Już było dobrze. Już mówili, że jutro będzie słodsze, mniej bolesne, uporządkowane.
Wczoraj widziałam go we śnie. Nienaganny wygląd, równy oddech i błyszczący krążek na palcu. Co najważniejsze, chodził.
Tytus. Imię wiosny, która dała o sobie znać latem. Imię zimy, która nadeszła jesienią.
Tytus miał motocykl. Szybki, hałaśliwy, granatowy. Wielokrotnie prosiłam o zmianę środka lokomocji. Daremnie.
Reagował gniewem. Mówił, że nie ryzykuje niczyim życiem, tylko swoim, a złego diabli nie biorą. Raz mieli kaprys i postanowiły zrobić wyjątek.
Tytus umierał trzy razy. Pierwszy raz, tuż po wypadku. Drugi, gdy postanowił skończyć ze sobą. Trzeci raz był ostateczny.
Pierwszy listopad. Boczna aleja. Siódma kwatera. Grób pod kasztanowcem, pomiędzy pomnikiem zrozpaczonego anioła, a nagrobkiem na którym zawsze leżą świeże gałązki jałowca albo bukieciki kwiatów. Przynosi je staruszka. Ona wierzy w życie wieczne. Nawet uważa, że jej świętej pamięci figlarny małżonek chowa przed nią okulary. Kładzie je na pokojowym regale, a znajduje w zupełnie innej części mieszkania. Kiedyś posądziłabym kobietę o sklerozę, dzisiaj wierzę w to co mówi.
Starsi ludzie mają zdolności rozmawiania ze zmarłymi, może dlatego, że przyswajają obecność Kostuchy?
Siadam na ławce. Granitowa płyta moknie w deszczu. Wysoko nade mną wisi linia wysokiego napięcia. Pozłacane litery oraz czarno-białe zdjęcie. Rodzina zmarłego nie może zrozumieć, dlaczego grób jest w tak trudnym do znalezienia miejscu. Może oni rację? Może dlatego tak mało osób pamięta, bo nie mają szarego kamienia na wysokości oczu?
Byliśmy razem na pogrzebie ciotki Tekli. To było jakiś miesiąc przed oficjalnym zaręczynami. Nie rozumiałam Pawła, który rozpaczał za znienawidzoną krewną oraz tych wszystkich, którzy łamiącym głosem składali kondolencje, żeby potem powiedzieć, że na stypie nie było deseru lodowego.
Oświadczyny. Miał wtedy rękę w gipsie. Niegroźny wypadek. Może to było ostrzeżenie? Wtedy o tym nie myślałam. Napisał na swojej ręce petycję, którą podpisali jego koledzy. Potem nie mógł się doczytać, tak białe tło było zamazane. Oczywiście powiedziałam „tak”. Ślubu nie było.
Nie pamiętam, kto powiedział pierwszy o okolicznościach zdarzenia. Pamiętam, że nikt przez pierwsze dni nie chciał mnie wpuścić na oddział. Grypa panowała albo inna epidemia, to dlatego.
Lekarz poinformował mnie o stanie Tytusa we własnym gabinecie. Zaskoczyłam go. Myślał, że wpadnę w histerię. Wierzyłam w dobre zakończenie. Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą.
Był wtedy po pierwszej operacji. Pielęgniarka z nic nieznaczącym uśmiechem poinformowała go o słabej odporności. Z dobroci serca mówiła przesłodzonym tonem. Tytus pochwalił się skończoną z wyróżnieniem biologią. Kobieta zamilkła. Miał wyjechać na staż. Już wtedy wiedział, że z tych planów nici.
Prosto ze szpitala pojechałam do wypożyczalni sprzętu medycznego oraz dałam ogłoszenie, że poszukuję mieszkania na parterze, a najlepiej małego domku w dogodnej cenie. Nie stać nas było na podstawowy sprzęt, który miał stać się nieodzownym elementem życia Tytusa.
Pierwsze próby usadzenia mojego mężczyzny zakończyły się jego atakiem gniewu. Krzyczał, że nigdy nie pozwoli, żeby ktokolwiek go wiózł. Męska duma mu nie pozwalała. Lekarz kazał przeczekać.
Gdy powiedziałam Pawłowi o wypadku, nazwał swojego brata głupim bałwanem, potem stwierdził, że ma facet za swoje i źle mu tak, ale życie jest sprawiedliwie okrutne. Wieść o próbie samobójczej brata została przyjęta zdecydowanie bardziej emocjonalnie.
W ciągu dwóch godzin przejechał pół Polski, tylko dlatego, żeby usiąść obok mnie i wspólnie czekać na wieści zza szklanych drzwi.
Tytus w chwilach złości mówił, że nawet nie może się powiesić, ale brałam to za głupie gadanie. Nigdy nie przypuszczałam, że mój narzeczony wykradnie mi fiolkę przeciwbólowych z torby. Zauważyłam fakt zniknięcia leków w autobusie, ale myślałam, że zostawiłam w pracy. Dwie godziny później otrzymałam telefon.
Po kolejnych godzinach zobaczyłam Tytusa podłączonego do respiratora. Miła pielęgniarka wyjaśniła, że to tylko chwilowe. Narzeczony zaraz się obudzi i wszystko będzie jak sprzed doby. Z każdym dniem jednak personel szpitala zaczynał mówić o innych ewentualnościach. W końcu zostaliśmy z Pawłem, zaproszeni na rozmowę do ordynatora. Nie ukrywał swojego zaskoczenia sytuacją. Bardzo nam współczuł. W końcu Tytus otworzył oczy. Zawiadomił mnie o tym Paweł, kiedy byłam w pracy. Wtenczas miałam złe relacje z szefową. Nie ukrywam, miałam słabe wyniki sprzedaży. Byłam pierwsza do zwolnienia. Odeszłam sama.
Z Tytusem nie było kontaktu. Otwierał oczy, patrzył w jeden punkt sufitu, potem zasypiał. Nasyłali na niego różnych psychologów. W końcu jakiś odważny lekarz powiedział, że mogło dojść do niedotlenienia. Tomografia wykazała uszkodzenie mózgu. Według radiologa nieznaczne, według innego lekarza wystarczające, żeby człowiek stał się prawie roślinką. Powoli pojawiały się w rozmowach wątki dotyczące oddania Tytusa do specjalistycznego zakładu, gdy zaczęłam ulegać namowom, Paweł postanowił wziąć brata do siebie. Za własne pieniądze kupił materac przeciwodleżynowy i opłacił rehabilitanta.
Stan Tytusa poprawił się z dnia na dzień. Zaczął cicho mówić i kojarzyć pojedyncze osoby. Mnie nie pamiętał. Nawet kiedyś stwierdził, że musiał mnie strasznie kochać, czuł to. Miałam wtedy ochotę zarzucić mu kłamstwo. Gdyby mnie kochał, nie wsiadałby na ten cholerny motocykl. Momentów załamania było więcej. Pewnie bym odeszła, gdyby Paweł mnie próbował mnie do czegokolwiek namawiać.
Tytus opadał z sił. Był strasznie wychudzony, w dodatku miał słabe serce. Od leków antydepresyjnych zaczynała mu powoli wysiadać wątroba. Potem przyszedł czas na chorobę nerek. Jego stan się zaczął pogarszać. W momentach krótkotrwałej poprawy prosił o kartkę i długopis, wtedy pisał mi liściki miłosne. Potem chował je pod kołdrę, udając, że takowe nigdy nie powstały.
W grudniu przyszło zapalenie płuc. Czuwaliśmy z Pawłem całymi nocami. Gdy Tytusa męczył kaszel, Paweł opowiadał różne historie z dzieciństwa. Te opowiadania działały kojąco. Czasem nawet po twarzy mojego byłego narzeczonego przymykał delikatny uśmiech, jakby odtwarzał sobie w pamięci zapomniane obrazy.
Na Boże Narodzenie postanowiłam zostać z mężczyznami. Rodzina posądzała mnie o romans z Pawłem. Nikt nie mógł uwierzyć, że zaabsorbowani sytuacją, nie mamy czasu na amory. Poza tym, ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Po odejściu z pracy, brałam pojedyncze zlecenia. Interesowały mnie tylko takie, które nie wymagały zbyt dużego zaangażowania. Niestety takowych ofert było niewiele.
W święta staraliśmy się stworzyć odpowiednią atmosferę. Była choinka i opłatek. Do potraw nie przywiązywaliśmy zbyt dużej wagi, wiedząc, że Tytus i tak odmówi ich jedzenia. Technicznie by mógł, praktycznie odmawiał posiłków. Jadł tyle, ile udało się w niego niemalże siłą wcisnąć.
To są nasze święta, bracie. Opłatek pękł na pół. Sekcja zwłok wykazała, że serce nie wytrzymało.
Błyszczące skorupy porcelany nadal leżą w jednym miejscu, ale tak dziwnie nieuporządkowane. Wyjściowy krawat w szkocką kratę jest wciśnięty pomiędzy ciepłe swetry, a koszule. Białe firanki i portret z Pierwszej Komunii wiszą nad pościelonym łóżkiem. Fioletowe kapa i trzy wyjątkowo niepasujące (do błękitnego koloru ścian) poduszki. Sukienki wiszą w szafie. Motocykl pewnie już dawno wylądował na złomie.
Po pogrzebie moje drogi z Pawłem się rozeszły. On wyjechał do innego miasta, ja zostałam tutaj. Czasem gdy ktoś zapyta mnie o stan cywilny, mam ochotę odpowiedzieć wdowa. Odpowiadam wolna, ale z zajętym sercem. Może kiedyś mi minie…
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt