E g o t y k ł ó d z k i
Zima zbudowana z kamienic. Kamienie ułożone poziomo, kamienie ułożone pionowo, kamienie na ścianach, na drogach, brudno-białe, schowane pod śniegiem. Przysypane dachy.
I blok skryty w mrozie, zatarty we mgle. Jest ogromny, bez granic, rozmytych w gęstej bieli. Widzę go przez szybę. Kolega powiedział, że z jego okien skoczyło niedawno dwoje ludzi. Właśnie zaczęła mu dzwonić komórka, na tę chwilę pełniąca rolę budzika – gra melodię, którą znam, wibruje na łóżku. Ktoś się kręci za drzwiami, chodzi po korytarzu. Wracałem nim wczoraj z innego pokoju, gdzie piliśmy czystą wódkę z duralexowego kubka. Znowu budzik – B. go wyłączył, zapadając w sen jak niemowlę, które odzyskało smoczek. Słodycz nieświadomości jest niezależna od świata rzeczywistego – truizm na dzień dobry. Coś jak telewizja śniadaniowa – posiłek bez jedzenia. Wczoraj były spacery na dobry wieczór
i dobranoc – bez kamer. W sztucznym świetle kiczowatej, lampowej choinki spojrzałem pod nogi i odczytałem: Wojciech Jerzy Has. To znak? Nie jestem przesądny, ale lubię symbole
i filmy Hasa, one też są w końcu pełne symboli. Co znaczy cudze nazwisko pod podeszwą trekingowego buta oblepionego brudnym śniegiem? Czuję się, jakbym deptał grób. Znowu budzik… Ostra ta melodia, ale miła. Mam w kubku zimną herbatę, broń przeciwko niesmakowi w ustach. Niestety, skończyła się, to był ostatni łyk, a B. nie wstaje. Wyłącza budzik, raz za razem. W drugim łóżku leży ktoś jeszcze – znam go, ale nie pamiętam, jak ma na imię. Jest w porządku, zupełnie jak mój pierwszy poranek w tym mieście. Choć brakuje nieco słońca – to moja, strumieniem świadomości, znalezionym ołówkiem pisana, Łódź. Transmitowana z pokoju o zapomnianym numerze, gdzieś w akademiku szkoły filmowej.
Ciężko pisze się ręcznie. Palce i nadgarstki przyzwyczajone do klawiatury laptopa – tej miękkiej, z klawiszami, które nie zapadają się, jak kruchy lód na początku zimy. Ołówek sunie od lewej, do prawej, zbyt wolny by iść ramię w ramię z myślą, wlecze się gdzieś z tyłu, grafitowy maruder. Podobno są pisarze, którzy nie miewają problemów z tym tematem – ciężko mi w to uwierzyć. Może to jest właśnie różnica między pisarzem, a grafomanem? Jeśli tak, no cóż, trudna rada – jestem grafomanem. To całkiem przyjemne.
*
Marzną mi dłonie, choć trzymam je w rękawiczkach, w kieszeniach kurtki. Po Piotrkowskiej jadą samochody, chodnikami idą ludzie, ale jakoś tak bez werwy, bez życia. Mróz chwycił wszystkich w to grudniowe przedpołudnie. Czuję, jak wpełza pod ubranie. Potrzebuję czegoś ciepłego do jedzenia. Ziemia obiecana, a barów mlecznych brak. Ciekawe, kto teraz cieszy się z tej (nie)spełnionej obietnicy? Trudno, wystarczy śmieciowy McDonald’s. Mało, drogo i niesmacznie – a i tak wchodzę, wiem, co zjem. Cukier i tłuszcz, wewnętrzny neandertalczyk potrząsa radośnie maczugą. Siadłem przy oknie, za witryną plac – nie znam jego nazwy, zresztą nie interesuje mnie ona wcale. Co innego rzeźba, trzech mężczyzn przy stole, znowu ten Reymont i słynny triumwirat żydowsko-polsko-niemiecki. A może to nie oni? Omiatam wzrokiem wnętrze, wyglądające tak samo, jak w każdym innym lokalu, w którym nikomu nie zdarzyło się jeszcze zjeść tego, co oglądał przed zamówieniem na zdjęciu.
Kilkanaście minut temu minąłem ostry nos Tuwima, tkwiącego, wespół z ławką, gdzieś przy ulicy. Może pomniki właśnie tak powinno się stawiać, aby nie zwracały przesadnej uwagi. Wkomponowane w miejsca, mają do spełnienia jakąś praktyczną funkcję – choćby ławki. Zawsze to okazja do odpoczynku w letni, skwarny dzień. Szkoda, że dziś jest grudzień i zima, i mróz, i palce drętwieją. Ubieram jeszcze bluzę, wyciągniętą z plecaka. Nie założyłem jej od razu, bo śmierdziała papierosami. Filmowcy palą, chciałem napisać „jak smoki”, ale to zbyt oklepane. Tak jak cały ten tekst. Nie myśl sobie, że droczę się z tobą, że cię kokietuję. Piszę zupełnie świadomie i na serio, ale bez żalu, staram się robić to także bez pozy. Ale krzyknij, jeśli wola - patrzcie! Co za marne pozowanie na Głowackiego! Albo Pilcha!
Literatura w nowym tysiącleciu jest postsekularna. To bardzo cool, powiedziałby pisarz w średnim wieku, dodać mądre słowo w lekkim tekście. Nie miałby pojęcia, że cała jego erudycja jest w tej chwili na nic, i słowo cool od dawna jest passe. Trudna rada,
w pewnym wieku ciężko być hipsterem. Hah! To interesujące, czy ten pisarz zna słowo „hipster”? Czy ty wiesz, co to postsekularyzm?
Chyba przemarzłem, albo wieje od tej imperialistycznej witryny. Dlaczego piję coca-colę z lodem zamiast ciepłej kawy, takiej, jaką trzyma w szarych rękawiczkach z obciętymi palcami mijający mnie, młody chłopak? Pewnie mu zimno, zapewne jest za to bardzo modny, ale czy ta świadomość potrafi rozgrzać zaczerwienione wypustki, wyrastające ze śródręcza?
*
Ośmiokątny plac. Ponury i zimowy, jak wszystko dookoła, Kościuszko tkwiący na postumencie dziwnie tutaj nie pasuje. A może pasuje? Trzeba by zapytać jakiegoś mieszkańca. Słyszałem, że niedaleko stąd jest ulica Wschodnia – ładna nazwa, przyjechałem ze wschodu, czuję więc coś na kształt irracjonalnej, ale obligatoryjnej sympatii. A podobno jest tam bardzo niebezpiecznie i można, zupełnie za darmo, w ramach lokalnej uprzejmości, dostać w mordę. Czasami chciałbym, żeby ktoś sprawił mi taki prezent. To głupie, tym bardziej, że nie potrafię się bić i zapewne poniósłbym sromotną klęskę w wyniku starcia
z autochtonem, choćby był młodszy, chudy jak patyk i o nikczemnej kondycji. To chyba jakaś, trwająca w atrofii, chęć przygód, została gdzieś we mnie po lekturze książek Maya
i Londona, nic dziwnego, wszak London to jest London, proszę pana.
Kiedyś widziałem, jak kobiecie zerwano złoty łańcuszek z szyi, stałem dwa metry obok, mogłem pobiec za tym gówniarzem – nie musiałbym otwierać książki żadnego z tych pisarzy, wystarczyłaby jakaś rzecz od Nienackiego albo Niziurskiego – ich bohaterowie pewnie by pobiegli. A ja? Zostałem, uśmiechając się pod nosem.
Poszedłem więc na ten wschodni spacer, widziałem odrapane ściany kamienic, jak wysoki mur po obydwu stronach jezdni i ciemny asfalt bez słońca, które zimą chyba nigdy nie dotyka jego wysuszonej, spragnionej powierzchni, sinej, niby ściana, o którą łeb można roztrzaskać – jak śpiewają pewni chłopcy z Katowic. Takie wersy mogliby równie dobrze pisać w Łodzi. W ustach czuję smak Żołądkowej Gorzkiej, wymieszany z wulgarnym, gąbczastym hamburgerem. Trochę szkoda, zanim otworzyłem flaszkę, a nawet jeszcze przed jej zakupem, piłem Raciborskie Ciemne – smakowało lepiej, a jeszcze wcześniej jadłem pierogi z grzybami i kapustą – też smakowały lepiej niż bułka i kotlet. Tak naprawdę to bez różnicy, nie znoszę posmaku alkoholu, osadzonego na języku, podniebieniu, zębach, wargach i na wewnętrznej stronie policzków. Jest jak sadza z pieca, która wciska się wszędzie, osiadając cichutko, niepostrzeżenie, brudząc ubrania.
*
Tramwaje. Wjeżdżając od strony Tomaszowa Mazowieckiego, kiedy droga rozszerza się, pojawiają się też brudne i stare wagoniki na równo wytyczonych szynach. Teraz jestem
w jednym z nich, turkoce, chrzęszczy i dzwoni, jak to każdy, stary tramwaj - można by powiedzieć. Nie wiem, dlaczego w tym mieście nawet on jest inny, nie przypomina ani tego
z Krakowa, ani tego z Warszawy, ani z Wrocławia. Ale jedzie, a ja razem z nim, podobnie jak ludzie dookoła. Przez szybę widać piękny, ustrojony śniegiem i szronem, park. Żałuję, że nie poszedłem i nie oglądam teraz tych drzew z bliska, nie zostawiam śladów na białych ścieżkach, tylko tkwię tutaj, trzymając się wysoko zadartą ręką wyślizganej rurki. Unikam wzroku innych pasażerów, oni mojego też – nikt nie chce się z nikim poznawać, bo na dobrą sprawę kogo miłego można poznać we wczesne, a przecież już ciemne, zimowe popołudnie w tramwaju numer 8, który trąbi na wciskające się na szyny samochody? W zamknięciu czaszki znowu błyszczy, jak neon nocnego sklepu, refleksja.
Cały świat jest postsekularny, ktoś powiedział: jeśli nie ma Boga, wszystko jest zakazane – miał rację. Wiersze bez rymów i ram sylabicznych, metrycznych okowów, jak powieści bez historii. Pozbawione treści, rozmemłane w przemyśleniach, rozmiękłe we względności, niby płatki kukurydziane zostawione na dłużej w ciepłym mleku (takiego śniadania nie je zapewne Paulo Coelho, ważąc się na krytykę James’a Joyce’a. Co jest bardziej zabawne? Ta krytyka, czy ich nazwiska w jednym zdaniu?). Tak jak ten tekst. Wszystko to przypomina kawę bez kofeiny, piwo bez alkoholu, wirtualny seks bez seksu. Czekam, aż ktoś krzyknie: to nie jego słowa, to plagiat! Prawda. Do tego cytatu słoweńskiego psychoanalityka dodać mogę zaledwie epigońskie: coca-cola bez cukru, lewicowość bez lewactwa.
*
Wysiadłem pod wiaduktem, zza nasypu widzę dach Atlas Areny. Mam jeszcze sporo czasu, idę więc na dworzec. Trochę cieplej za plastikowymi drzwiami, ale nadal zimno. Jest bufet, nie wiem, co mnie podkusiło, żeby stanąć w kolejce. Słyszę głos starszej pani, a właściwie starej baby, stojącej za ladą:
– 2 złote proszę.
- Poproszę kawę – odpowiada biednie ubrany petent z na poły cwaniaczkowato-przepraszającym uśmiechem.
- Haha! Najpierw proszę zapłacić – replika jest szybka, pozornie rubaszna, ale i badawcza, jakby autorka zastanawiała się, badała możliwe scenariusze.
Brzęknęły monety. Czajnik powędrował na kuchenkę. Pan dostanie kawę, a ja zamówię sobie hamburgera. Dlaczego znowu ten syf? Któż to może wiedzieć. Pewnie Freud.
Usiadłem przy miniaturowym stoliku na półtorej osoby, ale z dwoma krzesłami przystawionymi pod blat. Podłoga pełna błota, w nozdrzach zapach każdego dworca – jedyna w swoim rodzaju mieszanka różnych odorów, dodawanych do siebie z iście aptekarską precyzją, jak gdyby jakiś specjalista od Diora stał w białym fartuchu, ochronnych okularach na nosie i, spoglądając raz po raz na przepis, aplikował: kropelkę uryny, dwie kropelki potu ze starego, niemytego od dwóch dni, ciała, trzy miarki taniej kawy rozpuszczalnej, rozcieńczonej parującym przez uchylone drzwiczki mikrofalówki pierogiem. W ustach czuję smak surówki zamkniętej przez co najmniej kilka dni w słoiku – ciężko uwierzyć, mlaskając językiem i miażdżąc zębami ledwo twarde, wiotczejące kawałki kapusty i ogórka, że warzywa te kiedyś były świeże. Tak jak to miasto i ten kraj – przecież to wszystko musiało dawniej być nowe, ładne i zachęcające. Nawet ten dworzec taki był – przynajmniej tak łatwiej myśleć. A propos myśli, te uciekają gdzieś dalej…
Podobno w dobie politycznej poprawności artystycznie jest być bezczelnym, w takim razie warto spróbować: jeśli kiedyś weźmie na warsztat te słowa jakiś krytyk literacki, może odnajdzie w tym modernistycznego ducha wiecznego oczekiwania. Jak u Becketta? Nie, nawet bezczelność winna mieć swoje granice. Prawdziwym jej wirtuozem był pewien chłopak, pozornie anonimowy. Napisał w Internecie o tym, jak doprowadził do samobójstwa swoją dziewczynę. Użył tam wielu pięknych słów, miał ewidentny nerw, dryg do pisania. Dobrą, choć pokłutą igłami strzykawek rękę. Ciekawe, czy zdoła kiedyś odkryć tę tajemnicę i spróbować napisać dziennik. Jestem przekonany, że jego relacja z mieszania heroiny i amfetaminy rozniosłaby w pył kultowe „Dzieci z dworca ZOO”. Może zdąży. Może ten gość w zielonej kurtce z rozdartą kieszenią, w ciemnych jeansach, może on także ma pokłutą rękę? Albo chociaż martwą dziewczynę?
*
Drzwi stuknęły za plecami. Nad sobą miałem dach, a na nim duży napis Łódź Kaliska, zdążyłem zrobić kilka kroków po oblodzonym parkingu, kiedy usłyszałem drugie, bliźniacze stuknięcie. Z lewej strony zbliżał się mężczyzna, z prawej także podchodził młodzieniec. Miał na sobie strój do biegania, ale raczej nie po to, żeby biegać. Ktoś stanął mi za plecami, oddychając głośno. Uśmiechnąłem się lekko, sam nie wiem czemu, i powiedziałem, specjalnie, z pełną świadomością szukając intertekstualności: Łódź, kurwa.
**
Nie szukaj w tym, czytelniku, jedności czasu, ani miejsca, ani akcji też nie szukaj. Jedyne, czego w tym słownym egotyzmie brakuje, to wyznanie: Mam dopiero 22 lata | znam dopiero 22 piętra | znam zaledwie dwadzieścia dwoje warg | zapomniałem miliardy o swej dumie pamiętam | nieść się wysoko jak maszt wśród latarni | przez dnie przez gwar przez targ.
Lublin albo Łódź. Rok 2012 i 1927 też.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt