Oddanie
Pierwszy raz zobaczyłem ją, gdy miała szesnaście lat. Młoda, zdrowa, pełna życia – po prostu piękna. Płynęła na plecach, wracała już na brzeg. Płynnymi ruchami wprowadzała w falowanie całe ciało, Bałtyk szumiał.
Myślałem, ot zwykły rybak pływający z tatuśkiem na śmierdzącym kutrze, za wysokie progi jak dla mnie. Wieczorem po pracy w pubie zapytałem Tego Co Wszystkich Zna, czy przypadkiem czegoś o niej nie wie. Powiedział, że mieszka z babcią nad samym morzem, na uboczu. Jej rodzice i brat zginęli w wypadku samochodowym, gdy miała dziesięć lat. To wszystko co wiedział. Pytałem o nią innych, znajomych młodszej siostry z gimnazjum, rybaków, pływaków i nic. Wielu ją widywało, ale nikt jej nie znał. Coraz bardziej mnie intrygowała. Było coś w jej ruchach, kształtach, twarzy radosnej, a zarazem smutnej. Była tajemnicą, którą za wszelką cenę chciałem rozwiązać.
Zawsze rozpoczyna trening o świcie, gdy niebo szarzeje, a fale mają najciemniejszy kolor. Pływa z sobie tylko wiadomym tempem, w sobie tylko wiadomym celu. Później wraca do domu, robiąc zakupy w porcie, dziwne, że nigdy wcześniej jej nie zauważyłem. Idzie do szkoły, po szkole ma trening razem z drużyną pływacką. Tyle się o niej dowiedziałem, gdy przekupiłem młodszego brata, by przez jeden dzień ją śledził. Po kilku dniach zobaczyłem ją w porcie, gdy kupowała ryby. Chciałem przyjrzeć się jej z bliska, zobaczyć bez obecności wody. Minąłem ją, ale Ona nawet mnie nie zauważyła. Postanowiłem uderzyć.
Nie popłynąłem z ojcem w morze, tylko poszedłem na wybrzeże. Schodząc na plażę zobaczyłem jak wraca. Miarowym krokiem szedłem z naprzeciwka w jej kierunku, a Ona zachowywała się jakby ktoś złapał Ją na złym uczynku, zarumieniła się, spojrzała na mnie i szybko wyminęła. Tak naprawdę cały czas nie wiedziałem jak mam do niej zagaić, co powiedzieć, by się zatrzymała. Była jak narkotyk, gdy raz ją zobaczyłem chciałem robić to ciągle, dotykać jej, słyszeć jej głos, którego nigdy jeszcze nie usłyszałem i nie zajmować się niczym innym.
Myślałem kilka dni, aż w końcu zrobiłem jedną z najgłupszych rzeczy w życiu – poszedłem do jej domu. Miałem zamiar powiedzieć jej tylko prawdę.
Ścieżka co chwilę ginęła w gąszczu. Mogłem iść plażą – pomyślałem nieźle wkurzony. Dom wyrósł niespodziewanie, wychylił się zza drzew, spętany bluszczem. Skrzypnęła furtka i ciche kroki skierowałem ku ogrodowi. Babcia śpiewała, przycinając żywopłot – zajęta własnymi myślami, nie słyszała mnie. A Ona tam stała, karmiła dzikie wiewiórki. Zapatrzyłem się, była ubrana na biało, w te zwykłe domowe ciuszki, które każdy nosi, gdy nikt nie widzi. Słońce na pomarańczowo barwiło trawę, włosy koloru krwi powiewały na wietrze, a on wzmagał się. Będzie sztorm, pomyślałem. Słońce schodziło niżej, do jej piersi, kibici, ud. Zacząłem iść, babci dawno już nie słyszałem. Nagle odwróciła się. Czy pozwoli mi dotknąć, poczuć … . Ręce znaczą blizny, dotykam nimi bruzd na policzkach, zanurzam je w krwi. Rozgrzana skóra dotyka czoła. Z przymkniętymi oczami zamyka się widnokrąg. Ginie detal, tylko zarys, ostre paznokcie świadczą, że Jest. Przyciągam ją ramieniem. Jej usta parzą, oddalają się i wracają, jakby szukając właściwej drogi. Czuję na języku słone łzy. Odwraca się, ostatnie kosmyki włosów muskają moją twarz, błyskawicznie pochłania ją ciemność. Wiewiórek już dawno nie ma. Mdły zapach kwiatów miesza się z ostatnimi powiewami bryzy. Biegnę za nią. Jest szybsza. Wskakuje do wody, znika pod powierzchnią. Fluorescencja glonów, tylko nikły cień w oddali. Ile ona może wytrzymać pod wodą? Czekam, siedzę na pomoście jak dureń i gapię się w wodę. Nie ma jej. Wiatr jest coraz silniejszy, fale wyższe. Błyskawica przecina niebo, po chwili pojawia się ich coraz więcej. Nie mogę tu dłużej siedzieć. Nie ma Jej, i tak nie potrafię jej pomóc. Z ciężkim sercem wracam do domu. Ciemny piasek chłodzi moje gołe stopy, buty trzymam w ręce. Na dłoniach czuję jej rozdygotane ciało, jedwabiste włosy, łzy. Nie rozumiem Jej dziwnego świata. Zmienia się, jak morze. Rozchwiana i rozpędzona bije o falochrony. Tłumi oddech, uczucia, pragnienia. Mam wrażenie, że nigdy sobie z tym nie poradzę.
Matka od progu krzyczy: ,,Gdzie Cię poniosło?! Martwiłam się!”. Kładę się spać. Bawię się Jej włosem, który znalazłem na ubraniu. Zasypiając, myślę, gdzie teraz jest. Czy wróci do domu? W środku jestem rozbity, mam ochotę krzyczeć, prosić o pomoc, ale wiem, że w taką pogodę nikt nie wypłynie w morze, gdy sztorm cichnie budzę się, wśród nocy biegnę do Jej domu, pytam. Nie ma jej, ale na szczęście jej babcia dawno zgłosiła zaginięcie. Mówię jej co się stało, ona wypycha mnie za drzwi. Ostatnie dni przypominają relację sportową, wszystko dzieje się szybko, tu i teraz. Nagromadzone uczucia nie mają ujścia, nie znajduję ukojenia. Mam po prostu ochotę krzyczeć i biec gdzieś w nieznanym kierunku po to tylko, by za chwilę móc zatopić się w myślach, przystanąć i rozpamiętywać każdy dotyk, szczególnie pożar ust .
Rano przyszła wiadomość. Na plaży w sąsiednim mieście znaleziono dziewczynę. Jest w szpitalu. Wiedziałem, że to Ona. Nie uważałem przy rozładunku, Stary Jan zawsze próbuje kantować, wtedy pierwszy raz mu się to udało. Czując wiszącą nade mną awanturę, nie wróciłem z ojcem do domu. Popłynąłem motorówką do miasta. Zacumowałem u znajomego. Morze było już spokojne, udawało, że nie wie, co się stało. Wiał lekki wiatr, słońce przygrzewało. Pobiegłem szybko do szpitala, chciałem się czegoś dowiedzieć. Na szczęście pozwolono mi się z Nią zobaczyć. Gdy wszedłem do sali, zobaczyłem Ją jak śpi. Sine, podkrążone oczy, siniaki na rękach i pewnie przykrytych kołdrą nogach to była moja wina. Kajałem się w duchu, myślałem, że niepotrzebnie wtedy do niej poszedłem. Nawet nie pamiętam jak to się stało. Stała tyłem, nagle odwróciła się, a potem już nie liczyło się nic. Tylko tu i teraz, tylko drżenie Jej ciała. Nie wiem jak do tego doszło. Nie wiem jak ma na imię, nie słyszałem nigdy jej głosu. Obydwoje się nie znamy, a jednak teraz ona przeze mnie cierpi.
Siedziałem tam, póki nie wyproszono mnie z sali. Cały czas spała. Lekarze powiedzieli, że za niedługo powinna się obudzić, poza tym wszystko jest w porządku. No właśnie, odwiedzałem Ją, póki się nie obudziła. Nie chciała mnie widzieć. Kazała nie przychodzić. Tak, przynajmniej usłyszałem jej głos. Pytałam o co jej chodzi, ale nie była skora do wyjaśnień. Ciskała mi tylko cały czas piorunujące, pełne złości spojrzenia. Całe jej ciało mówiło żebym sobie poszedł, zniknął. Z karty szpitalnej dowiedziałem jak się nazywa. I tyle, po prostu wyszedłem. Postanowiłem sobie, że już nigdy nie będę jej niepokoił. Później, kiedy byłem w mieście kupić kilka rzeczy, widziałem ją jak wsiadała z babcią do motorówki. Chyba boi się samochodów, bo nigdy nie wiedziałem jej w żadnym lądowym środku transportu. Wracała do domu, na pewno zdrowa i w świetnym humorze, że znowu zacznie te swoje przeklęte treningi. Powoli zaczynałem jej nienawidzić, zżerała mnie od środka, po prostu nie dawałem już rady z tą wstrzemięźliwością. Chciałem się znowu przenieść do ogrodu i chociaż między nami, oprócz pocałunków, nic się nie wydarzyło, wystarczyłoby mi i to. Wystarczyłoby mi wszystko, zamiast tej zimnej obojętności.
Pomyślałem, że spróbuję ostatni raz. Poszedłem do jej domu. Grzecznie zapukałem, otworzyła mi jej babcia. Powiedziała, że już wystarczająco dużo narobiłem. Mam zostawić jej wnuczkę w spokoju. Zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. Wołałem Ją po imieniu. Powinna być wtedy w domu, nie odpowiedziała.
W tamtej chwili podjąłem decyzję. Zostawię Ją. Jeśli sama nie przyjdzie, nie będę jej niepokoić. Patrząc na morze widziałem, jak stała o świcie na pomoście, młoda, piękna, pełna życia. Gdy patrzyłem na swoje dłonie, przenosiłem się do ogrodu. Minęło kilka miesięcy. Czasami widywałem ją w porcie, w miasteczku. Zawsze chodziła zamyślona, wpatrując się w swoje buty. Chciałem podbiec i siłą ją do siebie przycisnąć, skraść kilka pocałunków, zanieść na rękach wprost na wydmy i leżeć obok niej, dopóki nie zgaśnie Słońce. Głaskać po głowie, bawić się suchą twardą trawą i jej włosami. A wcześniej kochać się, rytmicznie zanurzać w płynnej czerwieni. To jednak były tylko marzenia. Głupie myśli, które zamiast budować, rujnowały.
Latem, w rok po największym sztormie zobaczyłem Ją w telewizji. Uśmiechała się prosto do kamery. Mówiła, że spełniła swoje marzenie i nie pozwoliła, by cokolwiek jej przeszkodziło. Przepłynęła Bałtyk, dopłynęła do Szwecji. Zrozumiałem.
Nie wiem kiedy wróciła do kraju. Pewnego dnia zobaczyłem na tablicy ogłoszeń pod kościołem klepsydrę. Umarła jej babcia. Wystarczyła jedna chwila. Poszedłem tam. W kościele zebrał się tłum starych kobiet. Ona stała z tyłu, obok konfesjonału. Patrzyła na trumnę przy ołtarzu niewidzącym wzrokiem. Podszedłem do niej. Nie mogłem zapomnieć tego w ogrodzie, jej uśmiechniętej twarzy w telewizji. Dotknąłem Ją, spojrzałem na policzki. Nie było na nich łez. Staliśmy w milczeniu, ja trzymałem rękę na jej ramieniu. ,,Staraj się, by każdy dzień twojego życia wykorzystać tak, jakby był ostatnim dniem” – powiedziała i zaczęła płakać. Objąłem ją. Staliśmy tak, ja milczący, ona szlochająca. Świeże wieńce z kwiatów pachniały tak jak Jej ogród. Dygotała jak wtedy. Poszliśmy razem na cmentarz. Sypnęła grudę ziemi do dołu. Odwróciła się i szybko odeszła. Nie pobiegłem za nią. Wiedziałem, że to nie jest dobry pomysł.
Myślałem, że teraz pozwoli mi zaistnieć. Każdy dzień po trochu zmienia nas. Myślałem nad słowami, które do mnie wypowiedziała. Była to ulubiona maksyma jej babci. Szkoda tylko, że miała o mnie złe zdanie. Pomyślałem, że gdy zastosuję się do tych słów, zasłużę na coś więcej. Oprócz łowienia ryb zająłem się nauką. Dobrze zdałem maturę. Poszedłem na studia. Zacząłem zastanawiać się nad różnymi rzeczami, spotykać ciekawych innych ludzi, powoli wyzbywać się uprzedzeń. Zawsze gdy na weekendy przyjeżdżałem do domu próbowałem Ją spotkać. Chodziłem do Jej domu, ale nigdy jej nie było. Myślałem nawet, czy nie wyjechała. Przez trzy lata spędzała mi sen z powiek, nie wiedziałem co się z nią dzieje, nie wiedziałem nawet czy żyje.
Nastał czerwiec, a z nim coraz cieplejsze morze i koniec moich studiów. Poszedłem o świcie na Jej pomost. Jednak tego dnia znowu jej nie było. Posiedziałem chwilę, chciałem już odejść, ale zobaczyłem Ją, jak schodzi na plażę. On też mnie zobaczyła. Uśmiechnęła się i bez słowa, szybko wyminęła. Wbiegła na pomost. Wbiegłem za nią. Obcięła włosy, teraz krótkie, zmierzwione gięły się na wietrze, mięśnie drgały pod skórą, gęsia skórka pojawiała się na odsłoniętym dekolcie, rękach i nogach. Odwróciła się, objąłem Ją w talii.
Z przymkniętymi oczami zamyka się widnokrąg. Ginie detal, tylko zarys, ostre paznokcie świadczą o tym, że Jest. Usta przybliżają się i oddalają. Nie czuję łez. Przyciągam ją jeszcze bliżej. Z warg do warg przelewamy swoje troski, skargi, radości - siłę życiową. Czas przyspiesza, nasze serca również. Nagle ona sztywnieje, lekko mnie odpycha. Uśmiecha się.
Słońce na dobre wyłoniło się zza horyzontu. Odwróciła się, przebiegła pomost i wskoczyła do wody. Morze jest jej bogiem, zazdrosnym bogiem – pomyślałem.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt