Krystyna Habrat
Najpierw trzeba upalić karmel do piernika. Wsypuję więc pół szklanki cukru do rondelka i stawiam na ogniu. Po chwili biały cukier na brzegach brązowieje, topnieje i obwieszcza swą przemianę w karmel słodkim, korzennym aromatem. To można uznać za początek świąt.
Dziwne. Piernik od dawna piekę w październiku na Franciszka – imieniny męża oraz na inne okazje, ale bez jego pieczenia nie miałabym poczucia, że zaczyna się Boże Narodzenie. Ten bożonarodzeniowy, choć według tego samego przepisu od mojej mamy, wydaje się inny, lepszy. Bo święta zmieniają naszą monotonną codzienność w coś wyjątkowego. W coś, dla czego warto żyć. To uskrzydla w czasach, gdy już ręce bezsilnie opadają.
Oczywiście wcześniej należy wysprzątać mieszkanie. Moi rodzice, pamiętam, wiórkowali jeszcze do białości parkiety, przesuwając meble. Mama je bajcowała na żółto i pastowała. Każdą klepkę osobno. I to na kolanach. Ja froterowałam całość do połysku, najpierw na kolanach, a gdy już jako tako podłoga stawała się wyślizgana, tańczyłam po niej zamaszyście na suknach. Powoli przejmowałam od rodziców pozostałe czynności, ubierałam choinkę, pomagałam przy pieczeniu ciast i lepieniu pierogów. Z czasem różnych obowiązków ubywało, gdy rodzicom ubywało sił, a do robót domowych wkraczały nowe techniki, ułatwiające życie. Kiedy w końcu podłogi zostały polakierowane zabrakło mi zapachu pasty do podłogi, co wcześniej wyznaczało początek świąt.
Wielkie porządki przedświąteczne wyśmiewały kobiece czasopisma, ale ja odczuwałam ich potrzebę nie tylko ze względów zwykłej higieny, ale i tej psychicznej. Lepiej przeżywałam święta, gdy wcześniej zeszłam na poziom zerowy w porządkach i posępnych adwentowych nastrojach. Nigdy jednak nie miałam na tyle czasu, żeby wyprzątać każdą szufladę i półkę, co należało zacząć już w połowie jesieni. Niedawno dopiero wyczytałam, że takie sumienne porządkowanie miało znaczenie magiczne, sięgające do rytuałów wyprzątania z kątów złych duchów.
Ja już sprzątam coraz oszczędniej, ale musi być na Boże Narodzenie czysto, i nie tylko wtedy, a nade wszystko - piernik i kruszon. Kiedyś synowie zapytywani, co im upiec? - wykrzykiwali ochoczo: starszy - kruche ciasteczka, kręcone przez maszynkę; młodszy – murzynka. Mąż mawiał, żebym się nie przemęczała, ale wiedziałam, jaką mu sprawię przyjemność, piekąc piernik. No to piekłam to wszystko, a sobie z pokruszonego ciasta kruchego kilkuwarstwowy placek o nazwie oczywiście: kruszon. A makowce? Skoro i tak będzie się mielić mak na Wigilię. Powinny być też makowce.
Na kilka więc dni przed świętami zaczynało pachnieć w domu karmelem z upalonego w rondelku cukru, a zaraz cynamonem, wanilią, anyżem, gałką muszkatołową i aromatem migdałowym lub arakowym. Do tego dochodziły bakalie: rodzynki, orzechy, migdały, kandyzowana skórka z pomarańczy. Wonności roznosiły się na całym piętrze, a co dopiero po otwarciu drzwi mieszkania.
Potem nastawał czas pieczenia mięs i gotowania bigosu. Moja mama piekła gęś albo indyka. Musiała je kupować żywe, prosić kogoś, aby je zabił, bo tato się wzbraniał, potem je sparzać wrzątkiem, żeby pióra odchodziły, skubać, a wreszcie patroszyć z wnętrzności. Ja zawsze bałam się, że takie obrzydliwe roboty czekają mnie w dorosłości, jeśli wyjdę za mąż. Na szczęście nie trzeba już kupować żywych kur. Wystarczają nam mniej wykwintne pieczenie. Trochę brakuje półmiska ze sterczącymi w górę nóżkami okazałego ptaka o rumianej, błyszczącej tłuszczem, skórce. Jednak taka skórka niezdrowa, a nadmiar mięs to mało dietetyczne. I tych półmisków coraz mniej. I święta spędzamy w różnych już miejscach. U rodziców, to u nas. Ostatnio bywamy też u dzieci i ich rodzin. Wszędzie tam święta są podobne, a jednak każdy dom wnosi coś swojego do ich nastroju.
Tradycją mojego domu rodzinnego było to, że tato kupował co roku wielką po sufit jodełkę, sam ją oprawiał w krzyżak i nasadzał na czubek szklany szpic, a potem uroczyście wieszał pierwszą zabawkę, najczęściej najładniejsze świecidełko. Tak u nas mówiło się na bombki czyli bańki choinkowe. Jak tylko dałam radę pomagałam tatusiowi w rozwieszaniu ozdób. Wkrótce już tylko nawlekał na nitki cukierki w błyszczącej cynfolii i pomagał mi zawieszać tam, gdzie było dla mnie za wysoko. Przypinał też świeczki tak, żeby po ich zapaleniu nie zapaliła się choinka. Bardzo pilnował naszego bezpieczeństwa. Nawet, nie dbając o parkiet, przybijał do niego gwoździami krzyżak choinki, żeby się nie przewróciła. Dawniej, pamiętam, wieszało się jeszcze na niej czerwone jabłuszka, orzechy w sreberku, ciasteczka z nitką przewleczoną przez robioną naparstkiem dziurkę. Z czasem przybywało kupnych świecidełek i zabawek robionych z kolorowych papierów. Jakąż frajdę sprawiało wyklejanie w jesienne wieczory wielobarwnych łańcuchów, rybek i ptaszków klejonych na wydmuszkach, czy gwiazdek lub jeżyków z kolcami zawijanymi na ostrzu ołówka.
Znajoma mojej mamy, a od niej starsza, każdej jesieni wyrabiała misterne ozdoby na choinkę. Jakże przyjemnie było odwiedzić ją z mamą w jesienny wieczór, gdy na dworze odstraszała jesienna szaruga, a pani Krysia przy stole zapełnionym kolorowymi papierami, złotkami, wyklejała na wydmuszkach ptaszki, rybki, różne cudeńka i dziwności. Potem rozdawała je wszystkim znajomym dzieciom i mniej znajomym. Widać radość takich robótek i uszczęśliwianie dzieci zaowocowało tak, że przekroczyła ze trzy lata temu przekroczyła już sto lat, a dobrze się trzyma i podobno dalej wykleja te swoje cudowności. Tylko ja już wyjechałam stamtąd daleko. Ale zawsze wspominam...
Mogłabym to wszystko długo opisywać, ale mój kobiecy punkt widzenia świata nie każdemu się spodoba. Ktoś pomyśli, że widzę święta głównie od strony kuchni i jedzenia. Niekoniecznie. Tylko każda pani domu musi dbać najbardziej o te sprawy, bo duch w głodnym ciele ma się źle. Niech więc i ja się tu pokażę, jak biblijna Marta, która szykowała poczęstunek dla pana Jezusa i wszystkich gości, podczas gdy jej siostra Maria przysiadła u Jego stóp i słuchała nauk. Być może zamieniam imiona sióstr, ale w tym miejscu zwykle się denerwuję, że Nauczyciel zmęczoną pracą w kuchni Martę zganił, a pochwalił Marię, która Go słuchała, że "lepszą cząstkę obrała". A gdyby i Marta poszła słuchać? Przecież Nauczyciel dbał, żeby nie zabrakło wina, czy chleba.
Tak, to kobieta stwarza oprawę świąt, nastrój i wszystko, co trzeba. W różnych domach bywa to różnie, ale najważniejszy jest nastrój świąt, wynikający z rodzinnej tradycji.
A już najważniejsza wszędzie jest Wigilia. A najpierw dzielenie się opłatkiem i składanie sobie życzeń. Nawet mój brat nieco zamknięty w sobie i mało gadatliwy miewał w tym momencie łzy w oczach.
Tak, najważniejsza cechą Wigilii w domu moich rodziców było uroczyste wzruszenie i poświęcanie temu całego serca.
Mama wnosiła do stołu kolejne potrawy i należało każdej zjeść choć trochę, bo inaczej tyle szczęścia by w przyszłym roku ominęło. Najpierw były rolmopsy, potem biały barszcz postny, barszcz czerwony z uszkami z grzybów, kolejno karp smażony z zasmażanymi ziemniaczkami i surówką, następnie pierogi z kapustą i grzybami i wreszcie... oczekiwany cały rok mak z łamańcami.
Mak czekał już od wczoraj w chłodzie na oknie, czarny, inkrustowany orzechami, migdałami i rodzynkami, w samą Wigilię mama piekła jeszcze szybko kruche łamańce i sterczały powbijane w mak niczym palisada ostro zakończonych sztachet. To był nasz przysmak. Szczególnie dzieci, bo starszym nie wypadało tak otwarcie ujawniać swych apetytów. Wydawało się, że salaterka tego przysmaku to za mało, ale wkrótce nawet tyle nie dało się zjeść. Ogarniała nas senność i nawet ożywczy , choć postny, kompot z suszu nie zachęcał do dalszego ucztowania. Mama tymczasem wnosiła usmażone w ostatniej chwili pączki. Potem makowce i każdego roku inne ciasta. Ledwo pośpiewało się wspólnie kilka kolęd chciało się bardzo iść spać.
Ja już tyle wszystkiego nie szykuję. Nawet dziwię się zawsze, skąd moja mama miała tyle sił do zrobienia tylu przysmaków. Jednak i ja staram się jak najwięcej przenieść do własnego domu tamtej wzruszającej atmosfery i pragną, żeby synowie dalej jej choć część przekazali.
Ostatnimi laty bywamy często na Boże Narodzenie w Rabce u rodziny młodszego syna. Jest tam wykwintnie, uroczyście i dużo, dużo prezentów pod choinką, a w nich najwięcej książek, jako, że towarzystwo oczytane, ale i różne dowcipy, wywołujące rumieniec dziewczęcia, gdy w małej paczuszce znajduje koniakowskie stringi, czyli jest takie skąpe z koronki. My rodzina od niedawna spowinowacona dajemy najczęściej książki i tych dostajemy najwięcej, bo każdy tu obdarowuje każdego i prezentów ma być mnóstwo. W naszej rodzinie nie było podarków pod choinkę. Przynosił je wcześniej Święty Mikołaj i tylko dla dzieci. Znajdowaliśmy je pod poduszką rano 6 grudnia. Taką tradycję chciałam zachować dalej, ale nasi synowie pragnęli prezentów też na Gwiazdkę, a my zawsze pragnęliśmy ich uszczęśliwiać. Nie protestowaliśmy nawet, gdy jednego roku ubrali choinkę już 16 listopada. Młodszy upatrzył sobie w kiosku taką małą, sztuczną, więc ją kupiłam i zaraz musieli sprawdzić, jak będzie wyglądała z ozdobami.
W Rabce po wieczerzy pani domu, urocza teściowa mojego syna, gra na pianinie kolędy i wszyscy je śpiewamy aż do północy, kiedy wyjeżdżamy w trzy samochody na pasterkę do małego drewnianego kościółka na górze. Czuję się tam jak we śnie lub bajce. W jasno oświetlonym kościółku, o ścianach ze świeżych jeszcze desek, przykładam się z wielką ochotą do śpiewania kolęd i mam poczucie, że naprawdę Boska Dziecina przybyła znowu na ten świat.
Ale w tym roku będziemy na święta sami we dwoje z mężem, prezentów raczej nie będzie, bigosu też, bo to niezdrowe. Ale piernik i kruszon już upiekłam. Śledzie do postnika przygotowane. Choinka ubrana. Radio RFM Clasic już od Mikołaja nadaje świąteczne melodie. My pośpiewamy sobie kolędy. I będzie to wszystko, o czym tu nie piszę, a nawet więcej, bo jest jeszcze ta nieopisana tu strona duchowa świąt. Ona jest w nas.
Krystyna Habrat
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt