Korytarz. Długi korytarz, na końcu drzwi. Białe. Z okrągłą, mosiężną klamką. Gdyby tak dosięgnąć...
Dowiedzieć się, co jest za tymi drzwiami. Chociaż jeden, jedyny raz.
Zbliżający się błogostan. Zagadkowa, niewyjaśniona siła uniezależnia twoje ciało od głowy. Każdy gest, każdy ruch możliwy jest poza świadomością, wolą i władzą. Uśpiony umysł. Powolne spadanie w dół. Drzwi nie chcą odkryć swych tajemnic.
- Lilka! Wstawaj! Ile jeszcze będziesz spać?
Lilianna przewróciła się tylko na drugi bok. Leżała we własnym łóżku. Nad twarzą latała wstrętna, bezczelna, złośliwa mucha. Dochodziła pierwsza po południu. Rozpaczliwie, siłą woli próbowała powrócić do wspomnień finału wczorajszego dnia. Każda próba kończyła się niepowodzeniem.
Przecież...
Otworzyła oczy tylko na chwilę, by móc rozejrzeć się po pokoju. Nie. Nie widać śladu obecności żadnego innego człowieka. Wszelkie oznaki odpowiednio zatuszowane?
Marcin tu był. Nie okłamałby mnie. Chyba, że sama się okłamałam.
Zamknęła niecierpliwie oczy, mocno zaciskając powieki. Tak mogło być. Taka może wyglądać prawda. Taka prawda wcale, ale to wcale się jej nie podoba. Nie chce takiej prawdy. Nie chce, nie będzie w nią wierzyć, nie chce nie będzie, nie chce nie będzie...
Nie będzie, nie chce, nie będzie nie chce...
Nie! Kropelki potu spływały po jej czole. Bądź co bądź nastało południe. Południe pod koniec lipca.
- Mamo, daj mi spokój...
Odwróciła się, twarzą do ściany. Wcale nie miała ochoty się budzić. O wstawaniu nie mogło być nawet mowy. Bo po co, po co wstawać? Żeby za niedługo znowu się położyć? Tylko jak to zrobić, żeby w takim stanie pozostać do końca dnia?
To był stan niedobry, wręcz krytyczny. Ale wygodny.
Matka na to nie pozwoli. O nie. Będzie dręczyć ją tak długo, aż w końcu postawi na nogi. Co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości. Nie wiedzieć czemu, w takich sytuacjach stawała się nieugięta. To dobrze. Niedobrze byłoby wtedy, gdyby została pozostawiona sama sobie, gdyby pani Wurska była całkowicie obojętna wobec tego natrętnego stanu apatii i niechęci własnego jestestwa. Który to już raz, musiała ściągać ją z łóżka, sadzać na fotelu, podstawiać wszystko pod nos, by córka przejawiła jakąkolwiek chęć życia?
- Nie ma spania...! Wstawaj i ściel wyrko! - Pani Wurska zrzucała kołdrę na podłogę, wyciągała z pod głowy poduszkę. Kiedy to nie pomagało, zabierała się za prześcieradło rolując je wraz ze śpiącym delikwentem.
- Kobieto, weź się uspokój...! - krzyknęła z lekkim rozbawieniem Lilianna, podejmując niezbyt udaną próbę buntu. Wygłupianie się. To nie była zła rzecz. Całkiem zabawna i rozwijająca. Lubiła się przekomarzać z matką. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że była to forma okazywania czułości. Najbardziej bezpruderyjna. Należało doceniać takie rzeczy. Takie zachowania miały miejsce tylko w dwóch przypadkach. Pierwszy: choroby Lilianny, wszystko jedno czy fizycznej, czy psychicznej choć częściej psychicznej. Drugi: próba wyrwania z Lilianny jak najwięcej informacji dotyczących jej życia uczuciowego. Łatwo można się domyślić, że w przyrodzie często występował przypadek nr 1. Lilianna to, Lilianna tamto, dla Lilianny. Czasami czuła się z tego powodu wyjątkowo podle. Jak ostatnia niewdzięcznica. Pogłębiał to również fakt, że pani Wurska twierdziała, że jest szczęśliwa, kiedy jej córka również jest. Zdarzało się to zatem dosyć często, co powodowało, że Lilianna uważała się nie tylko za niewdzięcznicę, ale także za wyrodną córkę. Nie umiała zagwarantować szczęścia swojej matce, bo nie umiała go również zagwarantować sobie. Nie zanosiło się na to, by w tej kwesti miało się coś wkrótce zmienić. Co było oczywiście, dość mało pocieszną perspektywą. Dobijającą wręcz. Cóż na to poradzić?
Wygłupianie się. Taki stan rzeczy, nie mógł trwać przecież cały dzień, tak samo jak niemyślenie o rzeczach, które przez większość czasu mogą zawrócić głowę. Pozostawia po sobie lukę, nie mogąc wypełnić większej.
- Mamo, ty wiesz co się wczoraj stało? - Wypadało w końcu o to zapytać. Domyślała się rozwiązania tej zagadki dla niezbyt przenikliwych, ale chciała się trochę połudzić. Jeszcze przez chwilę. Lepiej znać prawdę niż przyzwoite kłamstwo. Chociaż dość przyzwoite kłamstwo, nie jest złe. Kto pyta, nie błądzi. Tak mówią. A może nie myślą?
- Co ty mówisz? - Pani Wurska na wpół rozbawiona, a na wpół zaciekawiona, nie odpowiedziała natychmiast. Czas oczekiwana na odpowiedź, przyprawiał o napięcie nerwowe, i niezbyt miłe uczucie w żołądku. Z twarzy nie wyczytała nic, choć długo się w nią wpatrywała. Dostrzegła jedynie gumę do żucia w kąciku ust. Gumę, którą matka potrafiła żuć przez cały boży dzień. Orbit różowa, owocowa. Kup mi gumy. Nie zapomnij o gumach. Sklep. Piećdziesiąt razy w ciągu kilku roboczych dni. Nałóg, paskudna przypadłość. Guma. Codziennie. Dzień w dzień, paczka na dobę, Musiała żuć. Lub tylko tak twierdziła. Ciamkanie. Nieustanne ciamkanie. Ile można tak ciamkać?
- Cały czas tu byłaś. Mruczałaś coś przez sen, jak nie ty, aż pies to przyleciał, sprawdzić co się dzieje. Całą noc spać mi nie dałaś! Musiało ci się coś śnić. - Lilianna starała się unikać tego podejrzliwego spojrzenia próbującego przefiltrować, cóż to, za wstydliwy i intymny sen, mógł zagościć w jej podświadomości.
- Nie byłam na dachu?
- Lilka, piłaś coś? - Fakt, pierwsze pytanie mogło brzmieć dziwczanie i obcesowo.
- Na dachu? A co miałabyś tam robić? - Znów ten podejrzliwy ton.
- Z resztą okno jest popsute. Zatrzasnęło się, nie można go otworzyć. Mówiłam ci. Nawet kota nie mogłam nakarmić.
Lilianna patrzyła przed siebie nieprzytomnym wzrokiem. Próbowała się skupić. Cholerny, kolejny sen. Tylko się tak śniło. Tylko wyobraziło. Rozmawiali, trzymali się za ręce... Zatem jednak nie.
A co z oknem? Sprawdziła. Mama miała rację. Marcina tu nie było. Nie było ogólnie od czterech lat, i nie będzie za wiele następnych. Nie było go tu. Przypadkiem, kiedyś rozmawiali raz czy dwa, za dzieciaka. Tego nie można nazwać nawet przyjaźnią. Przyjaźń. Czy kiedykolwiek takowa istniała? Wątpliwe.
Położyła się z powrotem do łóżka, patrząc tępo w ścianę.
- Z nikim się nie spotykasz. Nie wychodzisz. Zwariujesz jak będziesz siedzieć w domu. - zaczęła matka, domyślając się co się święci. Apatia - czas zacząć!
- Myślałam, że mi pomożesz. Ale skoro wolisz tu sobie leżeć... - To był dobry argument. As z rękawa. Typowy emocjonalny szantaż. Radykalny, choć skuteczny. Nie musiała nawet pytać, co by było gdyby została w łóżku. Ciążące niczym połknięty kamień, narastające poczucie winy i niewdzięczności. Należało zdusić je w zarodku.
- Zaraz wstaję. Wyjść z psami?
- Zanim się wygramolisz, to im się już odechce. Wyjdę z nimi. Ale ty pójdziesz do sklepu, kupisz parówki kotom, nakarmisz je...
Cholerne parówki dla kotów. Brzmi jak powrót do szarej rzeczywistości. Sklep, psy, koty, cholerne parówki, które musiała kupować siedem dni w tygodniu. A, i jeszcze gumy. Pełen zestaw. Na każdą próbę protestu, następował kontratak:
- A co ja im dam? Na kocie żarcie mnie nie stać, a mają tam zdechnąć z głodu? Ty masz coś jeść, a one nie.
Schodząc po schodach słychać było wołanie Pani Wurskiej:
- OLEJU NIE ZAPOMNIJ!
Kiedy jedna noga Lilianny wystąpiła za próg mieszkania:
- I JESZCZE MARGARYNĘ!
Kiedy wracała:
- A mleko kupiłaś?
- Kurwa. Zapomniałam. Czemu nie mówiłaś?
- Nie mówiłam? To takie rzeczy trzeba mówić? Myślałam, że się domyślisz.
Nie raz Lilianna klęła pod nosem, z powodu braku umiejętności jasnowidzenia. Wracając po raz enty ze sklepu, wlekąc się po schodach, powoli płynęła w wianuszku swoich codziennych myśli.
Po co to wszystko?
Co dzień to samo. Dzień w dzień. Podobne do siebie, nie różniące się ani odrobinę. Czy naprawdę warto się tak męczyć, zmagać z tym wszystkim, nawet z samą sobą, w walce o następną dobę?
Dokąd to prowadzi?
Pytasz samą siebie. Czego brakuje? Miała każdą rzecz, jaką potrzebowała. No może prawie każdą, ale jedzenia i dachu nad głową nie brakowało.
Ty ciągle marudzisz i narzekasz. Popatrz, jakie tragedie się dzieją! Mamrotała babcia, oglądając wspólnie wiadomości.
A jednak...
Jej mama zabijała się, chcąc spełnić każdą zachciankę, która mogłaby przynieść odrobinę zadowolenia. Rzecz, właśnie. Wszystko takie materialne. Może brakowało czegoś innego.
Czy warto pokusić się o banał?
Nikt mnie nie nauczył miłości, okazywania uczuć. Ja was też tego nie umiałam nauczyć. Tak zwykła mówić matka, chcąc brać na siebie winę, za zło całego świata.
Co to za głupoty. Nawet jeśli tak było, nie ma w tym winy niczyjej. Może miała ją tulić, przytulać jak małego dzidziusia? Przecież to tak głupio. I wstyd, żeby taką dorosłą pannicę traktować jak małe dziecko. Lilianna zawsze chciała być dorosła. Odkąd tylko rodziła się jej osobowość. Świat dużych, dorosłych, niezależnych ludzi był nowym, ciekawszym światem, do którego próbowała wedrzeć się chociażby oknem. Kiedy się w nim znalazła, chciała zawrócić. Musztarda po obiedzie.
Czy była kochana? Na pewno, dowodów na to mnóstwo. Ale czy czuła się kochana? To już istotna różnica. Cholera wie, jak to jest. Może jest, tylko ona nie wie, że tak jak jest, to jest dobrze. A czy ona kogoś kochała? Zakochana była owszem, kiedyś, jeden raz. Nie było to przyjemne. Więcej tam nieprzyjemności jak przyjemności w tym zakochaniu. Pojedyncze zakochanie, mało atrakcyjne. Czy kochała? Skąd to wiedzieć, skoro nie wie do końca jak to jest? Co by było gdyby ktoś ją pokochał?
Tymczasem:
It's arma-goddamn-motherfuckin-geddon
(Fuck, eat, kill, now do it again)
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt