Zwykle siadywał na krześle obok jej łóżka. Czekał, aż zaśnie. Był przy niej od zawsze. Był, kiedy się rodziła, był kiedy wymówiła pierwsze słowo, był gdy poszła po raz pierwszy do szkoły. Wiedział, co myśli i co czuje. Rozumiał, gdy inni nie potrafili. Mała rosła szybko. Zupełnie nie pojmował biegu tego ziemskiego czasu. Tam skąd pochodził czas nie istniał, była tylko przenikająca wszystko wieczność.
Ona też wyczuwała jego obecność. Codziennie wieczorem klękała przy łóżku i szeptała tak, że tylko On mógł usłyszeć: rAniele Boży, stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój...r1;. Chciał Jej powiedzieć, że jej nie opuści, gdy inni odejdą, że będzie zawsze obok, ale Ona przecież nie mogła go usłyszeć. Cierpiał, bo była blisko, a On tak niewiele mógł dla niej zrobić. Chronił ją przed złem, ale nie potrafił jej pocieszyć, przytulić, kiedy potrzebowała otuchy. Tak naprawdę niewiele od niego zależało. I tak mijały dni, miesiące, lata.
Pewnego dnia, nie ujrzał już swojej małej dziewczynki, a młodą, pełną życia kobietę. Widział jej piękną dusze, znał myśli i nie potrafił oprzeć się jej urokowi. Poczuł coś, czego nie rozumiał, nie był przecież człowiekiem. Poczuł, że oddałby wszystko, by choć na chwilę być cząstką materii, by poczuć jej bliskość.
Wtedy zobaczyła go jedyny raz w swoim ziemskim życiu. Zanim zasnęła ujrzała niebiańskiego młodzieńca, smutnego Anioła. Nigdy obraz ten nie zatarł się w jej pamięci. Miała go przed oczami już na zawsze i była pewna, że zawsze nad nią czuwa.
Stanął przed tronem Boga Najwyższego, padł na kolana.
-Nie godzien, Panie jestem tej służby. Ukarz mnie. - mówił - Każdy robak większy jest ode mnie, gdyż dotknąć jej stóp może. Jam niegodzien być jej stróżem.
Wzruszył się Wszechwiedzący widząc żal Anioła. Zlitował się nad nim i jego losem.
-Uczyniłem Ziemię, a wraz z nią florę i faunę. Stworzyłem człowieka i traktowałem jego potomstwo jak własne dzieci. Otworzyłem dla nich Wieczność, a Ty Aniele chcesz to porzucić? Ty, któryś zawsze był w Królestwie Moim?
-Nie, Wszechmocny. Błagam, Panie, abyś mnie uwolnił od pieczy powierzonej mi nad tą kobietą, bom niegodny.
Bóg wejrzał na serce sługi swego. I tak odpowiedział Aniołowi:
-Z wiatru stworzyłem zwierze dobre. Było z człowiekiem niemal od zawsze i służy mu dotąd. Przyjmiesz jego ciało, boś pragnął być robakiem zdeptanym Jej stopami...
-Amen - rzekł Anioł.
Krew była wszędzie. Krew i jeszcze ten okropny śluz. Teraz ona patrzyła na jego narodziny. Zobaczył ją jako pierwszą. Pragnął do niej iść. Nie potrafił. Te śmieszne długie nogi, którymi go obdarzono nie chciały go unieść.
-Poród prawidłowy. Myślę, że wszystko będzie w porządku. Proszę oddzwonić, gdyby było coś nie tak. Piękny ten źrebak - odeszła.
Chciał biec, nie potrafił. Kiedy opanował już drżące nogi wpadł z całym impetem na ścianę boksu. Ograniczała go materia, która dotąd dla niego niewiele znaczyła. Bał się tej wielkiej klaczy stojącej w rogu, która cicho do niego rżała. Według prawa natury była jego matką, ale on nie miał instynktu. Nie był nawet zwierzęciem. Może właśnie, dlatego klacz wkrótce zaczęła szaleć i bić kopytami wszędzie, próbowała go zabić. Skulił się w rogu.
Facet, którego dotąd nie zauważył wyciągnął go z boksu. Wkrótce wbiegła Ona. Włożyła mu w pyszczek smoczek. Pamiętał, takim czymś ją kiedyś karmili, ale on był Aniołem. On nie musiał jeść. Mówiła do niego łagodnie i w końcu wpił parę kropli, o mało się nie udusił. Dziwny był ten świat, z tej perspektywy, ale była Ona. To czyniło, że ból, którego dotąd nie znał był przyjemny...
Spędzała przy nim każdą wolną chwilę, opiekowała się Nim. Nauczyła jeść, biegać, żyć... Ale bez niej był tak nieporadny, wciąż nie wiedział, gdzie stoją granice jego cielesności. Częste rany, kulenie sprawiało, że była smutna. Starał się, ale to nie było jego miejsce. Nie tak został stworzony. Mimo wszystko był szczęśliwszy niż kiedykolwiek. Teraz, gdy była smutna mógł położyć łeb na jej kolanach.
Minął rok, gdy zauważył, że Ona jest coraz smutniejsza i bledsza. Walczył jak mógł o każdą chwilę, gdy się uśmiechała.
-Mały, ja odejdę... - przytuliła się do jego szyi i długo płakała.
Widywał ją coraz rzadziej, częściej zastępował ją młody chłopak. Był miły, ale to nie była Ona. Dawał mu jeść, pić, wypuszczał na łąkę, ale on nie jadł, nie pił, nie biegał. Po co? Wciąż czekał.
Pewnego dnia porzucił ciało, Bóg wezwał go do siebie.
-Przyprowadź ją do mnie - powiedział tylko.
Anioł zstąpił na Ziemię. Wszędzie widział tylko białe ściany. Ona leżała na białym prześcieradle. Wokół niej pełno było kabli. Umierała. Usiadł obok niej jak dawniej. Trzymał jej rękę. To nie on miał ciało, to ona traciła swoje. Teraz mogła go zobaczyć. Uśmiechnęła się, czuła jego bliskość.
I powiódł Anioł tę duszę kochaną do Pana...
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Juna89 · dnia 17.09.2008 10:59 · Czytań: 749 · Średnia ocena: 3,83 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: