Dwa brzegi (4) - bozka
Proza » Obyczajowe » Dwa brzegi (4)
A A A

sierpień, 1955
Lilka przepłakała kolejną, bezsenną noc. Nie wróci do szkoły! Niech się dzieje co chce, nigdy więcej!... Klasówki, powtórki, egzaminy – to nie dla mnie – myślała ze złością, śmiesznie wydymając usta. A przecież była inteligentną, mądrą panną i tak dobrze się zapowiadała; już jako siedmiolatka, rezolutna, odważna dziewuszka, zaliczyła całą pierwszą klasę w jeden dzień – jak to możliwe? Znała alfabet, umiała czytać i radziła sobie nawet z prostymi działaniami na liczbach. Mama – dumna, przebojowa kobieta jak na tamte, wciąż wojenne czasy, zaprowadziła ją na wstępną rozmowę do szkoły. Przez ostatni rok - składania liter i liczenia do stu - uczyła swoją pierworodną w domu, a teraz ta trzydziestoletnia, dobrze zbudowana blondynka nie dając poznać po sobie niepokoju, z lekkim drżeniem serca oczekiwała na decyzję komisji szkolnej: dyrektora i woźnego, co do umiejętności córki. Po „przesłuchaniu” dyrektor podkręcając wąsa oznajmił: sądzimy, że panienka może zacząć naukę od klasy drugiej, zna podstawy, resztę nadrobi przy pomocy szanownej pani. Następnego dnia Lila niepewnym krokiem weszła do klasy z przysłowiową duszą na ramieniu, zajęła wskazane przez nauczycielkę miejsce w pierwszej ławce, obok nieznanego chłopca. Szkoła mieściła się w starym magazynie, przystosowanym jako tako na cele edukacyjne, po wprowadzeniu zakazu uczęszczania do szkoły polskich dzieci razem z dziećmi pochodzenia niemieckiego. Ławka była za duża dla drobnej, niewysokiej dziewczynki - stara, pokryta łuszczącym się, zielonym lakierem. Na jej krawędzi - przeciwległej do siedziska, dokładnie po środku, w wywierconym otworze zainstalowano kałamarz (woźny skrupulatnie uzupełniał go co ranek atramentem), którego w żaden sposób Lilka nie mogła dosięgnąć, by zamoczyć stalówkę. Na brzegu ławy ktoś wydrapał serduszko przebite strzałą i zagadkowe: BK + AG = WM. Później dowiedziała się, że "WM" oznacza wielką miłość, a pozostałe litery to inicjały imion - ale na razie były to tylko tajemnicze, nic nie mówiące jej symbole. Siedzenie stanowiło całość z ławą i nie dało się go bliżej do niej przysunąć, więc Lila ostrożnie przysiadywała na samej krawędzi, nie dotykając oparcia, w przeciwnym wypadku – nie dotykała ławy, a nogi zwisały jej pięć centymetrów nad podłogą.
Miejsce obok niej zajmował Irek, uczeń zostawiony na drugi rok w te samej klasie, w gruncie rzeczy sympatyczny osiłek, niewysoki, lecz za to z dość dużą nadwagą. Rzadko w tamtym trudnym czasie dzieci były przekarmiane, lecz Irek nie należał do zbyt ruchliwych, a jeść lubił wszystko, co tylko wpadło mu w ręce. Z trudem wciskał się w przestrzeń między ławą a siedzeniem, przesuwając tym samym współtowarzyszkę na bok na tyle, na ile się dało, by ta mogła utrzymać się jeszcze w pozycji prawie siedzącej. Widok był zabawny, ale Lila przeżywała katusze – był to pierwszy dowód na to, że nadmiar ambicji może „wyjść bokiem”, z tym, że bok należał w tym przypadku do Lili, a ambicja - do jej mamy. Irek był jej pierwszym adoratorem, bezgranicznie oddanym, wpatrywał się w nią co najmniej z taki samym zachwytem, jak w przepyszne ciastka w pobliskiej cukierni, które podziwiał każdego dnia, mijając wystawę sklepową w drodze do szkoły. Czasem stać go było na zakup czekoladowej muffinki i z heroicznym oddaniem ofiarowywał połowę ciastka swojej idolce. Lila polubiła go tak samo, jak owe ciastka, ale przyjaźń przetrwała zaledwie kilka lat. Drogi ich się rozeszły, gdy wyjechała do szkoły w Warszawie i nigdy więcej się nie spotkali. Z określeniem "najmłodsza w klasie" zmagała się aż do matury. Pedagodzy zamiast ją wspierać, że taka młodziutka, a całkiem nieźle sobie radzi - raczej wypominali jej niedojrzałość. W tych przytykach, prym wiodła zwłaszcza historyczka, psorka Kwiecień – nauczycielka w liceum, nielubiana przez uczniów - stara panna epatująca chłodem, z brzydkimi, ciemnobrązowymi okularami na nosie oraz nieodzownym marsem na czole. Nieustannie kierowała uszczypliwe uwagi w stronę uczennic, ośmieszała je „rzucając” pogardliwie: nadajecie się jedynie na kury domowe!
Jej ulubioną karą było zostawianie dziewczyn w „kozie”, czyli po lekcjach, na dodatkowe zajęcia, a że nie spieszyło jej się do pustego domu, systematycznie ten „areszt” stosowała. Lilka nie należała do jej ulubienic, była za ładna i za inteligentna, a do tego zbyt dumna, by panna Kwiecień nie nękała jej wciąż nowymi, złośliwymi uwagami: a to , że Lila nie zapamiętała daty jakiegoś wydarzenia, albo nie wyuczyła się życiorysu zasłużonej komunistki Róży Luxemburg; jak tak można panno Lilko, to nie-do-pu-szcza-lne… - sylabizowała, stukając linijką w biurko. Musi panna jeszcze wiele godzin poświęcić na naukę… Całkiem po prostu… Nie zatwierdzę gotowości panny do matury – straszyła.
Lila lubiła się uczyć, zaaklimatyzowała się w liceum dość dobrze – miała za sobą przecież surową szkołę w Wawrze, więc co tam przytyki starej panny - nic sobie z nich nie robiła. Najbardziej ze wszystkich zajęć odpowiadały jej ćwiczenia fizyczne: bieganie, pływanie, skoki w dal, taniec – to był jej żywioł. Zdobywała medale na organizowanych międzyszkolnych zawodach, tańczyła w regionalnym zespole „Dąbrowianki”- miała nawet piękny strój zagłębiowski z którego była taka dumna. Zakładała go na występy zespołu, czy to w plenerze, czy w szkole, oraz na wszelkie uroczystości kościelne. Strój ów składał się z: czepca wykonanego z białego płótna, pokrytego tiulową koronką, długiej koszuli z płótna lnianego z ozdobą w formie koronkowej krezy, noszonej na zewnątrz pod sznurem korali, halki z cienkiego batystu, marszczonej w pasie i obszytej haftowaną falbaną. Do tego biały, płócienny stanik, sznurowany i wyszywany ornamentem roślinno-kwiatowym, zakładany na koszulę i granatowa spódnica z białym wzorem roślinnym, oraz zapaska z wzorzystego płótna. No i oczywiście nieodzowny kaftanik z kaszmiru - wcięty, dopasowany, zapinany z przodu na guziki pod samą szyję. Strój dopełniały piękne, wysokie, skórzane, sznurowane buty w kolorze wiśniowym. Lila świetnie się w nim prezentowała – szczupła, z długimi czarnymi warkoczami – niejedno chłopięce serce szybciej biło na jej widok, gdy tak ubrana szła ulicą. Była świadoma tego, że zwraca na siebie uwagę, co wpędzało ją w zakłopotanie, bo z natury była skromną, nieśmiałą dziewczyną. Uczęszczała do dobrego liceum z tradycjami, powołanego do życia w początkach XX wieku. Po wojnie decyzją Inspektoratu Szkolnego zmieniono jego nazwę z Liceum na Gimnazjum i Liceum Koedukacyjne. Do szkoły zaraz po wyzwoleniu zgłaszali się pierwsi polscy uczniowie. Przybyli także profesorowie, którzy przeżyli okupację hitlerowską. Decyzją Kuratorium Oświaty licea ogólnokształcące działały dalej na wzór średnich szkół przedwojennych, tzn. prowadzono klasy odrębne dla chłopców i dziewcząt. Koedukacyjna klasa była jedna i obejmowała tylko starszych uczniów. Lila trafiła więc do klasy żeńskiej, liczącej dwadzieścia pięć uczennic. Zawarła nowe przyjaźnie, przeżywała pierwsze uniesienia sercowe, ale najbardziej cieszyła ją rywalizacja sportowa i występy w szkolnym zespole tanecznym. Z nauką dawała sobie dobrze radę, choć matematyka i historia nie należały do ulubionych przedmiotów.
W maju 1955 roku przystąpiła do matury. Planowała od jesieni studia pedagogiczne, chciała być nauczycielką wychowania fizycznego. Matura była poważnym egzaminem dojrzałości - każdy uczeń zdawał te same przedmioty: egzamin pisemny i ustny z języka polskiego i matematyki, egzamin ustny z fizyki, historii i nauki o społeczeństwie. W komisji egzaminacyjnej zasiadał obowiązkowo „czynnik społeczny” stale szukający „wrogów ludu”, ale na szczęście rzadko ich znajdujący. Wszystkie egzaminy ustne zdawano w tym samym dniu, wędrując od komisji do komisji. Czasem można było liczyć na przychylność pedagogów, innym razem - nie. Lila przebrnęła kolejno język polski, matematykę fizykę i nauki o społeczeństwie i oczywiście „poległa” na… historii - jakżeby inaczej. Panna Kwiecień marszcząc czoło, jak to zwykle robiła, gdy była nieusatysfakcjonowana odpowiedzią, kiwając przecząco głową powiedziała: nie… nie… źle, niedobrze panieneczko, nie zna panna zagadnienia, nie ma mowy o pozytywnej ocenie. Pod wpływem prośby starego, sympatycznego nauczyciela pana Drygiera, by dać Lilianie jeszcze jedną szansę, z ociąganiem - zgodziła się. Po chwili, marszcząc brwi zamruczała chrapliwie pod nosem:
- Niech panna wymieni po kolei, wszystkich królów polskich, wraz z datami koronacji.
No cóż, znała słabość maturzystki w zapamiętywaniu dat; zdenerwowana Lilka wycierając o spódnicę spocone dłonie zaczęła niepewnie:
- Bolesław Chrobry - 1025rok, Mieszko II Lambert też 1025 rok, Bolesław II Śmiały… chyba… 1076,Władysław Łokietek - 1320...
Wtem historyczka przerwała.
– A kto pomiędzy Bolesławem Śmiałym, a Łokietkiem - co to bezkrólewie wtedy było? - zapytała z przekąsem.
Lila rozpaczliwie szukała w pamięci odpowiedzi, lecz „znalazła” jedynie czarną dziurę, nic ale to dokładnie nic nie była w stanie sobie przypomnieć. – Nie wiem… proszę pani… nie pamiętam - tyle wydukała przestraszona.
- Dziękujemy w takim razie - odezwała się egzaminatorka. - Wyniki ogłosimy jutro po południu.

Jak łatwo się domyślić – Lilka nie zaliczyła egzaminu, a że nie było poprawek jak to jest obecnie - miała w perspektywie powtarzanie całego roku szkolnego. Dobrze na tym wyjdzie, dyskutowano w komisji, przecież jest najmłodsza, pochodzi następny rok i zda na pewno - tak kalkulowali egzaminujący nauczyciele. Ich rozważania były błędne, bowiem Lila nie miała ochoty na repetowanie, była zbyt ambitna - czuła się upokorzona i nie mogła się pogodzić z porażką. Plany pójścia na studia, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, legły w jednej chwili w gruzach.

Nieprzespana noc odbiła się na twarzy dziewczyny widocznym zmęczeniem – podkrążone oczy, spuchnięte od płaczu powieki i zaczerwieniony nos - nie dodawały uroku. Co ma robić dalej? Nie miała pojęcia. Już sierpień, a wciąż żaden pomysł na życie się nie pojawił. Leżała jeszcze w łóżku, choć dzień zapowiadał się piękny, kolejny tego lata, upalny i słoneczny. Dochodziła dziewiąta, gdy pod kołdrę, sapiąc z wysiłku wgramolił się trzyletni brzdąc - braciszek Lili.
– Wstawaj, mama cię woła… no wstawaj, juz… - Wojtek poszturchiwał Lilę, tzeba podlać kwiatki, sysys - śmiesznie seplenił.
- Dobrze - westchnęła dziewczyna, wciąż nie mając zamiaru wstać. - Już, zaraz…
Kochała braciszka, pojawił się w życiu rodziny niespodziewanie. Rodzice nie planowali kolejnego potomka, lecz teraz się cieszą i nie wyobrażają sobie, że go nie ma. Lila dzieli pokój z młodszą o trzy lata siostrą, z którą kontakt ma co najwyżej poprawny. Kamila to całkowite przeciwieństwo Lili. Figlarna szczebiotka, co to najpierw powie nim pomyśli, nawet zewnętrznie w niczym nie są podobne –kędzierzawa blondynka, dość pulchna jak na piętnastolatkę - czerpie przyjemność z dokuczania Lilce na każdym kroku. Właśnie wpadła jak burza do pokoju.
- Wstawaj leniu, do której będziesz się wylegiwać, zaraz przyjdzie Krzysiek i Zośka, idziemy nad rzekę.
– Ty lepiej naucz się pływać – parsknęła śmiechem Lila - wiesz, że mama ci nie pozwoli pójść beze mnie, a ja nie mam zamiaru.
- Tere fere, umiem pływać, widziałaś przecież…
- Umiesz świetnie, ale tylko po warsiawsku, tyłkiem po piasku – naśladując gwarę, zripostowała.
- Nie możesz mi tego zrobić, są wakacje, a Krzysiek ma wziąć gitarę…
- Nic mnie to nie obchodzi, boli mnie głowa i nie chce mi się z nikim spotykać.
- Liliuś, nie złość się na mnie - zaskomliła przymilnie Kamilka - wiem, że jestem wredna, ale zgódź się, co ci szkodzi, przecież uwielbiasz pływać. Obiecuję, wypielę jutro grządki za ciebie, a nawet zerwę sama cały agrest, ze wszystkich krzaków. Dziś niedziela i tyle miastowych zjedzie na plażę nad rzeką. Szkoda siedzieć w domu, no… zgódź się. - Kamilka wskoczyła na łóżko, złapała siostrę za ręce i zaczęła ściągać ją na podłogę.
- No dobrze, zastanowię się, ale pielisz jutro ty?
- Oczywiście, kochana jesteś, zobaczysz jak będzie wesoło!
- A ja?… a ja?… Wojtuś tez idzie nad zekę - krzyknął braciszek.
- Nie ma mowy, dzieci nie chodzą nad rzekę bez mamy, nie mamy zamiaru cię pilnować, zostajesz w domu! - kategorycznym tonem zawołała Kamila.

Początek sierpnia był wyjątkowo gorący tego roku, żar lał się z nieba, a temperatura w cieniu rzadko spadała w dzień poniżej trzydziestu stopni. Każdy, kto tylko mógł sobie pozwolić szedł nad rzekę - Biała Przemsza była bardzo czysta i urokliwa. Płynęła leniwie, zakolami, miejscami brzegi były płaskie i piaszczyste, wymarzone na plażowanie. Gdy była ładna pogoda, w okresie od maja do września – mieszkańcy miasteczka całymi rodzinami spędzali nad nią wolny czas. Już od południa widać było grupki wędrujących osób z kocami oraz koszami z jedzeniem i piciem na cały dzień. Niektórzy pieszo, inni na rowerach. Dzielnica, w której znajdowała się plaża nosiła nazwę Bór, choć boru tam żadnego nie było, jedynie pachnący sosnowy lasek, kilka starych lip i topoli, oraz łąki po obu stronach rzeki. Plażowicze rozkładali koce na trawie i spędzali przyjemnie cały dzień. Niektórzy grali w karty, inni szukali ochłody w rzece, najwięcej radości miały dzieciaki, które z wody by w ogóle nie wychodziły, gdyby nie dorośli. Czasem z drugiego brzegu dolatywały dźwięki harmoszki, a ludzie pozdrawiali się z daleka, wymachując rękami. W tym miejscu rzeka nie była zbyt szeroka, płaski brzeg pozwalał brodzić bezpiecznie, ale było też kilka głębszych miejsc, stwarzających zagrożenie dla nieumiejących pływać. Mówiło się również o niebezpiecznych wirach, które „na zawsze” wciągają nieostrożnych pod wodę.

– Pomartwię się jutro – westchnęła Lila. - Może szkoda tego dnia? - i spojrzała na błękitne niebo z małymi pierzastymi obłoczkami.
Kochała swoją rzekę – tak o niej mówiła – często, nawet w niezbyt ciepłe dni siadywała nad jej brzegiem i wpatrując się w jej nurt rozmyślała, skąd i dokąd ona płynie*. A płynęła niezbyt daleko: niecały kilometr dalej wpływała do Czarnej Przemszy. Lila wyobrażała sobie, że w maleńkim stateczku żegluje do samego Gdańska. Nigdy nie była nad morzem, nigdy go nie widziała, ale czuła, że jest piękne. Wyobrażała sobie wysokie fale rozbryzgujące się o klif. Lila w wodzie czuła się jak rybka, uwielbiała pływać od wczesnego dzieciństwa. W mig załapała tę sztukę, którą doskonaliła później pod okiem trenera na warszawskim krytym basenie. Rzeka była też jej powierniczką, to tu przychodziła, gdy czuła się nieszczęśliwą lub przed podjęciem jakiejś trudnej decyzji.
W zimniejsze, wiosenne dni spacerowała brzegiem i obserwowała gniazdujące w jej pobliżu ptaki. A było co obserwować. Gniazda lęgowe nad rzeką budowały kaczki, trzcinniczki, czajki, błotniaki łąkowe, wodniczki i najmniejsze z polskich jaskółek – brzegówki, które jako nieliczne z ptaków gniazdują w norach wygrzebanych w piaszczystych skarpach. A piaszczystych skarp było pod dostatkiem. W latach sześćdziesiątych XX wieku piasek ten zaczęto eksploatować na potrzeby okolicznych kopalń węgla, do zamulania wyrobisk węglowych, zupełnie degradując tym samym środowisko. Na razie jednak ludność cieszyła się rekreacyjnymi walorami tych terenów.

Lilka szybko się umyła, ubrała i zaplotła warkocze; z kuchni dolatywał głos mamy i małego Wojtka. Wzięła jeszcze do ręki gruby zeszyt, w którym zapisywała swoje myśli, czasem własne wiersze. Otworzyła brulion na ostatniej zapisanej stronie, u góry drobnym maczkiem widniała data: 7 sierpień 1955 rok, a poniżej kilka wersów niedokończonego wiersza:

Życie

Jak owsiankę,
Gotować można krótko lub długo,
Lecz zawsze twarda łuska utkwi między zębami.

Wypluwając, uważaj by nie złamać.


Pomyślała chwilę, lecz nic nowego do głowy jej nie przychodziło. Niezadowolona zamknęła zeszyt i schowała go do szuflady. Wieczorem dokończę – postanowiła.

* Biała Przemsza zaczyna swoje życie na Wyżynie Olkuskiej niedaleko Wolbromia, przepływa przez pustynię Błędowską dzieląc ją na dwie połowy, a na granicy Boru, Niwki i Mysłowic łączy się z Czarną Przemszą i razem tworzą lewobrzeżny dopływ Wisły. Miejsce ich połączenia znane jest jako Trójkąt Trzech Cesarzy – tam w latach 1846-1915 zbiegały się granice trzech europejskich mocarstw: Prus (później Niemiec), Austrii (później Austro-Węgier) i Rosji. (WIKIPEDIA)


*

Nad rzeką rzeczywiście było już sporo amatorów letniej kąpieli. Plażowicze grupkami siedzieli na trawie wzdłuż brzegu, w pełnym słońcu lub pod parasolami kilku rosnących tu lip. Nad samą wodą, na żółciutkim piasku rozsiadła się kawalerka grająca ostro w karty, a trochę dalej paru wędkarzy „moczyło kije”. Przy dobrym szczęściu uda się im złowić kilka płotek lub karasi. Oprawią wtedy rybki na miejscu, a wieczorem, wypatroszone upieką nad ogniskiem.
Po wodzie niosły się odgłosy zażywających kąpieli, pluski wody i piski dzieci. Jednym słowem: sielsko i anielsko. Niedzielami plaża cieszyła się szczególnie dużą frekwencją - toż to dni wolne od pracy – i jak Bóg przykazał, należy świętować. Kamila z Zosią i Krzyśkiem siedzieli w miejscu, gdzie brzeg był dość wysoki, bez łagodnego zejścia w dół, z dala od licznie zgromadzonego, spragnionego słońca i pluskania w wodzie towarzystwa. Krzysiek brzdąkał na gitarze i nucił: ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal, gdy szumi, szumi woda i płynie sobie w dal…*. Zosia i Krzysiek byli o dwa lata starsi od Kamili, ale dobrze się dogadywali, spędzali mnóstwo czasu ze sobą. Krzyś sam nie wiedział, która dziewczyna bardziej mu się podoba - Zosia była nad wiek poważna, cicha, natomiast Kamilka - wilk w owczej skórze, nigdy nie było wiadomo z czym "wypali". Obie z nim flirtowały i widać było, że ze sobą rywalizują.
Lila wpatrywała się w rzekę i rozmyślała. Nagle za jej plecami rozległo się głośne: panie Janie, panie Janie, pora wstać, pora wstać, wszystkie dzwony biją, wszystkie dzwony biją, , bim bam bom, bim bam bom. Zaskoczona odwróciła głowę i parsknęła śmiechem.
– Krzysiek, a zaśpiewaj: nie zapomnisz mnie, gdy moją piosenkę spamiętasz – tę… Aleksandra Żabczyńskiego.
– A co ja z tego będę miał? Chyba, że dasz całusa - no to jak?
- Nijak, nie dla psa kiełbasa, nie dla kota spyrka - skwitowała Lila, ale w oczach zapaliły jej się złote iskierki.
- Chciałaby dusza do raju, ale grzechy nie puszczają – zaśmiał się Krzysiek i cichutko zaczął nucić. Głos miał czysty i ładny, dziewczyny wkrótce dołączyły do niego, tworząc wspólnie niezły chórek. Lila spojrzała na nie i zastanawiała się, która z nich na dobre chłopakowi zawróci w głowie. Kamila to jeszcze dzieciak, ale jej ciało już nabrało kobiecych kształtów, choć wciąż widać lekką, dziewczęcą nadwagę. Nadrabiała za to uśmiechem, błyskotliwością i przebojowością. Niebieskooka blondynka, z kręconymi włosami i sympatycznymi dołeczkami w policzkach mogła się podobać, do tego kokietka jakich mało. Przewracała oczami i śmiała się głośno, chcąc mieć pewność, że zostanie zauważoną. Odziedziczyła po ojcu ciemną karnację, więc opalała się szybko i bezboleśnie, skóra jej zdążyła już nabrać ładnego, brązowego koloru.
Zosia natomiast miała jasną, wrażliwą cerę i latem unikała leżenia w pełnym słońcu. Była cicha i skromna, chociaż nie pozbawiona uroku. Trochę podobna do Kamili, ciut jednak od niej wyższa i szczuplejsza, z pięknie wyrzeźbioną figurą – równie mocno przyciągała wzrok chłopców. Obie podkochiwały się w Krzyśku, lecz wciąż jeszcze tą niewinną, dziewczęcą skłonnością do płci przeciwnej.
Lila z przyjemnością obserwowała te zmagania o serce chłopaka. Kamila wyjęła z koszyka karty do flirtu towarzyskiego* i zaproponowała grę. – Ee…, za mało nas, ale jak chcecie - powiedział Krzysiek.
Kamila potasowała karty i rozdała wszystkim po cztery. - No to zaczynamy, ale odpowiadamy na głos, tak by wszyscy słyszeli, co wy na to? Pytanie pięć - wręczyła kartę Zosi - i sześć – zwróciła się do Krzyśka.
Zosia odczytała – czym dla ciebie jest miłość?
– Miłość jest dla mnie najważniejsza - szybko odpowiedziała
- Teraz ty Krzysiek – ponagliła Kamila.
- Krzysiek ze śmiechem zwrócił się do Kamili – czytając na głos- podobam ci się? Wcale, a to wcale brzydulo - złapał Kamilę za ręce i pociągnął do rzeki Zosia z Lilą zostały na kocu, zdziwione obrotem rzeczy. No tak, znowu Kamilcia wystrychnęła na dudka przyjaciółkę, pomyślała Lila - ma teraz Krzyśka tylko dla siebie.
Zosia westchnęła i obróciła się na brzuch, udając, że nie interesują jej figle oddalającej się pary. Lila śledziła wzrokiem siostrę, tu Przemsza nie jest głęboka, ale nigdy nic nie wiadomo... Kamila i Krzyś baraszkowali jak para dzieciaków, opryskując się wodą, dobrze się bawili, co jakiś czas wybuchając śmiechem.
Lila zamknęła oczy, miała kilku adoratorów, ale wciąż jeszcze nie była poważnie zakochana. Czekała na swojego wymarzonego wielbiciela - kto nim zostanie? Na razie nikt, kogo znała, nie wywoływał u niej szybszego bicia serca. Marzyła, jak większość młodych dziewczyn o wielkiej, idealnej miłości; no może nie o księciu na białym koniu, ale coś w tym stylu. Okoliczni chłopcy okazywali jej swoje zainteresowanie, jednak ona tego zainteresowania nie odwzajemniała. Nie miała sprecyzowanych wymagań, lecz na pewno pragnęła się zakochać. Małżeństwa bez miłości sobie nie wyobrażała. Trochę miała wyidealizowane poglądy, czerpane z romansów dla panienek, którymi zaczytywała się kiedyś jej mama, a więc i Lila sięgała niejednokrotnie po nie. Książki te zawsze kończyły się w ten sam sposób: żyli długo i szczęśliwie – i tego pragnęła, bo czego można chcieć więcej?
Lila zerknęła na zegarek – dochodziła czternasta - pora iść do domu, mama pewno czeka już z obiadem. Wrócą koło siedemnastej, gdy kobiety z małymi dziećmi zrobią miejsce starszym chłopakom, którzy przyjdą najpierw pograć w piłkę, a później poszaleją w wodzie (może urządzą zawody pływackie?), a dziewczyny im pokibicują. Jest zbyt pięknie, by już iść do domu, jeszcze z godzinkę posiedzimy, mam nadzieję, że mama zrozumie...
Właśnie wróciła uśmiechnięta Kamila i zadowolona rzuciła się na koc obok Lili. – Posuń się, świetna woda, a ty nie idziesz?
- Wieczorem popływam, gdy będzie już luźniej, na razie za dużo dzieciaków w wodzie.
- Pora na ciebie - Krzysiek złapał w pół Zosię, a ta z piskiem zaczęła go niezbyt mocno odpychać, lecz zaraz zmieniła zdanie i dała się poprowadzić w stronę rzeki.
No Krzysiu - zdecyduj się wreszcie, nie męcz tych dziewczyn - pomyślała Lila, obserwując siostrę. A ta, zła, zamknęła oczy i śmiesznie zmarszczyła nos. Cóż, nikt nie mówił, że życie jest proste.

W domu mama narzekała, że tak długo ich nie było i obiad wystygł. A ugotowała najprawdziwszy niedzielny rosół z własnoręcznie robionym makaronem. Dziewczyny rzuciły się na jedzenie, humory im się poprawiły. Popołudnie zapowiadało się całkiem przyjemnie: właśnie dochodziła siedemnasta, gdy pojawili się goście: ciotka i wujek oraz ich dzieci – Alinka i Januszek. Plany spędzenia wieczoru nad rzeką oddaliły się w jednej sekundzie. Niestety, dziewczyny musiały zająć się młodszym kuzynostwem.

Nazajutrz, z samego rana Lila wyskoczyła z łóżka i nim ktoś zauważył wymknęła się z domu. Pobiegła nad Przemszę. Dochodziła szósta, ranek był bardzo ciepły i słoneczny. Na pustym brzegu rzeki, wygniecione miejsca w trawie były widoczną pozostałością po wczorajszych plażowiczach. Lila zdjęła tenisówki, rozpięła podomkę, pod którą wcześniej założyła kostium kąpielowy i weszła do chłodnej wody. Pozwoliła ciału przyzwyczaić się do temperatury i po chwili zanurzyła się po szyję. Płynęła szybko, równym rytmem, na drugim brzegu położyła się wprost na trawie. Twarz wystawiła do słońca, nie mogła długo zostać, chciała wrócić tak, by jej nieobecność została niezauważona.
– Cześć, co ty robisz tu o tej porze? Taki ranny ptaszek z ciebie? – pytanie doleciało do niej z góry. Lilia przysłoniła oczy i zobaczyła Krzyśka z wędką i wiaderkiem w ręce. - Rano najlepiej biorą - powiedział widząc pytający wzrok dziewczyny. - Ale z ciebie lalunia, tylko schrupać.
- Krzysiu, daj spokój, nie wygłupiaj się. Wiesz, wczoraj mieliśmy gości i nie mogłyśmy przyjść, nie gniewaj się na Kamilę. A ty jak spędziłeś wieczór?
– Co tam wieczór w porównaniu z tym, sam na sam teraz z tobą - usiadł obok niej i złapał ją za ręce. Nachylił się i delikatnie pocałował w usta. Lila była zbyt zaskoczona, by odepchnąć go, lub w jakiś inny sposób zareagować. Pocałunek sprawił jej przyjemność, choć rozum mówił co innego – poddała się, ciało też zareagowało – było to dla niej nowe, nieznane doznanie. Poczuła dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa i dziwne ciepło między udami.
Krzysiek mocniej przycisnął ją do siebie, ale po chwili odsunął się z udawanym oburzeniem – no nie, ty masz mokry kostium, zobacz zamoczyłaś mi koszulę.
Lila, wykorzystując moment zerwała się i szybko wskoczyła do wody, po przepłynięciu kilku metrów zawołała - łobuz, łobuz - i pomachała do niego.
W domu zdziwiona reakcją swoją i Krzyśka postanowiła udawać, że nic się nie stało – ot, żart i tyle.

* Cytaty przebojów z przedwojennego filmu „Zapomniana melodia”
** To karciana gra, każdy z graczy podaje kartę wybranej osobie mówiąc numer, którym oznaczony jest tekst. Na kartach jest rząd ponumerowanych różnych pytań i odpowiedzi. Osoba, która otrzymała pytanie udziela odpowiedzi w analogiczny sposób.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
bozka · dnia 06.08.2013 21:04 · Czytań: 954 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 9
Komentarze
aga63 dnia 07.08.2013 16:11 Ocena: Świetne!
Witam :)
Coraz bardziej się "nakręcam" na tę Twoją opowieść. Ktoś w którymś komentarzu do którejś jej części napisał, zdaje się, że delikatnie snujesz opowieść i uważam to za bardzo trafne sformułowanie - delikatnie, subtelnie, pięknie pokazujesz to, co się dzieje w bohaterach - ich dojrzewanie i towarzyszące mu uczucia, ale także to, co na zewnątrz - bardzo podobają mi się opisy otoczenia, miejsc akcji. Aż chce się czytać i z niecierpliwością czeka się na kolejny fragment :)

Pozdrawiam :)
al-szamanka dnia 07.08.2013 18:11 Ocena: Świetne!
Czytając pierwszy odcinek żałowałam, że nie ma na portalu wyższej oceny niż świetne, gdyż Twoje pisanie po prostu mi odpowiada. Czyta się jak prawdziwą powieść, czuje się Twoich bohaterów. Tekst wciąga. Stworzyłaś fajny klimat tamtych lat, szczególnie szkolny, bardzo znany chociażby z filmu "Szatan z siódmej klasy", czy opowiadań rodziców.
Zielona ławka z kałamarzem wzbudziła we mnie nagle wspomnienia dzieciństwa, bo chociaż działo się ono znacznie później niż roku 1955, to jednak przy dokładnie takiej samej siedziałam... a stalówka roniła na bibułę granatowe łzy uczniowskiej niezdarności.

Pozdrawiam :)
bozka dnia 07.08.2013 18:13
Aga :) nie będę udawać , że cieszy mnie takie przyjęcie tekstu, Twoje słowa- są wodą na mój pisarski młyn- ;) - na pewno więc pociągnę dalej tę historię- bardzo dziękuję też za ocenę- serdeczności wysyłam :)
kamyczek dnia 09.08.2013 00:01 Ocena: Świetne!
Przeczytałam dwa dni temu i napiszę tak: tekst wciąga i to bardzo. Mam nadzieję, że będzie dalszy ciąg historii.
Pozdrawiam.
bozka dnia 09.08.2013 00:34
Al-
al-szamanka napisał/a:
Tekst wciąga. Stworzyłaś fajny klimat tamtych lat, szczególnie szkolny, bardzo znany chociażby z filmu "Szatan z siódmej klasy", czy opowiadań rodziców.
- to cieszy bardzo :) dziękuje i pozdrawiam

Kamyczku- witaj- jeśli wciąga to obiecuję- będzie kontynuacja- serdeczności :)
puma81 dnia 12.08.2013 09:51 Ocena: Świetne!
Płyną puszyste obłoczki po czystym, błękitnym niebie, poganiane wiatrem w letni, ciepły dzień - zupełnie jakbym je widziała i wręcz mogła dotknąć. Takie są moje odczucia po przeczytaniu 4 części. Stworzyłaś "namacalny" klimat, którym czytelnik zachłystuje się od pierwszego akapitu. Bardzo mi się podobało i oczywiście czekam na kontynuację:)
Pozdrawiam serdecznie:)
bozka dnia 13.08.2013 11:10
Pumo- za namacalny klimat i ocenę- dziękuję bardzo- kontynuacja wkrótce- miłego dnia- Bożena :)
tydrych dnia 13.08.2013 22:16 Ocena: Świetne!
No i wróciło się do lat dzieciństwa, rzeki, słońca i zakompleksionych nauczycielek.
Oj! Te nie raz doprowadzały mnie do szału swoją złośliwością.
Piszesz pięknie, opisy przyrody, czy chociażby stroju ludowego, są tak dokładne, że nie pozostaje nic innego, jak rozejrzeć się wokół wraz z Lilką, czy zobaczyć ją tak cudownie ubraną. Twój tekst wciąga, absorbuje i pozwala przeżywać go wraz z bohaterką. Wywołuje też refleksję związana z przemijaniem. No tak, było, minęło i już się nie wróci. Gdyby jednak?
Czy przeżylibyśmy to tak samo? Czy mądrzejsi o życiowe doświadczenia, pozwolilibyśmy sobie na jakieś zmiany?
bozka dnia 14.08.2013 09:31
Tydrych- ciesęe się, że nadal się podoba, :) jeśli odnalazłeś coś z klimatu tego opowiadania to świetnie- czasy dawne- piszę niektóre wątki czerpiąc z opowieści rodziców i dziadków, trochę szperam w historii- reszta art poetica :) :) :) pozdrawiam i bardzo dziękuje za komentarz i ocenę
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:29
Najnowszy:pica-pioa