Ludzie wyszli na ulice. Na transparentach widniało hasło „Jam jest Pan. Bóg twój, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli”. Nie rozumiałam sensu tej manifestacji, ale młoda jestem i mało rzeczy rozumiem. Z okna dużego pokoju widziałam już wiele rzeczy. Samo mieszkanie, też ciekawiło wystrojem. Na ścianie kiczowaty obrazek przedstawiający Anioła Stróża, który swoimi skrzydłami otacza gromadkę dzieci, na przeciwległej ścianie Matka Boska Częstochowska, która kompletnie nie pasuje do wiszącej obok afrykańskiej maski wojownika. Poziom niżej, na kredensie kolekcja słoni z uniesionymi trąbami, figurka Buddy i porcelanowe bibeloty. Adrian, na próbę dotknięcia jakiegokolwiek elementu wystroju, reaguje agresywnie.
- Nie ruszaj, to Agnieszki! – słyszę za swoimi plecami.
Odwracam się. Chłopak, stojący naprzeciwko mnie, jest potężnej postury. Uśmiecha się delikatnie. Gestem ręki sugeruje, że chce mi coś pokazać. Idę za nim do malutkiego pokoiku na poddaszu. Pokój jak pokój, ubogo wystrojony. Rozścielony materac, laptop stojący na podłodze, szafka w której mieści się podobno wszystko, gołe ściany i tyle. Nawet nie ma gdzie usiąść.
- To Beata, moja dziewczyna… - Adrian pokazuje mi zdjęcie. – Ładna?
- Ładna – przytakuję.
Blondyna o twarzy aniołka, na szyi dobrze wyeksponowany talizman mający przynosić szczęście i słabo widoczny, ale jednak widoczny, medalik.
- W co wy wierzycie? – pytam, rozglądając się po pomieszczeniu.
- W Boga – odpowiada wyraźnie zmieszany chłopak.
Oddaję mu zdjęcie. Właśnie w chwili, kiedy zamierzam wyjść, wpada Bartek. Jest bardzo miły, nawet przystojny, jednak nie cieszy się powodzeniem, bo w każde zdanie koniecznie musi wplątać frazy litanii loretańskiej. Zanim Bartek zdąży o cokolwiek zapytać, już jestem w przedpokoju.
- Na długo przyjechałaś? – pyta Basia, która zwabiona krokami postanowiła wyjść z pokoju.
- Nie wiem… - odpowiadam zgodnie z prawdą. – Może tydzień? Może miesiąc?
- To dziwne… Możesz mi coś wytłumaczyć? – Barbara patrzy na mnie wymownym wzrokiem i nie czekając na odpowiedź, kontynuuje. – Jesteście katolikami, nie? To dlaczego nie chodzicie do swojej świątyni? Obserwuję was i… Sama wiesz, jak jest.
Wzruszyłam ramionami. Nie wiem.
Basia mój brak odpowiedzi uznaje za dobrą kartę i z miną triumfu wraca do pokoju.
Już chcę wyjść z mieszkania, kiedy Czarek zachodzi mi drogę.
- Hej – szepcze bezgłośnie. – Byłem dzisiaj u rodziców. Znowu puściły nerwy, za często puszczają. Krzyczę, ciskam się między płytami. Codziennie rano budzę się we własnym łóżku, strzępki wspomnień z poprzedniego dnia dochodzą do mnie z trudem.. Oni umarli. Tak po prostu odeszli…
- To przykre – w zasadzie nie wiem, co powiedzieć.
- Mylisz się… - Czarek przemawia wciąż tym samym cichym tonem. – Ludzie to banda przygłupów. Szczególnie, gdy powtarzają dawno oklepane regułki. Nikt nie chce zrozumieć, że ja ich nie kocham. Chodzę do nich z poczucia obowiązku, nie z miłości. Pamiętam ulgę, kiedy po raz pierwszy poczułem się wolny. To było na szpitalnym korytarzu, gdzie każdy ruch był śledzony z równą ciekawością. Co, nie przywitasz się z mumiami? Nie spytasz nawet, co się stało? Tylko siedzisz i patrzysz drwiącym wzrokiem na całą szpitalną gonitwę. Pamiętam, jak lekarz do mnie przyszedł. Stan krytyczny, kolejne godziny są decydujące. Potem powrót do domu. Sąsiedzi składają kondolencje i proponują pomoc. Wszyscy zachowują się tak, jakby oni umarli. Wchodzę do mieszkania. Burdel. Dookoła puste butelki po napojach wysokoprocentowych. Matka od zawsze piła, kiedyś podobno chciała przestać, chodziła na terapię, ale za każdym razem kiedy wszystko zaczynało grać, matka dziwnym trafem znajdowała się w pobliżu monopolowego. Życie wracało do normy. Od ściany do ściany. Wchodzę do kuchni. Muchy. Chmara much. Matka przestała zupełnie panować nad życiem, kiedy ojciec odszedł. Nikt tego nie przewidział, wszyscy byli pewni, że ojciec jest oddany matce. Nawet ona pozwalała sobie względem niego na najgorsze zachowania. Zrobił psikusa w Wigilię. Po prostu nie przyszedł na kolację. Nikt się tym nie przejął. Matka, otwierając kolejne flaszki, mówiła, że on się obraził. Około dwudziestej drugiej zadzwonił telefon. Matka chrapała, odebrałem. Ojciec przeprosił, łamał mu się głos. Czarusiu, tatuś ma kochankę… Czaruś, nie odkładaj słuchawki… Cezary! Nie rób scen! Cisza. Gdy matka spała, ja wynosiłem rzeczy tego drania na śmietnik.
Kiwałam ze zrozumieniem głową.
- Nie wiem, dlaczego jechali razem. Kierowca tira zasnął na kierownicą. Jak mieć szacunek do tych, którzy chroniąc własne cztery litery zawiedli?
Pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Właśnie kiedy otwieram usta, Darek drze się z sąsiedniego pomieszczenia, że Celina krwawi. Tłumek studentów biegnie w stronę łazienki, my też idziemy zobaczyć, co właściwie się stało. Niewiele rozumiem, ktoś krzyczy, że numer pogotowia ratunkowego, to trzy dziewiątki, ktoś inny wyrywa telefon stacjonarny z kabla. Na szczęście są komórki. Pogotowie będzie za kwadrans. Tylko Basia nie traci zimnej krwi i zaczyna stosować w praktyce zasady pierwszej pomocy. Adrian każe wyjść. Wychodzimy.
- Celina to ta, która nie wychodziła z pokoju. Myła się, gdy wszyscy spali, jadła gdy nikogo nie było w domu – relacjonuje Daga, jej słowa nie mają odbiorców. – Ona chyba jest w ciąży…
Kilka speszony twarzy patrzy po swoich kolegach szukając winnego. W końcu głos zabiera Eryk.
- To chyba moje – mówi, delikatnie się uśmiechając.
Ewa wybucha śmiechem, poklepuje chłopaka przyjacielsko.
- To żenić się będziesz – komentuje sytuację Franek.
Pogotowie przyjeżdża. Chwalą Baśkę i Adriana za w miarę profesjonalne udzielenie pomocy. Ratownik nie może się nadziwić, że w domu słynącym z najbardziej zgranego towarzystwa, ktoś mógł pozostać bez pomocy. Zabierają Celinę do wojewódzkiego. Eryk zgłasza się na ochotnika posprzątać łazienkę. Kilka osób chce mu towarzyszyć.
Franek otwiera puszkę piwa. Po chwili wskazuje mi miejsce przy drzwiach i każe usiąść. Siadam.
- Mieszkała u nas taka jedna Faustyna – mówi, wolno przełykając złoty napój. – W zasadzie mieszka w sąsiedniej klatce… Ona kradła.
- No i co z tego? – włącza się do rozmowy Gabryś. – Wszystko oddała, do wszystkiego się przyznała. Nie wiem, jak wy, ale nie widzę problemu…
- No właśnie, co z tego? – dopytuję, ciekawa odpowiedzi Franka.
- To, że jak ktoś raz się okaże szują, to potem jest przegrany, chociażbym nie wiem jak się zmieniał… To boli!
- On mówi o Eryku – tłumaczy mi Gabryś. – Eryk kiedyś rozpowiadał różne rzeczy w towarzystwie o towarzystwie, teraz mu nie przepuszczą…
Kiwam ze zrozumieniem głową.
Zaspana Grażyna nie rozumie sensu zbiegowiska.
- Cela próbowała strzelić samobója – uświadamia kobietę Czarek.
- Zawsze najciekawsze mnie omija – wzdycha Graża i zagląda do lodówki.
Z jej miny jasno wynikało, że znowu nikt nie kupił kefiru.
- Kotka, pochwal się koleżance, jak bardzo lubisz cudzych mężów! – krzyknął Henio z drugiej części kuchni.
- Z mężami to kicha… - podszepnęła mi Honorata, która dziwnym trafem wybrała miejsce obok mnie. – Sąsiad z naprzeciwka ma wypasione porsche… Chętnie bym je przejęła, pomożesz mi?
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt