Być może, w każdym momencie życia, dostajemy wskazówkę na dalszą drogę. Spotkanie, niespodziewany telefon lub wspomnienie. Jedyne, co trzeba zrobić, to zostawić torebkę, telefon, spiąć włosy i wyjść z domu.
Zamek stoi obok neogotyckiego kościoła, odgrodzony od niego, niczym kordon graniczny, czy straż oddzielająca zarażoną część miasta od zdrowej. Oderwana od pracy przy biurku, myślami byłam przy innym domu, który był tak samo piękny, i tak samo wołający o pracę rąk ludzkich, o naprawę dachu, o dziewczynki dokarmiające na ganku sikorki. O bałwana lepionego zimą i dym z komina. Nie mogąc słuchać własnych myśli, tak bolesnych jak wspomnienia, powoli schodziłam w stronę parku.
Obchodziłam dookoła zamek. Słońce, które od rana zapraszało na spacer, powoli roztapiało śnieg na ścieżkach, pełnych zbutwiałych liści. Do dziś pozostało mi to włóczęgostwo pod pretekstem spaceru- tato od zawsze zabierał mnie we wszystkie możliwe zamczyska, dwory, stare cmentarze. Naprawdę chciałam odbudować je wszystkie. Miałam marzenia, dobrze się uczyłam, byłam dumna z miejsca w którym żyłam, z ludzi, którzy otaczali mnie opieką. Wtedy byłam głodna sensu, celu każdego kroku. Myśląc o sobie z przeszłości kucnęłam nad kładką, podpatrując dzięcioła. A dziś przygniatało mnie milczenie świata, którego nie potrafiłam objąć wzrokiem, ramieniem, myślą. Patrzę i nie widzę. Słucham niczego nie rozumiejąc.
Powoli zawróciłam w stronę domu. Idąc ścieżką, wchodziłam pod stromą górę, wzdłuż ogromnego mostu, łączącego dwa brzegi doliny. Śnieg przyprószył delikatnie kościelną wieżę. Oparta o poręcz, patrzyłam na taniec i grę lekkiej czerwieni i błękitu.
Wyszłam od strony parku. Biel śniegu, który dzięki cieniom rzucanym przez gałęzie na moment mnie oślepiła. Wzdłuż ścieżki rosły krzewy odgradzające tory kolejowe od tego cuda które mi się ukazało. Migotała jak gdyby wszystkie gwiazdy spadły na tę jedną łąkę, rozsiewając wszędzie pomarańczowe, fiołkowe i zielone szkiełka. Wzgórze ze starym cmentarzem dziś również jaśniało. Białe trawy pod stopami z chrzęstem obwieszczały każdy mój krok. Za wzgórzem rozciąga się piękny widok na pojedyncze chaty, gospodarstwa, ogromne pola. Czasem, przy odrobinie szczęścia można zauważyć tu stada saren.
Czułam się czysta i wolna. Za mną, nisko na drzewie, znajdowały się dwa duże kłęby jemioły. Gdy podeszłam zachwycona bliżej, okazało się, że w oliwkowozielonych liściach, podobnych do śmigła, kryją się białe owoce. Wszystko tak piękne, tak białe. Otoczona słońcem, lekko zmęczona, ze spokojem szepnęłam- odzyskałam dom. Muszę każdego poranka zbierać każdy jego element, każdy szczegół i sprawę. Wszystko ma tutaj sens. Pierwszy śnieg. Kawa do książki, przepisywanie ręczne. Drewno przynoszone w skrzynce. Termos. Kanapki. Okruszki dla ptaków, jedzenie dla psów, telefon do taty. To jest szczęście innego rodzaju. Właściwie mogłaby zdarzyć się teraz śmierć, katastrofa czy utrata czegoś. Pozostałabym spokojna, jak ikona tego, który dostojnie strzeże mojego snu. Coraz częściej rozumiem, co oznacza bycie gotowym. Pozbawcie mnie wszystkiego- konta, wykształcenia, szafy, książek, bliskich- będę niewzruszona jak sprawiedliwość trzymającego księgę.
Jeśli to wszystko nie dzieje się w tobie, drogi czytelniku, możesz spomiędzy liter, słów, niedopowiedzeń, wyczytać jakąś marną imitację dobra i piękna którego doświadczałam. Nie wiem, jak podzielić się szczęściem, rozpływającym się po moim ciele.
Jemioła będzie w tym roku wisiała nad stołem przypominając mi o nadziei i byciu wyprostowaną jak moi przodkowie. Będę nadal pisała, nadal zaparzała kawę i myślała o tych wszystkich mądrych ludziach których spotkałam.
W mojej rodzinie do dziś krąży legenda o miłości i wzajemnym szacunku pradziadków. Czasem myślę, że chciałabym napisać o nich książkę. Rozpoczynała by się pewnie mniej więcej tak:
Gdy w 1932 roku, zboże z Sewastopola wpływało do portu w Hamburgu, a Niemcy przestawały być państwem prawa, gdzieś w galicyjskiej, przygranicznej miejscowości, Jan po raz kolejny przytulał swoją żonę Katarzynę. Utracili szóstkę dzieci. W 1947 roku na stacji Bełżec rozpoczynali nowe życie. Obok nich leżały zapakowane w skrzynie ikony, prawdopobnie zakupione gdzieś na odpuście w Żółkwi. Na obu, Jezus i Maria wskazują na serce. To zawsze właściwy kierunek.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt