Arogancja siedziała ze zwieszonymi nogami na blacie kuchennym. Jej uważne spojrzenie śledziło każdy mój ruch W jej towarzystwie czułam się nieswojo. Może gdyby nie puszczała balonów z gumy do żucia, byłoby znośnie.
Nie pamiętam, kiedy pojawiła się w kuchni. Była jak kordianowski rozum i imaginacja. Swoją bezczelnością psuła niejedną optymistyczną myśl. Jednak obie wiedziałyśmy, że musi tu przebywać i koniec. Innej możliwości nie było. Dmuchnęła w moim kierunku, jej chłodny oddech zmroził moje serce. Widząc jak łzy napływają mi do oczy, wyśmiała z wyższością. Potem charakterystycznie cmoknęła. Zamieszałam w garnku. Arogancja zeskoczyła z blatu, włożyła swój palec do garnka, zamoczyła w zupie i wsadziła go sobie do gęby. Następnie nie zwracając uwagi na moje żałosne protesty, chwyciła solniczkę i całą jej zawartość wsypała do bulgoczącej strawy. Zgasiłam gaz i w akcie desperacji wylałam cały obiad do zlewu.
- Ducha nie udusisz – jej ironiczny ton zabrzmiał w głowie, potem śmiech…
Gdy odzyskałam panowanie nad sobą, siedziałam na podłodze w sąsiedztwie rozrzuconych sztućców i potłuczonych naczyń. Przeczesałam palcami włosy, Arogancja miażdżyła stopami kawałki szkła. Stopy krwawiły.
- Po co to robisz? – zapytałam, obojętnie patrząc na jej poczynania.
- Ciężko jest być złym… - odpowiedziała z niewyraźną skruchą.
- To nie bądź – odpowiedziałam wstając.
- Chcę zachować dobre imię – odrzekła, a szkło zaskrzypiało rysując kreski na wykładzinie.
Sięgnęłam po zmiotkę i szufelkę. Zaczęłam zamiatać. Ostre kawałki wbijały się w skórę, boleśnie raniąc.
- Bądź ostrożna! – zganiłam siebie w myślach.
Czerwona plama była świetnie widoczna na podłodze.
- Tylko ty to widzisz – Arogancja posłała w moim kierunku lodowate spojrzenie.
Podniosłam z podłogi łyżki i widelce. Z charakterystycznym brzdękiem wpadły jedne po drugich do zlewu. Zanurzyły się w resztkach z obiadu. Poobijane garnki włożyłam do szafki kuchennej.
Klucz w zamku zachrobotał. Dopiero teraz czułam smak wstydu za napad szału.
- On przyszedł – Arogancja pogardliwie spojrzała w stronę przedpokoju.
Wiedziała jak ma na imię. Wszyscy wiedzieli.
- Dzisiaj obiadu nie będzie – wyszłam mu naprzeciw.
- Czemu? - roześmiał się pogodnie.
Po chwili wszedł do kuchni. Złudny porządek i warzywny osad na dnie umywalki.
Nic nie powiedział. Jedynie wziął głęboki haust powietrza, nucił pod nosem przebój Maryli Rodowicz. Po chwili zastanowienia podszedł do telefonu stacjonarnego i wykręcił numer indyjskiego baru, który realizował zamówienia na wynos. Poprosił dwie porcje jakiejś dziwnie brzmiącej potrawy, podał nasz adres i swój numer telefonu, następnie pożegnał rozmówcę dodając na koniec rozmowy, że niecierpliwie czeka, bo żona wyrzuciła cały obiad, a on niemiłosiernie głodny. Objęłam go. Odsunął mnie na bezpieczną odległość. Kompletnie nie zwracał uwagi na napływające do moich oczu łzy.
- Czy problemem jest zrobienie obiadu? – wysyczał w końcu przez zęby.
- Nie… - odparłam szeptem.
Arogancja stała w okolicach kuchni, słyszałam jej gromki śmiech. Widziałam wygibasy, słuchałam rechotu z mojej ułomności, czułam jak się turla po podłodze. W końcu od tego śmiechu dostała czkawki. Wzięła do ręki plastikowy dzbanek i wypiła jego całą zawartość. Następnie wypluła gumę do naczynia. Widząc to wzięłam do ręki dzbanek i ze złością cisnęłam go do kosza. Rozprysł się na małe kawałeczki.
- Musisz iść na leczenie – powiedział mąż, który był mimowolnym świadkiem tej sceny.
- Muszę – przyznałam mu rację, a moje chlipiecie rozbrzmiało po całej kuchni.
Arogancja nic sobie z niego nie robiła, widać było, że mój stan ją cieszy.
***
Biała sala. Na brzegu łóżka siedziała skulona Bezradność, która cały czas rozkładała ręce. Ścierałam pot z mężowskiego czoła. To ja jestem nienormalna, to ja powinnam tam leżeć. Otworzył oczy. Spojrzał na mnie. Na pewno mnie widział. Powiedziałam do niego. Bez ładu i składu. W końcu postanawiam zamilknąć. Wzięłam oddech.
- Pamiętasz co wczoraj robiliśmy? – starałam się wykrzesać z siebie odrobinę pogody ducha.
Nie zareagował. Rurka w gardle była nieruchomą częścią jego ciała.
Smutne oczy Bezradności wpatrywały się w respirator. Na masce tlenowej widać było kropelki pary wodnej.
- Wczoraj wyrzuciłam obiad – usłyszałam swój głos. – Byłeś zły… Zamówiłeś egzotyczne żarcie… Pamiętasz?
Tym razem również zero reakcji.
- Świat się zmieni… Ja się zmienię… - powiedziałam, chciałam wierzyć w sens moich słów.
Stanął przed oczami tekst Osieckiej. Zawsze nam towarzyszył. Lekarze pocieszali, musi być dobrze.
- Co właściwie jest powodem…? – zapytałam pielęgniarki, która wyrosła przede mną w jednej sekundzie, nie wiadomo skąd i po co.
- Ktoś zaatakował pani męża nożem – spojrzała na mnie wyjątkowo podejrzliwie. – Chyba czas wracać do domu.
Wyszła. Znowu zostawaliśmy sami. On, ja, Bezradność. Czyżby obłęd w oczach była widoczny?
- Zerwij kroplówkę… Odłącz respirator… On jest zdrowy – podpowiedziała kamienna twarz.
- To takie logiczne – przyznałam jej rację.
Wyciągnięcie ręki. Tajemniczy płyn spłynął na podłogę. Mąż nie zaprotestował. Zamiast ludzkiego głosu mechaniczny pisk. Tak strasznie się przestraszyłam, a zarazem poczułam satysfakcję. Byłam pewna, że moje działanie go uzdrowi. Ktoś wpadł do sali. Lekarze próbowali go reanimować. Odciągałam ich. Kładłam się na chłodniejącym mężu. Silne ręce sanitariusza wyprowadziły mnie na korytarz.
- Jesteś nienormalna! – krzyknął nieznany dotąd głos.
Poczułam dziecko w sobie.
- Chcę do mamy! – krzyknęłam, a moje ciało powoli przekształcało się w wełnianą kulkę.
Nie chciałam, żeby zabierali do wariatkowa, przepisywali leki. Nie chciałam słyszeć, że najważniejsza jest systematyczność. Lekarz szedł w moim kierunku.
- Dlaczego pani to zrobiła? – chrząkał. – Pani ma problemy z poczytalnością?
Chciałam zaprzeczyć, ale moje oczy wszystko zdradziły.
- Proszę to zażyć – pielęgniarka podała plastikowy kieliszek.
Połknęłam tabletkę. Zaraz potem ją wyplułam. Sanitariusz podał butelkę z wodą mineralną. Odkręciłam ją. Korek spadł na podłogę. Ktoś go podniósł, następnie pomogli mi wstać z krzesła i wyprowadzili ze szpitala. Karetka już czekała, wsiadłam do niej. Posadzili w fotelu. Zobaczyłam leżącą na noszach Bezradność. Miała dziwnie wykrzywioną twarz. Byliśmy na miejscu. Odwieźli mnie pod dom. Zawlokłam się po schodach na górę.
- Wszystko w porządku? – troskliwy sanitariusz złapał ze mną kontakt wzrokowy.
- Tak – odpowiedziałam.
Zaraz potem wyciągnęłam klucze z torby. Zostawili mnie pod drzwiami. Zabronili pojawiać się w szpitalu. W ten sposób nikomu nie pomogę.
Poszłam do łóżka. Było mi ciężko i źle. Chciałam do mamy.
- Jutro cię wezmę ze szpitalnych sal… Jutro urządzimy bal… - powtarzałam sobie, a Bezradność gładziła mnie po włosach.
Wtulona w pościel zasypiałam wsłuchana w niemą kołysankę.
Chciałam wstać, wykorzystać jeszcze wypływającą ze mnie energię, jednak byłam z betonu. Opadłam z sił. Powoli uświadamiam sobie swój czyn. Telefon zawibrował w kieszeni. Odebrałam. Obojętny głos raczył uprzejmie poinformować, że zabiłam swojego męża.
Zdecydowanie za często płaczę. Bezradność odeszła, niestety to nie znaczy, że mnie opuściła. Ona po prostu zmieniła miejsce bytowania.
Prokurator przyjdzie jutro. Już mnie nie zastanie. Jestem, mąż umarł, a ja nadal żyję w sąsiedztwie duchów. Teraz to już na pewno trafię do nich na stałe.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt