Kobieca opowieść na Boże Narodzenie - Krystyna Habrat
Proza » Obyczajowe » Kobieca opowieść na Boże Narodzenie
A A A
Od autora: Nie ma to być tekst artystyczny literacko, ale wprowadzający dobry nastrój na czas świąteczny. Dla mnie to ważne, bo wreszcie napisałam pierwszy od miesięcy tekst, a podczas jego pisania odzyskałam dawny dobry nastrój, jakiego życzę też moim czytelnikom.
Wszystkiego najlepszego na Święta i Nowy Rok.

Krystyna Habrat

 

 Kobieca opowieść na Boże Narodzenie

Najpierw trzeba upalić karmel do piernika. Wsypuję więc pół szklanki cukru do rondelka i stawiam na ogniu. Po chwili biały cukier na brzegach brązowieje, topnieje i  obwieszcza swą przemianę w karmel słodkim, korzennym aromatem. To można uznać za początek świąt.

 Dziwne. Piernik od dawna piekę w październiku na Franciszka – imieniny męża oraz na inne okazje, ale bez jego pieczenia nie miałabym poczucia, że zaczyna się Boże Narodzenie. Ten bożonarodzeniowy, choć według tego samego przepisu od mojej mamy, wydaje się inny, lepszy. Bo święta zmieniają naszą monotonną codzienność w coś wyjątkowego. W coś, dla czego warto żyć. To uskrzydla w czasach, gdy już ręce bezsilnie opadają.

Oczywiście wcześniej należy wysprzątać mieszkanie. Moi rodzice, pamiętam, wiórkowali jeszcze do białości parkiety, przesuwając meble. Mama je bajcowała na żółto i pastowała. Każdą klepkę osobno. I to na kolanach. Ja froterowałam całość do połysku, najpierw na kolanach, a gdy już jako tako podłoga stawała się wyślizgana, tańczyłam po niej zamaszyście na suknach. Powoli przejmowałam od rodziców pozostałe czynności, ubierałam choinkę, pomagałam przy pieczeniu ciast i lepieniu pierogów. Z czasem różnych obowiązków ubywało, gdy rodzicom ubywało sił, a do robót domowych wkraczały nowe techniki,  ułatwiające życie. Kiedy w końcu podłogi zostały polakierowane zabrakło mi zapachu pasty do podłogi, co  wcześniej  wyznaczało początek świąt.

Wielkie porządki przedświąteczne  wyśmiewały kobiece czasopisma, ale ja odczuwałam ich potrzebę nie tylko ze względów zwykłej higieny, ale i tej psychicznej. Lepiej przeżywałam święta, gdy wcześniej zeszłam na poziom zerowy w porządkach i posępnych adwentowych nastrojach. Nigdy jednak nie miałam na tyle czasu, żeby wyprzątać każdą szufladę i półkę, co należało zacząć już w połowie jesieni. Niedawno dopiero wyczytałam, że takie sumienne porządkowanie miało znaczenie magiczne,  sięgające do rytuałów wyprzątania z kątów złych duchów.

Ja już sprzątam coraz oszczędniej, ale musi być na Boże Narodzenie czysto, i nie tylko wtedy, a nade wszystko - piernik i kruszon. Kiedyś synowie zapytywani, co im upiec? - wykrzykiwali ochoczo: starszy - kruche ciasteczka, kręcone przez maszynkę; młodszy – murzynka. Mąż mawiał, żebym się nie przemęczała, ale wiedziałam, jaką mu sprawię przyjemność, piekąc piernik. No to piekłam to wszystko, a sobie  z pokruszonego ciasta kruchego kilkuwarstwowy placek o nazwie oczywiście: kruszon. A makowce? Skoro i tak będzie się mielić mak na Wigilię. Powinny być też makowce.

Na kilka więc dni przed świętami zaczynało pachnieć w domu karmelem z upalonego w rondelku cukru, a zaraz cynamonem, wanilią, anyżem, gałką muszkatołową i aromatem migdałowym lub arakowym. Do tego dochodziły bakalie: rodzynki, orzechy, migdały, kandyzowana skórka z pomarańczy.  Wonności roznosiły się na całym piętrze, a co dopiero po otwarciu drzwi mieszkania.

Potem nastawał czas pieczenia mięs i gotowania bigosu. Moja mama piekła gęś albo indyka. Musiała je kupować żywe, prosić kogoś, aby je zabił, bo tato się wzbraniał, potem je  sparzać wrzątkiem, żeby pióra odchodziły, skubać, a wreszcie patroszyć z wnętrzności.  Ja zawsze bałam się, że takie  obrzydliwe roboty czekają mnie  w dorosłości, jeśli wyjdę za mąż. Na szczęście nie trzeba już kupować żywych kur.  Wystarczają nam  mniej wykwintne pieczenie. Trochę brakuje półmiska ze sterczącymi w górę nóżkami  okazałego ptaka o rumianej, błyszczącej tłuszczem, skórce. Jednak taka skórka niezdrowa, a nadmiar mięs to mało dietetyczne. I tych półmisków coraz mniej. I święta spędzamy w różnych już miejscach. U rodziców, to u nas. Ostatnio bywamy też u dzieci i ich rodzin. Wszędzie tam święta są podobne, a jednak  każdy dom wnosi coś swojego do ich nastroju.

Tradycją mojego domu rodzinnego było to, że tato kupował co roku wielką po sufit  jodełkę, sam ją oprawiał w krzyżak i nasadzał na czubek szklany szpic, a potem uroczyście wieszał pierwszą zabawkę, najczęściej najładniejsze świecidełko. Tak u nas mówiło się na bombki czyli bańki choinkowe.   Jak tylko dałam radę   pomagałam tatusiowi w rozwieszaniu ozdób. Wkrótce już tylko nawlekał na nitki cukierki w błyszczącej cynfolii  i pomagał mi zawieszać  tam, gdzie było dla mnie za wysoko. Przypinał też świeczki tak, żeby po ich zapaleniu nie zapaliła się choinka. Bardzo pilnował naszego bezpieczeństwa. Nawet, nie dbając o parkiet, przybijał do niego gwoździami krzyżak choinki, żeby się nie przewróciła. Dawniej, pamiętam, wieszało się jeszcze na niej czerwone jabłuszka, orzechy w sreberku, ciasteczka z nitką przewleczoną przez robioną naparstkiem dziurkę. Z czasem  przybywało kupnych świecidełek i  zabawek robionych z kolorowych papierów. Jakąż frajdę sprawiało wyklejanie w jesienne wieczory wielobarwnych łańcuchów, rybek i ptaszków klejonych na wydmuszkach, czy gwiazdek lub jeżyków z kolcami zawijanymi na ostrzu ołówka.

  Znajoma mojej mamy, a  od niej  starsza, każdej jesieni wyrabiała misterne ozdoby na choinkę. Jakże przyjemnie było odwiedzić ją z mamą w jesienny wieczór, gdy na dworze odstraszała jesienna szaruga, a pani Krysia przy stole zapełnionym kolorowymi papierami,  złotkami, wyklejała na wydmuszkach  ptaszki, rybki, różne cudeńka i dziwności. Potem rozdawała je wszystkim znajomym dzieciom i mniej znajomym.  Widać radość  takich robótek   i uszczęśliwianie dzieci  zaowocowało tak, że przekroczyła ze trzy lata temu przekroczyła już sto lat, a dobrze się trzyma i podobno dalej wykleja te swoje cudowności. Tylko ja już wyjechałam stamtąd daleko. Ale zawsze wspominam...

Mogłabym to wszystko długo opisywać, ale mój kobiecy punkt widzenia świata nie każdemu się spodoba. Ktoś pomyśli, że widzę święta głównie od strony kuchni i jedzenia. Niekoniecznie. Tylko każda pani domu musi dbać najbardziej o te sprawy, bo duch w głodnym ciele ma się źle. Niech więc i ja się tu pokażę, jak biblijna Marta, która szykowała poczęstunek dla pana Jezusa i wszystkich gości, podczas gdy jej siostra Maria przysiadła u Jego stóp i słuchała nauk. Być może  zamieniam imiona sióstr, ale w tym miejscu zwykle się denerwuję, że Nauczyciel   zmęczoną pracą w kuchni Martę zganił, a pochwalił  Marię, która Go słuchała, że "lepszą cząstkę obrała".  A gdyby i Marta poszła słuchać? Przecież Nauczyciel dbał, żeby nie zabrakło wina, czy chleba.

  Tak, to kobieta stwarza oprawę świąt, nastrój i wszystko, co trzeba. W różnych domach bywa to różnie, ale najważniejszy jest nastrój świąt,  wynikający z rodzinnej tradycji.

A już najważniejsza wszędzie jest Wigilia. A najpierw dzielenie się opłatkiem i składanie sobie życzeń. Nawet mój brat nieco zamknięty w sobie i mało gadatliwy miewał w tym momencie łzy w oczach.

Tak, najważniejsza cechą Wigilii w domu moich rodziców było uroczyste wzruszenie i poświęcanie temu całego serca.

Mama wnosiła do stołu kolejne potrawy i należało każdej zjeść choć trochę, bo inaczej tyle szczęścia by w przyszłym roku ominęło. Najpierw były rolmopsy, potem biały barszcz postny, barszcz czerwony z uszkami z grzybów, kolejno karp smażony z zasmażanymi ziemniaczkami i surówką,  następnie pierogi z kapustą i grzybami i wreszcie... oczekiwany cały rok mak z łamańcami.

Mak czekał już od wczoraj w chłodzie na oknie, czarny, inkrustowany orzechami, migdałami i rodzynkami, w samą Wigilię mama piekła jeszcze szybko kruche łamańce i sterczały powbijane w mak niczym palisada ostro zakończonych sztachet. To był nasz przysmak. Szczególnie dzieci, bo starszym  nie wypadało tak otwarcie ujawniać swych apetytów. Wydawało się, że salaterka tego przysmaku to za mało, ale wkrótce nawet tyle nie dało się zjeść. Ogarniała nas senność i nawet ożywczy , choć postny, kompot z suszu nie zachęcał do dalszego ucztowania. Mama tymczasem wnosiła usmażone w ostatniej chwili pączki. Potem   makowce i każdego roku inne ciasta. Ledwo pośpiewało się wspólnie kilka kolęd chciało się bardzo iść spać.

Ja już tyle wszystkiego nie szykuję. Nawet dziwię się zawsze, skąd moja mama miała tyle sił do zrobienia tylu przysmaków. Jednak i ja staram się jak najwięcej przenieść do własnego domu tamtej wzruszającej atmosfery i pragną, żeby synowie dalej jej choć część przekazali.

  Ostatnimi laty bywamy często na Boże Narodzenie w Rabce u rodziny młodszego syna.   Jest tam wykwintnie, uroczyście i dużo, dużo prezentów pod choinką, a w nich najwięcej książek, jako, że towarzystwo oczytane, ale i różne dowcipy, wywołujące rumieniec dziewczęcia, gdy w małej paczuszce znajduje koniakowskie stringi,  czyli jest takie skąpe z koronki. My rodzina od niedawna spowinowacona dajemy najczęściej książki i tych dostajemy najwięcej,  bo każdy tu obdarowuje każdego i prezentów ma być mnóstwo. W  naszej rodzinie nie było  podarków pod choinkę. Przynosił je wcześniej Święty Mikołaj i tylko dla dzieci. Znajdowaliśmy je pod poduszką rano 6 grudnia. Taką tradycję chciałam zachować dalej, ale nasi synowie pragnęli prezentów też na Gwiazdkę, a my zawsze pragnęliśmy ich uszczęśliwiać. Nie protestowaliśmy nawet, gdy jednego roku ubrali choinkę już 16 listopada. Młodszy upatrzył sobie w kiosku taką małą, sztuczną, więc ją kupiłam i  zaraz musieli sprawdzić, jak będzie wyglądała z ozdobami.

  W Rabce po wieczerzy pani domu,  urocza teściowa mojego syna, gra na pianinie kolędy i wszyscy je śpiewamy aż do północy, kiedy wyjeżdżamy w trzy samochody na pasterkę do małego drewnianego kościółka na górze. Czuję się  tam jak we śnie lub  bajce. W jasno oświetlonym kościółku, o ścianach ze świeżych jeszcze desek,   przykładam się z wielką ochotą do śpiewania kolęd i mam poczucie, że naprawdę Boska Dziecina przybyła znowu na ten świat.

Ale w tym roku będziemy na święta sami we dwoje z mężem, prezentów raczej nie będzie,  bigosu też, bo to niezdrowe. Ale piernik i kruszon już upiekłam. Śledzie do postnika przygotowane. Choinka ubrana. Radio RFM Clasic już od Mikołaja nadaje świąteczne melodie. My pośpiewamy sobie kolędy. I będzie to wszystko, o czym tu nie piszę, a nawet więcej, bo jest jeszcze ta nieopisana tu strona duchowa świąt. Ona jest w nas.

Krystyna Habrat

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Krystyna Habrat · dnia 25.12.2013 08:51 · Czytań: 1062 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 7
Komentarze
al-szamanka dnia 25.12.2013 09:55 Ocena: Świetne!
Cytat:
No a sobie z po­kru­szo­ne­go cia­sta kru­che­go kil­ku­war­stwo­wy pla­cek o na­zwie oczy­wi­ście: kru­szon.

Cytat:
Szyb­ko ja ta­tu­sio­wi po­ma­ga­łam w roz­wie­sza­niu ozdób, a tato na­wle­kał na nitki cu­kier­ki w błysz­czą­cej cyn­fo­lii i po­ma­gał mi za­wie­szać tam, co(gdzie?) było dla mnie za wy­so­ko.

Cytat:
Mo­gła­bym to długo opi­sy­wać, ale mój ko­bie­cy punkt wi­dze­nia świat(a) nie każdy po­dzie­li.

Cytat:
My(,) dzie­ci(,) znaj­do­wa­li­śmy je pod po­dusz­ką rano 6 grud­nia.


Przeczytałam ten tekst i doprawdy, rozrzewniłam się.
Czarownie acz prosto opowiedziany, gdyż jakże proste są wspomnienia z dzieciństwa.
I jakże bogate.
Jak tradycja, pięknie zastawiony stół i po królewsku przyozdobiona choinka.
Ja także pamiętam zapach przedświątecznej krzątaniny, odgłos otrzepywanych ze śniegu butów pod drzwiami, gdyż wtedy zimy były mroźne, a wiatr z północy huczał w kominie tajemnicze kolędy z innych światów. Najczęściej te spod bieguna - dlatego niejednokrotnie słyszałam w nich sapanie reniferów i zagubione rozmowy Kaja i Gerdy.
Czekałam właściwie na wszystko, co pojawiało się na wigilijnym stole, ale najbardziej marzyła mi się kutia podawana na zakończenie kolacji. Nigdy nie potrafiłam przełknąć więcej niż zawartość jednej łyżki... ponieważ zbyt wiele potraw stało na stole. Sam ich widok zaspokajał apetyt.
Moja "dorosła" wigilia jest zupełnie inna, prawdziwie postna i prosta - jak na wegankę przystało. Barszczyk i ziemniaki w łupinkach.
Nie sprzątam też szafek i półek przed świętami. Nie odczuwam takiej potrzeby, a może wiem podświadomie, że złe duchy trzymają się przede mną na bezpieczną odległość ;) ;)
Czy tak jest lepiej?
Nie wiem.
Każdy etap życia ma swoje uroki:)

Pozdrawiam serdecznie i świątecznie, Krystyno :)
Szuirad dnia 25.12.2013 09:59
Witaj
Ciepły tekst (jak zwykle u Ciebie), który przywołał również kilka obrazów z mojego dzieciństwa. To były inne Wigilie, nie mówię, ze lepsze, inne, bo, jak piszesz każdy dom wnosi coś innego ( od mojej zony przejęliśmy zapiekane pieczarki na koniec wieczerzy). Inne też jest spojrzenie, inne doświadczenie. Ale jednio jest pewne, zawsze będzie to jedno, co zwykle nazywamy "magią świat", a później, gdy dorastamy i widzimy, jak mija czas, jak wydaje się, że pędzi to zaczynamy zrozumieć, że magia to po prostu wzruszenie, ciepło wkoło serca, gdy obejmuje się rodziców i widzi ich kruchość, gdy obejmuje się dzieci i widać rosnąca w nich siłę...

I trzeba wszystko robić, by zawsze był kruszon i piernik, bez względu na to co pod tymi nazwami rzeczywiście się kryje

Dziękuję, Pozdrawiam i ukłony dla Męża

Sz.
mike17 dnia 25.12.2013 15:36 Ocena: Świetne!
Bardzo sympatycznie piszesz, Krystyno, aż radość rozlewa się po serduchu, miło się robi i sentymentalnie, bo te nasze powroty do czasów, co minęły, to jedne z najpiękniejszych podróży, jakie w życiu odbywamy.
Czytałem z prawdziwą przyjemnością, bo pamiętam tamtą magię Świąt, gdy cała nasza ogromna rodzina spotykała się w domu dziadków, w pięknej, mazowieckiej wsi, z dala od szosy i zgiełku życia, by wspólnie poczuć, czym jest ten magiczny czas.
Dziadek słynął z niesamowitych potraw z ryb: były smakowite karpie, które dwa dni musiały wcześniej leżeć obłożone cebulą (ten zwyczaj i ja przejąłem), by smak by... boski, były zabójcze śledzie, w końcu ryba po grecku o niebiańskim smaku.
Moi dziadkowie byli ludźmi bardzo oryginalnymi, więc mieli własne menu na Święta.
I jakaż to była frajda, gdy w wielkim domu z 1887 roku zjeżdżało się nas całe mrowie, by poczuć wspólnotę i radość.

I ja, Krystyno, mam dziś już inne Święta.
W nielicznym gronie - rodzina ma już swoje rodziny, więc każdy spotyka się we własnym gronie.
I chyba wolę tamte czasy za niezwykłą atmosferę, jaka między nami panowała, a która gdzieś, jakoś przepadła...

Świetny tekst, bardzo do mnie przemówił i wiele mi przypomniał.

Wesołych Świąt!
Dobra Cobra dnia 25.12.2013 18:51 Ocena: Świetne!
Byłem, przeczytałem, podoba się!

Pozdrawiam, do następnego,


DobraCobra
Krystyna Habrat dnia 27.12.2013 15:07
Dziękuję pięknie za miłe przyjęcie moich refleksji na Boże Narodzenie. Wiem, że w pośpiechu nakruszyło mi się w pewnym miejscu za dużo okruchów, a tatę odmieniam na różne, ale kochane, sposoby, ale chodziło mi o wprowadzenie tu świątecznego nastroju, a zbyt późno wpadłam na ten pomysł, ale zostało to zrozumiane.
Moje refleksje są z punktu wiedzenia biblijnej Marty, która przygotowuje dla wszystkich poczęstunek, podczas, gdy jej siostra Maria usiadła obok pana Jezusa i słucha jego nauczania. Być może imiona przekręciłam, ale zawsze się tu oburzam, iż ta, która gotuje dla wszystkich nie zostaje przez Nauczyciela doceniona, bo Maria "lepszą cząstkę obrała", słuchając jego nauk.
Święta też mają inny wymiar, inną treść duchową, ale niejedna kobieta krzątająca się mozolnie w kuchni w przygotowaniu świątecznego stołu dla bliskich, widzi to bardziej przyziemnie. Na szczęście już przygotowania bywają świętem. Częścią świat, co starałam się tu pokazać, bo w mojej pamięci, jakoś bardziej utrwaliły się przygotowania niż samo potem świętowanie - zwykle podobne do siebie rok w rok, choć zmienia się otoczenie- ludzie i miejsca.
Jeszcze raz życzę wszystkim miłym współautorom z Portalu Pisarskiego oraz redaktorom Radosnych Świąt. Że już za późno? No, to Wszystkim z PP szczęścia na Nowy Rok. I pomysłów twórczych. I ich udanej realizacji. I jeszcze zdrowia! I szczęścia w miłości!
Krystyna Habrat.
PS Ja po dłuższym odpoczynku zamierzam wrócić wkrótce do czytania Waszych tekstów, które zawsze sprawiają mi wiele przyjemności.
Wasinka dnia 09.01.2014 10:28
Krysiu,
lubię, gdy w świąteczny czas wrzucasz na PP swoje przemyślenia i wspominki, gdyż z przyjemnością czytam i rozkoszuję się tym, że inni też magię bliskości odczuwają. Czerpię taż radość, gdyż z wielką chęcią wpadam w to, co było kiedyś, a co ucieka gdzieś po drodze podczas kolejnych świąt (chodzi mi o nowoczesność, jaka wkracza do domów - zdarza się, że człowiek nie ma czasu, by przygotować wszystko tak, jak by chciał, i ucieka się do wygodniejszych form pichcenia, sprzątania itp.). Tak czy owak - każdy czas ma swój klimat i, jeśli potrafimy cieszyć się i odczuwać świąteczny nastrój, czyniąc z tego coś wyjątkowego, to już jest bardzo dobrze.
Zawsze miałam sentyment do tego, co było drzewiej, więc miła to była dla mnie lektura.

Pozdrawiam ciepło.
Krystyna Habrat dnia 17.01.2014 11:55
Dziękuje Wasinko za jak zawsze życzliwe zrozumienie moich intencji do napisania tego tekstu, a piszę to trochę po czasie, bo z powodu różnych przeszkód zdrowotnych, zaglądam tu teraz rzadko i na krótko. Ale mam nadzieję, że szybko to nadrobię. Cieszę się, że Ci się podobało.
Dziękuję jeszcze raz wszystkim. Wasze komentarze podnoszą mnie na duchu.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:59
Najnowszy:wrodinam