No to jestem. Wchodzę do długiego korytarza, siadam na mini – krzesłach i staję się cichym obserwatorem. Nie znam się, nie próbuję więc nawet stawiać diagnoz, a jedynie rejestruję to, co widoczne gołym okiem.
Tutejsze dzieci mają przeważnie otwarte, zaślinione buzie i wydają nieartykułowane dźwięki. Wiele z nich choroba powykręcała niczym wiatr stare drzewa. Niektóre poruszają się samodzielnie, ale większość musi polegać na pomocy innych, stawiając niepewnie i niezgrabnie każdy krok, trzęsącymi się, chudziutkimi nogami. Dzieci, które są w takim wieku, że powinny biegać z zawrotną prędkością oraz łazić po płotach i drzewach...
Po jedno z nich właśnie przychodzi matka. Młoda, ładna, elegancka kobieta z nienaganną figurą, fryzurą i makijażem. Myślę sobie: „niezła laska”. Zawsze jak ją widzę, zastanawiam się, gdzie pracuje. Dla mnie wygląda jak jakaś „business woman”. Nie zdąża nawet usiąść, a już wyprowadzają jej skarb – chłopca w wieku co najmniej późnoprzedszkolnym. Od razu widać, że są dla siebie całym światem. Ona go całuje, tuli i przemawia z czułością, a on odwzajemnia się po swojemu, niezdarnie, ale za to jak tylko umie najlepiej. Patrzę na tę matczyno – synowską miłość i zastanawiam się, ile trzeba mieć w sobie siły, żeby nie okazywać choremu dziecku tego bezbrzeżnego smutku i udręki, jakie każdego dnia muszą towarzyszyć jego rodzicom. Właściwie to nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co oni czują, jest to absolutnie nie do ogarnięcia umysłem. Matka bierze w ramiona syna, który natychmiast zarzuca szczupłe ręce na jej szyję i wtula buzię w pachnące drogimi perfumami włosy. Żegna się ze mną oraz opiekunem jej dziecka i wychodzi.
Scena, której stałam się biernym uczestnikiem, nasuwa mi na myśl pytanie, które niezmiennie towarzyszy każdej mojej wizycie tutaj: „dlaczego?”. Czemu Bóg, w którego dobroć i sprawiedliwość zawsze wierzyłam, tak ciężko doświadcza biednych, niewinnych młodych ludzi, przed którymi świat powinien stać otworem? W każdej ciężkiej sytuacji staram się znaleźć sens, coś, czym mogę sobie wytłumaczyć, że był jakiś cel w tym, iż stało się tak, a nie inaczej. Tym razem nie potrafię. Nie umiem odpowiedzieć sobie po co, w imię czego te dzieci i ich rodzice (a chyba nawet zwłaszcza ich rodzice) poddawani są takim cierpieniom.
Moje ponure rozważania przerywa dźwięk otwieranych drzwi, w których ukazuje się pani z moim dzieckiem. Prowadzi je za rączki a ono, podskakując w moim kierunku niczym mały jelonek, rozpromienia swoim donośnym śmiechem cały budynek. Pani oddaje mi synka i opowiada, jak się dzisiaj spisywał. Chwali go, że ładnie ćwiczył, że próbował opanować nowe umiejętności i był bardzo dzielny. A ja jestem szczęśliwa i dumna, że mam takie wspaniałe dziecko.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt