie! Nie warto robić niczego, starać się, zaczynać... Poza tym nie jest zdolna do niczego. Dzień w dzień powolne umieranie. I te głosy za oknem - wszyscy znakomicie się bawią, śmieją się, a ona jest sama. Jak zwykle sama! Przyjaciółka nie ma dla niej czasu, bo studiuje. A ona? Nie wie co ze sobą zrobić.
Po co istnieje ktoś taki? Wściekłość. Narastająca wściekłość. Przybierająca z sekundy na sekundę coraz większe rozmiary. Do szału doprowadzaly ją okulary. Wada wzroku- niczym ślepiec! Krzesło- niewygodne. To przez nie sie garbi. Okno- wpuszcza za mało światła! Komputer- przyprawia o mdłości! Pokój: mały i ciasny. Można się w nim udusić... Żarówki- któraś co rusz się przepala! Brzuch- boli i boli...!
- Nie wytrzymam!- pomyślała, ze złością ciskając krzesłem o ścianę. Raz po raz wyrzucało na podłogę wszystko co znajdowało się na łóżku. Najbardziej chciała zrobić porządek z komputerem. Miała ochotę chwycić za młotek i rozbić pozostałe akcesoria w drobny mak. Coś ją jednak powstrzymało.
- Weź tabletkę! - słychać było głos z salonu.
Lilianna próbowała krzyczeć, drzeć się, ale otwierając szeroko usta, nie mogła wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku. Umiała tylko płakać. To umiała naprawdę bardzo dobrze. Płakać z bezsilności. Wzięła tabletkę, położyła się i czekała.
Niewiarygodnie szybko złość powoli mijała. Przestały ją obchodzić oczy, głowa, brzuch. Przeciez to takie nieważne.
Jest tyle rzeczy do zrealizowania, tyle planów i przedsięwzięć...
Zrobiło się ciemno. Już nic nie widziała. Nic nie słyszała. Nic nie czuła.
Cisnęło się na usta jedno zdanie: Jaki tu spokój...
c.d.n
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt