PKS - em po Bieszczadach - aga63
Proza » Inne » PKS - em po Bieszczadach
A A A

 

            Aby zebrać materiały do mojej pracy magisterskiej, pojechałam w Bieszczady autobusem. Teren moich badań obejmował kilkanaście miejscowości, do których, siłą rzeczy, także musiałam dostać się rzeczonym środkiem transportu,  dzięki czemu poznałam bardzo dokładnie specyfikę bieszczadzkiej komunikacji publicznej... Ogólnie rzecz biorąc, decydując się na podróżowanie po tym regionie PKS - em, trzeba było brać pod uwagę kilka rzeczy.

           Po pierwsze, do niektórych (i wcale nie do tak niewielu) miejscowości autobusem nie można było się dostać wcale, ewentualnie były ze 3 kursy na cały dzień, wychodziło więc na to samo, co wcale. I tak, na przykład, do Bystrego i Michniowca z Czarnej musiałam dotrzeć piechotą, podobnie, jak ze Smolnika do Dwernika i Chmiela, czy ze Smereka do Wetliny (co z tego, że akurat na tej ostatniej trasie autobusy jeździły, skoro częstotliwość kursów nie pozwalała mi na poleganie na tym środku transportu). Tych, którzy nie orientują się w tamtym terenie, oświecę, że czekało mnie niejednokrotnie pół dnia chodzenia piechotą. Należy tu zaznaczyć, że i tak miałam szczęście przeprowadzać te badania w okresie wakacyjnym, ponieważ poza nim do miejscowości, które nie leżały na trasie do Ustrzyk Dolnych czy Sanoka, autobusem nie można było się dostać praktycznie w ogóle. Zawsze pozostawały busy, które jednak w tamtych czasach poza miesiącami wakacyjnymi także były trudne do osiągnięcia. No, może czasem udałoby się jakiegoś złapać w czerwcu i jeszcze we wrześniu, ale w tych miesiącach jeździły już znacznie rzadziej i krócej niż w lipcu i sierpniu. Poza tym, busy zawsze czekały, aż zbierze się grupa, co mnie w żaden sposób nie urządzało, bo przeważnie wyruszałam w teren o takich porach, że turystom nie chciało się jeszcze wyściubiać nosów spod kołder. Teraz jest podobno inaczej, bo według relacji  mojej siostry, która wypoczywała w „Biesach” w połowie września 2012, było tam wtedy strasznie dużo turystów, a więc i busów też. Jest to szczęście i nieszczęście zarazem - szczęście dla turystów niezmotoryzowanych, a nieszczęście dla klimatu samych Bieszczadów, które kiedyś były urokliwym odludziem, a teraz wszystko zmierza ku temu, aby w Ustrzykach w szczycie sezonu panował tłok i ścisk niczym na Krupówkach lub sopockim „Monciaku”...

            Po drugie – studiując bieszczadzkie rozkłady jazdy zostałam wprost porażona brakiem jakiejkolwiek logiki w rozplanowaniu połączeń autobusowych pomiędzy sercem Bieszczadów, tj. Ustrzykami Górnymi, a zachodnią częścią regionu. Mianowicie, z Ustrzyk do Wetliny i Cisnej jeszcze jako tako można się było PKS - em dostać (chociaż z częstotliwością połączeń też szału nie było), za to z Ustrzyk do Komańczy oddalonej o około 60 km na zachód, od tak, bezpośrednio, dojechać się nie dało...Trzeba było najpierw pojechać do Sanoka (ewentualnie Zagórza pod Sanokiem), czyli blisko 100 km na północny zachód i dopiero stamtąd przesiąść się w autobus do Komańczy, czyli nadrobić jeszcze...około 30 km drogi na południowy zachód od Sanoka...Samochodem z Ustrzyk do Komańczy można dotrzeć w nieco ponad godzinę, autobusem zaś, w obie strony, sama jazda, bez uwzględniania przesiadek i związanego z nimi czasu oczekiwania na kolejny autobus, zajęła mi ponad 4 godziny...

            Tym jednak, co od razu, przy pierwszej podróży PKS - em, rzuciło mi się w oczy, było konsekwentne lekceważenie przez kierowców rozkładu jazdy. Oczywiście, zdarzały się wyjątki, ale, przeważnie, rozkłady były, wisiały nawet na niektórych przystankach, a kierowcy jakby nie brali ich w ogóle pod uwagę i nie starali się nawet sprawić, żeby rozkład odnosił się jako tako do rzeczywistości. Powszechne były również nieplanowane przystanki na trasie trwające różnie - przeważnie po kilka minut, zależnie od fantazji danego kierowcy. Fanaberie miejscowych kierowców nie raz dały mi się we znaki podczas mojego podróżowania PKS - em po Bieszczadach. A to autobus się spóźniał i stresowałam się, czy w ogóle będę miała czym wydostać się z Ustrzyk lub dostać się do nich, a to, dla odmiany, przyjeżdżał za wcześnie (od 5 do nawet 15 minut) i ja się na niego spóźniałam, nawet o tym nie wiedząc...

Raz, w Lutowiskach, wracając z kirkutu, ujrzałam w oddali sylwetkę odjeżdżającego PKS - u. Nie przeczuwałam nic złego, ponieważ do „mojego” autobusu zostało mi jeszcze jakieś 10 - 15 minut. Wtedy myślałam jeszcze, że autobusy w Bieszczadach „tylko” się spóźniają, dawałam mu więc raczej 15 minut, ale jak czekałam bezskutecznie na przystanku, to wtedy po raz pierwszy miałam okazję przekonać się, że potrafią one odjechać także przed czasem...Tak, ta odjeżdżająca sylwetka to był właśnie „mój” autobus. Z rozkładu wynikało, że będę jeszcze bardzo długo czekać na następny, nawet „stopa” nie mogłam złapać, bo, jak na złość, akurat nic nie jechało w stronę Ustrzyk. Udało mi się w końcu zatrzymać jakiś PKS pośpieszny, który wcale nie miał przystanku tam, gdzie czekałam, a więc i zatrzymywać się nie miał zamiaru, ale widok mojej postaci skaczącej na środku drogi i machającej rękami chyba sugestywnie podziałał na kierowcę, bowiem osiągnęłam swój cel.

Parę dni po tym doświadczeniu musiałam się udać, wspomnianą już drogą na około, do Komańczy. Rano, jak zwykle, po śniadaniu wypiłam kawę, wyszykowałam się i z pół godziny przed planowanym przyjazdem autobusu wyszłam na przystanek. Bardzo mi zależało, żeby się nie spóźnić, ponieważ następny autobus był o takiej porze, że nie miałabym potem czym wrócić do Ustrzyk. Wyszłam więc dużo wcześniej i stanęłam dumnie na przystanku, pewna tego, że teraz kierowca już mnie nie zaskoczy. Po kilku minutach czekania pojawił się jednak problem w postaci kawy, która zdążyła już najwidoczniej przelecieć przez mój organizm i zaczęła się domagać wydalenia...Do przyjazdu PKS – u zostało mi jeszcze około 15 minut, ale, nauczona doświadczeniem, bałam się udać w krzaki w celu załatwienia potrzeby, aby w razie czego nie przegapić mojego autobusu. Stałam więc dalej, przebierając z nogi na nogę i mając nadzieję, że tym razem przyjedzie on nieco za wcześnie i że szybko będę mogła pozbyć się kawy z mojego pęcherza. Autobus, czego z resztą przez ironię losu należało oczekiwać, przyjechał z kilkuminutowym opóźnieniem. Wsiadłam, nieco już udręczona doskwierającą mi potrzebą niemożliwą do załatwienia, z myślą „oby do Ustrzyk Dolnych, tam na pewno będzie postój i pójdę sobie do toalety na dworcu”. Postój był, owszem, ale najpierw w Lutowiskach, czyli mniej więcej w połowie drogi między Ustrzykami Górnymi a Dolnymi. Kierowca po prostu zobaczył swojego znajomego idącego poboczem i najzwyczajniej w świecie zatrzymał się na...papieroska. Kurczowo zaciskałam kolana i patrzyłam z nienawiścią na stojącego przed autobusem i gawędzącego sobie w najlepsze pracownika transportu publicznego, który wreszcie, po około 10 minutach, jak gdyby nigdy nic, usiadł za kierownicą i ruszył dalej. W miarę zbliżania się do Ustrzyk trzymałam się jednak dobrze, bo ulgę przynosiła mi myśl, że już niedługo, coraz bliżej, autobus wjedzie na dworzec i będę mogła wysiąść. Autobus wjechał na dworzec, a jakże, ale okazało się, że jest za wcześnie i poczekalnia (wraz z toaletami!) jest jeszcze zamknięta, a w pobliżu nie było nawet głupiego kiosku, za który mogłabym się ewentualnie schować...Zachciało mi się płakać, jak sobie uświadomiłam, że teraz będę musiała wytrzymać pewnie do samego Zagórza, czyli do końca trasy. Po drodze był jeszcze jeden postój, na kolejne 10 minut...Ze łzami w oczach rozpięłam wtedy spodenki. Kiedy wreszcie wysiadłam,  do WC szłam bardzo powoli i w rozkroku jak jakaś blondynka z dowcipów. Gdyby i tam toaleta była nieczynna, to przysięgam, że załatwiłabym swoje potrzeby na środku chodnika.

Równie stresujących przeżyć dostarczył mi kierowca autobusu, na który czekałam w Myczkowcach po zakończeniu obchodów 7 rocznicy śmierci Jerzego Harasymowicza. Z ośrodka „Berdo” zostałam przewieziona łódką na drugą stronę jeziora, żebym miała jak wrócić do domu i poszłam na przystanek. Do przyjazdu "mojego" PKS - u było jeszcze dużo czasu, rozsiadłam się więc pod wiatą (był to duży, drewniany przystanek z dachem i ławkami w głębi, podobny trochę do wiaty turystycznej) i zaczęłam przeglądać materiały zebrane tego dnia oraz zajadać się kabanosami. Jeden z nich niemalże stanął mi w gardle, kiedy przed oczami śmignął mi autobus, na którym, wydawało mi się, widniała tabliczka z napisem „Ustrzyki Górne”...Nie chciało mi się w to wierzyć, bo według rozkładu, powinien on zjawić się tam za prawie pół godziny, podbiegłam więc szybko do ludzi siedzących przed sklepem naprzeciwko przystanku i, niestety, potwierdzili mi oni, że był to właśnie PKS do Ustrzyk...Na chwilę zamarłam. To był jedyny, ostatni tego dnia autobus, jakim mogłam się dostać na kwaterę! Po chwili ujrzałam zbliżający się w moją stronę samochód dostawczy, więc desperacko wypadłam na środek drogi machając energicznie rękami (znowu...ale co miałam zrobić? Byłam gotowa nawet rzucić mu się na maskę w razie potrzeby). Kierowca, ponieważ był miejscowy, zatrzymał się (zmotoryzowani turyści w Bieszczadach już nie są tacy życzliwi, jak kiedyś – jak już uda się złapać „stopa”, to prawie w stu procentach przypadków jest to miejscowy) i po skończeniu przeze mnie chaotycznej relacji przebiegu wydarzeń, ruszyliśmy na łeb - na szyję, z zawrotną prędkością, jakimiś bocznymi drogami, po górkach i dołkach, omijając myczkowiecką zaporę od drugiej strony (tak mi przynajmniej wytłumaczył mój wybawca - że musimy objechać zaporę od drugiej strony, bo inaczej nie zdążymy). Na kolejny przystanek,  w Solinie, dotarliśmy w momencie, kiedy do „mojego” autobusu wsiadali ostatni pasażerowie...Kierowca, spytany przeze mnie, czemu nie zatrzymał się w Myczkowcach, stwierdził, że on tam nikogo na przystanku nie widział. Darowałam już sobie uwagę (bo i tak by się przez to nie poczuł do winy), że mógłby chociaż trochę zwolnić w tym swoim szalonym pędzie, to może by mnie wtedy zobaczył. Przez pół drogi do Ustrzyk siedziałam roztrzęsiona, z nieodpartym wrażeniem, że oto właśnie przeżyłam coś w rodzaju stanu przedzawałowego...

            Będąc przygotowanym na powyższe ewentualności, jakie mogą mieć miejsce w czasie podróżowania PKS - em po Bieszczadach, korzystaniu z tego środka transportu nie muszą towarzyszyć tak traumatyczne przeżycia, jak to było w moim przypadku. Co więcej, zwiedzanie tego pięknego zakątka Polski autobusem zyskuje dzięki swojej specyfice nawet pewien urok...a zwłaszcza, jak uda się zająć pierwsze miejsca, po przeciwnej stronie niż kierowca - widoki oglądane przez ogromną przednią szybę – bezcenne!

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
aga63 · dnia 16.07.2013 20:07 · Czytań: 901 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 4
Komentarze
Figiel dnia 16.07.2013 22:09
Super. Podobnie jak poprzednie opowieści czyta się lekko, sprawnie. Dobry język i chyba dość charakterystyczny styl są Twoją wizytówką. Humor bawi, nie jest ani nachalny ani wymuszony. Jedyne, co mi odrobinkę, ale naprawdę odrobinkę przeszkadza, to dygresje w nawiasach - po prostu ich nie lubię. Chyba jakaś trauma ze szkoły, gdy nawiasy straszyły mnie na matematyce, a ponieważ ni w ząb ich nie łapałam, to fukam na nie w tekstach. No, ale to pewnie tylko ja tak mam, więc spoko. Nie tylko nie straciłam czasu z lekturą, co wiecej, spędziłam go miło. Dziękuję i pozdrawiam:-)
aga63 dnia 16.07.2013 23:08
Witam,witam:)
To ja dziekuje za zainteresowanie i mile slowa:)
Ja tez jestem antymatematyczna,ale faktycznie musze sie zastanowic,czy ja aby za duzo tych nawiasow nie uzywam...

Jeszcze raz dzieki i pozdrawiam:)
Quentin dnia 16.07.2013 23:27 Ocena: Bardzo dobre
Perypetii ciąg dalszy :)
PKS to całkiem skomplikowana sprawa, jak widać. Ja słabo ogarniam takie sprawy. Jedyne, czym jeżdżę, to komunikacja miejska i już mi wystarczy. Tam też są cyrki :)
Tekst z tych lekkich. Poleciłbym go przede wszystkim osobom, które planują podróż. Wartość merytoryczna niewątpliwie duża.

Pozdrawiam
aga63 dnia 16.07.2013 23:33
Dziekuje ci bardzo,Quentin,za ta duza wartosc merytoryczna-to dla mnie prawdziwy komplement:)

Pozdrawiam:)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marek Adam Grabowski
29/03/2024 13:24
Dziękuję za życzenia »
Kazjuno
29/03/2024 13:06
Dzięki Ci Marku za komentarz. Do tego zdecydowanie… »
Marek Adam Grabowski
29/03/2024 10:57
Dobrze napisany odcinek. Nie wiem czy turpistyczny, ale na… »
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty