Rzeczywiście było już późno, nawet dla niej, która lubiła samotne spacery po mieście i nigdy nie przydarzyło się nic, co zmieniłoby to przyzwyczajenie. Być może zahartował ją zwyczaj późnowieczornego, a nawet nocnego biegania po pustych już o tej porze ulicach. Uprawiać jogging zaczęła w czasach, gdy było to na tyle rzadkim zjawiskiem, że widok biegacza wywoływał niewybredne komentarze. Mieszkała wtedy na Jelonkach, w wynajętej kawalerce i biegała w okolicy Cmentarza Wolskiego. Któregoś wieczoru, gdy mijała przystanek autobusowy zauważyła, że od grupki chłopaków stojących pod wiatą oderwał się jeden i zapytał:
– Daleko tak?
Zatrzymała się.
– Do Ożarowa.
– No to podwieziemy cię.
– Żartujesz? Czym?
– No jak to czym, takim czerwonym dużym pojazdem.
– A tam – machnęła chłopakowi ręką i pobiegła dalej.
Innym razem zaczepił ją jadący z naprzeciwka młody rowerzysta.
– Ap, ap, ap - wyrecytował, gdy mijali się.
– A tobie co, gorzej? – odpaliła.
– Nic. Pomagam ci. Chyba ciężko tak biec. – Zatrzymał się i oparł łokcie na kierownicy.
– Hm... Spróbuj, to będziesz wiedział. A teraz zjeżdżaj stąd i nie zawracaj mi gitary.
Pani Janka, cieciowa z bloku, spojrzała z lękiem, gdy zobaczyła ją późnym wieczorem w stroju do biegania:
– Eliza, wiesz, która już godzina?
– No... – zaczęła niepewnie dziewczyna, bo zastanawiała się, o co może Jance chodzić.
– Za pół godziny północ.
– No właśnie...
– Pani Janko, niech się pani nie boi. Ucieknę w razie czego... – oznajmiła z uśmiechem, łapiąc za drzwi.
– Ech... – zrezygnowana Janka wkładała ręce do kieszeni. – Do was młodych nic nie dociera. Swoją drogą chciałabym to zobaczyć. Odwróciła się na pięcie, rzuciwszy jeszcze okiem, czy wszystko w bloku jest w porządku i poszła po schodach do własnego mieszkania.
– Akurat – pomyślała Eliza. – Wszyscy tak się przejmujecie... Tymczasem, gdy na początku zimy w bloku pojawił się na schodach bezdomny, to ja robiłam mu herbatę i kanapki.
Po wyjściu z kamienicy udała się szybkim krokiem przez puste o tej porze ulice na przystanek autobusowy. Z Ochoty na Jelonki postanowiła wracać autobusem, chociaż miała do wyboru również tramwaj. W miarę możliwości starała się urozmaicać sobie trasę, aby nie być uzależnioną od jednego środka transportu. Znajoma ze studiów opowiadała o swoim dziadku, który przez pięćdziesiąt lat dojeżdżał do pracy w FSO na Żeraniu tym samym tramwajem. Nie było to już nawet śmieszne, raczej tragikomiczne. Przez 50 lat oglądać przez okno te same budynki mijane po drodze. I przez pięćdziesiąt lat wchodzić do zakładu przez tę samą bramę. Zapewne coś uległo zmianie przez te lata, zwłaszcza po 1989 roku. Powstające masowo firmy objęły w posiadanie przeróżne siedziby i przejęły obiekty handlowe. Za tym szło oznakowanie ich siedzib i wysyp różnych form reklamy zewnętrznej, od niewielkich plakatów i naklejek w oknach, po świecące w nocy kasetony i ogromne billboardy. Jednak sama opcja bycia związaną z czymś przez kilka dekad wydała się być zabójczą. Powtarzała sobie: "Przecież trzeba mieć jakiś plan na własne życie. I cóż z tego, że plany bywają złudne i czasem okazują się nietrafione. Lepiej zrobić coś, co okaże się niewypałem, niż nie robić nic. Ale pięćdziesiąt lat?! Mój Boże..." pokiwała głową z nieszczęśliwym wyrazem twarzy. Najwidoczniej nie dawało jej to spokoju.
Na przystanku, podobnie jak ona, czekały na autobus trzy osoby. Dwudziestoletni chłopak w kapturze na głowie, starszy mężczyzna w marynarce z wysoko postawionym kołnierzem, trzymający w ręku walizkę i tęga kobieta w długiej spódnicy z reklamówką. Nadchodząca noc zdawała się przenikać im wszystkim odzież, bo wszyscy szukali schronienia pod dziurawą wiatą przystankową.
– Widzi pani? – Kobieta w spódnicy zwróciła się do Elizy. – Do czego to podobne. Łobuzy dla zabawy niszczą rozkłady i przystanki, a później skąd człowiek ma wiedzieć, o której coś przyjedzie. Nie mówiąc o dziurawych ścianach. Ja bym takiego... – Tu spojrzała oskarżycielsko na chłopaka w kapturze, co najmniej jakby to on przed chwilą zniszczył rozkład i wiatę.
– Nudzą się – odparła grzecznie Eliza. – Wszyscy wtłaczają im zasady dobrego wychowania, chociaż ich własne postępowanie dalekie jest od ideału, dlatego robią na przekór. Myśli pani, że nie widzą? Są ślepi?
– No, ale czemu niszczyć przystanek?! – wykrzyknęła zaczerwieniona z emocji rozmówczyni.
– Co mam Pani odpowiedzieć? Brak wzorców, bezsensowne spędzanie wolnego czasu przed komputerem lub telewizorem. To ostatnie chyba coraz rzadziej. I brak pomysłu na siebie. Wyobrazi pani sobie człowieka, który ma dach nad głową, jedzenie, bo to wszystko zapewniają mu jeszcze rodzice. Przychodzi uczucie pustki, kompletny brak celu w życiu, brak zainteresowań, chociażby przysłowiowego kolekcjonowania znaczków i problem gotowy. To paradoksalne, ale gdy pojawiają się trudności, powinniśmy cieszyć się z tego, bo zmusza do myślenia i działania – spokojnie powiedziała Eliza.
– Ja bym takiemu... – zagroziła kobieta.
– Następnym razem, jak coś takiego zdarzy się w pani obecności, proszę spokojnie zwrócić uwagę.
– Co też pani?! – oburzyła się. – Żeby mi coś później zrobili?
– A może nikt dla niektórych wcześniej nie powiedział o tym? – odparła Eliza filozoficznie. – Może są tacy, którzy nie wiedzą, co jest dobre, a co złe.
Gdy autobus przyjechał, Eliza i reszta towarzystwa z przystanku zajęli dostępne w tym czasie miejsca. Pojazd był starego typu, należało do niego wdrapać się po schodach, miał również niewygodne przyciski do zatrzymywania na żądanie, umieszczone nad samymi drzwiami, co od pasażera wymagało nie lada umiejętności akrobatycznych, zwłaszcza, gdy posiadał bagaż. Na szczęście takich pojazdów zostało już bardzo mało. Skutecznie wyparły je niskopodłogowce.
Do docelowego przystanku Elizy pozostało może dwa lub trzy, gdy zaczęło się. Wsiadła grupka mężczyzn na oko w wieku dwudziestu - dwudziestu pięciu lat. Eliza zobaczyła w ich rękach puszki z piwem i butelki z czymś mocniejszym. Początkowo byli zajęci wyłącznie sobą, ale im więcej ubywało trunków, tym częściej rzucali okiem na współpasażerów. Pozostali raptownie wykazali zainteresowanie tym, co działo się na zewnątrz, zamiast tego, co obok nich. Eliza pochłonięta była czytaniem książki. Wolała tym zająć czas niż bezsensownym wpatrywaniem się w plecy osoby siedzącej przed nią lub przyglądaniem się siedzącym naprzeciwko. Dlatego nie dane jej było zaobserwować początku szybko następujących po sobie zdarzeń. Podniosła oczy i ujrzała, jak jeden z mężczyzn stojący do tej pory z resztą towarzystwa na części ruchomej podszedł do chłopaka siedzącego tuż przy drzwiach i uderzył go pięścią w twarz. Wydało jej się, że wszystko odbywało się zbyt cicho w stosunku do dramatyzmu zdarzeń. Chłopak cały czas siedział nieruchomo i pozwalał okładać się pięścią. Eliza zobaczyła, jak z rozbitej wargi i nosa ciekną powoli strużki krwi. Ponieważ wydawało się, że nic się nie zmieni, postanowiła działać. Wstała i powiedziała:
– Zostaw go, ale już!
Mężczyzna zdziwiony, że ktoś ośmielił się przerwać mu dokonywanie spustoszenia na twarzy pasażera odpowiedział Elizie:
– Taka odważna, bo z chłopakiem tu jesteś. – Wskazał przy tym ręką na mężczyznę siedzącego za nią i wpatrzonego w okno.
– E... to nie jest mój chłopak. – Poczuła nagłą potrzebę sprostowania, tak jakby było to ważniejsze od tego, że o mały włos zakatowaliby ofiarę.
– Zabiją człowieka! – W tym momencie rozległ się z tylnych siedzeń histeryczny wrzask około czterdziestoletniej kobiety.
I zaczęło się. Jak dźgnięci nożem skoczyli w stronę napastników dwaj mężczyźni w średnim wieku, porzucając swoje walizki i plecaki. Zakotłowało się. Po chwili dołączyło jeszcz dwóch. Padały ciosy, niejedna szczęka zakosztowała zetknięcia z pięścią. Eliza stała przy swoim siedzeniu, starając się zajmować jak najmniej miejsca: w razie, gdyby bójka przeniosła się w jej bezpośrednie sąsiedztwo, była przygotowana do ucieczki. Nagle ktoś wrzasnął:
– Gaz! Gaz!
Okazało się, że napastnicy, wiedząc, że szala zwycięstwa przechyla się na korzyść pasażerów, rozpylili gaz pieprzowy, a następnie chwycili za rączki przy drzwiach, szarpnęli i otworzyli. Autobus zatrzymał się na czerwonym świetle przed przejściem dla pieszych, więc bez trudu wyskoczyli. Reszta nie zdecydowała się na tak karkołomny wyczyn i poczekała, aż kierowca wjedzie na przystanek. Wysypali się na przystanku jak jabłka z koszyka. Kierowca podszedł do najbardziej poszkodowanego.
– Dobrze się czujesz? Może wezwać karetkę?
Chłopak otarł krew z twarzy podaną przez kogoś chusteczką higieniczną i powiedział:
– Nie trzeba, dziękuję. To tylko powierzchowne skaleczenia, obejdzie się bez szycia, ale na pewno będą piękne siniaki.
– Chcesz zeznawać? Zaraz przyjedzie policja.
– A po tamtych tymczasem śladu nie ma...
– Policja już ma swoje sposoby. Dojdą, kto to był po rysopisie, przystankach.
Eliza, która przysłuchiwała się z pewnej odległości tej rozmowie spojrzała na kierowcę, jakby ten był z kosmosu. „Aha, akurat“ – pomyślała.
– W porządku, zostanę, chociaż wątpię, by coś to dało.
Stróże prawa jak szybko pojawili się, tak szybko odjechali. Może akurat był w telewizji jakiś ważny mecz. Eliza, która również składała zeznania, podeszła po wszystkim do chłopaka i zagadnęła:
– Daleko stąd mieszkasz?
Spojrzał na nią, uśmiechając się:
– Nie, dwa przystanki stąd. Na Czumy.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt