- Zostaw mnie, ja nic nie zrobiłam! - krzyczałam, wiedząc, że nic to nie da. Tak samo jak moja ucieczka.
Nigdy nikt nie słuchał moich wyjaśnień, potwory raniły mnie często bez przyczyny. Podchodziły najbliżej jak się dało, węsząc swoimi obrzydliwymi pyskami, szukając jakiejkolwiek szansy na wyczucie mojego poczucia winy. Zmuszały mnie, bym czuła się winna, to stało się dla mnie jak narkotyk. W końcu bez śladu oporu przyznawałam się do wszystkiego, licząc, że jak się najedzą, to szybciej sobie pójdą. Cóż, ta taktyka nigdy nie poskutkowała, a one i tak wracały.
Dziwnie znajomo wyglądający pysk znów pojawił się tuż przy mojej dłoni. Nie zareagowałam w porę i zawyłam żałośnie, gdy ostre zęby przebiły skórę, żyły o niedużej średnicy, ścięgna i mięśnie, po czym zatrzymały się na kości. Niewyobrażalny ból będący niczym innym jak reakcją mojego mózgu na sygnały z przerwanych nerwów odebrał mi przez chwilę zdolność rozumienia sytuacji. W tym przypływie dezorientacji szarpnęłam rękę do tyłu, żałując jednak tej nieprzemyślanej decyzji w następnym momencie, gdy uścisk szczęki potwora stał się dwa razy silniejszy. Trochę więcej, i z łatwością zmiażdżyłby mi to co jeszcze zostało z dłoni.
Patrzyłam na krew wyciekającą spod kłów straszydła i przemknęło mi przez myśl, że nie mam jej aż tak znowu dużo by pozwolić sobie na pozostawanie zbyt długo w bezruchu i zastanawianie się nad możliwymi sposobami wydostania się. Siedziałam w grocie, u jej wejścia czekały na mnie co najmniej trzy wygłodniałe bestie, których jedynym celem było moje mięso. Oczywiście mogłam się poddać i dać im się maltretować psychicznie, ale po ostatnim przekroczeniu granicy poczytalności mój umysł zapomniał już, że istnieje coś takiego jak normalność. Doszedł też do wniosku, że być może jedynym słusznym wyjściem jest odebrać sobie życie, a im możliwość dalszego żywienia się moim kosztem. Kiedy mnie nie będzie, one zdechną z głodu, ponieważ nie mają nikogo innego do kąsania.
Od dawna byłam chora, ale one pomimo tego nie zrezygnowały z dręczenia mnie, moja słabość wydawała się uzbrajać je w dodatkową siłę. Zupełnie jakby w naszym świecie istniała określona ilość energii do podziału między mnie a potwory. Jeśli ja miałam jej mniej, one zgarniały większą ilość, mnożąc się i zyskując przewagę. Niestety nie było to na tyle proste, że wystarczyłoby zagarnąć całą energię, a one zniknęłyby. Im silniejsza byłam, tym dotkliwiej byłam atakowana i raniona, bo zagrożone stwory sprowokowane rosnącą geometrycznie determinacją gotowe były włazić nawet do miejsc, które były dla mnie oazami spokoju i bezpieczeństwa, a dla nich niemal wyrokiem śmierci. Nie były nigdy głupie, po prostu ta determinacja zmuszała je do ryzykowanych działań. Właściwie, to były diabelnie inteligentne. Musiały być, skoro karmiły się moim poczuciem winy, beznadziei i smutku.
Robiłam się blada. Za dużo strat, nie mogłam dłużej czekać.
- Proszę, weźcie sobie i zostawcie mnie w spokoju...
Poczułam na brudnej skórze policzka ciepło. Miękkie, delikatne, wilgotne ciepło, które spowodowało iż ucisk na dłoni stawał się coraz łagodniejszy. To samo pojawiło się na drugim policzku, spływając w dół i mieszając się z bólem, który wypływał z zupełnie innego źródła niż okaleczona dłoń. Pozwoliłam temu słonemu ciepłu oprzeć się o ściany jaskini, odbić od nich i wzmocnić, a gdy stało się wystarczająco silne, zamknęłam oczy i popchnęłam w jego stronę ból.
Gdy tylko mikstura opuściła jaskinię, poczułam, że nic już nie trzyma mojej dłoni. Zanim fala cierpienia zalała mnie, odbierając resztki zmysłów, zobaczyłam kątem oka poszarpane miejsce ugryzienia, którego wygląd nie wróżył nic dobrego.
A potem uklękłam. Ostre skały wbijały się w moje kolana, lecz nie miało to większego znaczenia, bo mój umysł już nie odbierał sygnałów z nerwów zlokalizowanych w reszcie ciała. Skupiał się na samym sobie, próbując utrzymać świadomość całą siłą woli, bo jej strata mogła spowodować poważne konsekwencje przy tak dużej, otwartej ranie. Każdy neuron mozolnie analizował wszystkie godne uwagi informacje, bo dopóki miał co robić, było też o co walczyć.
Chyba krzyczałam. Nie wiem, nigdy nie pamiętam co robiło moje ciało rozrywane najgorszym z możliwych rodzajów bólu. Bólem psychicznym, który przyćmiewał wszystko inne dookoła, uniemożliwiał myślenie i walkę.
Tym razem umysł przegrał. Poczułam cienką linię ostatniego podrygu mojego wewnętrznego ruchu oporu i zgasłam, w ostatniej myśli zastanawiając się na jak długo tym razem.
* * *
Nigdy nie wiedziałam, jak długo trwały moje powroty do świata żywych. Och, oczywiście nigdy tak naprawdę nie umarłam, to były tylko bardzo przeciągające się stany hibernacji. Brak świadomości oznaczał o wiele mniejsze zużycie resztek pozostałej energii.
Dryfowałam gdzieś w miejscu, z którego nie powinno być odwrotu. Psychika może wytrzymać wiele, jednak nigdy nie dowiemy się gdzie jest prawdziwa granica, dopóki będą istnieć osoby mogące zajść jeszcze dalej i wrócić, by o tym opowiedzieć. Za każdym razem zapuszczałam się coraz dalej, sądząc że nie będę musiała wracać, że nie jest już konieczne dalsze regenerowanie mocno wystrzępionych oznak powolnego umierania, jakim było dla mnie życie. Staję się coraz starsza, jedyną pewną rzeczą jest pojawienie się końca w nie za dobrze określonej przyszłości. Mój stan na wykresie obejmującym bliższą przyszłość wyglądałby jak niekończące się, krzywe zęby jednego ze strachów. Ale po wyrównaniu na przyszłość dalszą mogłabym jedynie umoczyć palec pokryty bliznami w jednej z niezagojonych ran i narysować nierówny, karmazynowy znak zapytania. Oto, co się ze mną stanie. Rysowanie na kamieniu równi pochyłej nie ma sensu. Nie wiem, kiedy mój mózg postanowi powiedzieć świadomości „Żegnaj!” i jak bezmyślny buntownik skoczyć z mostu wprost w środek tego światła, w stronę którego nie wolno iść, jeśli chce się żyć.
Trzask. Nie wiem gdzie jestem, moje nerwy rozmawiają same ze sobą nie mogąc dojść do porozumienia w sprawie ewentualnego wybudzenia mnie.
Jak ja ich nienawidzę! Za każdym razem źle oceniają sytuację. Kiedyś ocknęłam się za wcześnie i pozrywałam zrosty na moim ciele, bo nie zdążyły jeszcze umocnić odpowiednio rozcięć od paszczy potwora.
Kolejny trzask i plusk. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby stał nade mną teraz któryś z tych drapieżników i bez skrępowania traktował mój piszczel jak obiad, zamiast kompotu popijając co większe kęsy krwią. Nic nie czułam, więc moja wyobraźnia odpowiednio potraktowała tą sugestię i usłużnie pokazała mi te ohydne, żótło-zielone zębiska chrupiące podłużną rzecz przypominającą w istocie bardziej interesującego kształtu chrupkę dla psów niż fragment mojej nogi. Mimo to zabolało, jeszcze zanim ciężka jak diabli zbitka szarych komórek obudziła się na tyle, bym mogła poczuć, że moje udo nie jest pałaszowane przez potwora.
Plusk.
Czyżbym miała aż tyle szczęścia?
Plusk.
A jednak.
Tuż koło mnie musiała znajdować się woda.
Zmobilizowałam do intensywniejszej pracy resztę poskręcanych, brzydkich robali w mojej czaszce i z wysiłkiem udało mi się uchylić jedną powiekę. Miałam na rzęsach coś lepkiego, ale instynkt podpowiedział mi, że nie należy na razie sprawdzać co to może być. Przez nitki owej substancji przebijało się łagodne światło. Nie wiem, czy powinno tu być, szok pourazowy na jakiś czas wymazał mi część wspomnień z chwil przed hibernacją i resetem.
Zamknęłam oko i odetchnęłam głęboko, czując kłujący ból po lewej stronie piersi. Jeśli mam dalej być w grze, muszę w końcu wyjąć stamtąd ten odłamek. Inaczej przebije mi w końcu płuco i będę musiała radzić sobie z o wiele gorszą raną niż dotychczas.
Potrzebowałam jeszcze czasu, ale nie miałam go zbyt wiele. Właściwie to nie miałam go wcale. Potwory znały moje położenie i raczej nie były na tyle naiwne, by atakować nieprzytomną. Zabicie mnie spowodowałoby również ich śmierć, a te śmierdzące kreatury nie dysponowały na tyle dużym magazynem głupoty by zrobić mi przysługę i unicestwić samych siebie.
Życie zawsze lubi wszystko strasznie utrudniać.
Odzyskałam czucie, przynajmniej w części ciała. Zmory w moim umyśle przestały już śpiewać o czarnych trumnach w białym lesie, których nikt nie pamięta i ogromnych wieżowcach tam, gdzie mnie jeszcze nie było. Wiele razy dałam się ponieść ciekawości i pędziłam w wyobraźni dalej, niż pozwalał mi na to stan. Żałosne uzależnienie.
Chciałam nadać potworom jakąś nazwę. Nazwanie przyczyny cierpienia i strachu ułatwia radzenie sobie z nimi i stopniowe przechodzenie przez owe niewidzialne przeszkody. Jednak w bardzo ograniczonym słowniku nie znajdowało się nic odpowiedniejszego niż po prostu: potwory, strachy, demony. Niemożliwość nazwania prześladowców utrudniała mi znacznie potyczki, a im bardziej gubiłam się w śliskich, czarnych ślepiach, tym mniej rozumiałam, czym one właściwie są. Po każdym starciu rozmyty obraz tracił odrobinę ze swojej mglistości i pozwalał dostrzegać małe detale ich wyglądu. Przerażające szczegóły zwisające tuż nad moją twarzą przez krótką chwilę zanim jasność myślenia świsnęła niczym zamek błyskawiczny i znikała.
Chyba powinnam się już obudzić.
Nieco zawiedziona, że pomimo braku wiary w siebie jakimś cudem wróciłam z zaświatów, podniosłam nieokaleczoną dłoń do skroni i odgarnęłam pozlepiane włosy. Lepka maź przyczepiła się do chudych palców jeszcze bardziej brudząc i tak beznadziejnie ufajdaną skórę. Odsunęłam okropnie ciążącą mi kończynę na odległość wystarczającą do zbadania wyglądu klejącego błocka.
Co to u licha jest? - moja głowa najwidoczniej lubiła zagadki, do których rozwiązywania nie posiadała wystarczającej ilości informacji. Ani odpowiednio jasnego światła, w tym przypadku.
Przysunęłam rękę z powrotem bliżej twarzy, tym razem usiłując wyczuć zapach.
I zwymiotowałam.
Wcześniej nie mogłam poczuć odrażającego odoru, bo nie próbowałam się na tym skupić i było mi obojętne co się ze mną dzieje. Ale gdy tylko wciągnęłam powietrze w celu innym niż oddychanie, moje receptory węchowe nie wytrzymały naporu smrodu zgnilizny, czemu barwnie dał wyraz żołądek.
Po odbytym bliskim spotkaniu z krawędzią kamienia byłam przekonana, że nie mam już żadnych wnętrzności, które można by jeszcze skłonić do zapoznania się z tym, co było na zewnątrz jaskini. Ciemność je pochłonęła, jak wszystko na zewnątrz. Tylko u mnie wciąż jarzyło się to niezidentyfikowane światełko o nieznanym źródle. Podążając za każdym razem w stronę prawdopodobnej lokalizacji tego indywiduum łapałam się na tym, że poświata była owszem za mną, ale też przede mną, obok mnie i w górze. Według moich najlepszych przypuszczeń miałam wokół siebie miliony maleńkich, świecących punkcików razem tworzących całkiem niezłą lampkę nocną. Było na tyle jasno, że nie potknęłabym się o żaden wystający wielobok, a jednocześnie na tyle ciemno, żebym nie była w stanie dokładniej stwierdzić co też omijam i co tak śmierdzi.
Przypuszczałam, że coś przylazło do mnie podczas snu i zdechło, a substancja pokrywająca mnie i zapewne większość jaskini to flaki tego stworzenia, które zwyczajnie pękło przekraczając pewien poziom rozkładu wewnętrznego. To możliwe, kiedyś widziałam zdechłego kota, który wyglądał niczym napompowany helem balonik u sprzedawcy w wesołym miasteczku. Niestety jego zawartość miała niewiele wspólnego z zawartością balonika. Po dotknięciu patykiem nabrzmiały koci trupek niespodziewanie sflaczał, a następstwa tego faktu wspominam bardzo niemile, przynajmniej do momentu omdlenia od nadmiaru bodźców zapachowych.
Podobne atrakcje zafundowała mi jaskinia, jakbym miała za mało problemów do rozwiązywania.
Nie mogłam dłużej pozostać w tym miejscu, a czymkolwiek było martwe zwierzę rozpaćkane na większości dostępnej powierzchni wewnątrz groty, wyglądało na to, że potwory go unikały. Nie zjawiły się do tej pory, mimo ze byłam przytomna od jakiegoś czasu i nie uciekałam ani nie tworzyłam osłony. Możliwe, że nie znosiły odoru padliny, jak ja, jednak biorąc pod uwagę ich aparycję, odrzuciłam tą ewentualność.
Istniała jeszcze druga opcja, równie prawdopodobna, w którą jednak mnie chciało mi się wierzyć. A konkretniej: sądziłam, że ich nieobecność może mieć związek z rozproszonymi, maleńkimi świetlikami unoszącymi się w moim dotychczasowym schronieniu. Nie wiem, skąd się tam wzięły, jednak z jakiegoś powodu mnie uspokajały. Prawie jak przyjazne uczucia w postaci widzialnej.
Raz kozie śmierć. Zabiorę trochę tego śmierdziela ze sobą, może przynajmniej na jakiś czas kreatury się odczepią.
Zgarnęłam torbę porzuconą w kącie i wyciągnęłam nieduży pojemnik. Zdjęłam sobie z twarzy trochę mazi i strząsnęłam do środka, zastanawiając się nad absurdalnością swoich działań. Padlina miała chronić mnie przed demonami. Chyba było ze mną coraz gorzej. Trudno, lepsze to niż nic. (...)
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt