Lena (10) - wykrot
Proza » Długie Opowiadania » Lena (10)
A A A
Od autora: Tak... Tak to się działo po balu i przed ostatecznym rozwiązaniem. Dorotka, jak zwykle, szybko "obejmowała dowództwo" nad przebiegiem wydarzeń. Ona nie poddawała się fali, lecz falą kierowała. I wiedziała co i jak robić...

Byłem zdezorientowany nie mniej niż Molanda, chociaż chyba zupełnie czymś innym niż on. Wprawdzie to co Dorota mówiła o swoim życiu nie było dla mnie jakąś tajemnicą, ale te ostatnie deklaracje… Czyżby miała z Johnem jakieś małżeńskie problemy? A jeszcze te słowa o tym, że nie wie, czy chce tam pracować. To chyba nie był przypadek! U niej przypadków w zasadzie nie bywało. Rozmawiała z Molandą, ale niektóre informacje wyraźnie były przeznaczone dla mnie. Czułem to. A przed chwilą twierdziła, że intuicja ma wielkie znaczenie… i nie ma gdzie mieszkać…
- Łukasz, powiedz wreszcie coś o sobie!
- Poczekaj, to ty nie uważasz, że robisz tam karierę? Czemu mówisz, że nie wiesz, czy tam chcesz pracować?
- A powinnam tak myśleć o karierze? Łukasz, w imię czego?
- A nie sądzisz, że my pracujemy również dla naszych dzieci? Właśnie dla ich przyszłości?
- Ja przecież pracuję, o co ci chodzi? I zgadzam się z tobą, że pracujemy dla dzieci. Dla mnie moje dzieci są najważniejsze! Wcale tego nie kryję!
- To nie chcesz im zapewnić na przykład lepszych warunków nauki?
- A niby jakie jeszcze lepsze warunki mam im zapewnić? – Dorota była zdziwiona. – No, teoretycznie, przy stabilnym miejscu zamieszkania…
- A jakąś lepszą szkołę?
Dorota zamilkła na chwilę i patrzyła mu w oczy.
- Łukasz – odezwała się lekko ironicznie. Ale natychmiast dodała. – Przepraszam cię, ale chyba mówię za mało jasno – wyjaśniała. – To przez tę twoją herbatę! Ma swoją moc! Ale podpowiedz mi, jaką jeszcze lepszą szkołę mam wybrać? Chodzą do najlepszej prywatnej szkoły wg miejscowego rankingu. Czego mam jeszcze szukać? Tym bardziej, że akuratnie z nauką, to moi chłopcy nie mają kłopotów.
Widziałem, że Molanda był lekko oszołomiony. Ton Doroty i sposób jej wysławiania się, nie pozostawiał wątpliwości, że temat miała dobrze przemyślany. Jednak próbował jeszcze argumentować:
- Mówisz to tak, jakbyś naprawdę wszystko miała w zasięgu rąk. Wystarczy tylko sięgnąć. Ale nawet jeśli teraz cię stać na dobrą szkołę, to przecież z czasem potrzeby dzieci rosną. I co im wtedy powiesz? Że mama zrezygnowała z kariery i już nie ma kasy? Skąd weźmiesz na wszystko?
Dorota milczała patrząc na niego. Pewnie zastanawiała się, czy mu powiedzieć o swoich pieniądzach. Nie wytrzymałem i włączyłem się do rozmowy.
- Pan raczej przecenia wpływ pieniędzy na życie. Oczywiście, dobrze jest je mieć, ale wielu rzeczy jednak za nie kupić nie można. I Dorotce pewnie o to chodzi. A poza tym jeszcze mała dygresja. Ktoś, kto pieniądze ma, nie myśli kategoriami „jak je zdobyć”. Ten problem nie zaprząta mu głowy i nie przesłania innych dylematów. Dlatego to te inne sprawy stają się wtedy ważniejsze.
Molanda wreszcie zwrócił na mnie uwagę.
- Chce pan powiedzieć, że problem braku pieniędzy nie dotyczy Doroty?
- A to pytanie to już nie do mnie, proszę pana – popatrzyłem na Dorotę. – To przecież nie o moje pieniądze chodzi. Pan pozwoli, jeszcze tylko chciałem dodać, że to właśnie ja jestem tutaj żywym przykładem tezy, którą wygłosiłem. Ja już mam dzieci dorosłe, a przecież chodziły do zwykłych szkół i ja milionów jakoś się nie dorobiłem. Teraz mój syn jest adwokatem, a córka też ma niezłą pracę. Czyli da się wychowywać dzieci bez wielkich pieniędzy.
- Tomek… – przerwała mi Dorota. – Jest takie ciekawe polskie przysłowie…
Spojrzałem w jej stronę. Patrzyła na mnie, a w jej oczach czaił się śmiech. Planowała spłatać mi figla. Ciekawe co tym razem wymyśliła.
- Słucham! – odpowiedziałem.
- Coś o chwaleniu dnia i zachodzie słońca – udawała, że nie zna poprawnej wersji. – Znasz takie?
Wyraźnie dusiła w sobie śmiech. Ale nie załapałem dowcipu.
- Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytałem zdziwiony i w tym samym momencie przyszło olśnienie. Teraz już rozumiałem. Dałem się wciągnąć w maliny. Musiałem opuścić głowę.
- Zobaczymy jak sobie poradzisz z resztą! – nie wytrzymała i śmiała się na głos. Molanda z Krzysztofem patrzyli na nas z lekkim zaskoczeniem. Nie rozumieli naszego dialogu.
- Ty straszysz, czy obiecujesz? – zapytałem wesoło, nie chcąc się poddawać. Cała sytuacja też mnie rozbawiła. Dorota przyglądała mi się przez chwilę i odrzekła.
- Tu już wybór należy do ciebie! Nie mogę pozbawić cię tej przyjemności – chichotała.
Nie wiedziałem co mam jej odpowiedzieć. Siedziałem z uśmiechem na ustach i tępo spoglądałem w stolik. Byłem wyraźnie pokonany. Brakło mi słów.
- Nic z tego nie rozumiem – usłyszałem głos Molandy.
- Oj tam, zaraz nie rozumiesz – Dorota nadal bawiła się doskonale. – Przecież chyba wiesz, że mężczyźni nie przechodzą klimakterium, więc jak można Tomka wysyłać tak od razu na emeryturę, po prostu się nie godzi!
I wszystko stało się jasne.
Chociaż na szczęście, nie do końca.

Po wygaśnięciu objawów wesołości, Molanda znowu zmienił temat.
- Dorota, ja naprawdę bardzo, bardzo się cieszę, z naszego spotkania – jego spojrzenie znowu koncentrowało się na jej osobie. – I że ty teraz tak często się śmiejesz. Nawet nie wiesz, jak mnie dzisiaj zaskoczyłaś.
Nieoczekiwanie Dorota roześmiała się na głos.
- Łukasz, wybacz – próbowała się uspokoić. – Ale twoje zaskoczenie to mały pikuś w porównaniu z Tomkiem… Gdyby ktoś wtedy sfotografował jego minę!
Nie mogła się uspokoić, a w tym czasie Molanda znowu świdrował mnie spojrzeniem. Tak samo Krzysztof. Ja natomiast domyśliłem się, że chodzi jej o Pokrzywno i mój przyjazd ze Stefanem. Ale cóż mogłem zrobić, musiałem grać rolę obiektu śmiechu. Zresztą, wolałem to, niż okres ich rozmowy, kiedy siedziałem jak na tureckim kazaniu i mogłem tylko słuchać wynurzeń ich obydwojga.
Kiedy wreszcie trochę się opanowała, podjęła próbę wyjaśnienia całej sytuacji.
- Łukasz, z Tomkiem też znamy się od dawna. I też tak się złożyło, że nie widzieliśmy się przez kilka lat. I tak samo zupełnie nie znał mojej historii z bankiem.
Obrzuciła mnie króciutkim spojrzeniem i wydawało mi się, że nie ma zamiaru mi dokuczać.
- No i wyobraź sobie, że pewnego razu, po latach, Tomek przyjeżdża, powiedzmy w sprawach służbowych, poznaje się z moim mężem, siedzą sobie grzecznie i elegancko przy drinku, a tu nagle wchodzę ja. A John uprzedził Tomka, że chciałby mu przedstawić swoją żonę. No i kiedy okazało się, że tą żoną jestem ja… Gdybyś wtedy zobaczył wyraz jego twarzy! – kpiła otwarcie.
Teraz przesadziła. To już przestawało być dla mnie zabawne. Nieoczekiwanie jednak odezwał się niemal milczący dotychczas Krzysztof.
- Zresztą wczoraj to też było fajne! – I szybciutko dodał – Jak pani wyraziła swoją zgodę!
Wybuchnęliśmy śmiechem. We trójkę. Tym razem tylko Molanda nie podzielał naszej wesołości. Dorota to zauważyła.
- Tomek, skoro ty byłeś tego sprawcą, to opowiedz! – poprosiła, kładąc swoją dłoń na mojej ręce, na oparciu fotela. Chyba domyślała się, że czułem się dotąd trochę pomijany w tej rozmowie. Zupełnie słusznie zresztą. Ale nie miałem zamiaru tak szybko rezygnować.
- A o czym tu opowiadać? Zaskoczyłaś mnie i już!
- Opowiedz, nie wstydź się! – ponaglała mnie. – Łukasz jeszcze nic nie usłyszał o naszej wczorajszej kolacji.
- No właśnie! – Molanda się ożywił. – Krzysztof uprzedzał mnie o wieczornym spotkaniu z ważną personą…
- Panie Krzysztofie – przerwała mu Dorota. – Mam nadzieję, że pan się nie gniewa na mnie za formę tego zaproszenia. Ja naprawdę nie byłam tam gospodarzem i nie znałam planów.
- Ależ proszę pani! – Krzysztof nawet chciał podnieść się z fotela. Jednak tylko położył prawą dłoń na piersi i skłonił się uprzejmie. – Zapewniam panią, że nawet przez myśl mi takie coś nie przeszło.
- Cieszę się, bo ja sama wcześniej miałam inne zamiary, ale cóż, dyplomacja tego wymagała, aby je zmienić. Tak też bywa czasami – dodała, patrząc na niego. Krzysztof znowu się ukłonił.
- Pani dyrektor, ja mogę tylko podziękować! Zapamiętam ten wieczór na bardzo długo!
- A mnie w końcu coś powiecie o jaką zgodę chodziło? – niecierpliwił się Molanda.
- Tomek, jak to się zaczęło? – Dorota znowu położyła swoją dłoń na mojej. Jej powaga znowu ulatywała, a w oczach skrzyły się wesołe iskierki. Boże, jak ja znałem te oczy! Miałem ochotę przytulić się do niej i te iskierki całować... a tu znowu coś innego… Ta rozmowa z Molandą stawała się zbyt długa.
- Nie ma o czym mówić. Krzysztof to panu później opowie – bagatelizowałem wydarzenie.

Nieoczekiwanie w sukurs przyszła mi sekretarka Molandy. Otworzyła drzwi i przepraszając wszystkich poinformowała Krzysztofa, że miał zaplanowane spotkanie, a jego gość już czeka. Krzysztof uzyskał zgodę Molandy na wyjście, pożegnał się z nami i wyszedł. Zostaliśmy we trójkę.
Dorota natychmiast spoważniała i przejęła inicjatywę.
- Łukasz, skoro jesteśmy sami, to odpowiedz mi na kilka pytań. Tomka się nie krępuj, bo my gramy w jednej drużynie, a poza tym chcę, żeby też znał twoje odpowiedzi.
Molanda był trochę zdziwiony i zaskoczony. Rzucił na mnie okiem, ale jednak to Dorota przykuła jego baczniejszą uwagę.
- Jakie to pytania?
- Pierwsze i najważniejsze. Czy chciałbyś dla mnie pracować? Nie odpowiadaj na razie. Masz czas do namysłu. Ja nie oczekuję natychmiastowej odpowiedzi. Przemyśl swoją sytuację i dobrze się zastanów. Nie znam wszystkich uwarunkowań związanych z twoim tutejszym zajęciem. Nie znam na przykład warunków socjalnych, jakie oferuje ambasada. Nie wiem też, czy jeśli założymy, że ty stąd odchodzisz, to twoja żona nie będzie miała problemów. Nie chciałbym być powodem takowych. Jednak gdybyś się zdecydował, to na pewno dostaniesz nieporównywalne pieniądze. No i normalne warunki takie, jakie mają wszyscy nasi pracownicy. Ty jakie studia ukończyłeś?
- SGH – padła szybka odpowiedź.
- A jak języki?
- W angielskim porozumiewam się swobodnie, także na piśmie. A rosyjski, to chyba się domyślasz, że bez jego dobrej znajomości, nie byłoby mnie tutaj. Znam też pobieżnie włoski. A jak sobie to wyobrażasz, gdzie miałbym pracować? I co robić?
- Gdzie? – powtórzyła Dorota. – Tutaj, w Moskwie. W tym banku w którym teraz pracują Tomek i Ania. To ta dziewczyna, którą atakuje mi Krzysztof – roześmiała się. – Tak na marginesie, to całkiem niegłupi chłopak, podoba mi się.
- A co to za bank? – zapytał Molanda, spoglądając w moją stronę. Wyjąłem swoją wizytówkę i podałem mu. Przeczytał ją uważnie.
- To pan tutaj mieszka i pracuje na stałe?
Pytanie skierowane było do mnie, ale Dorota nie pozwoliła mi odpowiadać.
- Łukasz, posłuchaj! Tomek jest normalnym, etatowym pracownikiem tutejszego banku, a w Polsce występuje jeszcze jako samodzielny podmiot doradczy, współpracujący z bankiem warszawskim. Taka forma umowy była wtedy po prostu wygodna. Ale nie ma przeszkód, żeby kontrakt, czy też umowa o pracę była inna. To według potrzeb. Tyle, że Tomek jest tutaj sam, bez rodziny. I moja Ania też jest jeszcze samotna. Płacimy za mieszkania, ale za kawalerki i nie zajmujemy się niczym więcej. Bo nie było dotychczas takiej potrzeby. Ty masz inną sytuację rodzinną i chociaż nie jestem teraz w stanie zadbać o was wszystkich, a o dzieci szczególnie, ale to jest do rozwiązania w razie potrzeby. Najlepiej jeśli sam się zorientujesz jak mogłoby wyglądać wasze życie, jeśli ty odchodzisz z ambasady i zaczynasz pracę w banku. Kim jest twoja żona, bo mówiłeś, że pracuje w Instytucie Polskim.
- Z wykształcenia jest historykiem. Uczy też w naszej polskiej szkole.
- No to tutaj raczej byłoby trudno załatwić jej posadę w banku. Chyba, że zna perfekcyjnie języki. Wtedy temat jest otwarty. Jeśli jednak nikt by jej nie wyrzucał z pracy, skoro ty odejdziesz z placówki, to radzę ci, żebyś się zastanowił nad moją propozycją. My nieźle płacimy fachowcom. I jeszcze jedno. Oczywiście, to informacja wysoce poufna i tylko dla twoich uszu. Mamy plany rozwojowe i nie wchodzi w rachubę redukcja etatów. Jak widzisz, o swoją przyszłość tutaj nie musisz się martwić, a jak zechcesz, to mamy też filialne jednostki rozrzucone dość szeroko po świecie. Masz solidne podstawy teoretyczne, szlifuj angielski, naucz się tutaj bankowych procedur i przestań drżeć na myśl o przyszłości swoich dzieci. Nie będziesz miał z tym problemów. Zapewniam cię.
Dorota zakończyła przemowę i patrzyła na Molandę. Ten przez chwilę milczał. W końcu odezwał się jednak, tyle że z jakimś dziwnym westchnieniem.
- Dorota, kim ty jesteś? Skąd u ciebie tyle pewności siebie?
Roześmiała się swobodnie, tak jak na początku naszej tutaj bytności.
- Pogromcą prezesów, szanowny panie! – zakpiła. – Bo i takie określenie mojej osoby już słyszałam! A mówiąc poważnie, jestem w korporacji dyrektorem departamentu inwestycji dla obszarów Europy środkowo – wschodniej. I przewodniczącą rady dyrektorów Promtorginvest banku, czyli banku, w którym pracuje Tomek.
- Dorota… – kręcił głową z niedowierzaniem. – We własnym gabinecie czuję się nagle niczym jakiś petent!
- Nie przejmuj się, to jest przechodnie! – Dorota odzyskała świetny humor. – Ale daję ci szansę powrotu do roli gospodarza. Przynieś po prostu jakiś koniak!
- Boże, oczywiście!
Zerwał się z fotela i wyjął z barku pękatą butelkę oraz tacę z kieliszkami.
- Ja po prostu o tym zapomniałem! – tłumaczył się niezbornie.
- To też ci minie! – Dorota wesoło skwitowała jego słowa zwykłym machnięciem ręki. Ale po chwili jej głos się zmienił. Już nie kpiła.
– Łukasz, jest pewien problem!
Molanda, który właśnie napełnił lampki, nagle zastygł i skierował swoje spojrzenie na Dorotę. Wtedy jednak odwróciła głowę w moim kierunku.
- Tomek, tak w zasadzie, to ja nie pamiętam, jak to powinno się odbyć. Ty niewątpliwie jesteś dostojniejszy wiekiem, ale Łukasz jest tutaj gospodarzem. I teraz sama nie wiem kogo komu powinnam przedstawiać. I czy w ogóle mogę. Naprawdę! Ale ponieważ ja z wami obydwoma jestem od dawna po imieniu, to mam taką prośbę, żebyście i wy przeszli na tę formę komunikacji. Mogę mieć do was taką prośbę? Nie pogniewacie się na mnie?
Przemowę zaczęła patrząc na mnie, ale kończyła patrząc na Molandę. Zastanawiałem się, o czym on teraz myśli. Wychodziło na to, że raczej nie o własnej żonie. Zresztą, tak samo jak i ja.
Molanda szybko przeciął moje rozmyślania, bo podniósł się z fotela i wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Jestem Łukasz! – powiedział.
- Mów mi Tomek! – odparłem, również powstając. – I jestem do twojej dyspozycji, jeśli będziesz miał jakieś pytania.
Dorota powitała nasze deklaracje cichutkim klaskaniem w dłonie. A potem spełniliśmy toast i tradycji stało się zadość. Jednak już po chwili wróciła szara rzeczywistość. Dorota nadal wszystkiego pilnowała.
- Najlepiej byłoby, gdybyście w najbliższych dniach spotkali się w banku, albo w jakimś neutralnym miejscu i Tomek omówiłby ci trochę bardziej szczegółowo, na czym ta praca polega. W wielkim skrócie powiem tylko, że ja potrzebuję zaufanych recenzentów naszych poszczególnych planów i zamierzeń ekonomicznych, a ściślej kogoś, kto zrecenzuje naszych potencjalnych partnerów i/albo klientów. Kogoś, kto potrafi oddzielać ziarno od plew i nie upiększa swoich wrażeń lub też spostrzeżeń. Warunek jest jeden. To musi być ktoś, do kogo mam zaufanie i wiem, że nie mydli mi oczu, żeby się przypodobać fantastycznymi informacjami. Ale o szczegółach porozmawiacie sami.
Jeśli uznasz – zwróciła się do Łukasza – że taka praca może cię zainteresować, to ja jestem za. Natomiast jeśli chodzi o pieniądze, które oferuję, to powiem krótko. Nie wiem i wiedzieć nie chcę ile zarabiasz, ale na pewno dostaniesz sporo więcej, niż teraz zarabiacie razem z żoną. Na początek. Oferuję też ten komfort pracy, który ma Tomek. Formalnie wprawdzie ma innych szefów, ale tak naprawdę podlega tylko mnie. I tylko ja oceniam jego pracę. Przypominam też, że od niedawna jestem szefem rady dyrektorów moskiewskiego banku, więc chyba rozumiesz, że mam wpływ na zarząd nie tylko od strony inwestycji. O reszcie nie będę mówić, bo na to jest teraz za wcześnie.
Łukasz spoglądał na nią, nie kryjąc jak bardzo jest zaskoczony.
- Ale numer! – wystękał. – Nie podejrzewałem ciebie o takie wpływy. I chyba dopiero teraz rozumiem co czuł mój szef, jeśli tak bardzo zapadłaś mu w pamięć. Wiedziałem, że masz nietuzinkowy charakter, ale że zajdziesz tak wysoko…
- Nie przesadzaj, jestem normalną kobietą – przerwała mu bezceremonialnie. – I jeszcze wszystko przede mną. Mam określoną wizję swojego postępowania, którą ukształtowało we mnie życie. Znasz chyba, chociażby ze słyszenia, moją bardzo sławną w Polsce, śpiewającą imienniczkę, która kiedyś w jednym z wywiadów przyznała, jak bardzo jej zależy aby zapamiętano, iż fajną dupą była. Otóż ja, pomimo zbieżności imion, mam zupełnie inne priorytety w życiu. Tak się złożyło, tak zostałam ukształtowana.
- I nie chciałabyś pozować do Playboya? – zapytałem cicho, z niewinną miną.
Było to nieco bezczelne w takiej sytuacji, ale miałem nadzieję, że potraktuje to jako żart. Łukasz znieruchomiał i obserwował nas z zainteresowaniem. Dorota zaś wbiła we mnie wzrok.
- A chciałbyś zobaczyć mnie na okładce? – odpowiedziała nieoczekiwanie z rozbawieniem. Chyba się przeliczyłem…
- Nie, nie chciałbym – próbowałem trzymać fason. – Zdecydowanie wolę oglądać ciebie kompletnie ubraną, ale jednak na żywo.
- Miałam już kilka razy propozycje sesji zdjęciowych. I to zarówno do wersji polskiej jak i do amerykańskiej. Nie mówiłam ci tego? Amerykanie oferowali mi nawet milion dolarów…
- Co? Milion dolarów??? – wystękał Łukasz. – I nie zgodziłaś się???
Dorota tylko pokręciła głową przecząco.

A ja oklapłem. Cóż ja naiwny sobie wyobrażałem. Że będzie pozostawać niezauważona? Mina mi zrzedła, ale skoro sam wpakowałem się w ten temat, więc próbowałem teraz nie okazywać jak nie w smak była mi ta wymiana zdań.
- Nigdy nie chwaliłaś się takimi ofertami – odpowiedziałem, rozkładając ręce. – Ale wcale się nie dziwię tym, którzy taką propozycję składali. Pewnie sprzedaż znacznie by wzrosła. Nie da się ukryć, że twoich biznesowych rozmówców stać na zakup takiego czasopisma. Pewnie nakład migiem by się rozszedł. Wykupili by wszystkie egzemplarze.
- Tak też pomyślałam – śmiała się, zupełnie rozluźniona. – Nie mówiłam ci o tym, bo nie było kiedy. Ale miałam przedsmak tego wszystkiego, kiedy zamieścili naszą fotkę z kolacji po balu. Przecież wiesz jaka byłam wtedy wściekła!
- Oj, wiem…
Łukasz nie kojarzył o czym rozmawiamy i Dorota opowiedziała mu o całej tej historii od początku. Spoglądał teraz na mnie z dużo większą uwagą niż wcześniej. Najwyraźniej dochodziło do niego, że dla Doroty nie jestem tylko pracownikiem. Ale tego, kim jestem naprawdę, pewnie jeszcze się nie domyślał.

W dobrym nastroju opuszczaliśmy jego gabinet, a i on już nie krył, że chciałby z nami rozmawiać dłużej. Ale to nie było możliwe. Dorota zastrzegła, że dzisiaj wieczorem nie chce się z nikim spotykać. Obiecała tylko, że przy następnej wizycie w Moskwie weźmie pod uwagę jego zaproszenie, jeśli będzie podtrzymane.
Odprowadził nas aż do wyjścia z terenu ambasady. I na pewno nie uszło jego uwagi to, że po drodze nasze dłonie kilkakrotnie się spotkały, a przed samą bramą, już po pożegnaniu się z nim, Dorota demonstracyjnie ujęła mnie pod ramię i tak powędrowaliśmy powoli przed siebie, mając zamiar zwiedzać miasto.

Ciekawiło ją wszystko. Nawet najzwyklejsze rzeczy. Przystawała przy kioskach oglądając wystawy towarów, zaglądaliśmy do sklepów, aby zorientowała się w asortymencie sprzedaży, przystawaliśmy popatrzeć na przejeżdżające samochody, a potem nieoczekiwanie zaciekawiał ją jakiś budynek i próbowaliśmy odgadnąć dlaczego i po co ma kształty takie, jakie akurat ma… Cudowne chwile!
Wygłupialiśmy się niczym studenci, bo wszystko nas bawiło. Wszystko było interesujące i wszystko dawało się sprowadzić do żartu. Byłem pewny siebie, nie czułem się tu obcym, a Dorotka mi wierzyła, że tak właśnie jest. Nie przejmowaliśmy się niczym…

Kiedy na ulicy zrobiło się zimno, poprowadziłem ją do najbliższej stacji metra. Kupiłem w kasie żetony i przeszliśmy bramki, żeby ruchomymi schodami zjechać pod ziemię. I wtedy nie mogłem sobie odmówić dawnej przyjemności…
Już na początku drogi zszedłem o stopień niżej i odwróciłem się, obejmując ją i przytulając do siebie.
- Teraz zarzuć mi ręce na szyję – poprosiłem. Spełniła życzenie i bez namysłu zaczęła mnie całować. A przecież o to mi chodziło! Czułem się bosko, jak kiedyś…
Zjechaliśmy tak na sam dół i dopiero konieczność opuszczenia schodów zmusiła mnie do oderwania się od jej ust. A na peronie, nadal podekscytowany, twardo trzymałem ją za rękę.
Oglądała całą stację z widocznym zainteresowaniem, nie spiesząc się, chociaż pociągi odjeżdżały w jedną i drugą stronę. Jednak kiedy zaspokoiła ciekawość, odwróciła się i otwarcie zapytała.
- Na tych schodach chciałeś się poczuć tak jak kiedyś z Leną?

Jej spojrzenie wytrzymałem spokojnie. Bo nie o Lenę tutaj chodziło. Pokręciłem głową przecząco.
- Nie! Chodziło mi o ciebie. Wyłącznie o ciebie! To z tobą chciałem się całować na takich schodach, żebym teraz miał co wspominać. I żebym o tobie pamiętał. Dorotko, Lena owszem, istnieje w mojej pamięci jak sama wiesz, bo o tym opowiadałem. Ale tylko jako historia. Ciepło ją wspominam, bo przecież poświęciła mi kilka lat swojego życia. Ale to tylko wspomnienia. Jej tutaj nie ma, ja o tym wiem. A nawet gdyby była to tak, jak mówiłem ci jeszcze wtedy. Nikt nie jest w stanie zająć twojego miejsca w mojej głowie. Ty już dawno wypędziłaś stamtąd Lenę. I nie tylko Lenę…
Lekki uścisk palców jej splecionej z moją dłoni, był jedynym świadectwem tego, że przyjęła moją informację do wiadomości. I teraz udawała, że tego tematu nie było.
- Tomek, a możemy pojechać na Arbat? – zapytała nieoczekiwanie.
- Jasne! Nawet z tej stacji – zapewniłem z ożywieniem. Bo znaczyło to, że jej wątpliwości udało mi się usunąć. A ja niczego innego nie chciałem.

To były tylko dwie stacje. Kiedy znaleźliśmy się na ulicy, Dorota rozglądała się dookoła z zachwytem.
- Czuję historię tego miejsca! – oświadczyła.
- W Nowym Jorku tego nie ma?
- Może i jest – przyznała – ale to już do mnie nie dociera. Tamto miasto ma zbyt krótką historię, a ja zbyt długo jestem w nim zadomowiona. I ciągle niesłychanie zajęta. Tomek, naprawdę nie wiem czy mi uwierzysz, jednak to jest jeden z niewielu dni w moim życiu, kiedy mogę odetchnąć. I powiedzieć ci, że jestem głodna! – roześmiała się.

Och, bawiliśmy się dalej. Zlustrowaliśmy kilka kafejek na Arbacie, zanim Dorota zaakceptowała lokal. Zjedliśmy jakieś włoskie, makaronowe danie, wcale smaczne i niegłupie, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę.
Omawialiśmy naszą wiedzę, związaną z tym zakątkiem Moskwy, wspominaliśmy Bułata Okudżawę, Wołodię Wysockiego, opowiadałem jej o poezji Achmatowej…
- Tomek, a wiesz gdzie są Patriarsze prudy? – przerwała mi nieoczekiwanie.
- Jasne! Czyżbyś chciała polatać nago na miotle? – roześmiałem się.
- Chciałabym! – zawołała śmiejąc się i chwytając mnie za poły kurtki. – Znajdziesz mi Wolanda?
- Na trzeźwo? – zapytałem prowokacyjnie.
- Nie! Zdecydowanie nie! – zawołała. Rozbawiłem ją dokładnie. – Aluzję poniałam, szukaj czegoś, bo zmarzłam!

Było zupełnym przypadkiem, że kilkanaście metrów od miejsca gdzie się zatrzymaliśmy na chwilę, znajdował się lokal o nazwie „Woland”. I to Dorota zauważyła go pierwsza.
- Tomek… chodźmy tam! – wskazała ruchem głowy.
Sprytnie, neon był pisany nie tylko grażdanką, bo pewnie wcześniej bym go rozszyfrował.
- Funduję ci najlepszego szampana jaki mają! – zawołałem.
- Trzymam cię za słowo! – oznajmiła z wesołą miną.

To był lokal przeznaczony dla turystów. Z horrendalnymi cenami i tak opiekuńczym personelem, że człowiek który tu zaglądnął, nie miał już jak wyjść bez skonsumowania czegokolwiek. Mimo to, a może właśnie dlatego, było w nim jednak dość pustawo.
Dwóch szwajcarów w uniformach i białych rękawiczkach odebrało nasze kurtki, po czym następnych dwóch nas przejęło, prowadząc na salę. Tam dostaliśmy do wyboru kilka stolików. Dorota bez wahania wybrała pierwszy lepszy, ale nie dali mi odsunąć dla niej krzesła. Zrobili to sami, dla mnie odsunęli też. I od razu dostaliśmy menu.
Dość bogate, ale kiedy popatrzyłem na ceny… Tylko dla bardzo bogatych turystów. Gdybym był sam, albo przy innej okazji, wyszedłbym stąd jak najszybciej.
To jednak nie wchodziło teraz w rachubę. W dodatku miałem przecież ze sobą kartę Igora, więc nawet nie mrugnąłem powiekami, studiując kartę.
Dorota nawet do niej nie zajrzała. Zapytała spokojnie jakim szampanem dysponują. A kiedy padły nazwy, wydęła wzgardliwie wargi i zapytała, czy jest możliwość spotkania się z szefem kuchni.
Kelner odszedł, a po chwili przed naszym stolikiem skłonił się jakiś człowiek i pozdrowił, mówiąc po angielsku.
Teraz poszło już szybo i sprawnie. Podano nam kawior i zaraz też na stoliku pojawił się Don Perignon w kubełku. A po chwili przekąski…

Nie spędziliśmy tam wiele czasu. I nie zamówiliśmy zbyt wiele, ale kiedy zapłaciłem złotą kartą Igora, przy okazji mimowolnie demonstrując inne posiadane karty i pozostawiając suty napiwek…
Żegnano nas z jeszcze większą atencją, niż witano, zapraszając do odwiedzin choćby codziennie!
Po wyjściu z restauracji, Dorota była całkowicie rozluźniona i roześmiana. Mruczała pod nosem jakąś piosenkę, a kiedy do niej nie dołączyłem, schwyciła mnie za rękę.
- Czemu ze mną nie śpiewasz?
- Bo ktoś z nas dwojga musi być trzeźwy – wyjaśniłem. – Ktoś musi się tobą opiekować. Dzisiaj wypadło na mnie!
- Ty też piłeś szampana! – zauważyła.
- Och, taki szampan… niczym malutki kartofelek dla żubra – zażartowałem. – Przecież wiesz, że jestem zaprawiony w bojach ze znacznie większymi dawkami.
- No tak, tak… – niemal nuciła. – Myślisz, że jak znalazłam się w Rosji, to od razu jestem pijana.
- Boisz się, że cię wykorzystam?
- To by nawet nie było takie złe! – roześmiała się, przystając i tuląc do mnie. – Ale wiesz co? Umówmy się tak: To wykorzystanie przesuniesz na później, a ja za to wtedy już nie będę się opierała, zgoda?
- A dlaczego nie teraz?
- Bo chciałabym jeszcze trochę pospacerować.
- Dobrze, załatwione! – pocałowałem ją w usta. Sama mi to zaproponowała, wysuwając prowokacyjnie wargi. Zaraz też ruszyliśmy dalej.
- Ale mnie zaskakujesz – podjąłem temat. – Nie mogłabyś zawsze być taką zgodną?
- A kiedy nie byłam? – nie porzuciła żartobliwego tonu.
- Poza Moskwą. W dodatku teraz jest taka sytuacja, że ktoś może nas obserwować.
- A niech ogląda! – odpowiedziała całkiem innym, poważnym głosem.
- To jest bez znaczenia? Dlaczego powtarzasz te słowa od wczoraj? – nie wytrzymałem ciśnienia toczących mnie wątpliwości. – Po tym wszystkim co się działo do i podczas kolacji.
- Dobrze! – odparła spokojnie. – Ale powiedz mi wcześniej o swoich spostrzeżeniach.

Opisałem jej wszystko od początku, o zmianie nastawienia do mnie Igora, naszej „wizycie” w toalecie, oraz odtworzyłem rozmowę z Olgą. Także epizod z Anatolijem dotyczący Leny. Nie kryłem też swoich pytań i przemyśleń jakie w związku z tym same się nasuwały. Jednak Dorota, chociaż wysłuchała wszystkiego w skupieniu, nieoczekiwanie nie podzieliła moich obaw.
- Tomek, to nie jest dla mnie zaskoczeniem. Myślę, że tobie mogę powiedzieć, iż moja wizyta w ambasadzie dotyczyła również takich problemów. Byłam świadoma, że to może się zdarzyć. Zawsze i wszędzie. Zresztą, nie inaczej może być w Polsce. I ja nigdy o tym nie zapominam. Podejmując pracę na tym stanowisku, przeszłam nasze wewnętrzne, bankowe szkolenie prowadzone przez amerykańskich speców od takich i podobnych spraw. Dlatego wiem, że zawsze muszę kontrolować się w podobnych sytuacjach. Stąd też czasami moje dziwne zachowania, które neutralizują jakieś materiały, mogące mi zaszkodzić.
- Masz na myśli na przykład swoją zgodę na nasze małżeństwo? – przerwałem jej.
Skinęła głową potakująco, lekko się uśmiechając. – Chociażby to. Szukałam sposobu na zaakcentowanie faktu naszej długiej znajomości, bo to miało być doskonałym pretekstem, który wyjaśniałby naszą zażyłość. Ale twoje żarty były jeszcze lepsze, więc posłużyłam się nimi. I bardzo dobrze, że porozmawiałeś otwarcie z Igorem. To też było niezbędne.
- No a spostrzeżenia Olgi o nas?
- Mam dziwne przeczucie, że Olga mówiła prawdę. Z jej strony nic nam nie grozi. Ani tobie, ani mnie, ani bankowi. I to na niej będę chciała oprzeć jego dalszy rozwój. Ale to dopiero moje wstępne przemyślenia, takie mgliste zarysy koncepcji, na konkrety jeszcze dużo za wcześnie. Igor, a właściwie ich tandem z Borysem, też mają jeszcze niemały potencjał. Dlatego przyjmij ich zaproszenie i porozmawiajcie na luzie. Nawet o wszystkim i o niczym. I chcę z tego spotkania dostać od ciebie sprawozdanie. Zresztą, mam nadzieję że o innych rozmowach również mi napiszesz. Oni teraz wiedzą o nas, dlatego to przez ciebie będą się starali przekazywać dla mnie swoje uwagi i spostrzeżenia. Coś, czego nie będą mieli odwagi napisać oficjalnie. Nie możesz ich zawieść.

Zdobyłem się na odwagę i zapytałem wprost. – Powiedz mi prawdę, jak oceniasz moją pracę tutaj, bez uwzględniania faktu naszej znajomości. Chciałbym usłyszeć twoją prawdziwą opinię, taką obiektywną. Bez mydlenia mi oczu.
- Naprawdę tego chcesz? – była zaskoczona. Ale patrzyłem jej prosto w oczy. – Jasne, że tak. Wcale nie jest miło żyć z myślami, że zarabiam tutaj na życie wyłącznie dzięki twojej słabości do mnie, a nie realnej przydatności. I kogoś innego dawno odesłałabyś gdzieś daleko od siebie.
- Dobrze – przerwała mi. – Chcesz, to ci powiem. W dodatku powiem to szczerze. Jesteś mi tutaj bardzo potrzebny i nawet biorąc pod uwagę tylko dzisiejszy dzień i wieczór, to twój kilkumiesięczny pobyt, który przygotował, a właściwie to doprowadził do całej tej sytuacji, już był dla nas opłacalny. Dla nas – to znaczy dla banku. Ale i dla mnie osobiście też. Dużo informacji mi przekazałeś, chociaż pewnie nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Nie mówię tutaj jeszcze o informacjach podstawowych, tyczących konkretnych firm, tylko o takich ogólnych. To między innymi dzięki tobie byłam dobrze przygotowana do dzisiejszych rozmów, a nawet do kolacji. Natomiast, jeśli chodzi o twoje podstawowe zadanie, to nie potrafię jeszcze tego ocenić. Bo jak wiesz, na każdy temat otrzymuję informacje z różnych źródeł. I na razie jest zbyt wcześnie, żeby oceniać efekty tego kto się mylił, a kto miał nosa. Zresztą, na takie analizy ja nie miałam czasu. To ocenią komórki kontroli inwestycji. Natomiast sam fakt, że zawsze mogę ci zaufać i nie będziesz mi upiększał swoich spostrzeżeń, jest nieoceniony. Dlatego możesz spokojnie darować sobie wątpliwości i swój brak wiary w siebie. Jesteś bardzo ważnym i przydatnym pracownikiem. A w dodatku jest jeszcze jedna sprawa, tym razem moja, trochę prywatna. Bez ciebie nie mogłam wysłać tutaj Anny. Wiesz dlaczego, bo o tym mówiliśmy. I cieszę się bardzo, że oswoiłeś ją z Moskwą. To też twoja zasługa.
- Och, nie przesadzaj – zaprotestowałem, ale byłem bardzo podniesiony na duchu jej oceną. – Dała by sobie radę nawet sama.
- Może i tak, ale w to nie wierzyła. A brak zaufania we własne siły jest rzeczą najgorszą z możliwych. Podcina skrzydła. Dlatego z czystym sumieniem mogę cię zapewnić, że warto było wydać na ciebie te pieniądze które otrzymujesz. Zarabiasz je uczciwie.
- I nie wydaję na panienki – rzuciłem wesoło, bo poprawiła mi humor.
- Wiem! – padła krótka, spokojna odpowiedź. A ja zatrzymałem się, zaskoczony.
- A niby… skąd to wiesz? – bąknąłem po chwili. – Ja o tym niczego nie pisałem!
- Pisałeś, pisałeś! I Ania też mi pisała – pocałowała mnie w policzek. – Ale nie zmieniaj tematu. Bo żebyś nie czuł się tutaj zbyt pewnie, to chciałam do tej twojej laurki dodać też trochę dziegciu. I to nie żarty, to poważny zarzut.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wykrot · dnia 30.06.2013 08:11 · Czytań: 594 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Komentarze
zajacanka dnia 01.07.2013 09:23
Cytat:
I nie za­mó­wi­li­śmy zbyt wiele, ale kiedy za­pła­ci­łem złotą kartą Igora, przy oka­zji mi­mo­wol­nie de­mon­stru­jąc inne po­sia­da­ne karty i po­zo­sta­wia­jąc suty na­pi­wek…

To co? Zdanie jakby nie jest skończone. Albo do przebudowy. I karty wpadają na siebie.

Ciąg dalszy rozmów. Bardzo szczegółowych. Zastanawiam się na ile istotne są dla rozwoju akcji.
W spacerze po Moskwie, natomiast, zabrakło mi tych szczegółów. Fajny fragmencik wspomnieniowy z bardami i Bułhakowem, ale może jakiś drobny opisik miejsca: tak stanąć i powoli zrobić obrót wokół własnej osi z okiem kamery. Rozumiesz, o czym myślę? Ale to oczywiście tylko takie moje widzimisię ;)

Scena na schodach - jakże romantyczna. Sama mogłabym tak jeździć w górę i w dół :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
Gabriel G.
14/04/2024 12:34
Bardzo fajny odcinek jak również cała historia. Klimacik… »
valeria
13/04/2024 23:16
Hej miki, zawsze się cieszę, gdy oceniasz :) z tobą to jest… »
mike17
13/04/2024 19:20
Skóra lgnie do skóry i tworzą się namiętności góry :)»
Jacek Londyn
12/04/2024 21:16
Dobry wieczór. Dawno Cię nie było. Poszperałem w tym, co… »
Jacek Londyn
12/04/2024 13:25
Dzień dobry, Apolonio. Podzielam opinię Darcona –… »
Darcon
11/04/2024 19:05
Hej, Apolonio. Fragment, który opublikowałaś jest dobrze… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:37
Najnowszy:Mizune__