Minister Temida układał właśnie trzeci poziom domku karcianego, gdy telefon na jego biurku odezwał się przeciągłym sygnałem. Ręka ministra zadrżała, trącając ułożone już karty, przez co wszystkie trzy poziomy domku runęły na blat biurka.
Temida nerwowo szarpnął za słuchawkę aparatu.
− O co chodzi? Jestem zajęty.
− Pan premier chce z panem rozmawiać − poinformowała sekretarka.
− W jakiej sprawie?
− Nie mówił, chce to załatwić w cztery oczy.
− Przecież i tak się nie zobaczymy przez telefon.
Zapadła cisza, po której sekretarka zapytała:
− Łączyć?
− Łączyć − zgodził się Temida niechętnie.
W słuchawce zadźwięczał głos premiera.
− Janusz, co, do kurwy nędzy, znaczyć ma ten skandal w sądzie?
− Nic nie wiem, panie premierze.
− Nie czytasz gazet, do jasnej cholery?
− Od czytanie boli mnie głowa. Już od czasów szkoły mam jakiś wstręt do literek Przeglądam tylko obrazki.
− I nic nie mówi ci ta wielka fotografia na okładkach niemal wszystkich pism, która przedstawia sędzinę obrzuconą tortem?
− A tak, przypominam sobie. − Minister zachichotał skrycie. − To zabawne, jak z filmu o Flipie i Flapie.
− Gówno, a nie zabawne! − zezłościł się premier. − To skandal i trzeba zrobić z tym porządek. Nikt nie może tak po prostu obrzucać urzędników w sądzie zakalcami.
− Myślałem, że to tylko taki żart.
− Zauważyłeś, żeby ktoś się śmiał? Masz coś zrobić w tym kierunku i to natychmiast.
− A co ja mam z tym wspólnego. Ciasta to nie moja działka.
− Wymiar sprawiedliwości to twój resort, imbecylu! − wrzasnął premier, aż Temida odsunął słuchawkę od ucha. − Co masz zamiar zrobić. Chcę znać przebieg działań punkt po punkcie.
− No więc najpierw zatrzymamy tę sędzinę − oznajmił minister.
− Po jaką, kurwa, cholerę?
− Przesłuchamy ją, czy widziała sprawcę, czy go pamięta.
− Wszyscy go widzieli! − grzmiał premier. − W samej pierdolonej prasie jest tyle zdjęć, że można by wytapetować nimi Pałac Kultury.
− To ułatwia nam sprawę. Policja powinna go aresztować.
− Ty debilu. Policja musi trzymać się z dala od tego człowieka. Jak go przymkniemy, na głowę zwalą się nam wszystkie zasrane związki zawodowe całego kraju. Kto wtedy załagodzi sprawę? Powiem ci, co masz zrobić. Po pierwsze zbierz wszystkich współpracowników, doradców i asystentów na spotkanie. Po drugie usiądźcie na dupach i pracujcie tak długo, aż wymyślicie rozwiązanie. Bierz się do roboty.
− Mam pytanie, panie premierze.
− Czego znowu?
− Czy byłaby możliwość zmiany resortu? Już nie chcę być ministrem sprawiedliwości. Do tej pory było fajnie, ale teraz…
− Oczywiście − odparł natychmiast premier. − Zostaniesz ministrem Spraw Zagranicznych w placówce na Syberii, kurwa twoja mać! − Rzucił słuchawką.
Minister Temida zebrał swoich współpracowników w sali konferencyjnej. Nikt nie spodziewał się pracy w piątkowe południe, przez co nagłe zebranie oderwało wszystkich od dotychczasowych zajęć. Elegancko ubrany był tylko sam minister oraz jego sekretarka, która miała spisać protokół ze spotkania.
− Drodzy współpracownicy − zaczął Temida. − Naród znalazł się w potrzebie. − Nachylił się nad stukającą w klawiaturę laptopa sekretarką i powiedział cicho: − Niech pani zaznaczy to zdanie. Fajnie będzie wyglądało. − Wyprostował się, przemawiając do zebranych: − Sprawiedliwość nas potrzebuje. Powinienem powiedzieć coś jeszcze, ale przejdę od razu do rzeczy. Widzieliście obrazki w gazetach?
− Widziałem cycatą babę z kolczykiem w pępku − odezwał się jeden z doradców ubrany w kostium do gry w golfa.
− Była wysmarowaną tortem? − zapytał Temida.
− Nie.
− Więc później o niej pogadamy. Chodzi o zdjęcie sędziny, którą obrzucono ciastem.
− Widziałem kiedyś coś takiego w filmie − powiedział gość w samym szlafroku i czepku pływackim. − Jeden był chudy, a drugi…
− Flap − dodał Temida pospiesznie, aby zakończyć temat.
− Nie, gruby − odparł tamten.
− Musimy coś wymyślić, bo premier nas wykopie.
− Zwalmy wszystko na opozycję − zasugerował golfista.
− To już było. Trzeba kogoś przykładnie ukarać. Byle nie gościa, który rzucił tortem.
− Dlaczego nie? − zdziwił się tym razem mężczyzna w wojskowym mundurze, trzymający pod stołem wędkę.
− Bo podobno jakieś związki mogą to źle przyjąć.
− Znam chłopaków ze związku wędkarskiego. Mogę z nimi pogadać.
− Trzeba wykombinować coś innego − mówił Temida. − Poza tym nie możemy karać winnych. Gdyby nie przestępcy, sądy nie byłyby potrzebne i ministerstwa też by nie było. Chyba nie chcecie stracić pracy, nie? Albo pracować uczciwie. Jak czegoś szybko nie wykombinujemy, wszyscy wylądujemy w jakimś gminnym urzędzie na Syberii.
− Syberia jest gdzieś pod Warszawą? − zapytał ktoś.
− A może i nawet dalej.
Nazajutrz drzwi mieszkania państwa Pączków wpadły do przedpokoju, na skutek sforsowania ich taranem. Chwilę po tym brygada antyterrorystyczna wtargnęła do środka, kierując się w stronę sypialni właściciela lokalu.
Gdy policjanci dotarli do drzwi, za którymi, według planu, mieściła się sypialnia, do łask powrócił taran. Jedno zespołowe uderzenie i sypialnia stała otworem, a w niej, na łóżku leżało dwoje ludzi z naciągniętą kołdrą. Spod kołdry wystawały jedynie przelęknione twarze małżonków.
Antyterroryści zaczęli wrzeszczeć jednocześnie, żeby Pączkowie wyszli z łóżka i położyli się twarzą do podłogi. Kiedy oboje leżeli już z rękami założonymi na karku, do sypialni wszedł jeden z policjantów, niosąc tort na srebrnej tacy.
− Znalazłem to w lodówce − poinformował gliniarz z tortem.
− Poznajecie to, Pączek? − inny funkcjonariusz zagadnął mężczyznę leżącego na podłodze.
Pączek uniósł głowę, aby się przyjrzeć.
− To torcik bezowy − odparł. − Jestem cukiernikiem.
− Wiemy, kim jesteś i jaka z ciebie świnia. Twoje wypieki szkodzą państwowym urzędnikom.
− Ktoś dostał sraczki? − domniemywał Pączek.
− Chciałbyś. Przyznajecie się, że tort jest wasz?
− Tak, ale przecież ja nic złego nie zrobiłem.
− Dla kogo tym razem wykonaliście zlecenie? Dla konspiracyjnego podziemia?
− Nie wiem, różni przychodzą klienci − mówił zrozpaczony cukiernik.
− Znaleźliśmy jeszcze to. − Pojawił się inny antyterrorysta. Na rękach trzymał wiklinowy kosz, którego zawartość wysypał na podłogę. Na wykładzinie znalazły się eklerki, bezy, pączki, rurki z kremem, czekoladowe i marcepanowe batoniki, orzeszki w polewie, kremówki, cukierki i żelkowe misie.
− Co, Pączek, robicie zapasy? − zapytał któryś policjant. Nie było wiadomo który, wszyscy wyglądali tak samo.
− Przecież nic złego nie zrobiłem − lamentował mężczyzna na podłodze. − Całe życie byłem uczciwy. Robiłem tylko ciastka.
− No i to was zgubiło. Masz przejebane, Pączek. Zbierzcie chłopcy wszystkie landrynki, a tego psychopatę wieziemy na przesłuchanie.
Stanisław Pączek został skazany na pięć lat pozbawienia wolności za udział w zorganizowanej grupie przestępczej, o której policyjne kartoteki mówią „cukrowy gang”, a samego Pączka nazywają lukrowanym ojcem chrzestnym. Szacuje się, że Pączek w ciągu kilkunastu lat przestępczej działalności zaopatrywał około pięćdziesięciu różnych grup protestujących. Cukrowy gang, na czele którego rzekomo stał, dokonał kilkuset zamachów na skalę ogólnokrajową.
W ciągu pięciu lat żona Pączka przysyłała mężowi całe kosze słodkości, jednak wszystkie konfiskowała służba więziennictwa w obawie przed próbą samobójczą osadzonego. Tak oto życie Pączka za kratkami utraciło jakikolwiek posmak słodkości.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt