Rozdział I
Słońce delikatnie muskało ziemię swoimi porannymi promieniami. Kilka z nich dostało się przez niedosunięte zasłony do pokoju Kegana, trafiając prosto na jego twarz. Wschód słońca zapowiadał piękny dzień. Niebo zdobiły niespiesznie sunące obłoczki, gałązki drzew chybotały się lekko pod wpływem rześkiego porannego wiaterku. Promienie słoneczne stały się na tyle drażliwe, że Kegan z wyraźną trudnością otworzył jedno oko do połowy, podczas gdy drugie wciąż było zamknięte, chciał wstać i dosunąć zasłonę. Leniwie przybrał pozycję siedzącą, po czym z powrotem runął na swoją pryczę. Z resztą jak co ranka.
- No hola, hola! Czas wstawać. Czy ty zawsze musisz tak długo spać? - Kapitan Santos nie próżnował. Postanowił wcześniej wziąć się za wybudzanie chłopaka, gdyż zdążył już przywyknąć, że owy młodzieniec ma spore problemy z wczesnym wstawianiem.
- Już? - wymamrotał zaspany i zniechęcony chłopak, twarz wciąż trzymający w poduszce.
- No już, już. Zanim wielmożny pan Sapphirael zechce udać się na poranny posiłek minie sporo czasu. Wstawaj leniu! - ponaglił Santos i udał się na dół, aby przygotować coś do jedzenia.
Kegan przybrał pozycję siedzącą, po czym z powrotem runął na swoją pryczę. Jeszcze chwilunię, pomyślał i odleciał.
- Wstawaj gnojku! Ileż można czekać? - kilka minut później warknął Santos z klatki schodowej.
Kegan zerwał się na równe nogi i zaczął się ubierać w niewymuszonym pośpiechu, zapewniając sam siebie, że jest już nie lada spóźniony. Z resztą jak co ranka.
Jak się później okazało, miał bardzo dobry czas, aby bez zabiegania spożyć śniadanie i powoli udać się w kierunku uniwersytetu. Z resztą jak co ranka.
- Więc bal jest już jutro? - pierwszy zagaił kapitan - Jak się domyślam, wybierasz się Bellaris?
- Gratuluję dedukcji - odpowiedział z przekąsem Kegan - Jesteśmy parą od pół roku. Z kim miałbym iść.
- A idź do biesa. Człowiek chce zacząć jakoś rozmowę i dostaje odpowiedź. A niech cie... - poruszył się kapitan el Groathia.
Po śniadaniu obaj wyszli z kamieniczki, gdzie mieściło się lokum kapitana Santosa i udali się w swoich kierunkach: kapitan do sztabu dowodzenia, a Kegan na uniwersytet.
To już trzy lata, myślał młodzieniec podczas drogi, minęły już trzy lata odkąd mieszkam z kapitanem Santosem. Tyle się zmieniło. Całe moje życie zmieniło bieg. Tamten dzień zmienił mi życie.
***
- Stój! Zatrzymaj się złodzieju! - tęgi handlarz owocami z impetem i zadziwiającą sprawnością wyskoczył zza kontuaru swego straganiku i pognał za uciekającym chłopcem.
- Dorwę cię! Nie ujdzie ci to na sucho! - krzyczał sprzedawca, ściągając w ten sposób na siebie i całą tą sytuacje uwagę mieszkańców miasta Magville, którzy wybrali się w piękny, wiosenny dzień na targ. Mężczyzna nie odpuścił żałosnemu dzieciakowi, ubranemu w stare, podarte szmaty, chcącemu uciec z kilkoma owocami, które wytrącały mu się z uścisku podczas panicznej ucieczki.
- Mam cię gnoju! - handlarz dopadł chłopca i uwięził go w żelaznym uścisku. W oczach młodzika pojawił się wielki strach i przerażenie, gdyż wiedział, jaka jest kara za kradzież. Bardzo się bał. Postanowił, że jeszcze raz spróbuje uciec.
Wziął zamach i uderzył sprzedawcę pięścią z całej siły w twarz.
Mężczyzna wypuścił smarkacza i złapał się za swoją facjatę. To było dziwne. Od razu można było zobaczyć, że mężczyzna jest jakieś cztery razy cięższy i zapewne o wiele więcej razy silniejszy od chłopca. Taki cios nie powinienem zrobić na nim żadnego wrażenia. Mimo to, uderzenie było na tyle mocne, że lekko zmroczyło handlarza, co dało szansę na ponowną próbę ucieczki.
- O nie! teraz ci nie odpuszczę! - tęgi straganiarz w białym fartuchu wpadł w furię. Rzucił się w pogoń za podrostkiem, który i tak w ucieczce zgubił wszystkie skradzione owoce.
Młodzik gorączkowo oglądał się za siebie, czego efektem były liczne potknięcia o przypadkowych Magvilleńczyków. Za jedną gafę złodziej przypłacił upadkiem. Młode ciało gwałtownie spotkało się z twardym podłożem, licznie tłukąc i kalecząc kruchą sylwetkę chłopca. Wtedy handlarz miał szansę go schwytać. Dopadł chłopca i wymierzył mu cios prosto w twarz. Z nosa ofiary pociekła karminowa ciecz.
- Gówniarzu, nie zmuszaj mnie do takich rzeczy. - rzekł tym razem już bardziej opanowany, jednak wciąż zły. Uścisk mężczyzny był silniejszy niż wcześniej. Chłopiec czuł, jakby jego ręce były w żelaznych szczękach. Mężczyzna, klnąc i psiocząc na paskudny dzień i tych przeklętych darmozjadów, ciągnął do swojego straganiku chłopca , nerwowo szarpiąc go za ręce. Cały incydent zebrał już dość uwagi ludzi, aby stworzyć mały tłumek, zainteresowanych przebiegiem wydarzeń.
Chłystek wiedział co go czeka. Strata prawej dłoni w tak młodym wieku nie uśmiechała się do niego w żaden sposób, jednak chwila wymierzenia kary zbliżała się nieubłaganie z każdym kolejnym krokiem, z każdym szarpnięciem od strony handlarza. Czas wyroku nadchodził, niesprawiedliwego, ale sprawiedliwego zarazem.
- Nie próbuj się wyrywać. Każdy człowiek, nawet taki jak ty, musi ponosić konsekwencje swych czynów. - powiedział ze spokojem handlarz. Takim tonem, jakby regularnie wczuwał się w rolę kata. Ba, co więcej. Powiedział to w taki sposób, jakby sprawiało mu to przyjemność.
Gapie zaglądali przez ladę z ciekawością i żądzą krwi. Nikt z nich nie czuł politowania ani żalu dla młodego chłopca.
Prawa ręka czternastolatka wylądowała na desce, będąc w potężnym objęciu nie była w stanie nawet drgnąć. Drugą ręką oprawca sięgnął po pokaźnych rozmiarów nóż, którego przeznaczeniem było ćwiartowanie arbuzów. Mężczyzna uniósł rękę.
Chłopiec zamknął oczy. Pogodził się w ten sposób z wyrokiem.
Jednak nic się nie stało. Ręka ciemiężyciela zawisła w powietrzu.
- Co jest? - tęgi sprzedawca z wyraźnym grymasem na twarzy spojrzał w górę na swoją dłoń, w której znajdował się nóż. Ostrze otaczała cyjanowa, magiczna aura. - Niech to. Kto się bawi magią?! - ryknął w stronę tłumku, zebranego przed jego straganem. Ludzie poruszyli się i zaczęli spoglądać na siebie w celu odszukania intruza, który przerwał widowisko. Po krótkiej chwili zlokalizowali go. Kilka sążni za zbiegowiskiem stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w średnim wieku, ubrany w skórzany kolet z ręką wysuniętą w stronę ostrza noża.
- Kapitanie Santos! - krzyknął ktoś z tłumu, który stawał się coraz większy.
Kapitan Santos el Groathia był człowiekiem powszechnie znanym i szanowanym w Magville. Zajmował ważne stanowiska w radzie miasta i sztabie dowodzenia w przypadku klęsk.
- Co się tu dzieje? Co to za zbiegowisko? - Santos skierował pytanie w kierunku straganu, a konkretnie do tęgiego handlarza w białym fartuchu. Jego dźwięczny, silny głos bez trudu przebił się przez zbiorowisko ludzi oraz ich rozgardiasz i dotarł prosto do uszu sklepikarza, ponieważ to właśnie od niego wymagał wyjaśnień.
- Ten mały nicpoń przed chwilą mnie okradł. Należy go ukarać za ten występek. - szybko objaśnił sytuację sprzedawca.
- Chciałeś nauczyć wygłodzoną sierotę, że się nie kradnie, odcinając jej dłoń? - w głosie kapitana słychać było ostrą pogardę i upomnienie zarazem. Mówiąc to, gwałtownie poruszył ręką na zewnątrz, a nóż ze świstem opuścił dłoń handlarza i znalazł swe miejsce, zagłębiając ostrze w boazerii straganu.
- Ależ panie, przecież tutaj obowiązuje właśnie takie prawo. - próbował się jakoś tłumaczyć sprzedawca, wypuściwszy chłopca, który z przerażenia i emocji skulił się i ukrył w kącie zaplecza.
- Prawo prawem, ale wychowanie powinno być wychowaniem. - mężczyzna w czarnej, skórzanej kurtce i opasce na lewym oku utorował sobie przejście wśród gapiów. Doszedł do lady, oparając się na niej oburącz.
- Dawaj mi tutaj tego dzieciaka. - powiedział srogo i pewnie głosem nieprzyjmującym sprzeciwu, patrząc spod byka swym jedynym okiem,
- Jak tam wolicie, panie. Bierzcie go i nauczcie życia wśród ludzi. - handlarz wyciągnął siłą z kąta przestraszone, skulone stworzenie i wypchnął je z niechęcią w stronę wyjścia.
- Chodź ze mną młody. - kapitan skierował wypowiedź do chłopca dużo przyjemniejszym głosem niż wtedy, gdy rozmawiał ze sprzedawcą. Chwycił chłopca za rękę i wyszli obaj tą samą drogą, którą utorował sobie wcześniej. Tłum był poruszony, a wyraz twarzy handlarza jawił duży niedosyt i niezadowolenie.
- Patrzcie ludzie! Za niedługo będzie można kraść i nie ponosić za to żadnej kary! - krzyknął jeszcze zza lady sprzedawca i zajął się ćwiartowaniem arbuzów. Teraz to już wcale się nie opłaca uczciwie żyć, komentowali ten cały incydent widzowie, a inni dyskutowali, jeszcze inni sprzeczali się na tematy sprawiedliwości i warunków życia w dzisiejszej rzeczywistości, a jeszcze inni poszli szukać guza gdzieś indziej. Po kilku minutach gorących wymian poglądów i analiz afery, tłum zaczął rozchodzić się i maleć z chwili na chwilę, aż życie na targowisku całkowicie wróciło do normy.
- Dobrze się czujesz? Wszystko w porządku? - zaczął rozmowę Santos, prowadząc chłopca za rękę w stronę swojego mieszkania.
- Tak. Wszystko w porządku, dziękuję. - odrzekł chłopiec. Chłystek wyglądał tragicznie. Stara, lniana koszula z licznymi, nieudolnie przyszytymi łatami, postrzępione spodnie i dziurawe buty. To było całe jego odzienie.
- Jak ci na imię?
- Nazywam Kegan Sapphirael Junior. - odpowiedział chłopiec, spoglądając na Santosa swymi głęboko szafirowymi oczyma. Kapitan dostrzegł w tych oczach coś wyjątkowego. Coś, czym nie każdy człowiek mógł się pochwalić. Jednak skupił się na tym, by doprowadzić chłopca do porządku i czegokolwiek się o nim dowiedzieć.
- Dlaczego ukradłeś te owoce? - dalej prowadził wywiad el Groathia.
- Jestem włóczęgą, nie mam nic, prawie nic. Byłem głodny, a nie mając pieniędzy nie mogłem sobie nic kupić, dlatego posunąłem się do kradzieży.
Kapitan się zdziwił, ponieważ chłopiec odpowiedział w bardziej kulturalny sposób, niż wskazywałby na to jego wygląd. Jednak o nic więcej nie pytał. Ostatnimi latami, poprzez klanowe zatargi czarodziejów oraz lokalne porachunki towarzystw najemniczych dzieci traciły swych rodziców, zamieszanych w różne ciemne sprawy, a wtedy najczęściej stawały się osieroconymi włóczęgami. Kapitan przyjął ten scenariusz i postanowił na razie nie poruszać tego tematu.
Po chwili dotarli do ładnej, zabytkowej kamieniczki, gdzie mieszkali sami zamożniejsi i dobrze ustawieni mieszkańcy Magville. Kamienica znajdowała się na uboczu miasta, z dala od centralnej wrzawy i jazgotu. W najbliższym sąsiedztwie znajdował się niewielki park ze stawikiem, kilkoma drzewami wiśniowymi i ławeczkami. Bardzo przyjemne miejsce do wypoczynku.
- Nie krępuj się. Wchodź. - zachęcił kapitan chłopca, otwierając drzwi wejściowe do budynku.
Po przekroczeniu progu i pokonaniu kilkudziesięciu schodów znaleźli się w przytulnym, dwupoziomowym mieszkanku na trzecim piętrze. Lokum kapitana ładnie się prezentowało, było zadbane i urządzone w starym, dobrym stylu. Pachniało drewnem i świeżym aloesem. Santos wytłumaczył chłopcu, że kiedyś zakupił od wiedźmy olejki zapachowe i zostały mu jeszcze ostatki zapasów.
- Chodź do jadalni to przygotuję ci coś do jedzenia.
Chłopiec bez zbędnych sprzeciwów udał się do kuchni i nieśmiało zajął miejsce przy stole.
- Na co masz ochotę? - spytał kapitan, jednak zaraz uświadomił sobie, że wygłodzony dzieciak będzie miał na wszystko ochotę. Nie czekał na reakcję tylko wyjął z szafki bochen chleba, a z małego piecyka pęto świeżo uwędzonej kiełbasy. Młodzieniec wchłaniał jedzenie niczym suchy piasek wodę. Dopiero po czwartej kromce można było zauważyć, że młodzieniec zapełnił swój żołądek przynajmniej w takim stopniu, aby móc swobodnie rozmawiać.
- Więc. Skąd pochodzisz? - Santos rozpoczął w swoim stylu wypytywanie, w celu wydobycia jakiś informacji o swoim gościu.
- Pochodzę z Mirmirku, gdzie mieszkałem ze swoją rodziną. - odpowiedział chłopiec.
- Rozumiem. A gdzie twoi rodzice? Dlaczego jesteś tutaj sam? - zaryzykował pytaniem Santos.
- Moi rodzice nie żyją. - odpowiedział krótko, nie wkładając w wypowiedź żadnych emocji. El Groathia spodziewał się takiej odpowiedzi, dlatego wcześniej obawiał się zapytać.
- Rozumiem. A nie masz innej rodziny? Kogoś kto by cię przygarnął? Czy włóczęgostwo było jedyną twoją możliwością?
- Niestety to była jedyna rzecz, którą mogłem zrobić. Dziękuję bardzo za posiłek. Będę się zbierał. - wstał od stołu i ukłonił się w geście podziękowania Santosowi.
- I gdzie pójdziesz?
Nic nie odpowiedział. Czekał na kolejny ruch kapitana.
- No właśnie. Na razie zostajesz u mnie. Jak będzie później to zobaczymy później. Jak na tą chwilę to przez kilka dni będziesz nocował u mnie.
- Naprawdę, nie wiem, jak się panu odwdzięczę. - Kegan ponownie się ukłonił, tym razem niżej.
- Dobra, dobra. Siadaj. Najpierw muszę się czegoś o tobie dowiedzieć. Ile masz lat?
- Mam czternaście lat.
- Hmm. - Santos zastanowił się przez krótką chwilę. - Musimy znaleźć dla ciebie jakieś zajęcie. A od jak dawna jesteś włóczęgą? Powiedz mi o tym coś więcej.
- Od około czterech lat jestem w tułaczce. Zdążyłem zwiedzić większość miast i dużych wsi na królestwie Boekii. Udało mi się przez krótki okres czasu pracować na farmie w Rumble. W Hofniand zdołałem nabyć umiejętności bednarza, a w Konderborgu nauczyłem się wykuwać lekką broń białą. W Storgatanie miała miejsce podobna sytuacja jak tutaj - omal nie straciłem dłoni przez kradzież, jednak udało mi się zwiać. W stolicy - Venbergu i wsi Glenstat spędziłem najwięcej czasu. W Venbergu zaprzyjaźniłem się z pewnym schorowanym starcem. Był on żebrakiem, jednak dzięki jego osobowości, możnaby go nazwać złotym człowiekiem. Nazywał się Mellanor Glean i kiedyś był magiem, jednak stracił swoje moce po jakiś mrocznych eksperymentach, po których jego skóra przybrała szarawy odcień i dlatego stał się żebrakiem. Nauczył mnie jak rozpalać ogień za pomącą prostej magicznej sztuczki i wpoił mi najważniejsze zasady, którymi należy się kierować w życiu. Kiedy Mellanor zmarł, pochowałem go i udałem się na dalsza wędrówkę po świecie. Wtedy dotarłem do Glenstat, gdzie udało mi się zdobyć sympatię pewnej gospodyni domowej Waleriany Flossglamp. Miała swój własny domek i małe gospodarstwo. Mieszkała wraz z córką i dwiema wnuczkami, które pomagały Walerianie i jej córce w pracach przy gospodarstwie. Polubiłem ich rodzinę i nieraz sam im pomagałem. W nagrodę dostawałem świeże jajka, mleko, a czasem nawet udało mi się zjeść u nich kolację z kuraka albo kuropatwy. Jednak później, córka Waleriany znalazła sobie męża i wyjechali z dziećmi do Plainhole. Sama Waleriana sprzedała domek z gospodarstwem i wyniosła się do Venber. A ja stwierdziłem, że znów nic mnie nie trzyma w tym miejscu i wyruszyłem dalej. Byłem nawet w Willawich - wsi wiedźm. Wiedźmy wcale nie są takie straszne, jak to opowiadają ludzie. Nauczyłem się od nich elementarnej wiedzy o podstawowych ziołach oraz posiadłem umiejętność wytwarzania z nich najprostszych eliksirów, odnawiających energię magiczną oraz mikstur, poprawiających chwilowo szybkość i inne umiejętności. Natomiast ostatnim moim przystankiem jest to miasto.
Opowieść całkowicie pochłonęła kapitana. Słuchał jej uważnie, śledząc dotychczasowe życie chłopca. Zaintrygował go również sposób, w jaki młodzieniec się wypowiadał. Posługiwał się bardzo ładną, możnaby rzec nawet, szlachecką mową.
- Dziękuję, że opowiedziałeś mi swoją historię. Jutro naradzimy się co z tobą dalej poczniemy, a teraz musimy się przygotować do snu bo dzień chyli się ku końcowi. - powiedział kapitan łypiąc przez okno na chowającą się gwiazdę.
Na niebie pozostała jedynie połowa czerwonej tarczy słońca. Santos pościelił gościowi kanapę, na której zwykle czytał swoje ulubione książki. Po zapadnięciu zmroku el Groathia szybko zasnął. Nigdy nie miał z tym problemów, a tym bardziej, że dzisiejszy dzień był pełen wrażeń i bardzo odróżniał się od innych, szarych i monotonnych dni z życia kapitana el Groathia.
Kegan nie zasnął od razu. Delektował się luksusem, z jakim przyszło mu się napałać dzisiejszej nocy. Spać na miękkiej kanapie zdarzało mu się bardzo rzadko. Chciał jak najdłużej czuć ten komfort, jednak dla niego dzień również obfitował w najróżniejsze doznania, dlatego nie dane mu było długo czerpać przyjemność z tego niecodziennego udogodnienia.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt