Namalować własne niebo pędzlami własnego wyrobu. Tak. Własnego. Właśnie, właśnie tak... Jej życiowy cel. Przypominała sobie codziennie o kolorze czerwonym, o którym nie należało zapominać wybierając paletę barw. Kreacja dnia, kreacja nocy. A całość zakropiona czerwienią. Czarny kot, uwielbiany przez Methę, również nabrał z czasem czerwonych plam, które odtąd miały charakteryzować go w Jej oczach. Ona naznaczała swoje terytorium niczym pies sikający pod każdym krzakiem. Co tylko nawinęło się – musiało, ale to MUSIAŁO być jej, chociażby owo „jej” oznaczało jedynie wszczepienie koloru czerwonego w napotkaną istotę żywą, bądź (jeszcze) nieożywioną. Jej wzrok rozpromieniał Wszystko znajdujące się wkoło. Jej donośny język, zapach unoszący się w powietrznych falach. Oni nasycali się jej pożywieniem nie wiedząc jak smakuje. Owładnięci urokiem powstałym samym towarzystwem Methy, stawali się pionkami tej małej istoty. A Ona, jakby (tylko jakby...) niczego nieświadoma, brnęła dalej wprowadzając ich w swój świat i zabierając na darmową – jakby się zdawało – wycieczkę. Niektórzy jednak bronili się, co strasznie ją złościło. Musieli mieć coś do ukrycia. No bo... żeby tak postępować?! Jakaś niepewność, mała dziura musiała wedrzeć się w ich dusze. Zwierzęta o niejasnym numerze wytatuowanym za uchem. Nawet nie wiadomo jak je nazywać, by nie byli głusi na jej wołania, ani też jakim językiem wytłumaczyć im śmierć i życie. Wejść w ich podświadomość, ukraść te nędzne zdania, którymi nafaszerowali się, nim znaleźli się w jej zasięgu. A Ona nie może dotrzeć. Wszystko przez zdania, podłe, złe zdania... Niebywałe – jak bardzo Te istoty mogą być głupie, pozbawione rozumu zupełnie. Ochrzcić je sobą – to było jej zadaniem. Namaścić ich wnętrza wypełnione niezrozumiałymi, nawet dla nich samych, słowami. Ona wie i rozumie. Biedne zwierzaki... Albo raczej – jakieś podzwierzyny. Musi w końcu dojść do tych granic, które odcinają ją od Nich, Innych. Przecież gdzieś musi być klucz, gdzieś musi być meta. Wybawić te rozpustne istoty obskurne. Biedne, nafaszerowane... A nawet leków nie brały. Sterowane, rzekomo, przez własne stery z wyznaczonymi końcami, które nie sposób złamać, przebić się przez nie. Straszne. Świat nasz, ich znędzniały.
Jasny, jasny cel zdawał się być coraz mniej wyraźny, kiedy kontakt z Innymi zabierał jej siebie. Myśli poplątane. „A może jednak mają rację?”. Nie! Tak być nie może! Coś trzeba zrobić, by w końcu zrozumieli. Ci Inni. Takie jej powołanie. Och, dziewczynko... Świat chcesz wybawić, a żeś taka mała, maluteńka i w małej wiosce mieszkasz, ... By to chociaż metropolia była. Byłoby łatwiej. Poradzisz sobie, maleńka, oj, poradzisz. Uwierz tylko w swoje szlaczki rysowane na białym pustym papierze. Świat ma być Taki. I koniec. Och, malutcy ludzie. Żebyście Wy rozumieli, zobaczyli nie połykając całości od razu - po to tylko, by odbytem wyszła ów całość dobę później. Treść zwinięta w jeden podły worek niezrozumiałych wyrazów. Nie tak prędko, powoli, małymi kęsami.
Niebo miało dosięgać granic nieba już powstałego (iluzorycznego?). Przykryć dawne schematy i stworzyć nową galaktykę, drogę mleczną. Orbita stworzona od podstaw, ziemia kwadratowa, by móc wspinać się. Nie upadniesz, nie umrzesz, ale tego nikt ci nie powie. To Jej tajemnica. Dzięki powstałym nowym regułom, których nie będziesz świadomy, pustka nie obezwładni ludzkości. Strach, lęk im potrzebny, by emocji ich nie pozbawić niezbędnych. Żeby oni tylko wiedzieli jak niewiele znaczą na tej kuli ziemskiej – jednostka jedna spośród tak wielu, wielu... A wszystkie marne, marne. Marność nad marnościami. I jak tu żyć, tak po prostu, i zostać hydraulikiem, górnikiem lub pracownikiem biura, w którym to prowadzą niezrozumiałe zeszyty przepełnione materiałem o dziwnym kodzie. Nie sposób wypełnić tej ogromnej dziury powstałej jeszcze przed narodzinami. Skaza, wielka skaza. Skaza ludzka. Czasem znać daje o sobie, kiedy się ożenisz, czy też wyjdziesz za mąż, bądź dostaniesz pracę dobrze płatną, za pomocą której absolutnie niczego wyższego nie wnosisz. Wszystko już było; niezrozumiałe. Marność nad marnościami. A Oni, biedni mali ludzie, niczego nieświadomi zapracowują się na śmierć, by z głodu nie skonać. Cóż za paradoks... Cóż za głupota... Nie mogą nic za to. Istoty niedoskonałe, świata nieświadome. Może trzeba ich batem, by w końcu olśnienia doznały.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt