Brodaty Rudzielec
Nudzę się w domu, siedzę z kotem, rozmyślam. Brak mi tych zielonych, starzejących się drzew, ptaków śpiewających wśród ich koron, błękitu nieba błyszczącego w górskim, porywistym strumyku, a nade wszystko brak mi leśnego podszycia, słońca prażącego w plecy i książek czytanych o poranku. Wyobrażam sobie, że wiatr tuli mnie do piersi, oplata źdźbłem trawy moje włosy, które teraz radośnie tańcują w promieniach słońca. I te słońce jest przyjazne, miłe, niegroźne, nigdy też nie świeci mi w oczy, jednak zawsze oświetla mi drogę i wyznacza chód mojej stopy. I tak idę naprzeciw żółtej twarzy, która nie oślepia swym wzrokiem, jeno czaruje i sprawia, że widzę płaskie bańki, malutkie, kolorowe poświaty, które puszczają do mnie oko.
Lecz to już nieważne, jestem już w innym miejscu. Stoję z rozpiętymi rękoma na skalistym podłożu i gołkiem patrzę i widzę... Przepiękny morza lazuryt na pewno odbijający się w moich oczach, ptaki lecące nisko, szum wody tłumiący szum krwi tak, że już nie wiem czy jeszcze tam stoję i czy tam w ogóle byłam?
A jakbym tak wyruszyła na poszukiwania po wielkie skarby, piractwa, łajdactwa i Leningradu. Czy musiałabym szukać głęboko, czy zaledwie przy brzegu?
Tak więc stoję, postawa prosta, ręce szeroko od ud, nogi w lekkim rozkroku, sznurówka swawolnie wyleguje się pod butem. No a ja z głupim, naiwnym uśmieszkiem na piegowatej twarzy, wzrokiem przebiegam szerokie kraju granice.
Umysł mi kipi, głowa dudni i płonie od porywistych, łakomych myśli:
Gdzieżby tu wyruszyć? Skąd swą podróż rozpocząć, a gdzie zakończyć?
Już jestem. Na powitanie uginają się gałęzie, a krzewy witają mnie w milczeniu. Kwiaty wciąż kwitną, unikają jednak moich palców tuląc się w sobie. Powoli i złowieszczo stawiam kroki roztropne, wpierw stawiając palce, później pięty. Przebijam się mozolnie w górę wyspy- przedzieram się przez strudzone pokrzywy, przez różanych kolców samotnie i odnajduje ścieżkę wydeptaną lub zadeptaną przez słonia. Zatrzymuję się i nie słyszę już krzyków ptaków i małp - czegokolwiek.
Jak to? Czyżby to umysł przestrzegał mnie intuicyjnie przed czymś. Przed czym? Przed złotym smokiem?
Ocieram usta wilgotną dłonią, a potem krok na przód i rękami przesuwam liany z nad głowy...
A potem wpadam w to po same uszy, prosto jak nóż w masło. Boję się otworzyć oczy, bo nie wiem jak bardzo ze mną źle, i jak bardzo poplątałam sobie włosy. Otwieram je i znów zamykam. Nasłuchuję, śledzę dźwięki, towarzyszę im w wędrówce i już bez strachu otwieram oczy! No i jestem w jakiejś brudnej galarecie, mam nadzieję tylko, że to nie żelatyna z nóżkami, bo w tym nie będę pływać!
Nie, jednak rozgrzebuje jedynie zgniłe błoto i zapadam się niżej. Jak to? To bagno, tak zdradziecko masuje mi ciało, aż do pasa zamoczone w gęstej mazi.
-Ratunku!- wyrywa mi się impulsem z gardła i jeszcze: Na pomoc! - już jednak ciszej, chlipiąc raczej do siebie niż do... O Boże do kogo?! Przez umysł już przerażony przeszła najczarniejsza myśl - Jestem tu sama!
I teraz w jednej chwili dopadł mnie żal wszystkich odrzuconych rozmów z rodzicami, egoistycznych myśli w sklepie i uśmieszku szerzącego pogardę dla szkolnej jakże straszliwej nudy.
-Jezu, ratuj człowieka swego! - wydusiłam zaledwie półgębkiem, zlizując pośpiesznie łzy, spragnionym wody językiem. I znów żal zagościł w moim sercu. Ile to razy deptałam imię Twoje, śmiałam się ze starszych kobiet, wyzywając je od batmanów. Tego wszystkiego nagle okropnie pożałowałam i ostatni raz już zakrzyknęłam:
-Jestem sama. Niech mi ktoś pomoże!
I nagle...
-Nie drzyj się tak. Słyszę cię od 10 minut - mówił ktoś.
A kto mówi? Nikogo nie było? A jak słyszał wołanie, to czemu nie odpowiedział? Ależ dureń! - przebiegały rozbiegane myśli. Aż wreszcie ukazała się sylwetka... Ale to nie sylwetka bohatera, ale wybawiciela rudego brodacza?
-Pomogę ci - odkrył spostrzegawczy, nieznany głos, należący teraz do rudego brodacza.
-Złap się liany, dziewczyno - wydusił znów rudy brodaty rudzielec.
Kiedy tylko chwyciłam statecznie linę, poczułam rudy odór brodatego(BLE). Zgniła kapusta albo stare gołąbki- może nawet bigos?
-Nie mogę! Hej Brodaczu, czymże tak capisz okazale?- spytałam umierając już z ciekawości. W odpowiedzi usłyszałam tylko... A właśnie nic nie usłyszałam. Ale czy to możliwe, żeby nie mieć nic do powiedzenia na swój temat. Ja o sobie tworze legendy, w których osiągam kres inteligencji świata no i dojrzewam...
Nie ważne brodaty Brodacz, to jest rudy brodaty- wszystko znów mi się miesza jak kaszanka na patelni(BLE).
Ale zdołałam wyjąkać - Pomocy, Rudy panie! Na to rudy brodaty Rudzielec wybąkał: Jesteś nieznośna. I zniknął zaraz za horyzontem myśli, budząc mnie w wannie z jednym na skromnych ustach: Jestem nieznośna!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Ajza · dnia 19.09.2008 13:00 · Czytań: 937 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: