Tchnienie - ipsylon
Proza » Inne » Tchnienie
A A A

Jake przebudził się w środku nocy z łomoczącym sercem. Mało brakowało, żeby ze strachu zsikał się w spodnie. W ostatniej chwili uświadomił sobie oczywistą prawdę: zwierzęta w prawdziwym świecie nie ożywają. A ten w jego śnie nie dość, że tego dokonał, to jeszcze warczał groźnie z płonącymi ślepiami.
A to przecież zwyczajny kundelek i właśnie ten fakt najbardziej drażnił chłopca. Gdyby był wielkim włochatym owczarkiem, ojciec na pewno zauważyłby go. Może w porę nacisnąłby hamulec i życie nadal toczyłoby się swoim torem. Zardzewiałym i prowadzącym donikąd, ale bez ofiar.
Przerwał zbędne dywagacje, gnany nagłą potrzebą. Otworzył drzwi na korytarz i żwawym krokiem podreptał do łazienki. Załatwił się i przemył twarz zimną wodą. Zgasił światło i stanął na środku korytarza. Żołądek skwierczał ostrzegawczo. Mama często powtarzała mu, że strach zaostrza apetyt. Stwierdził, że jest w tym sporo prawdy, i udał się na dół.
Schody prowadzące na parter były krótkie i strome. Złodziej bez dobrego oświetlenia złamałby kark już przy trzecim stopniu. Jake mieszkał tu od siedmiu lat i znał cały dom jak własną kieszeń. Nauczył się rozkładu pomieszczeń i przedmiotów na podstawie liczonych kroków. Początkowo musiał wszystko skrupulatnie zapamiętać, później wielokrotnie liczyć, w końcu nawyk stał się rutyną i chłopiec z opaską na oczach odnajdował różne przedmioty, nawet o tym nie myśląc.
W wieku sześciu lat szedł z matką przez miasteczko na zakupy. Czekali przy przejściu dla pieszych na zielone światło, a gdy rozbłysło, mały głośniczek zaczął miarowo wybijać krótkie uderzenia.
- Co to za odgłosy, mamo? – spytał wtedy, łapiąc się kurczowo matczynej ręki.
- To sygnał dla niewidomych, synku – odparła kobieta w zwiewnej, niebieskiej sukience, trzymając w dłoni koszyk z zakupami.
- To ludzie nie widzą? – spojrzał na nią skonsternowany.
- Nie wszyscy ludzie są tak zdrowi jak ja czy ty – odpowiedziała pouczającym, ale serdecznym tonem. – Niektórzy rodzą się z pewnymi... – szukała słowa, które byłoby wystarczająco dobitne i delikatne – pewnymi... Niedoskonałościami.
- Co to znaczy, mamo? – upierał się Jake.
- Niektóre osoby nie widzą, niektóre nie potrafią mówić lub słyszeć, jeszcze innym brakuje ręki lub nogi.
- Czy zrobili coś złego?
- Nie wiem – podsumowała cierpliwie Sandy Truman – najczęściej nie. To po prostu im się przydarzyło.
- To nie fair – odrzekł krótko chłopiec i choć matka nie patrzyła w jego stronę, wiedziała, że jej syn ma przeszklone oczy.
- Życie nigdy nie było sprawiedliwe, kochanie – powiedziała kobieta. Przystanęła i spojrzała na niego z czułością – dlatego musimy robić wszystko, by pomagać takim ludziom. Musimy sprawić, by nie czuli się inni od nas, rozumiesz?
Chłopiec przytaknął i razem wrócili do domu.
Po tym fakcie przez długi czas zastanawiał się, jak czują się ludzie niewidomi. Przechadzając się po domu, umyślnie zamykał oczy, sprawdzając, jak sobie poradzi. Stłukł prawie całą zastawę i po pewnym czasie jego matka żałowała, że tego feralnego dnia zabrała go ze sobą na zakupy. Jake na dokładkę zniszczył jeszcze wazon i mało nie rozbił kineskopu telewizora, gdy uzmysłowił sobie, że podszedł do tego od niewłaściwej strony. W weekend wolny od szkoły obszedł cały dom, licząc kroki i spisując je na prowizorycznym planie. Rodzice na ten widok patrzyli po sobie niepewnie.
- Będzie geodetą? – zapytał Ralph Truman
- Prędzej wariatem – odparła jego żona i oboje wrócili do oglądania serialu.

Wspomnienie tego spaceru sprzed pięciu lat nagle powróciło do niego podczas podróży do kuchni.
To nie fair.
Życie nigdy nie było sprawiedliwe, kochanie.
- Nie było i nigdy nie będzie – dokończył myśl.
Wszedł na małego pomieszczenia i zapalił lampkę w kącie naprzeciwko lodówki. Otworzył drzwiczki i wyciągnął wilgotny od mrozu karton mleka. Nalał sobie szklankę i usiadł na krześle ze zwieszoną nisko głową.
Wciąż miał w pamięci przerażone oczy psa. Mimo że spotkane spojrzenia i tępy odgłos uderzenia dzieliły ułamki sekundy, Jake utrwalił sobie ten obraz niezwykle dokładnie i z oddaniem najdrobniejszych szczegółów. Wiedział, że psy nie potrafią mówić, przynajmniej w sposób, w jaki rozmawiają ze sobą ludzie, ale w tamtym, krytycznym momencie widział myśli zwierzęcia wyraźnie jak ślad kredy na czarnej tablicy.
To nie fair.
Ojciec nie zdążył skręcić kierownicy, Jake nie zdążył ostrzec go przed niebezpieczeństwem, pies nie zdążył przebiec przed samochodem.
Później nastąpiło łupnięcie, pisk hamulców, krzyk chłopca i wściekłe przekleństwo, rzucone przez Ralpha. Dalej była tylko cisza. Auto stanęło na poboczu, syn milczał przez chwilę, po czym odezwał się wystraszonym głosem.
- Zabiłeś go, tato?
- Chyba tak – stwierdził ojciec – pewnie stłukł mi reflektor.
- Ale go zabiłeś – powtarzał z wyrzutem przejęty chłopiec.
- Wiem, synu – zarepetował zniecierpliwiony – trudno, trzeba żyć dalej. Jedźmy do szkoły, bo spóźnisz się na lekcje.
Ta odpowiedź nie spodobała się Jake’owi. Pierwszy raz w życiu był świadkiem śmierci zwierzęcia, psa, którego często widział zza szyby samochodu. Kundel na jego widok zawsze podnosił uszy i radośnie machał ogonem, jakby odpowiadał na machającą z pojazdu rękę. Dla dorosłego to kolejne bezpańskie cztery łapy, dla jedenastoletniego chłopca każdy pies jest jak brat, zwłaszcza jeśli jest się jedynakiem. Ojcowska dezaprobata miała utwierdzić chłopca w przekonaniu, że wszyscy jesteśmy śmiertelni i kostucha każdego dnia kroczy wśród nas, trzymając nam swoje zimne ręce na ramionach. Jake jednak był zbyt młody, by zrozumieć pewne prawidła rządzące naszym światem.
Życie nigdy nie było sprawiedliwe, kochanie.
O tak, co do tego nie miał wątpliwości.
Dopił mleko, umył szklankę i wrócił do łóżka. Była sobota, więc nie musiał rano wstawać wcześnie do szkoły. Mimo to nastawił budzik i pogrążył się we śnie.

Słońce nieśmiało wślizgiwało się do pokoju, gdy Jake leżał na brzuchu z otwartymi oczami. Wstał pół godziny przed czasem i teraz bezmyślnie wpatrywał się w sufit. Minuty wlokły się gorzej niż podczas lekcji. W końcu wstał, ubrał się i zszedł na śniadanie.
W kuchni już urzędowali rodzice. Na widok syna spojrzeli najpierw na zegarki, potem na kalendarz.
- Jake, dzisiaj sobota – zaczęła matka.
- Chyba że wpadliśmy w dziurę czasoprzestrzenną – skwitował ojciec, nadal czując na plecach ciężar popełnionego wczoraj czynu.
- Chciałem przejść się do miasta z Harrym – powiedział, zaglądając do lodówki w poszukiwaniu mleka.
Sandy sięgała po torebkę z płatkami i talerzyk. Chłopiec zalał białym płynem zawartość naczynia i schował karton z powrotem. Ojciec siedział niespokojnie naprzeciw syna, próbując zebrać myśli, by klarownie je wyrazić.
- Słuchaj, Jake – wyskoczył niepewnie – jeśli chodzi o wczoraj...
- Spokojnie, tato – odrzekł syn – to nie twoja wina. To smutne, ale stało się. Nie możemy nic więcej zrobić.
- Naprawdę tak myślisz?
- Tak, tato – powiedział chłopiec, patrząc w speszoną twarz Raplha – trzeba żyć dalej.
Starszy Truman odetchnął z ulgą, jego żona również, choć nie dała tego po sobie poznać. Dzieciak odłożył miskę do zlewu i ruszył do wyjścia.
- Chcesz parę dolarów? – zapytała matka.
- Jeśli mogę – stwierdził chłopiec, po czym wziął pieniądze, ucałował rodziców i ruszył do wyjścia.
- Zawiozę cię – zaoferował się ojciec – zapowiadali obfite opady.
- Poradzę sobie – zbył go dyplomatycznie Jake – przecież nie jestem z cukru.
- Z cukru nie, ale... – zaczął mężczyzna.
- Nie teraz, Ralph – ucięła ostro kobieta i spojrzała na syna – baw się dobrze, skarbie.
Wiedział, że będą obserwować go z okna, więc cały ganek i kawałek ulicy przeszedł powolnym, anemicznym wręcz krokiem. Gdy dotarł do zakrętu i miał pewność, że znalazł się poza ich zasięgiem wzroku, puścił się pędem przed siebie. W kieszeni trzymał kurczowo zegarek z budzikiem i małą torebkę, rzeczy zabrane ze swojej nocnej szafki.
Gnał jak szalony, dopóki na dotarł do przejścia dla pieszych. Zapaliło się czerwone światło i zatrzymał się gwałtownie. Oddychał głośno i spazmatycznie, rzadko kiedy biegał, a ten sprint wycisnął z niego ostatnie poty. Wziął kilka głębokich wdechów i wyrównał ciśnienie. Dopiero teraz spojrzał w lewo, gdzie obok młodej kobiety stał posłusznie pies. Jake patrzył na niego jak zahipnotyzowany.
- Ładny, prawda? – zapytała ciepłym głosem kobieta nad młodym ramieniem. Mimo że nie patrzyła w jego stronę, chłopiec wiedział, że jest adresatem tego pytania.
- Bardzo ładny, jak się wabi? – zapytał.
- Bumbler – odpowiedziała atrakcyjna brunetka w ciemnych okularach.
Chłopiec uniósł dłoń i zatrzymał ją w powietrzu.
- Śmiało, pogłaskaj go, nie ugryzie – ponaglała czule niewidoma.
Do jego uszu dotarły miarowe uderzenia z głośniczka. Pies ruszył, prowadząc kobietę bezpiecznie przez przejście. Jake początkowo nie wiedział, co się dzieje. Dopiero gdy podniósł głowę, zobaczył zielone światło i dogonił brązowego owczarka.
- I kto tu ma oczy, przystojniaku? – zaśmiała się serdecznie Sarah, podążając za czworonożnym przewodnikiem.
- Ten pies... – zaczął chłopiec – bardzo pani pomaga?
- Gdyby nie on, już dawno byłabym martwa – odparła, głaszcząc pupila za uszami. – Psy to kochające i pożyteczne stworzenia. Ale musisz je traktować z szacunkiem. Nie są z metalu czy drewna, są prawdziwe.
- A gdyby były? – zapytał ni stąd, ni zowąd.
Sarah zaśmiała się w głos, Bumbler spojrzał czujnie w jej stronę, po czym – pewien, że nic jej nie grozi – znów patrzył przed siebie.
- Gdyby był z metalu, po paru deszczach by zardzewiał. Gdyby był z drewna, wiatr lub człowiek złamałby mu nogi jak wiotkie gałązki. Z tobą byłoby tak samo. Dlatego mamy stawy, kości i mięśnie.
Jake odważył się i pogłaskał psa po głowie. Miał miękkie i puszyste futro.
- Zdaje się, że dokądś biegłeś – zauważyła Sarah. – Nie chcę cię wyganiać, ale będzie dzisiaj padać, czuję to. Zmykaj do domu, bo zmokniesz.
- Mam ważną sprawę do załatwienia – uprzedził młodzieniec.
- Nie wątpię – sprostowała kobieta i zmierzwiła mu włosy. – Do widzenia, kochanie. I uważaj na siebie.
Chłopiec odwrócił się i znów zaczął biec.

Zatrzymał się przy małym straganie, gdzie kupił nitkę i komplet igieł. Starsza kobieta wydała mu resztę i pożegnała, życząc miłego dnia. Chłopiec nie usłyszał jej, bo już biegł dalej. Pierwsze, niegroźne chmury zaczęły formować się na niebie, ale on nie zwracał na nie uwagi.
Pędził przed siebie, zbierając po omacku większe i mniejsze gałązki.
Dotarł na miejsce z małym opóźnieniem. Chmury zaczęły gromadzić się na niebie, Jake czuł narastającą obawę, że może nie zdążyć. Rozglądał się dokoła, szukając śladów hamowania. Już zaczynał tracić nadzieję, gdy na szosie dostrzegł czarne smugi opon ojcowskiego samochodu. Szybko pobiegł przed siebie i gorączkowo badał pobocze. Serce podchodziło mu do gardła z każdą kolejną minutą, w ręku gorączkowo ściskał gałązki, oczyma wyobraźni widząc ich przeznaczenie. Tak, te kawałki drewna miały do spełnienia ważną misję i to nie mogło się skończyć inaczej. Chłodne powietrze nieprzyjemnie kąsało go po twarzy, gdy stał w miejscu, rozpaczliwie szukając śladów futra. Łzy zaczęły napływać mu do oczu, nie wiedział, czy to zasługa pogody czy gasnącej coraz bardziej nadziei. W tej chwili nie miał zamiaru o tym rozprawiać.
W końcu oczy znalazły małe truchło w wysokiej trawie, leżące obok przydrożnego drzewa. Jake rzucił się w tamtą stronę jak gepard za zdobyczą. Usiadł w zimnych zaroślach i obejrzał psa. Bez wątpienia był martwy, choć chłopiec łudził się głupią nadzieją, że zastanie ledwo oddychającego zwierzaka, którego czym prędzej zaniesie do weterynarza.
Życie nigdy nie było sprawiedliwe, kochanie.
Wnętrzności nie wyleciały z ciała, co go bardzo ucieszyło. Jedyną otwartą ranę stanowiło rozcięcie niedaleko żeber, które w całości trzymała zaschnięta krew. Pies leżał w pewnej odległości od miejsca uderzenia, co oznaczało, że siła rozpędzonego samochodu zabiła go momentalnie, nie robiąc z niego mazistej papki na asfalcie. Jake wyciągnął z kieszeni budzik i zaciskacze do kabli. Czuł się jak doktor Green w Ostrym Dyżurze. Przede wszystkim dlatego, że od starań jego rąk zależało czyjeś życie. Poza tym cała sytuacja wydawała mu się nierealna jak film. Wziął głęboki oddech i rozpoczął operację.
Poprzystawiał gałązki do połamanych kończyn zwierzęcia i poprzywiązywał zaciskaczami. To samo zrobił z kręgosłupem, który również był w opłakanym stanie; wił się jak niesforny wąż, wyginając ciało pod nienaturalnym kątem. Nastawianie grzbietu było najtrudniejsze. Jake czuł chrupiące po skórą kręgi, czuł mdłości, ale nie pozwalał sobie na chwilę słabości. Niech mówią co chcą, ale on wiedział, że kiedy chce, potrafi być twardy. Zabieg trwał parę minut. Chłopiec wyprostował uszkodzone kostki i zabezpieczył plastikowymi paskami. Teraz przyszła kolej na decydującą operację. Młody chirurg głośno i nerwowo przełykał ślinę, zanim wziął do ręki zegarek. Scyzorykiem wyrwał mechanizm z zielonkawej obudowy i obracał mały silniczek w dłoni.
- Teraz albo nigdy – szepnął wśród zawodzącego wiatru – i wcisnął zasilany baterią kształt przez ranę w brzuchu zwierzęcia. Z obrzydzeniem wyjął mokre od krwi palce i czym prędzej zabrał się do szycia rany. Robił to z pewnością i wprawą zawodowego lekarza, mimo że serce mało nie wyrywało mu się z piersi. Rozcięcie nie było wielkie, ale przewlekanie nitki przez chłodne skrawki skóry wydawało się wiecznością. Po raz kolejny użył scyzoryka, by odciąć igłę i związać supełek. Po skończonej operacji odrzucił ręce do tyłu z gracją wirtuoza, grającego ostatnie dźwięki koncertu fortepianowego wśród licznie zgromadzonej publiczności. Spojrzał na swojego nadal nieruchomego pacjenta z wyrazem zaskoczenia. Dłonie nadal tryumfalnie wisiały w powietrzu, jakby jeszcze nie wybrzmiał ostatni akord. W końcu opuścił je ciężko na ziemię, tłukąc wilgotny piasek.
- Dlaczego? – szeptał – Dlaczego? Dlaczego!?
Nagle uświadomił sobie istotny fakt.
Bateria często wyskakiwała z zapadki.
Doznał olśnienia. Jak mógł o tym zapomnieć. Przecież właśnie z tego powodu tak często zasypiał do szkoły. Trącał zegarek, a bateria wysuwała się ze swojego miejsca, tak że obwód nie tworzył zamkniętego obiegu.
Szybko wymacał palcami kształt na zoperowanym brzuchu. Znalazł mechanizm, przesuwał palec dalej, aż natrafił na niewielki uskok. Docisnął wybrzuszenie i krzyknął ze strachu.
Pies ożył. Początkowo niezdarnie i ospale zamachał ogonem, ale po chwili sympatyczne ślepia spojrzały na Jake’a. Zwierzak szczeknął nieśmiało i wystawił różowy język. Zaczął padać deszcz, ale chłopiec nie zwracał na to uwagi.
Patrzył na kundla z rosnącą euforią. Wziął pupila ostrożnie na ręce i podniósł na wysokość oczu. Ten polizał go wdzięcznie po nosie, co wprawiło chłopca w stan bezgranicznej radości.
Pies z każdą chwilą nabierał życia. Jake delikatnie usadził go sobie na rękach i podążył do domu. Mżawka przechodziła w regularne opady, więc zaczął truchtać. Dotarł do pierwszego zakrętu, gdy niespodziewanie zatoczył się do przodu i runął na ziemię. W ostatnim odruchu odsunął od siebie kundla, by nie zrobić mu krzywdy. Poczuł silny ból w lewym ramieniu, rozchodzący się błyskawicznie po całym ciele.
- Co mu ty mamy? – zapytał szorstki głos za rogiem.
Trójka chuliganów wyłoniła się z ciemnego zaułka, mierząc groźnie na Jake’a. Pies leżał parę centymetrów dalej. Zbiry patrzyły na zwijającego się z bólu nastolatka, po czym spojrzały na przestraszonego zwierzaka.
- Co to za kreatura? – zapytał jeden.
- Nie wiem. Jakieś kurewskie psie zombie – odparł drugi i kopniakiem rzucił psa na ścianę.
Kundel zaskomlał rozpaczliwie i runął na chodnik. Jake słyszał chrzęst łamanych gałązek, chrupnięcia kruszące całą jego misterną robotę. Krzyknął i doskoczył konającego stworzenia. Chuligani spojrzeli po sobie i uciekli, wystraszeni żałosnym zawodzeniem. Chłopiec próbował podnieść lewą rękę i zbadać dogorywającego zwierzaka. Nie mógł. Deszcz przeszedł w regularną ulewę i dziecko płaczące nad truchłem ukochanego pieska próbowało wyciągnąć do niego ręce. Nie dość, że mięśnie paliły żywym ogniem, to jeszcze piszczały i skrzypiały jak zniszczona rycerska zbroja. Jake ostatnim wysiłkiem woli i ciała opuścił zapłakaną i szlochającą twarz i spojrzał na swoje ręce. Drętwota błyskawicznie obejmowała nogi i plecy. Patrzył przepełnionym rezygnacją wzrokiem na zastygnięte w dziwnej pozie palce rąk. Łzy spadały na nie gęstym strumieniem. Miały rdzawy kolor i półpłynną konsystencję, brudząc znieruchomiałe dłonie paskudnym odcieniem brązu...

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
ipsylon · dnia 14.08.2013 19:45 · Czytań: 571 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 6
Komentarze
ziarena dnia 14.08.2013 21:50
No cóż... wciągające. Czytałem zaciekawiony, choć w trakcie lektury kilkakrotnie zmieniałem zdanie czy mi się podoba czy też nie bardzo. Ostatecznie stwierdzam, że jest fajne, choć pewien niesmak pozostaje. Trąci trochę banałem. Może dlatego, że jest to historia jedenastolatka? Tak czy owak, podobało mi się kilkakrotnie powtarzane zdanie "Życie nigdy nie było sprawiedliwe, kochanie", będące pewną myślą przewodnią, bądź mottem opowiadania.

Jest kilka nielicznych błędów. najbardziej rażące jest powtórzenie:

"W końcu opuścił je ciężko na ziemię, tłukąc wilgotną ziemię."

Pozdrawiam!
ipsylon dnia 15.08.2013 16:13
Dziękuję za wizytę i komentarz, Ziarena.
Sugerowany fragment poprawiłem, umknął gdzieś podczas sprawdzania.
Przyjemności!
al-szamanka dnia 15.08.2013 17:58 Ocena: Bardzo dobre
Cytat:
- Gdyby nie on, już dawno by­ła­bym mar­twa – od­par­ła, głasz­cząc pu­pi­la po za usza­mi.

poza, albo zwyczajnie - za uszami
Cytat:
Zbiry pa­trzy­ły na zwi­ja­ją­ce­go się z bólu na­sto­lat­ka, po czym spoj­rze­li na prze­stra­szo­ne­go zwie­rza­ka.

jeżeli ma być zgodnie, to spojrzały

Fajnie mi się czytało... aż do ostatniego akapitu.
Bo tu rozpoczęła się dla mnie zagadka.
Miałam wrażenie, że chcesz pokazać jakąś metamorfozę, zdaje się nawet że tragiczną.
Zachodzę w głowę, co to może być.
Ha, co miał autor na myśli?

Pozdrawiam :)
ipsylon dnia 15.08.2013 19:32
Dziękuję za obecność, Szamanko :)
Właściwie to nie mam czystej, klarownej wizji na temat tego opowiadania. Nasz świat jest bardzo kruchy, przenika przez inne, nieznane nam wymiary. Wszystko zdaje się być złudzeniem, iluzją, rzeczy nie są takie, jakimi się wydają. Obok nas dzieją się wydarzenia niezwykłe, nieprawdopodobne, ale nigdy nie dotykają nas osobiście. Zawsze słyszymy o nich z opowieści.
Wydaje mi się, że tym właśnie jest ten tekst. Tęsknotą za istotą życia, która zginęła w starciu z brudną rzeczywistością, pragnieniem doświadczenia czegoś nadprzyrodzonego, dotknięcia niewidzialnego. A finał? Cóż, jesteśmy tylko więźniami w ciasnych zbrojach rzeczywistości. Użyłem do tego dziecka, bo nasze młodzieńcze rozczarowania są zawsze najbardziej dotkliwe.
Zapewne teraz zrozumiałaś jeszcze mniej, ale tak najprościej mogę Ci to wytłumaczyć. Osobiście przyznaję, że (krótka) praca nad tym tekstem wywołała u mnie mnóstwo emocji. Mam nadzieję, że udzieliły się one i Tobie.
Dziękuję za lekturę i poświęcony czas :)
Pozdrawiam
Adelina dnia 18.08.2013 20:35 Ocena: Bardzo dobre
Opowiadanie zaczyna się niepozornie. Pokazana jest typowa rodzina z małym, wrażliwym chłopcem. Ale potem... Przypomniała mi się książka Stephena Kinga - "Cmentarz dla zwierząt".
Twoje opowiadanie pokazuje, co potrafi potęga wyobraźni. Przyznam, że czytając trochę się bałam. Ponieważ ja też mam dużą wyobraźnię, z całą wyrazistością widziałam jak chłopiec ożywiał psa. Jednym słowem, podoba mi się ta historia.

Pozdrawiam
ipsylon dnia 19.08.2013 18:17
Adelino, dziękuję za wizytę i wyrazy sympatii :)
Potraktowałem to raczej jako wariację na temat Jake'a Chambersa z "Mrocznej Wieży", ale podsunęłaś ciekawe spostrzeżenie. Chciałem połączyć różne motywy i na pewno lektura "Cmętarza Zwieżąt" musiała odcisnąć na tym swoje piętno.
Dziękuję za poświęcony czas.
Przyjemności
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:70
Najnowszy:ivonna