Samochód koloru intensywnie ubarwionego kurczaka wpadł w poślizg i wjechał prosto w drzewo.
Jego ciężki oddech na moim policzku. Przybliżał się. Teraz wkładał mi swój wilgotny język do ucha.
Przestań! Zrobił minę porzuconego kochanka. Był stereotypem mężczyzny. Gdyby w naszym mieście kręcili wulgarnego pornosa, byłby pierwszym kandydatem do głównej roli. Porąbany brutal. Ordynarny wariat. Agnieszka…
Wszyscy mówili normalnie. Agnisio, Aguś, Agesiątko, Agniecha albo po prostu Aga. Ten baran i moja matka mówili identycznie. Może z tą różnicą, że matka wymawiała moje imię hiperpoprawnie, wymawiając każdą głoskę głośno i wyraźnie. Sprawiała wrażenie, jakby każda (nawet najdrobniejsza) była delicją dla jej języka.
Po chwili przed oczami stanął mi obrazek wyjęty wprost z dzieciństwa. Cholerna misa z płatkami śniadaniowymi była nachalnie podsuwana mi pod nos. Jedz, dziecinko, jedz…
Nie pluj owsianką, afrykańskie dzieci głodują, a ty gardzisz obrzydliwą zupą mleczną, która staje ci w gardle. Niewdzięczna!
On teraz siedzi obok mnie i wpycha mi łyżkę między zęby. Musisz jeść, bo będziesz zbyt chuda. Dmucha do miski. Jest skupiony, a zarazem czuły. Przełykam. Ciepło wlewa się do żołądka.
To jakaś cholerna pomyłka losu. To nie mogło spotkać nas. To ktoś inny. Chyba ta wariatka z dołu albo nie. Bardziej do sytuacji pasuje babsztyl zza ściany. Przyrzeknij, że nikogo nie zabiliśmy. Tak w ogóle to gamoń jesteś! Tyle razy mówiłam, żebyś nie wsiadał do auta po wódzie, a ty swoje. No i mamy obydwoje problem, a raczej ty masz problem, bo mnie za nic do paki nie wsadzą. Nawet nie uciekłam z miejsca wypadku. To o czymś świadczy, nie?
Przyrzeknij, że nikogo nie zabiliśmy…
Patrzy na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział, jak składać słowa. Matka mu kiedyś powiedziała, że jest wcieleniem zła. Właśnie teraz chciał jej przyznać rację.
Budzę się rano. Obok leży on. W prawej ręce trzyma nóż, w lewej pistolet na wodę. Mój towarzysz zasłoniłby mnie własnym ciałem, gdyby nie fakt, że jest po drugiej stronie łóżka. Mocna zieleń i zapach trującej konwalii. Wysuwam prawą stopę spod kołdry. Zimno. Zaraz będę uciekać. On będzie krzyczał, goniąc mnie po przedpokoju. Wtedy schowam się w kuchni, może nawet spróbuję wyjść oknem z trzeciego piętra, to ciężkie wyzwanie, ale niektórym się udawało.
To logiczne? Nie, oznaczałoby koniec akcji. Muszę zostać. Zostaję. Trzeba pobudzić bieg akcji.
Jedziemy tam. Ślad po rozbitym reflektorze i nic więcej. Można powiedzieć, że nic wczoraj nie nastało. Nawet śladu opon radiowozu nie widać. Może naprawdę, to był jeden z tych koszmarów, który dzieje się na jawie, a potem okazuje się, że ta jawa była jednak snem.
Niedaleko jest studnia. Nie wiem skąd mamy granat. To jego zasługa, ja teoretycznie o niczym nic nie wiem. Wrzucamy granat do studni. Czekamy na wybuch. Ziewamy. Głośno i przeciągle.
Znowu chłodny parkiet ziębi stopy. Bambosze to przeżytek. Matka groziła – nie będziesz chodzić w kapciach, to oddam cię do sierocińca. Nie stać jej było na leki, chyba, że chodziło o kolorowe pigułki na migrenę – to był produkt pierwszej potrzeby. Nie ma tabletek – nie ma śniadania. Papucie odbierają wolność. On zaraz strzeli. Pryśnie wodą prosto w nos. Absurd. Życie to absurd. Powoli podnoszę swoje lekkie ciało. Krwista sukienka i mroczny dres. Wyglądamy jak równoważności matematyczne. Stroje w sam raz, żeby pójść w nich za kraty. Jego bawi ta wizja. Wiesz dlaczego jesteśmy artystami? Bo ktoś nas kiedyś mocno zranił, ktoś komu ufaliśmy od początku swoich dni, ktoś ważny z socjologicznego punktu widzenia. Brak nam tylko flaszki i papierosa w dłoni. Dlaczego to zrobiłeś? Kocham cię, wystarczy.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt