Na dużym podwórku, pośród starych kamienic, w niewielkim mieście, ze strasznym smokiem w herbie mieszkało drzewo. Nie byle jakie było to drzewo. Był to potężny i wiekowy dąb. Widział bitwy, egzekucje, chwile uniesień jak i chwile porażek i rozczarowań. Nosił on wiele niechcianych tatuaży: przysiąg zakochanych czy też dziecięcych informacji o zakopanym skarbie. Każdy z nich starannie ukrywał kolejną warstwą skóry, lecz na próżno ponieważ co rusz kolejne pokolenia nie chciały dać o sobie zapomnieć. Znosił je, pomimo bólu który ludzie mu wyrządzali. Był po prostu cierpliwy i uwielbiał patrzeć na ludzi: czy to odpoczywających w jego cieniu, czy też na małych urwisów bawiących się jego żołędziami. Starał się zrozumieć ich zachowania, sposób życia. Mijały lata i nic nie mąciło spokoju dębu. Żył w zgodzie z mieszkańcami podwórka. Jak co roku, na wiosnę, dawał życie liściom i żołędziom, by potem jego dzieci mogły ruszyć w świat. Różne losy mogły je czekać. Żołędzie mogły dać początek kolejnym drzewom lub stać się ludzikami, konikami lub też każdym innym wytworem dziecięcej wyobraźni. Liście mogły stać się ozdobami mieszkań, przyjęć, mogły grać pierwsze role na dziecięcych obrazkach. Żołędzie jak i liście mogły liczyć na naprawdę świetlaną przyszłość.
Przyszła wiosna a wraz z nią czas pączkowania. Na najstarszej i najlepiej oświetlonej gałęzi wyrosły liście. Nie były byle jakie, ponieważ wyrosły na najlepszym miejscu w całym dębie. Jednak jak to w przyrodzie i na świecie bywa nawet na najwyższych szczeblach obowiązuje hierarchia. Niektóre były na „gorszych” pozycjach inne na „lepszych”. Jeden z liści był usytuowany na najlepszym miejscu w całym królestwie drzewa. Już jako pączek dostawał największe ilości minerałów oraz przyjmował najwięcej słońca. To on jako pierwszy na całym drzewie rozwinął się z pączka w listek. Ogólnie rzecz biorąc budził podziw innych liści. Zaprzyjaźnił się z wiatrem z którym tańczył całymi dniami, słuchał opowieści ptaków, słońce zaś z dnia na dzień czyniło go coraz silniejszym. Oprócz tego uwielbiał, tak jak drzewo, obserwować ludzi. Patrzył jak naprawiają warczące potwory. Wpatrywał się w chaos który powstawał na podwórku podczas kopania okrągłego przedmiotu pokrytego biało- czarnymi plamami. Od czasu do czasu widział jak ludzie uderzają we wzorzasty materiał rozciągnięty na podwórkowym trzepaku. Uderzając w niego, wzbijali tym samym tumany kurzu, zabierając potem materiał z powrotem do swoich dziupli. Czasem widział w ich dziuplach jak większy człowiek uderza ręką mniejszego. Chyba mniejsi ludzie też bardzo się kurzą. Były to tylko przypuszczenia, ponieważ nie mógł wiedzieć tego naprawdę. Mijały dni w dojrzewaniu w objęciach słońca. Czasem doskwierał deszcz, nieraz straszyły burze. Dojrzewał, nabierał doświadczeń. Czasem zastanawiał się jak skończy kiedy już upadnie. Czy zawiśnie w gablocie? Czy też może posłuży ludziom w innym celu? Myśl ta zajmowała większość czasu który spędzał na drzewie. W końcu wszystko ma swój cel i sens.
Odeszła wiosna i zaczęło królować lato. Drzewo od dawna nie pamiętało tak gorącego i dusznego lata, które było krótkie ale intensywne. Szybko opuściło swój tron na rzecz jesieni, która była dla każdego liścia okresem wyjątkowym. Wtedy to oddawały się one objęciom wiatru ażeby wyruszyć w podróż i zobaczyć kawałek świata. Co rusz któryś rzucał się z prądem losu. Niektóre natrafiały na lepszą, inne na gorsza pogodę. Część postanowiła spaść sama, reszta postanowiła oddać się ramionom wiatru i pozwolić aby za nie zadecydował. Nasz bohater czekał na odpowiednią chwilę. Wybrał sobie ciepły październikowy poranek. Wiatr najwidoczniej zmęczony niesieniem liści w dalekie strony akurat tego poranka postanowił dać sobie na wstrzymanie. Liść chciał zawsze poznać swoją okolicę z bliska. Poznał ją i nawet ją polubił. Teraz przyszedł czas na jej zgłębienie. Postanowił skoczyć. Lot był najpiękniejszą i najbardziej ekscytującą rzeczą jakiej kiedykolwiek w życiu doznał. Lekki podmuch z lewa, lekki podmuch z prawa. Przez chwilę poczuł się jak ptak. Teraz zrozumiał, dlaczego tak pięknie ćwierkały. Jak ktoś, kto może latać, może zwiedzać cały świat zaglądać we wszystkie jego zakamarki może nie być szczęśliwy? Jak może się tym szczęściem nie dzielić z innymi? Ciekawe, czy ludzie też potrafią latać? Czasem słyszał jak śpiewali. Zwykle robili to w nocy. Może wtedy są najszczęśliwsi. Nie mógł doczekać się aż odpowie sobie na wszystkie nurtujące go pytania. Miękkie lądowanie i już leżał pośród swoich braci i sióstr. Widział teraz także inne liście z drzew które obserwował będąc jeszcze na drzewie. Zawsze ciekawiło go jak wyglądają z bliska. Jedna zagadka rozwiązana. Co teraz? Byli zdani tylko na siebie. Leżał tak wraz z innymi zakrywając ziemię na podwórku. Mijały dni a on ciągle nie mógł się doczekać podróży. Nie ważne czy to wiatr go gdzieś zaniesie czy też podniesie go człowiek i zabierze do siebie. Wiele innych liści również nie mogło się tego doczekać. Czasem przychodzili mali ludzie i rzucali się liśćmi. Zdziwiło to bardzo naszego bohatera. Ciągle zadawał sobie w duchu pytanie : Dlaczego? Apetyt odpowiedzi rósł. Czasem też zbierały liście w kupkę i zabierały je do swoich dziupli. Zazdrościł tym szczęściarzom, którzy zostali zabrani.
Mijały dni, a on ciągle leżał wraz z innymi. Nie tracił jednak nadziei. Leżąc tak i rozmyślając nad swoim położeniem, poczuł, że coś zmieniło się w powietrzu. Stało się ono ciemne, duszące. Nigdy wcześniej nie czuł takiego zapachu. Nigdy wcześniej nie widział też jak ludzie posługują się kijem z zakrzywionymi szponami na końcu. Człowiek, ściągał jego pobratymców w jedną część podwórka. Układał wszystkie liście na jeden wielki stos. Po co? Dlaczego? Listek miał się zaraz o tym boleśnie przekonać. Przyrząd jak się okazało, nie tylko zgarniał wszystkich w jedno miejsce ale też nadziewał na swoje szpony inne liście. Patrzył jak bezwładne ciała piętrzą się na kłach przyrządu. Tak ułożone blokowały szpary pomiędzy szponami uniemożliwiając ucieczkę liściom. Powietrze coraz bardziej ciemniało gryzącą ciemnością oraz gorącem. Nie była to ciemność nocy do której się przyzwyczaił. Była to ciemność która budziła w nim niepokój. Coś zatruło powietrze, splugawiło je i sprawiło, że stało się nie do zniesienia. Ciepło które odczuwał nie było tym które dawało słońce. Szpony wbijały się coraz bliżej niego. W końcu wbiły się na milimetry od jego ciała. Na szczęście nie przebiły żadnej jego części. Zobaczył pozbawione życia liście nabite na kły stwora. Już za moment miał się przekonać co ma go czekać. Przeczuwał, że nie było to nic dobrego. Powędrował na stos mieszając się przy tym z resztą liści. Przed sobą widział człowieka, a za nim swojego dawcę życia. Drzewo stało nagie, odarte ze swojego piękna , samotne i żałosne. Zachodzące słońce objęło dąb swoimi promieniami podkreślając jeszcze bardziej nagość drzewa. Ptaki których wcześniej nie było, obsiadły gałęzie i zaczęły przyglądać się makabrze która właśnie miała miejsce. Czy przyjdą swoim przyjaciołom z pomocą?
Z obserwacji wyrwały go ciche trzaski. Nie były one głośne ale wystarczająco brzmiały na tyle niepokojąco żeby zwrócić jego uwagę. Szybko zorientował się, że był to dźwięk palonych liści. Z każdą sekundą trzaski powtarzały się coraz częściej. Był to dźwięk palonych ciał jego przyjaciół i znajomych. Linia płomienia o kolorze słońca powoli przesuwała się w jego stronę. Zdał sobie sytuację gdzie jest. Właśnie leżał w ognisku. Czy to możliwe? Z tego co wiedział ognisko paliło się drewnem, a nie liśćmi. Poza tym przy ognisku ludzie śpiewali, grali na instrumentach, cieszyli się. Tutaj jednak wszystko odbywało się w milczeniu. Nie potrafił złożyć tego w logiczną całość. Dlaczego ktokolwiek miałby palić liście? Popatrzył na smutne drzewo. Może to ono wydało je na ofiarę dla ludzi, po to aby jego samego nie spalono? Czy to możliwe, żeby jego własny ojciec wydał go na ofiarę? Co złego uczynił, że zasłużył sobie na taki los? Nie umiał sobie odpowiedzieć na to pytanie, zresztą nie miało to już większego znaczenia. Płomień zaczął leniwie dobierać się do jego ciała. Bolało. Opuszczony, bez cienia nadziei, przytłoczony wizją bolesnej śmierci. Wszyscy sprzeciwili się przeciwko niemu.
„Eli, Eli, lema sabachthani.” - pomyślał.
Nie wiedział do kogo ma wołać o pomoc. Nie miał na to już za bardzo sił. Ogień trawił powoli jego powłokę. Chciał po prostu umrzeć. Chciał żeby wszystko już się skończyło. Kiedy już pogodził się z faktem śmierci, i zaczął odchodzić z tego świata stało się coś co mogło stać się tylko jakimś słabo napisanym scenariuszu. Silny wiatr porwał go z ogniska wraz z kilkoma innymi liśćmi, gasząc przy tym ogień który ich trawił. Wylądowali w niewielkim dołku, daleko od miejsca kaźni. Jest dla niego jeszcze nadzieja. Los nie na darmo uratował go przed śmiercią. Dowie się o co w tym wszystkim chodzi, przeżyje, ktoś jeszcze go przygarnie, wszystko się ułoży.
- Nie, nie ułoży się.
Spadł deszcz.
Liść zgnił.
Dziękuję.
Dobranoc.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt