„Powieść” usłana różami
-Won ty sobako!- Krzyknął groteskowo wykrzywiając twarz, lub raczej to, co po niej zostało i zapadł się w nicość, bowiem w tym momencie spadł z krzesła na czachę, jej przednią częścią, popularnie w języku potocznym zwaną twarzą, uderzając w posadzkę wylaną gładkim jak łysa pała betonem, pokrywającym w tym momencie jej powierzchnię. Nie zdążył nawet jęknąć, bowiem ów upadek był tak nagły i niespodziewany, a zarazem tak wstrząsający, że pod wpływem owego wstrząśnięcia, jakiego doznał jego wrzód na szyi niesłusznie nazywany czasami głową, stracił przytomność umysłu...
Powoli przebudził się z głębokiego snu. Zanim otworzył swe gały, zwące się w niektórych kręgach towarzyskich, obdarzonych jako taką kulturą, tudzież ogładą towarzyską oczami, ujrzał przed sobą tylko ciemność. Stanowiła ona głębię jego intelektu, umieszczoną w tym momencie tuż pod samą powierzchnią jego własnych powiek. Tak jest-właśnie powiek! Owe organy stanowiły nierozerwalny składnik górnej części jego buziuchny. Znajdowały się tuż pod czołem, które byłoby być może nawet i wysokie, gdyby nie przeszkadzał mu w tym fakt stanowiący prawdę podstawową, że było ono niskie i jeszcze na dodatek zmniejszone przez grube krzaczaste brwi zajmujące dokładnie ćwiartkę, czyli jedną czwartą powierzchni organicznej tego organu. Ale jako człowiek półinteligentny (nie mylić z półinteligentem, chociaż to podobne określenie) miał niezaprzeczalne prawo do takiego czoła, zresztą może nie on jeden.
Ale powróćmy do tematu. Pogrążony w ciemnościach swego intelektu, postanowił coś z tym zrobić i zasadniczo w zasadzie zmienić ten stan rzeczy i to w najprostszy, jak mu się wydawało, sposób, więc otworzył oczy. Od razu nastąpiła natychmiastowa reakcja(wyjątkowa nawet jak na półinteligenta.).Ciemnia intelektu błyskawicznie zrobiła wpół zwrot i zrejterowała biorąc nogi za pas poprzez zawieszenie ich sobie za pasem, w głąb jego zwojów mózgowych, których miał niewiele, ponieważ ostatnio przeszedł pranie mózgu w bezwirnikowej pralce automatycznej typu „Frania”, która nie mając wirnika, nie odwirowała go wcale, w związku z czym wzięli ów mózg do magla, gdzie zrobili mu maglowanie i wyprasowali wszystkie fałdy pozostawiając na jego powierzchni jeden zwój(ten, do którego obecnie zawitał intelekt tego człowieka).Lecz pozostawmy ów kontrowersyjny intelekt w spokoju. Czas zająć się samym człowiekiem.
Po otwarciu oczu, swoimi gałkami ocznymi zobaczył coś przedziwnego. Zamiast leżeć na glebie posadzki wylanej gładkim betonem, siedział w kucki po turecku na drewnianym krześle z oparciem(też drewnianym). „Ja chyba skądś znam ten mebel” pomyślał sobie w duchu, dokonując jednocześnie dokładnych oględzin przedmiotu jego zainteresowania(oczywiście robił to nie zmieniając w zasadzie układu swego położenia, ruszał tylko głową odpowiednio ją wykręcając). „Skąd ja go znam?” Zastanawiał się dalej(a miał go skąd znać, bowiem to było jego własne krzesło, z którego przed chwilą raczył spaść)...Nagle przestał zaprzątać sobie głowę tym problemem. Pojawiła się nowa zagadka. Był nią pies, którego właśnie zauważył(nawiasem chciałbym uświadomić ewentualnego czytelnika, że ten pies był tym samym psem, do którego on się odezwał w tak brutalny i nieprzyzwoity sposób na początku, zaraz w pierwszym zdaniu tego rozdziału). Pies wpatrywał się weń z bezczelnym uśmiechem na swej zapyziałej mordce, szczerząc przy tym, niczym jakaś szczeżuja, swe biało żółtawo purpurowe zębiska.
Na ten widok człowiek nagle zrobił się na buzi purpurowy ze złości, twarz wyglądała jak nadęty purpurowo czerwony pomidor.
-Won ty sobako!- Krzyknął groteskowo wykrzywiając twarz.
Kolejny epizod. (epizod 2)
Wbrew pozorom na tym się nie kończy owy utwór poetycki, będący prawie najbardziej prozaiczną prozą, na którą składa się to „opowiadanie”. O nie! On dopiero się zaczyna. A dlaczego tak się dzieje? Każdy, choćby nie wiem jak głupi utwór, w zasadzie powinien mieć swój początek i dobrze by było, żeby się jakoś kończył. A propos kończenia... Wróćmy zatem do tematu. Po swoim ostatnim wykrzyknięciu człowiek zamilkł, bowiem to, co się za chwilę wydarzyło całkowicie go zaskoczyło i oszołomiło(jako powszechnie znany oszołom i wichrzyciel swej czupryny miał niezaprzeczalne prawo do tego), ponieważ pies tak jest, pies, nie przestając się ironicznie uśmiechać(ach ten czarujący uśmiech!)zaczął poruszać szczękami, a właściwie jej dolną ruchomą częścią i zaczął wydobywać z siebie głos, ludzki głos! Powiedział mianowicie, co następuje, cytuję:
„Nie jestem sobaką szczylu. Jestem nie całkiem zwyczajnym, zwykłym psem, do tego jeszcze, na ten dodatkowo dodatkowy, twój zapyziale zapyziały dodatek, twoim właściwie to własnym pieskim psem, z piesko pokiełbaszonym przez ciebie to właściwie właśnie samego człowieczy człowieku życiowym życiorysem, z rysą życiową kładącą się ostro ostrym cierniem na moim dotychczasowym, jakże jeszcze jak do tej pory żywie żywym życiu!” Uf! Koniec cytatu.
-Bo się wścieknę!- Skomentował to jednym, jakże inteligentnym zdaniem człowiek.
Na te słowa pies natychmiast przestał się ironicznie uśmiechać. Przybrał minę jak najbardziej w świecie poważną.
-To się wściekaj.-Odparł uniósłszy dumnie swą szlachetnie zapyziałą mordkę.
Wyglądał przy tym jak psi Łokietek(ze względu na swój wzrost) powracający do swego kraju ojczystego z wygnania zagranicznego.
-Czemu mam się wściec?- Przy tych słowach człowiek wybałuszył na zwierzaka swe rybie wyłupiaste oczy, które od tego stały się jeszcze bardziej rybie i wyłupiaste.
Pies, jako stworzenie inteligentne, zrozumiał w lot sytuację.
-Nie wiem.-Odparł stulając uszy i spuszczając skromnie wzrok.
W tym momencie człowiek uświadomił sobie całą komiczność sytuacji.
„, Co ja głupi” pomyślał sobie w duchu „żeby rozmawiać z własnym psem?”Po czym dla dodania sobie otuchy zawołał donośnym głosem, głośno i dobitnie zwracając się do zwierzęcia:
-Przecież ty nie umiesz mówić!
-W zasadzie tak.-Odpowiedział na to pytanie własciwie retoryczne pies.-My psy zwykle nie mówimy, ale w moim przypadku, w wyniku wielu wielce skomplikowanie skomplikowanych procesów naturalno naturalnie nadnaturalnie nadnaturalnych fizykochemicznych, powstała mutacyjnie mutacyjna mutacja, w wyniku to, której zamiast to niewyszczekanie szczekliwie szczekać, jak zwyczajny pies, zacząłem mówić ludzkim głosem o jakże ludzko ludzkim brzmieniu...Rozumiesz?
-Nie!
-Ja też, ale to nie ważne, w końcu mówmy po ludzku skoro już tak mówimy...
-Masz rację, nie mówmy na razie nic.-Odezwał się na to ze zrozumieniem człowiek, podświadomie instynktownie wyczuwając do czego zmierza cała ta kontrowersyjna konwersacja( konwersować to znaczy rozmawiać-to tak dla przypomnienia, jakby ktoś nie wiedział).A zarówno człowiek, jak i zwierzę, obie te istoty podświadomie kierując się instynktem, postanowiły zrobić to, co uważały za najistotniejsze w tym momencie. Oboje postanowili milczeć, bowiem uznali, że mowa jest srebrem a milczenie złotem, jak to stwierdził pewien człowiek żyjący bardzo dawno temu na naszej ukochanej ziemi.
Wbrew pozorom na tym nie kończy się owy prozaiczny utwór poetycko literacki, powinien nastąpić rozdział trzeci. I tak się stanie.
Rozdział trzeci (to właśnie ten, który miał nastąpić zaraz po poprzednim-wiadomość dla niewtajemniczonych.)
-Szkoda gadać.-Mruknął pies ze zrozumieniem i zamilkł...Ale czy na zawsze? To się jeszcze okaże, no chyba, że nie. Przecież różnie to bywa, jakby to powiedział Pafnucy umierając na zawał serca(Pafnucy to kot, jak Kite Ket).Lekarze od razu na pierwszy rzut oka, spojrzawszy na niego z ukosa stwierdzili przyczynę tego zawału. Otóż było nią nic innego, jak tylko zwykłe nadmierne palenie papierosów. A podobno to najzdrowsza używka, jaką człowiek do tej pory wymyślił dla uprzyjemnienia sobie swego zapewne bardzo grzesznego żywota ziemskiego.
Po tej krótkiej i przewlekłej, ale za to jakże zarazem dydaktycznej dygresji( bowiem czas uświęca środki nadzieją lecząc rany <orany!> -Słowa własne autora tego tekstu-nie tekstu, powieści- nie powieści)
-Skoro się do mnie nie odzywasz, ty przeklęty psie, to pies cię lizał, nie odzywaj się wcale do mnie, nie zależy mi na tym! A zresztą pieska- sobieska ( przekleństwo) nie odzywaj się, gdy do mnie mówisz, bo mi uszy stają dęba od tego hałaśliwie, hałaśliwego, wciąż hałasującego hałasu!- Wykrzyknął zdenerwowany człowiek, po czym wstał z krzesła, przy czym i skutkiem czego znalazł się tuż przed psem i odwrócił się od przeklętego zwierzaka na pięcie tak, że stanął tyłem do przodu, odwracając się doń swoimi własnymi plecami. Przez chwilę pozwolił mu podziwiać ich nierówną linię (cierpiał na nieodwracalny przekręt kręgosłupa, skutkiem czego był nieco pokrzywiony.) I z uwagi na to, że od trochę przydługiego siedzenia po turecku nogi mu nieco zdrętwiały, nieco chwiejnie, stawiając swe krzywe kacze nogi jak kaczor Donald, ruszył przed siebie. Szedłby tak i szedł, gdyby nie to, że nagle na jego drodze, tuż przed jego własnymi oczami nie wyrosła ściana, która była ścianą jego pokoju. Spojrzał na nią zdziwiony.
-Przecież to ściana mego pokoju!- Wykrzyknął uradowany, wpatrując się w nią ze zdumieniem.
Zadowolony ze swego odkrycia, niezmiernie powoli zaczął wzdłuż niej przesuwać się w bok. Było to niezwykle interesujące, jakże skomplikowane zadanie, wymagające intensywnego przemyślenia i wnikliwego przeanalizowania. Wykonywał je w zupełnym milczeniu, aż do momentu, gdy natrafił na drzwi.
-O, moje drzwi.- Uradował się szczerze, jakby zobaczył kogoś znajomego.
Podskoczył z radości i walnął się o sufit, przy tej okazji na górnej części swego wrzodu na szyi, potocznie zwanego głową, nabił sobie ogromnego guza ( miał ich tam już kilka, ale ten był zdecydowanie największy).
-Ach te niskie mieszkania!- Wykrzyknął, jednocześnie wyrażając utartą opinię na temat niedoborów wysokości w mieszkaniach blokowych.
Spojrzał do góry.
-Gdyby nie ten sufit-odezwał się ze złością-na pewno nie nabiłbym sobie guza na mej własnej głowinie! Ach te sufity.-Westchnął, grożąc sufitowi zaciśniętą w kułak pięścią.-Już ja się kiedyś z nimi rozprawię!- Wykrzyknął łypiąc w górę groźnie prawym okiem(lewe miał groźniejsze, ale łypał nim tylko na specjalne okazje).-Ale nie teraz. - Dodał spoglądając na drzwi, które nadal znajdowały się dokładnie przed nim.
-Szkoda gadać.- Mruknął pies ze zrozumieniem i zamilkł...Chyba już na zawsze?
Co nagle, to po diable, czyli kurczaflaczek na gorąco?!!!
I na tym epizodzie chyba już zakończymy nasze „opowiadanie”...
Albo jeszcze nie. W tym miejscu należy pamiętać, że nic nie należy pamiętać, ponieważ pamięć, tak jak wszystko na tym porypanym świecie, czasami, gdy zaistnieją sprzyjające ku temu oto właśnie fenomenalnemu zjawisku okolicznie okolicznościowe okoliczności z okolic pogranicza granicy okoliczności, nie dość, że przemija, to jeszcze na dokładkę do tego bywa fenomenalnie zawodna. Tak to właśnie bywa z fenomenami( nie mylić z hormonami! Zresztą, kto to pomyli?).
Co zaś do człowieka, to spojrzawszy na drzwi podjął natychmiastowe postanowienie sforsowania tej przeszkody. Lecz zanim to zrobił, dokładnie zastanowił się nad swoim czynem i jego skutkami. Wykonanie tego niezwykle skomplikowanego zadania umożliwił mu pozostały jeszcze po maglowaniu i praniu zwój. Jakoś zdołał go uaktywnić i doszedł do wniosku, że tę przeszkodę może pokonać tylko w jeden możliwy sposób. Cofnął się więc kilka kroków do tyłu i popędził wprost na wspomniane już wcześniej( kilka zdań wyżej) drzwi. Zderzył się z nimi gwałtownie i nieubłaganie, lecz one nawet nie drgnęły, zaś siła odśrodkowa spowodowała odrzucenie jego ciała w tył. Lecąc do tyłu odwrócił gwałtownie głowę. W tym oto właśnie momencie trwającym jedno mgnienie, szybszym niż mrugnięcie powieką, spostrzegł coś strasznie okropnego. Tym czymś była właśnie ściana, która nie wiadomo skąd i jakim dziwnym sposobem, czy też może głupiutkim zbiegiem okoliczności, nagle znalazła się na drodze jego lotu, a właściwie to odlotu, dokładnie w najmniej spodziewanym miejscu. Tym miejscem były jego plecy! Tak, właśnie znalazła się tuż za jego plecami. W instynktownej reakcji obronnej zrobił to, co uważał w tym momencie za najbardziej godne zastosowania-wygiął się w łuk do tyłu tak, że głowa znalazła się daleko poza plecami, połączona z nimi fantazyjnie wygiętą, cienką szyją również wygiętą w łuk. Kończyny dolne też miał wyciągnięte daleko w tył. Tak wygiętym wrzodem na szyi zwykle zwanym głową, uderzył z całym impetem, na jaki było stać jego rozpędzone do granic możliwości ciało, w ową przeszkodę wybijając w niej dziurę. Jednocześnie poczuł gwałtownie ogarniającą go ciemność. Pomyślał sobie natychmiast, że to głębia jego intelektu pragnie uciec od niego w siną dal, więc, by temu zapobiec, natychmiast zrobił to, co uważał za słuszne-zamknął oczy, by temu zapobiec... Po pewnym czasie ciemność odeszła w niepamięć(tylko on wie, gdzie to jest) i pod powiekami znowu miał jasność. Otworzył oczy.
Siedział na krześle w swoim własnym pokoju. Przed nim stał jego własny pies i wpatrywał się w niego podejrzanie inteligentnym wzrokiem. Wyglądał tak, jakby za chwilę miał przemówić ludzkim głosem.
-Won ty sobako!- Krzyknął groteskowo wykrzywiając twarz, lub raczej to, co po niej zostało i zapadł się w nicość, bowiem w tym momencie spadł z krzesła na czachę, jej przednią częścią, popularnie w języku potocznym zwaną twarzą, uderzając w posadzkę wylaną gładkim jak łysa pała betonem, pokrywającym w tym momencie jej powierzchnię...I wszystko zaczyna się od początku(Patrz pierwsze zdanie rozdziału pod tytułem „Powieść usłana różami.”).
I na tym epizodzie chyba już zakończymy nasze „opowiadanie”...
KONIEC.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt