Szlag cię (l.26) trafia, klniesz i wiercisz się, oczami przewalasz, ale stoisz w tym cholernym tramwaju, no bo kurwa, jak masz nie stać, na piechotę przecież nie pójdziesz, a nawet jakbyś chciał pójść, to nie wysiądziesz, bo już trzeci kwadrans tak stoisz, no stoisz cierpliwie, bo jesteś kulturalny i grzeczny, wychowany dobrze raczej, masz wykształcenie wyższe uniwersyteckie, pracę lekką a zajebistą, mówią do ciebie pan czasem, no więc stoisz i stoisz, a tu nic, za oknem ciągle odtwarzacz empetrzy za sześćdziesiąt dziewięć dziewięćdziesiąt dziewięć w kerfurze jak był tak jest, może teraz metr bardziej z tyłu. Pracujesz już dla tefałenu, kręcisz W11 i Detektywów, kilka razy pracowałeś na planie u Wajdy przy Post Mortem, a jesteś jeszcze bardzo młody, masz kasę i laski, wszyscy wiedzą kim jesteś - bluza z kapturem w zielonobiałe pasy (H&M, 99,00), ciemne, luźne wranglery (Wrangler, 283,00), białe najki (Nike, 289,00), ortalionowa (chyba), wyjebiście modna kurtka, brąz z zielonymi i beżowymi wstawkami (H&M, 159,00), wreszcie stylowa, kubańska, czarna czapka z daszkiem (Cropp, 29,00); masz ciągle swoje niespełnione jeszcze marzenia (jednomegowy odtwarzacz empetrzy CreativeLabs, Zen V plus, ok. 320,00; Playstation 3 cena nieznana, bo wciąż nie było polskiej premiery, ewentualnie X-box, 1539,00), masz to wszystko, no ale ty, kurwa, stoisz w korku teraz, zamiast pójść do tego jebanego biura, zanieść te chujowe papiery z planu, planów, teraz, dzisiaj, zaraz, a potem żyć wreszcie, rozpocząć weekend, clubbing, window shopping, a dla wtajemniczonych jeszcze potem Parkour, bo w sumie to trochę buntownikiem nadal gdzieś tam jesteś, masz arafatkę, którą kupiłeś w sklepie ze szmatami z demobilu, a wszyscy myślą, że przywiozłeś ze zdjęć z Egiptu albo jakiegoś innego Iraku.
Nie paliłeś papierosów całe życie, ale teraz skręca cię w tym popierdolonym tramwaju, który jeszcze pewnie zaraz się zepsuje, bo to jedynka, a one, te jedynki, są tak stare, że psują się cholernie często, no więc skręca cię, bo w marcu rzucono na rynek próbną partię Cameli, żeby sprawdzić jak się przyjmą, bo przez jakiś dłuższy czas przecież nie było tych zajebiście fajnych, szpanerskich fajek, a rzucono je, żeby sprawdzić popyt, wybadać jak rynek je przyjmie po takiej przerwie w sprzedaży w Polsce, no i się rozeszły jak świeże bułeczki, no to od kwietnia będą znów w ciągłej sprzedaży hurtowej a potem detalicznej, więc od tygodni trenujesz palenie na innych fajkach, żeby się potem przerzucić na Camele, i wpadłeś w nałóg, to cię, kurwa, teraz skręca. A w tramwaju nie zapalisz, choć i tak zaraz otoczy wszystko czarny dym, jak znów zepsuje się tramwaj. Choć tramwaj jest na prąd, to może nie będzie tego dymu, nieważne. Biuro zamykają ci o osiemnastej trzydzieści, jest osiemnasta dwadzieścia, no, może dziewiętnaście, bo zegarek programowo spieszy, ty masz jeszcze parę przystanków, hala targowa, starowiślna, poczta główna. Dzwonisz tam, nikt nie odbiera, no to dzwonisz jeszcze. Nasłuchałeś się Lao Che i teraz tramwajem jedziesz na wojnę, wkurw rośnie w gardle, w pięściach pozaciskanych, w rozpychajacych się łokciach, szarpiesz się, wijesz w tłoku, gorąc, zapach potu, i jeszcze, cholera, ten czas ucieka. Zamkną Galerię, Galerie. Niczego nie zobaczysz, potem z nikim się nie spotkasz, wieczór zacznie się bez ciebie, skończy bez ciebie, na gg nie zostawisz opisu, że był melanżyk w pytę.
A tu jajo, refleksja napada, bo że niby nie trzeba znosić życia.
Jesteś słaby. Boisz się otworzyć oczy. Przeraża cię konieczność posiadania swojego imienia i brania za nie odpowiedzialności. Codziennie rano, myjąc zęby, prosisz Boga (w którego zresztą zgodnie z trendem nie za bardzo już od jakiegoś czasu wierzysz, ale przecież nie szkodzi klepnąć czasem pacierzyk przed zaśnięciem, a po śmierci może to być jak znalazł), żeby postać patrząca z lustra nie pytała czasem kim jest, bo od lat starasz się zastąpić ją wizerunkiem, albo imidżem tudzież stajlem lub lansem, zależnie z kim o tym rozmawiasz.
Nie otwierasz swojego umysłu, bo nie lubisz przeciągów.
Ufasz przesłaniu, jakie spływa na ciebie z kartki z życiowym mottem, którą trzymają w pracy nad biurkiem: rzeczy niemożliwe robimy od ręki, cuda zajmują nam trochę czasu. Uważasz, żeby nie zadawać pytań, bo nie wiesz co zrobić z odpowiedziami. Każdego ranka wybierasz życie pełne niespodzianek, pachnące, zapamiętane z okładek, świeże jak coolmint, ostre jak gilette, jasne jak żywiec, górnolotne niczym orlen, czyste jak persil. Nie myślisz o śmierci, wybierasz życie zawsze, jak always coca cola. Wybierasz lifes good, chellenge everything, reebok i am what i am, adidas impossible is nothing.
Ale nie, nie trzeba znosić życia. To proste jak pierdnięcie.
Uciekasz w pracę.
Uciekasz w zakupy.
Uciekasz w katalog ikei.
Uciekasz w religię.
Uciekasz w prochy.
Uciekasz w internet.
Zakładasz podziemny krąg.
To my byliśmy dla innych gnojkami z telewizji, bezczelnie blokowaliśmy ulice podczas zdjęć, parkowaliśmy nieprawidłowo i zajmowaliśmy w cholerę miejsca, kazaliśmy im przestawiać ich własne, zadbane i wypielęgnowane samochody, a spróbuj im tak lekko chociaż go drasnąć, to pojadą po tobie po całej linii; a to my kazaliśmy statystom marznąć, moknąć, za psie pieniądze w sumie i z niezbędnym minimum służbowej wdzięczności, sami mogliśmy wszędzie wjechać, mimo stref, zakazów, mimo objazdów, mimo parkingów strzeżonych, a na dodatek zawsze jeszcze mieliśmy obstawę policji na planie. To my byliśmy japiszonami, telewizyjnymi cwaniakami, idiotami pracującymi po dwanaście, czternaście godzin na dobę, chociaż nikt inny by tak nie mógł, no bo gdzież tu do kurwy nędzy jakiś dom, jakaś rodzina, życie osobiste jakieś, to my byliśmy tymi denerwującymi wesołkami, którzy nie narzekają na swoją robotę, bo kasy mają przy tym cyrku w cholerę a i twierdzą, że przemęczają się co najwyżej średnio.
Zbierasz więc telefony do statystek, a potem nie dzwonisz, na planie chodzisz ze służbową krótkofalówką w widocznym miejscu i opierając się o murek, samochód, latarnię, parkan, ławkę, opalasz się w słońcu, wcinasz kanapkę popijając kawą i wrzucasz co jakiś czas, że zarobiony dziś jesteś jak cholera. Obiecujesz załatwić ludziom tysiąc spraw, a potem zlewasz to najrówniej jak się da, utrzymujesz legendy o wysokości własnych zarobków i o częstotliwości prowadzenia życia erotycznego, sam je nawet w końcu podsycasz.
To my byliśmy dla innych pokemonami, nabijaliśmy się z blogów, szydziliśmy z zaangażowanych postów na forach. Właziliśmy na czaty i pogrywaliśmy na emocjach niedorajd, szukających w wirtualnych relacjach panaceum na własne inwalidztwo. Na raka typowości. Na kalectwo, amputację empatii. Na gangrenę samotności. Za każdym razem przedstawiasz się inaczej, tożsamość jest przecież tylko przeźroczystą ikoną za którą kompletnie nic nie stoi, jeśli nie musisz znosić poczucia ciężaru wzroku rozmówcy wywołanego twoim kłamstwem. Drobnym kłamstwem. Już nie ma innych wszystkie są drobne. Trzeba być kretynem, żeby pytać o prawdę w wirtualnym, no to chyba w z założenia sztucznym świecie.
Udajesz więc, że sztuczność jest alternatywną formą prawdziwości.
Udajesz, że interface jest twoim kodem komunikacyjnym. Udajesz emocje, wybierając ikony z załączonej listy. Udajesz rozmowę. Udajesz, że słuchasz. Udajesz, że rozumiesz. Udajesz, że cię to obchodzi. Udajesz, że rozmówca jest ci bliski. Mówisz to, co chce przeczytać. Mówisz to, co jest potrzebne, żeby konwersacja była spoko.
Mówisz wreszcie, że masz raka.
To my byliśmy dla innych kibolami, waliła cię zawsze święta wojna, no to budzisz się znów ze smakiem krwi na zębach, bo mieszkasz na Dąbiu, a więc, kurwa, na osiedlu Cracovii, a jak biegałeś o poranku, no bo starasz się przecież, do cholery, jakoś tam czasem zadbać o formę, to dopadli cię kafary z szalikami Wisły, no więc dostajesz pasem za pasy, a że w sumie to ty i tak od trzech sezonów kibicujesz Koronie Kielce, bo twój współlokator jest z Kielc i od dawna opowiada ci jaki tam jest zajebisty klub, jaka zdrowa atmosfera do grania w futbol, jaki czad na meczach i że najnowocześniejszy stadion w Polsce, i że trzymasz za Koroną, bo ona weszła dopiero niedawno do ekstraklasy, a gra bez kompleksów i na naprawdę świetnym poziomie, więc zaczynasz pałać sympatią do tego kieleckiego klubu i wisi ci tak naprawdę zarówno Wisełka kurwa jak i Craxa żydy, to już mniejsza z tym. Sam przecież lubisz czasem pokopać, masz korki (Adidas F50+, kupę kasy, ale to prezent, więc starasz się nie wiedzieć ile), piłkę, model z ostatniego mundialu (Adidas Poltergeist, 99,00), no i wyjazdową koszulkę Manchesteru United, w twoim rozmiarze, pamiątka z wakacyjnej wyprawy do Lądka.
Dostałeś po gębie, więc, do chuja, następnym razem uderzysz pierwszy, uderzysz pierwszy i pewnie będziesz spierdalał, żeby kaleką nie zostać, ale zapierdolisz mu jak tylko potrafisz nejlepiej, najmocniej, prosto i konkretnie, bo na policję, jaką policję pseudopolicję! to liczyć nie można, wiesz dobrze, bo pracujesz przecież przy tym W11, to i gadasz przy kawie, jak nie ma co na planie robić, z glinami, i wiesz co mogą a czego nie mogą, a ile przy tym nie chcą, ile mają w dupie, bo za takie pieniądze to oni nie będą przecież nie wiadomo jak bardzo karku nadstawiać, i nie ma się co dziwić, wiesz to dobrze i rozumiesz.
Mieszasz się w to wszystko, zakładasz profile na różnych stronach, może zakładasz bloga, spędzasz godziny na gg, i szydzisz. Chodzisz na mecze, kupujesz szalik, koszulkę, bywasz w Fauście, C.K. Browarze albo Pod Jaszczurami, gdy jest mecz Ligi Mistrzów, i pijesz do upadłego za zdrowie mniej lub bardziej bliskich naszych. Mówisz, wszystkim że pracujesz dla telewizji, że nie wiesz co z kasą zrobić, że przewalasz laski widłami, że spędzasz noce na zamkniętych balangach w klubach, że wciągasz nosem, że jeździsz po pijanemu zajebistymi furami.
Bo stoisz ciągle, kurwa, w jakimś zjebanym tramwaju, do którego bilet kosztuje dwa pięćdziesiąt, bo skończyłeś studia i nie możesz kupować biletów studenckich, choć w pracy nikt nigdy nie interesował się twoim dyplomem, no więc bulisz te dwa pięćdziesiąt za każdym razem, a jeździć musisz dosyć często, i sfrustrowany jesteś jak cholera, a przekorna natura buntownika rozpierdziela cię od środka, bo nie możesz wysiąść, a nie chcesz też zostać. I rodzi ci się w głowie pomysł, żeby wsiąść następnym razem do tramwaju z bombą w przewieszonej przez ramię torbie, wysadzić się na jakimś zatłoczonym przystanku, albo pójść do którejś Galerii w niedzielę, gdy jest najwięcej ludzi, albo ostatecznie spalić się manifestacyjnie na Rynku, bo kiedyś wpadła ci w ręce Mała Apokalipsa, Czas Apokalipsy zresztą też widziałeś, ale Mała Apokalipsa jest jak Kino Moralnego Niepokoju, ale Czas Apokalipsy nie. No więc chcesz to zrobić, być jak Al Kaida, IRA, jak AK, ostatecznie jak Space Monkey, bo buntownikiem jesteś już od urodzenia, choć zawsze i wszędzie spóźnionym. Termin narodzin miałeś wyznaczony na noc z trzydziestego pierwszego października na pierwszego listopada, czyli jak ten patetyczny twardziel, jak Konrad z trzeciej części Dziadów miałeś być, miałeś narodzeniem zabić jakiegoś plejboja Gustawa, i wszystko byłoby w pytę, ale rozwiązanie się przenosiło i jak we wszystkie najważniejsze rzeczy przez całe życie później przyszedłeś na świat dwa tygodnie za późno. I teraz zawsze się spóźniasz.
Ale ok., już jest lajt.
Bo życia nie trzeba znosić, nie trzeba, kurwa, ale już jest spoko, bo tramwaj znów ruszył.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt