Rechot żab - wykrot
Proza » Inne » Rechot żab
A A A

Niesamowite! Żaby znowu rechotały! Znowu usłyszałem zjednoczony, radosny odgłos setek tych nadymających się płazów. Oddalony i nieco stłumiony przez warkot silnika przejeżdżającej drogą ciężarówki, ale jakże miły! Cudowne uczucie! 
Byłem tak zaskoczony, że zatrzymałem się przed furtką i przymknąłem oczy, wytężając słuch. Po chwili ciężarówka ucichła, zniknąwszy za pobliskim zakrętem i nic już nie mąciło ciszy zbliżającego się zmierzchu. Tak, to był ten sam rechot! Taki jak kiedyś!

 Nie chcąc tracić niczego z tej niesamowitej atmosfery i wciąż nasłuchując, pchnąłem furtkę powolnym ruchem dłoni i leniwym krokiem wszedłem na ścieżkę, prowadzącą do mojego starego domu. Domu dzieciństwa. Domu radosnych, szczęśliwych wiosen i jesieni, kiedy największym moim problemem było dobranie się do przejrzałych owoców na szczycie jabłoni…

Nie ma już takich odmian, ani takich drzew. Wysokich, smukłych, samotnie rosnących, nie wymagających żadnych oprysków, żadnej chemii ani innej pielęgnacji, bo przecież nikt z dorosłych nie miał wtedy czasu na zajmowanie się jakąś jabłonią! Musiała radzić sobie sama i nie poddawała się! W niezmiennym, dwuletnim rytmie macierzyństwa, czyli rok więcej, rok mniej, stale karmiła mnie swoimi owocami, tylko nieco złośliwie, zawsze te najlepsze i najsmaczniejsze, umieszczała na cienkich, szczytowych gałązkach, gdzie już od maja ich kwietne początki upajały się słońcem. Rosły potem niemal w oczach, nabierały kulistych kształtów i ciepłych, pastelowych, zmieniających się kolorów, aż po dojrzałym osiągnięciu karminu, kusiły mnie we wrześniu swoją coroczną niedostępnością.
Oczywiście, siedząc w gałęziach drzewa, mogłem je próbować strącić jakąś tyczką z haczykiem, ale to uważałem za profanację! Owoc zostałby poobijany i spadłby na ziemię, a to byłaby już jego dyskwalifikacja. Byłby już nieczysty! A ja jadałem tylko takie, które zerwałem własnoręcznie. Bo takich nie musiałem myć. I takie smakowały mi najbardziej, choćby były jeszcze niedojrzałe…

Z konarami jabłoni byłem zaprzyjaźniony. Jej pień, niecały metr nad ziemią dzielił się na dwie grube odnogi, wprost zachęcając do wdrapywania się na górę. Przynajmniej na tę pierwszą, najgrubszą gałąź. Tam było fantastyczne miejsce!
 Bo jedną z wyższych i nieco cieńszych, jabłoń wykształciła tak dziwnie, że powstało jakby półokrągłe oparcie fotela. Spędziłem tam niejedną godzinę, siedząc i majtając nogami, oparty o naturalną poręcz i będąc zabezpieczony przed upadkiem. Mógłbym tam nawet zasnąć na siedząco, ale kto by wtedy wchodził na drzewo, żeby spać! Byłem zbyt dumny z siedzenia na takich wysokościach, aby zasypiać! Czułem się królem przestworzy, panem wszelkich naziemnych stworzeń, a królowie przecież nie śpią!

 Prawdą jest też, że tak naprawdę, to rzadko poprzestawałem na fotelowym tronie i eksperymentując ze wspinaczkami, a z czasem sięgając też do najdalej od pnia położonych jabłek, połamałem jej trochę drobniejszych gałęzi, jednak jabłoń wcale nie wyglądała na obrażoną. Przeciwnie, corocznie dowodziła mi, że jest w stanie wykształcić dwa razy więcej nowych, w miejsce tych utraconych. Niektóre oskubywałem od razu, bo mi przeszkadzały, a innym pozwalałem żyć dłużej. Mogły się przydać, kiedy okrzepną i wytrzymają mój ciężar. Wierzyłem w to.
Jednak te szczytowe, jakoś nigdy nie chciały się wzmocnić na tyle, abym odważył się po nich wspinać. Były zbyt cienkie i miękkie, wyginały się ostrzegawczo przy byle próbie ich zdobycia, a kształtne jabłka tak mnie kusiły! Ostatnie jabłka! Bo przecież te bliżej położone już dawno poobgryzałem i nawet śladu po nich nie było…

A może to nie tak? Może to nie jabłka były moim największym problemem, tylko ból, kiedy okrutna pszczoła wcisnęła swoje żądło w malutką, bosą stopę, ufnie biegającą po usianej kwiatami trawie? Ból straszliwy, rozdzierający trzewia i sięgający samych początków istoty człowieczeństwa?
 Przeżyłem potem w życiu niejedno takie spotkanie trzeciego stopnia z pszczołami, ale ten pierwszy raz oznaczał dla mnie właściwie koniec świata. Omal nie straciłem wtedy wiary we wszechmocność mamy, której nie było obok i nie mogła mi pomóc. Na szczęście jakiś przytomny pastuch zaciągnął mnie wtedy do najbliższej kałuży i chłodna woda złagodziła nieco cierpienia, a po kilku chwilach przywróciła też dziecięcą przytomność.
 Za niedługo dobiegła i mama, zaalarmowana wrzaskiem, a potem wszystko wróciło na swoje miejsca. Utulony w jej ramionach, dotarłem do domu, gdzie kontynuowałem mokrą kurację, trzymając nogę w miednicy wypełnionej studzienną, zimną wodą…

Furtka otwarła się bez skrzypnięcia. Tak miało być, w końcu sam dbałem tutaj o porządek, sam oliwiłem również i te zawiasy. Nikt mnie nie wyręczał. Nie miał kto, bo dom od dawna ział pustką.
Nikt tutaj nie mieszkał. Nie było nikogo, kto zadbałby o poczęstowanie mnie herbatą, gdy przekraczałem wejściowe drzwi. Nikt też nigdy nie odpowiedział na moje gromkie „dzień dobry!”, wypowiadane czasami, gdy wchodziłem do kuchni, kiedyś najważniejszego w tym domu miejsca. Teraz nie było ono ani ciepłe, ani przyjazne jak kiedyś, a zawsze zimny czajnik był tego najlepszym dowodem.

A jednak coraz częściej odwiedzałem ten zakątek na końcu świata, gdzie dawno temu kąsały mnie pszczoły, gdzie ręce i nogi miałem niemal zawsze pełne wszelakich zadrapań, skaleczeń i otarć, a mama, sadowiąc mnie na kolanach, niezmiennie powtarzała, że „do wesela to się zagoi!”.
Miała rację. Zagoiło się. I nawet żaby pozostały…

Nasz dom był położony na zewnątrz lekkiego zagięcia łuku głównej drogi i niemal sąsiadował z podmokłym, wiejskim pastwiskiem. Żabim rajem, mówiąc wprost. Było ich tam dziesiątki, setki… ba! Tysiące! Od wczesnej wiosny, do późnej jesieni skrzeczały, kumkały, rechotały i nie sposób było pozbyć się ich odgłosów. Jakby się z nami zrosły, te zaoczne mieszkanki domu. Fizycznie ich nie było, ale dźwiękowo pozostawały wszechobecne. Nie przeszkadzało im nic!
Dzień za dniem, powszedni, czy też świąteczny, słoneczny albo pochmurny, ważny albo nieważny, dniem kumkały, a wieczorem i w nocy rechotały jak szalone. Nadymały te swoje pęcherze przy pysku i żadna siła nie była w stanie ich powstrzymać! Nawet upalne, lipcowe słońce, kiedy mokradła przeważnie obsychały. Niestety, nie całkiem znikały i woda była zawsze, a w niej one. Królowe pastwiska.

Oj, szalałem tam z kolegami, od wiosny bawiąc się falującym w wodzie skrzekiem, a później łapaliśmy je, najpierw kijanki a następnie już dorosłe osobniki, eksperymentując na wszelkie, nie całkiem cywilizowane sposoby. Może lepiej nie będę podawał szczegółów technicznych… Ale kto się wtedy tym przejmował! Przecież one były zawsze i wszędzie! I cóż z tego, że kilka sztuk pozbawiliśmy życia? Nikt z dorosłych nie zwracał na to uwagi. Większe problemy były sensem ich życia. Chociażby takie, za co kupić jutrzejszy chleb…

Od czasów, które pamiętam, latem sypiałem na starym łóżku w kącie sieni, a wejściowe drzwi do naszego domu były wieczorami szeroko otwarte na oścież. Może po to, aby wypędzić muchy z domu, może z innych powodów, teraz już nie wiem. Ale tak było. Z ogródka napływał falami zapach kwitnącej macierzanki, natomiast żaby przeszkadzały mi zasnąć. Ich rechot wydawał mi się niesamowicie głośny i nie było sposobu, aby od niego się uwolnić. Spokojne, bezwietrzne wieczory sprzyjały rozchodzeniu się dźwięku.

 Rodzice niemal codziennie przesiadywali na ganku, najczęściej w towarzystwie sąsiadów i bliskich znajomych, aby podzielić się wiadomościami z bieżącego dnia. Zwyczajnymi, wiejskimi wydarzeniami, bo jakie inne kogokolwiek tutaj interesowały? Kto już posadził ziemniaki, kiedy sianokosy, co jest jutro do zrobienia, kto komu pomoże w pracach polowych i jak, co też dzieci dzisiaj nabroiły… 
Bywały też bardziej frywolne tematy, ale mnie nie interesowały, bo żabi rechot nieodmiennie pulsował wtedy w mojej głowie. Chowałem ją pod poduszkę, tylko ile można było wytrzymać bez powietrza? Brakowało tchu. Koszmarne wieczory z tymi żabami!
Kiedy skarżyłem się mamie, uśmiechała się tylko i spokojnie odpowiadała, głaszcząc mnie po głowie, że przecież ich rechot jest monotonny i powinienem się przyzwyczaić! Chyba nie zdawała sobie sprawy jak często nie mogłem przez nie zasnąć…

Zawiasy furtki nie miały prawa zaskrzypieć. Dawno wszystkie dobrze naoliwiłem, aby ich zgrzytanie nie przeszkadzało mi kiedy o zmierzchu wychodziłem z tego starego domu, nasłuchując wieczornych, albo też nocnych odgłosów natury. Krzyku wieczornych ptaków, szczekania psów, porykiwania ostatniej we wsi krowy u dalszej sąsiadki, albo nawet zwykłego szumu wiatru w gałęziach drzew…
Od czasu, kiedy poczułem że jestem już stary, że nadchodzi pora porzucenia blichtru tego współczesnego świata gadżetów. Od kiedy z własnej woli wyłączyłem się z wszechobecnego wyścigu szczurów, żeby stać się outsiderem.
Bo tamto, to już nie był mój świat. I coraz bardziej nie chciałem mieć z nim niczego wspólnego. Z tym chrobotem mechanicznej cywilizacji, coraz bardziej mi niemiłym. Z tymi pociągami szos na wielu kołach, które bezprawnie mknęły naszą wiejską, lokalną drogą, bezczelnie skracając sobie trasę do granicy i zakłócając mój cichy świat. Próbowałem z nimi walczyć, ale nie dałem rady. One wygrywały, pierdząc dookoła spalinami i pojawiając się na drodze częściej niż kawki, przylatujące na wystygły komin mojego domu.

Trudno. Niech sobie tamten świat istnieje, skoro tak bardzo tego chce, skoro tak się tu panoszy. Mnie jednak nie jest już do niczego potrzebny. Mój świat był i jest inny. Istnieją w nim żaby, jest jabłoń, latają pszczoły…
Nie zauważyłem nawet jak to się stało, że pokochałem te chwile, gdy późnowieczorna pora dnia sprzyjała chwilom zadumy. Kiedy wychodząc do ogrodu słyszałem odgłos jakiejś lokomotywy, ciągnącej wagony gdzieś tam w odległości kilkunastu kilometrów, kiedy moja wieś zasypiała, a ja miałem wrażenie, że jestem jedynym człowiekiem, stojącym cichutko w ciemnościach, opierając się rękami o płot, często przymykającym nawet oczy i tylko uszy pracowały wtedy niczym u nietoperza, wychwytując przepiękną kakofonię dźwięków wieczorno – nocnej, wiejskiej przyrody. Dopiero wtedy czułem się w pełni człowiekiem. Istotą zjednoczoną z naturą i będącą na swoim miejscu…
Tak, to było moje miejsce! Właśnie ta wieś i te jej banalne dźwięki! Nikt i nic już tego nie zmieni! Żabi rechot zapisany gdzieś tam w najdalszych zakamarkach głowy, będzie już zawsze moim towarzyszem, do końca niedalekich dni…

Trochę to jednak dziwne. Jest połowa grudnia. Pora niezbyt żabia, trzy stopnie poniżej zera. Drogą przejechała kolejna, wielka ciężarówka, dom stoi jak stał, ale jabłoń jest tylko wspomnieniem. Poza tym śnieg okrył cieniutkim płaszczykiem kiedyś podmokłe pastwisko. Dawno już wyschłe. Od wiosny nie było na nim nawet kałuży, a od wielu lat nikt nie widział też żaby. Ani ich śladu! A teraz…

 Zamknąłem furtkę i powoli podszedłem do drzwi, po czym włożyłem klucz w zamek. Cóż, czas porzucić sentymenty, bo to nie żaby dzisiaj rechoczą. Czajnik nadal zastanę zimny, a te żabie odgłosy dobiegają nie od strony pastwiska, tylko z zupełnie innego kierunku.
Dziwne odgłosy pracy uszkodzonego łożyska jakiejś maszyny, pracującej w pobliskim zakładzie przetwórstwa drewna.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wykrot · dnia 30.12.2013 07:56 · Czytań: 1473 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 13
Komentarze
Grzegorz Panek dnia 30.12.2013 12:09 Ocena: Dobre
Bardzo przyjemnie to czyta się zimą taki pulsujący zielenią i zgrabnie napisany tekst. Ma swój klimat.

Podejrzewam, że w zasypianiu bardziej przeszkadzałby mi bzyk komarów niż monotonny rechot. To dopiero denerwujący dźwięk, kiedy komar powoli zbliża się z czeluści pokoju.
al-szamanka dnia 31.12.2013 11:47 Ocena: Świetne!
Cytat:
Od­da­lo­ny i nieco stłu­mio­ny przez war­kot sil­ni­ka od­da­la­ją­cej się cię­ża­rów­ki

Cytat:
ja­błoń wy­kształ­ci­ła tak dziw­nie, że stwo­rzy­ło się jakby pół­okrą­głe opar­cie fo­te­la.

powstało?
Cytat:
Na­dy­ma­ły te swoje pę­che­rze przy pysku i żadna siła nie była w sta­nie ich po­wstrzy­mać!

nie jestem pewna czy żaby mają pyski;)
Cytat:
I cóż z tego, że kilka sztuk po­zba­wi­li­śmy życia? Nikt z do­ro­słych nie zwra­cał na to uwagi.

Moja mama zwróciła i tak wytłumaczyła, że pamiętam do dziś:)

ZAKOCHAŁAM się w tym tekście:)
Być może dlatego, że przypomina mi pewne sytuacje z mojego dzieciństwa, być może dlatego, że napisałabym podobnie.
Urzekłeś mnie klimatem i tym czymś, co jeszcze ukryłeś za kotarą słów.
Uśmiecham się ze łzami, tak mam, gdy widzę piękno.
Zabieram tekst do ulubionych. Będę do niego wracać.

Pozdrawiam wzruszona :)
Krystyna Habrat dnia 04.01.2014 13:02
Jakie piękne opowiadanie! Jest w nim klimat z Bunina, mojego ulubionego autora: łąki, rechot żab, zapachy ziół, kształty jabłoni, smak jabłek, pszczoły, ludzie na ganku...
Czytałam z wielką przyjemnością i chłonęłam opisywane obrazy, smaki, zapachy. Czułam chłopięca radość obcowania z tym wszystkim, beztroskiego biegania po łąkach na bosaka.
Kiedyś wzorcem książki przedstawiającej radość życia była: "Colas Breugnon" Romain Rollanda, ale twój tekst może śmiało stanąć obok.
Potrzeba nam tekstów o radości. Zbyt dużo smutnych wieści dociera do nas każdego dnia: katastrofy, wypadki samochodowe, zamachy, śmierć znanych osób, polityka, propaganda...
Nie wiem tylko, czy nie zmieniłabym samej puenty. A pa pewno jedno słowo w środku. Ja go nie przytoczę, ale sam będziesz wiedział, które może razić ucho pani wychowanej na Buninie.
Miałam i ja do niedawna rechot żab w letnie wieczory, choć mieszkam w wieżowcu, w Katowicach, ale pobliskie oczko wodne zostało wyregulowane.
wykrot dnia 12.01.2014 02:12
Krystyna Habrat napisał/a:
Nie wiem tylko, czy nie zmieniłabym samej puenty.


Nie bardzo mogę to zrobić, gdyż... Krystyno, ja naprawdę, kiedy pojadę na wieś, słyszę czasami odległy rechot tysięcy żab i naprawdę takie dźwięki wydaje któraś obrabiarka z zakładu! Zależy to od pogody i od wiatru, a nawet od pory dnia! Zresztą, całe to opowiadanie przyniosło mi samo życie...

A błędów znalazłem teraz jeszcze więcej, niż wytknęła mi al-szamanka. Cóż, pisałem to wszystko w nocy, niby sprawdzałem, ale jakoś nie wszystko się udało.
Aha, al-szamanko, żaby mają jednak pyski, sprawdziłem. A poza tym masz rację.

Grzegorzu, kiedy były żaby, komary były rzadkością. Ich larwy to podstawowy żabi pokarm.

Bardzo Wam wszystkim dziękuję za komentarze. Miło się dowiedzieć, że ktoś może mieć podobne skojarzenia i niby oczywiste, na pozór banalne wspomnienia, mogą wywołać czyjś uśmiech...
Dziękuję bardzo!

PS. Krystyno, czy masz na myśli sentymenty?
Krystyna Habrat dnia 12.01.2014 11:45
Zajrzałam jeszcze raz na zakończenie i dalej. Tym razem bardziej mi pasuje. "Sentymenty" - nie! Coś wręcz przeciwnego. Prof. Miodek na takie i podobne się zżyma. W tekstach literackich bywają jednak dopuszczalne i takie, o ile są uzasadnione, bo właśnie jako takie niezbędne. Jeśli ciebie nie razi, zostaw.
Opowiadanie nadal bardzo mi się podoba.
PS. "Znad Tanwi"? Jeździłam tam na plażę w Ulanowie, gdzie rzeczułka płytka a rozległe brzegi piaszczyste. Tam rzeczywiście pięknie. Z takich zakątków można rzeczywiście czerpać natchnienie i oczywiście pisać nie tylko w tym stylu i na takie tematy, co widzę czynisz.
zajacanka dnia 14.01.2014 16:33 Ocena: Bardzo dobre
A jednak sama znalazłam :)
Bardzo lubię klimat, który tu stworzyłeś: trochę nostalgii, powrót do rodzinnego domu, wspomnienia, powolne wycofywanie się z szybkiego świata do - rządzącego się niezmiennymi prawami - świata natury. Od razu skojarzyło mi się z "Traktatem o łuskaniu fasoli" Myśliwskiego, podobny nastrój i zaduma nad przemijaniem. Bardzo na plus.
Cytat:
Ro­dzi­ce nie­mal co­dzien­nie prze­sia­dy­wa­li w ganku

dałabym na ganku

Pozdrawiam serdecznie!
pablovsky dnia 15.01.2014 22:40
Przepraszam wykrotku, komentarz napisany na potrzeby naszej miłej koleżanki, zajacanki. Pozdrawiam.
zajacanka dnia 15.01.2014 23:27 Ocena: Bardzo dobre
pablo, podejrzewałam Cię, nieskromnie chyba, o wyższy... stopień zaangażowania, czy jak to tam inaczej, delikatnie nazwać... Wszystko jedno. Niemniej - dziękuję :)

wykrot,
wracam do tego tekstu, bo koment Krystyny dał mi nieco do myślenia i postanowiłam przyjrzeć się ponownie. Zakończenie baaardzo dobre! W zestawieniu z tytułem daje mocno ironiczne, żeby nie powiedzieć sarkastyczne brzmienie. Bo oto bohater wracający myślami czy też fizycznie do swoich korzeni, wspomnień, dzieciństwa; uciekający przed cywilizacją wszechobecną i wciskająca się każdy kawałek jestestwa - doznaje objawienia w nocnej ciszy, że od tej cywizizacji nie da się już odejść. Jest tu (cywilizacja) i się panoszy nocnym zgiełkiem, (za)miast żabich odgłosów. Tak więc rechot jak najbardziej uzasadniony.
Ocena dalej wysoka, jeśli nie najwyższa:)
wykrot dnia 19.01.2014 23:01
Krystyno! Zamieniłem rechotają na rechoczą. Może i ładniej teraz brzmi. A Tanew... Ostatni raz byłam tam w październiku, o zachodzie słońca, wraz z grupą znajomych z innego portalu (budowlanego). Już trzeci raz tam się spotykaliśmy. Im też się to miejsce spodobało. Może jakaś magia... :)

Aniu, masz rację, ganek zmieniłem. A jeśli chodzi o puentę... Bingo! Przecież to opowiadanie wcale nie jest o żabach. Jego sensem jest właśnie przemijanie, które, jak się okazuje, kręci się nieco w kółko, mimo że i tak nie da się drugi raz wejść do tej samej rzeki.

Dziękuję za komentarze!
Krystyna Habrat dnia 20.01.2014 16:57
Jak każde dobre opowiadanie można je odczytywać na więcej sposobów. I zgodnie z intencją autora i tak, jak autor nie zamierzał. Widzę więc, że jest o przemijaniu, ale wyczytuję w nim najbardziej hymn do urody życia. Tej z lat młodości. A więc jednak o przemijaniu. Ja jednak akcentuję tę urodę. I tak jest dobrze. Bardzo mi się opowiadanie podoba.
Znalazłam, że masz coś wspólnego z miastem SW. Ja też. Kiedyś. Teraz sobie przypominam i tamten drugi portal i coś o powrocie z wycieczki na najbliższy wschód.
Pozdrawiam.
wykrot dnia 21.01.2014 00:44
A mam, mam :)
henrykinho dnia 21.01.2014 01:45
Mam kilka wspomnień ze wsi i wiele z nich wypłynęło podczas lektury. Operujesz stylem bardzo wciągającym, co dla mnie jest nieco zaskakujące - głównie ze względu na niemal usypiającą, przyrodniczą-wspominkową tematykę. Powiem szczerze, że gdyby to napisał ktokolwiek inny, to być może nie dobrnąłbym do końca. Jednak myśli przekazywane z taką pasją wwiercają się w umysł nie napotykając żadnych przeszkód.
Cóż, nic nie trwa wiecznie. Nawet rechot dochodzący z tartaku. Dobra historia o tęsknocie za czymś... w gruncie rzeczy nieuchwytnym.

Dodam jeszcze, że kapitalny tytuł ;)
wykrot dnia 21.01.2014 08:23
Tzw. samo życie niesie najlepsze pomysły. Dziękuję!
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty