Półwysep Piekielnego Słońca. Na przystanek podjeżdża wysłużony czerwony autobus. Wysiada z niego sędziwy przygarbiony człowiek, podpierający się sękatą laską. Ma na sobie stary, znoszony, szary płaszcz podróżny. Na rzemiennym pasku niesie skórzaną torbę. Obfity biały zarost kontrastuje z wystrzyżonymi siwymi włosami. Ma tendencję do mruczenia do siebie z racji wieku.
Seweryn
Rozgląda się z ciekawością po okolicy.
Nareszcie ujrzę morze!
Kto uwierzyć może.
Wiek na to czekałem.
Ostatniej nocy nie przespałem.
Rusza wolnym krokiem przed siebie. Nieopodal rośnie sosnowy bór.
Ciekawe czy bursztyn zdobędę.
Albo złoto wydobędę.
Grzesznie tego pragnąc.
Z cudzej kieszeni kradnąc.
Zatrzymuje się, ogląda drzewa.
Suchy bór lata rosnący.
Ludzkie szepty słuchający.
Historię nie jedną zna.
W korzeniach zapisaną ma.
Widzi grupę rowerzystów, która jadąc szybko mijają go.
Nawet mnie nie zauważyli.
Tak bardzo się śpieszyli.
Człowiek mógłby skonać.
Tylko Bóg może cudu dokonać.
Kręci głową z dezaprobatą.
Młodzieży cwałującej.
Wszystko tratującej.
Lepiej z drogi zejść.
Niż na tą hordę wejść.
Z domu obok wychodzi sędziwa kobieta. Ma dwie laski do podpierania. Idzie żwawym krokiem.
Pochwalony nasz zbawiciel.
Od czarnych orłów wybawiciel.
Seniorka
Patrzy krzywym okiem na Seweryna.
Dzień dobry panu.
Spaceruje pan dla szpanu?
Mierzy sceptycznie drewnianą laskę.
Do marszu wikingów się nie nada.
Pokazuje swoje dwie.
Lepiej kupić.
Taka moja rada.
Niż w tyle marudzić.
Seweryn
Uśmiecha się dobrodusznie.
I cóż mi po dwóch.
Żaden tutaj ruch.
Po za tym reumatyzm mi dokucza.
Rozsądku co dzień mnie naucza.
Seniorka
Odwraca się zniesmaczona.
Kolejny maruda.
Jakaż to nuda.
Rusza żwawym krokiem i odchodzi.
Seweryn
Idzie powoli przed siebie.
Teraz i im wrażeń potrzeba.
Zamiast myśleć jak trafić do nieba.
Klepie się w czoło.
Nie spytałem gdzie morze.
Może ktoś mi dopomoże.
Szczyl
Idzie za Sewerynem, w końcu podbiega i wyrywa mu torbę.
Stary piernik z gry wypada.
Na kolana pryk upada.
Ucieka. Sprawdza zawartość łupu.
To nie warte jest okupu.
Sterta papierów wymiętolonych.
Od potu zażółconych.
Nic mi z tego łupu.
Ciska torbą o chodnik i biegnie dalej.
Seweryn
Podnosi porzucony plecak. Z trudem zbiera z ziemi papiery.
Ot cała kultura.
Dzisiejszej młodzieży natura.
Staremu w zęby dać.
Prawa się nie bać.
Zakłada torbę na ramie i rusza dalej.
Nęci mnie by przez las przejść.
Boje się że mogę na żmiję wejść.
Ścieżek nie znam w okolicy.
Zgubie się i dojdę do stolicy.
Zatrzymuje się i wpatruje w bór. Idzie stamtąd wędkarz.
Ot dusza wracająca.
Ryby łowiąca.
Drogę mi wskaże.
Ja na wino dam jej w darze.
Wędkarz
Idzie lekko zawianym krokiem, ma czerwony nos. Niesie wędkę i wiaderko.
Szkwał idzie potworny
Wiatr zerwał upiorny.
Sztorm wlecze za nimi.
Z gromami złotymi.
Zmierza w stronę Seweryna. Bełkocze pod nosem
Nastolatki przerywają kopulacje.
Z plaży nudystów zwiewają.
Nim deszcz przerwie akcje.
W ciepłym domciu dokańczają.
Seweryn
Kłania się obcemu.
Przepraszam jeśli łaska.
Wraca pan od morza wód?
Wskazuje na ekwipunek Wędkarza.
Chciałbym dotrzeć unikając przygód.
Przyda się zapewne kaska.
Wędkarz
Mruży oczy. Pokazuje na bór.
Tą drogą dotrzecie na plażę.
Lecz ja tam teraz nie włażę.
Sztorm nadchodzi.
A on zdrowiu szkodzi.
Wyciąga rękę.
Kierowniku piątka na rachunku.
Dopłata do dobrego trunku.
Dostaje monetę od Seweryna i rusza dalej.
Seweryn
Rusza ścieżką leśną. Wchodzi między sosny.
Tu sosny rosną niewysokie.
Ani drzewa nadto szerokie.
Tam brzozy wyrastają.
Pod nogami chrobotki trzaskają.
Słucha szumu liści.
Ot tam rosną wrzosy .
Plączą rokietnika włosy.
Pełno wszędzie piasku.
W tym zielonym lasku.
Zatrzymuje się.
To pieśń dla mojej duszy.
Nic innego jej nie wzruszy.
Rusza dalej. Widzi wycięte drzewa.
Będą ludzie płakali.
Lekką ręką drewno marnowali.
Zatrzymuje na chwilę, słyszy miłosne igraszki. Czerwieni się.
Ot na łonie natury łoś ryczy.
Łania z zadowolenia udanego krzyczy.
Idzie przed siebie ścieżką.
Młotem daremnie wali.
Ognia w piecu nie rozpali.
Dochodzi go przeraźliwy krzyk.
Ot parecznika zobaczyła
Przerażenia nie ukryła.
Diabli wzięli epokę romantyzmu.
Zastąpili ją erą erotyzmu.
Mija kilka karłowatych jałowców. Stoi na brzegu plaży. Przed nim jest Morze.
Dusza na to czekała.
Za tym widokiem płakała.
Wchodzi uśmiechnięty na plażę.
Posejdon balanguje.
Morze faluje.
Syreny śpiewają.
Żeglarzy witają.
Zatrzymuje się widząc małolaty w bikini biegnące po piasku.
Współczesne skąpe ciuchy.
Noszą je wykształciuchy.
Za nastolatkami pędzą staruszki, wygrażające im parasolkami.
My w kalesonach nie paradowaliśmy.
Lecz golizną nie świeciliśmy.
Zamyka oczy, mijany ukradkiem przez młokosa w stringach.
Z fallusem na wierzchu lata.
Co powie w niebie Tata.
Otwiera niepewnie oczy.
Toż to bezwstydnie lubieżne.
Niemoralnie bałamutnie drapieżne.
Idzie naprzód oszołomiony. Wpada na niego kobieta w bikini i ręczniku.
Plażowiczka
Ma ciało wysmarowane balsamem do opalania, na biodrach ręcznik.
Przepraszam pana.
Zakręcona jestem z rana.
Szukam samochodu mojego.
Koloru krwistoczerwonego.
Seweryn blednieje na jej widok.
Dobrze się pan czuje?
Uśmiecha się.
Po co ja się dopytuje.
Pan mamut.
Stary bałamut.
Biegnie dalej.
Seweryn
Trzyma się za serce.
Zaraz z emocji zejdę.
Do piekła za to wejdę!
Stara się wyrównać oddech.
Paskudne kosmate marzenia.
Nie zrobi się już wrażenia.
Brzeg morza. Na horyzoncie szaleje sztorm. Widać burzowe ciemne chmury i gromy błyszczące wśród nich. Wiatr niesie ryk piorunów.
Seweryn
Wpatruje się w widnokrąg.
Nie sięgają tu północy lody.
Ot bezkres wody.
Do rytmu falującej.
Przy i odpływającej.
Obserwuje wody przybrzeżne.
Gęsto zazielenione.
Brunatnicami obsadzone.
Mętna woda morska.
Jak i ludność nadmorska.
Ogląda brud na piasku.
W tym cały kram.
Z fabryk wyrzucają szlam.
Tego się obawiałem.
Morze śmierdzi kałem.
Z obrzydzeniem się cofa.
Do nas szambo spychają.
Nasze wody zatruwają.
Turyści nas omijają.
Na południe uciekają.
Patrzy na chmury. Wiatr nasila się.
Okropna pogoda.
Sztorm albo słoty uroda.
Odwraca się plecami do morza. Idzie przed siebie.
Jestem rozczarowany.
Mocno zbulwersowany.
Nijak ma się do widokówki.
Morze do obrazka z pocztówki.
Wyciąga kartkę z kieszeni płaszcza.
Szpetne kolory.
Do tego pogoda ma humory.
O aromatach nie wspomnę.
Tego widoku nie zapomnę.
Drze pocztówkę.
Do szału mnie to doprowadza!
Nic się na tym świecie nie zgadza!
Kroczy powoli, mija hotele i restauracje.
Głód zaczyna doskwierać.
Stare odciski uwierać.
Wielką mam ochotę na buraki.
Albo gotowane raki.
Zaczyna padać deszcz. Zarzuca kaptur na głowę.
Zachować muszę umiaru cnotę.
By nie jeść to na co mam ochotę.
Czyta szyld baru mlecznego.
Ciekawe co oferują.
Za przysmaki gotują.
Otwiera drzwi i wchodzi do środka.
Bar mleczny. Proste drewniane stoły z ceratą w kratkę przyczepioną zszywkami. Na powierzchni są metalowe uchwyty, do których na łańcuchach przyczepiono łyżki. Miski – głębokie talerze przykręcono śrubami do blatów. W najdalszym kącie jest kuchnia, z której buchają kłęby pary. Kilku obdartusów posila się przy stoliku w narożniku.
Seweryn
Rozgląda się.
Ot miniona epoka.
Absurdów opoka.
Dziś świątynię dlań zbudowali.
Od paragrafów się nie zawali.
Siada przy stole na przyspawanym do podłogi taborecie.
Zaraz zjem łakocia.
Co przyrządza ciocia.
Podchodzi kelnerka – kucharka. Wręcza Sewerynowi jadłospis, który czyta.
Kaszanka koszerna.
To oferta obszerna.
Mruży oczy, wyciąga okulary z kieszeni. Zakłada je.
Bez wieprzowej krwi?
Pani sobie drwi.
Czyta dalej.
Ryba po grecku.
Szproty po chadecku.
Krzywi się.
Frytki i hamburgery.
Same zdrowe alergeny!
Nafaszerowane E!
Powiem jedno – A Fe!
Wytrzeszcza oczy.
Co to za ceny horrendalne.
Koszty ekstremalne.
Porcja mała skrajnie.
Człowiek się nie naje.
Oddaje zniesmaczony menu.
Mleczną zupę zamawiam.
Kelnerka prycha i odchodzi.
Zjem to ze smakiem.
Bo nie jestem cukrowym burakiem!
Zamyka oczy.
Szaleństwa sobie nie odmawiam!
Kucharka wraca. Stawia garnek przed Sewerynem. Nalewa mu do miski mlecznej zupy. Ten płaci niebieskim banknotem. Gdy kelnerka odchodzi, bierze łyżkę i próbuje. Kaszle.
A fe!
To mleko uchate.
I makaron bez jajeczny!
Proceder bezecny.
Je z trudem.
Jak czuje smaku głębie.
Rośnie mi to w gębie.
Mleko spasteryzowane.
Kluski przegotowane.
Turysta
Wchodzi do restauracji. Siada naprzeciwko Seweryna. Mówi polszczyzną z podejrzanym akcentem.
Kocham te klimaty.
Staropolskiej minionej daty.
Nostalgia się w sercu budzi.
Człowiek na próżno trudzi.
Walcząc z pragnieniem duszy.
Ilekroć za miedzę ruszy.
Pstryka bezczelnie palcami.
Widzę waść pości sobie.
Może drobny prezent zrobię.
Kupując słuszną strawę.
Królów godną potrawę.
Podchodzi kelnerka.
Golonkę soczysta pieczona z piwem proszę.
Kelnerka
Wręcza turyście menu.
O rozsądek prośbę wnoszę.
W repertuarze wyszczególniono.
Gorąco polecane podkreślono.
Seweryn
Je zupę mleczną. Mruczy pod nosem, ze złością.
Mięso teraz rarytasem.
Pasą się mieszczuchy końskim kutasem.
Wszystkie plugastwa razem mielą.
Trochę wypachnią i wybielą.
Jako pierwszy sort sprzedają.
Ludzi w butelkę nabijają.
Turysta
Wręcza Kelnerce jadłospis.
Rolmopsy Bismarcka zamawiam.
Kompot z porzeczki.
Kiszone ogórki i kapustę z beczki.
Kręci głową.
Wódki i pacierza nie odmawiam.
Zwraca się do Seweryna.
Napije się pan.
W tym cały kram.
Sam nie lubię pijać.
Czas samotnie zabijać.
Seweryn
Patrzy z politowaniem na Turystę, mruczy.
Czas gub waść sobie ile chcesz.
Pieniądze swoje i zdrowie też.
Odwraca wzrok od Turysty. Zerka na miskę z zupą mleczną.
Bardziej niż śląskie gumowate.
Mleko to jakieś chlorowate.
Wącha zawartość łyżki.
To łachudry wstrętne.
Robić potrawy tak mętne.
Mleka od krowy nie dają.
Z proszku w kranówie rozpuszczają.
Wyciera usta i wstaje od stołu.
To farsa jakaś a nie restauracja.
Kieruje kroki ku wyjściu.
Znowu dopada mnie frustracja.
Zatrzymuje się. Łapie oddech.
Dostanę hiperwentylacji.
Na widok tych malwersacji.
Albo serca palpitacji.
Od tych konfabulacji.
Otwiera drzwi i wychodzi.
Ruchliwa ulica. Seweryn stoi podparty laską. Mija go wielu ludzi głównie młodych, nieliczni seniorzy suną powoli. Pierwsi są radośni rozgadani. Drudzy poważni i skupieni. Rusza wolnym krokiem, gdy obok niego przechodzi para pederastów.
Seweryn
Zamyka oczy na widok gejów.
Zaraz mnie odwiozą.
Diabli na rogach zaniosą.
Widok nie pojęty.
Rozum z głowy wyjęty.
Patrzy ze zgrozą na dwóch mężczyzn trzymających się za ręce.
Nie daj Boże złym słowem odezwać.
Jakkolwiek ich dewiacje przezwać.
Zaraz by mnie tu zaszczuli.
Publicznie otruli.
Odwraca się plecami do nich. Dostrzega stragany.
Bajkowy obraz straciłem.
Za to morze za dużo zapłaciłem.
Idzie w kierunku kramów.
Kupię małą pamiątkę.
Za okrągłą piątkę.
Podziwia ogrom towarów.
Ile dobrobytu?!
Serce doznaje zachwytu.
Zatrzymuje się przy stoisku.
Przekupień
Wita Seweryna, obiema dłońmi ściskając jego dłoń.
Zapraszam pana serdecznie.
Pochyla się ku Sewerynowi, szepcze mu do ucha.
Przyznam się grzecznie.
Towar mój jest pierwsza klasa.
Lecz dla pana mam asa.
Wyciąga rzeźbę z kamienia.
Wykonana została z krzemienia.
Kosztowało mnie to sporo mienia.
Dziś to już antyk, biały kruk.
Tak jak Gutenberga druk.
Prostuje się.
Przyzna pan robi wrażenie.
Widzę na twarzy szczere dziwienie.
Seweryn
Patrzy na figurkę, oniemiały. Po chwili wybucha śmiechem rechocząc.
Zaiste to rzadki okaz.
Zrobić tak kiepski pokaz.
Jeśli to jest z krzemienia.
Dajcie mi metr rzemienia.
Jak ci łajdaku skórę wygarbuję.
W głowie różnicę wykuję.
Między krzemieniem a anhydrytem.
Wywraca stoisko do góry nogami.
Udowodnię Ja to sprytem.
Laską tłucze produkty.
Kicz, paździerz i chłam.
Wypchany tym cały kram.
Ze wschodu importują.
Nasz rynek mordują.
Odwraca się i rusza przed siebie.
Perfidni oszuści.
Od kantów są tłuści.
Miedzi sole sprzedają.
Za szafiry ceny żądają.
Niklowce jak szmaragdy opychają.
Tanie podróbki naiwnym wciskają.
Przekupień
Łapie za kołnierz Seweryna. Wściekły.
Za płacisz mi za to łachudro.
Zedrę z ciebie siwe futro.
Mój towar zepsułeś.
Na mą dumę naplułeś.
Seweryn
Uśmiecha się drwiąco.
Ten cały chłam.
Handlarski kłam.
Nie wart funta kłaków.
Co najwyżej garść miedziaków.
Wyciąga z kieszeni garść groszowych monet, którymi ciska w twarz Przekupnia.
Ot należność twoja.
Będzie strata moja.
Przekupień
Wyciąga biała gumową pałkę. Czerwony na twarzy.
Ja ci zaraz grzbiet staruchu wyprostuje.
Dawnym moresem poczęstuje.
Uderza Seweryna pałką w łydki.
Ja ci przypomnę lata terroru.
Narodowego horroru.
Seweryn
Leży na ziemi jest kopany przez Przekupnia.
Ludzie pomocy!
Mój ratunek w waszej mocy.
Ten zdrajca mnie katuje.
Gnaty pałką mi rachuje.
Wybiega tłum, który podchwyca Przekupnia, który chwilę później zostaje zlinczowany. Wisi powieszony na pobliskiej latarni. Dynda odarty z odzieży.
Tak kończą dawnej epoki upiory.
Wraże mendy, zakapiory.
Drogę zastępuje mu przygarbiony jegomość.
Handlarz
Pokazuje dłonią własne stoisko.
Piękna kolekcja.
Dla alchemika to lekcja.
Seweryn
Podchodzi do straganu. Ogląda minerały i uśmiecha się.
Kalcyt, Anhydryt?!
Malachit i Ferryt!!
Otwiera usta zdumiony, po chwili zamyka je.
Bursztyn i krzemień pasiasty.
Reszta cała to chwasty.
Wącha bursztyn.
Nie pachnie to żywicą sosnową.
Lecz niecną podróbką nową.
Ludzie płacą za ten kit?
Toż to zwykły szit!
Odkłada zniesmaczony ”bursztyn”.
Jakie ceny galante.
Za przedmioty gówno warte.
Odwraca się i odchodzi. Mruczy pod nosem.
Tak już na tym świecie bywa.
Majątek na kancie się zdobywa.
Nikt uczciwie nie pracuje.
Gorzej że naród to toleruje.
Kroki kieruje w stronę dworca autobusowego.
Przystanek autobusowy na dworcu. Seweryn czeka siedząc na ławce.
Seweryn
Pali fajkę na długim cybuchu.
Morze zobaczyłem.
Prawie z mostu skoczyłem.
To zwykła farsa.
Jak podróż na Marsa.
Widzi młokosa z plecakiem idącego w jego stronę. Nastolatek siada na drugim końcu ławki.
Sandro
Wyciąga książkę z plecaka, którą zaczyna czytać.
Seweryn
Zerka na okładkę.
Proza?
Sandro
Nie odrywa wzroku od lektury. Mówi znudzonym tonem.
Groza.
Seweryn
Kiwa głową, zaciąga się.
Ciekawa?
Sandro
Czyta niezmącony pochylony w tej samej pozie.
Całkiem klawa.
Seweryn
Puszcza kółka z dymu.
Motyw główny?
Sandro
Marszczy czoło. Mówi bez cienia ochoty.
Złożony – różny.
Zakłada słuchawki, słychać muzykę.
Seweryn
Wzdycha rozczarowany.
Zmęczył się po zdaniach trzech.
Wszystkiemu winien ten pośpiech.
Wysiłkiem wielkim jest odezwanie.
Powiedzieć w twarz to już wyzwanie.
Obserwuje Sandro jak dalej czyta.
Umarło serce młodości.
Pcha się dzieci do dorosłości.
Teraz koczują szkieletów ludy.
Otumanione bezkresem ułudy.
Podjeżdża autobus. Młokos wsiada do niego i odjeżdża. Seweryn pozostaje sam.
Dobrze że są tacy co czytają.
A nie bzdurami naświetlają.
Gasi fajkę i chowa ją do kieszeni płaszcza.
Przekraczają granice dyrdymałów.
Porzucając drogę starych morałów.
Rozprostowuje nogi.
Hodują szajby małe i wielkie.
Nowo kultury robactwo wszelkie.
Na próżno język strzępie.
Zdrowie na żółci stępie.
Widzi grupę młodzieży skąpo ubranej i pijanej.
Ot, tyle tylko potrzebują.
W erotyce i alkoholu się lubują.
Przeszłość ich nie interesuje.
Zbyt ta gorycz irytuje.
Przyszłość także im nie w smak.
Gdy na teraźniejszość perspektyw brak.
Słyszy chichoty i śmiechy dziewczyn. Obserwuje popisy chłopców. Kręci głową.
Lepiej mi z padołu zejść.
Do nieba albo piekła wejść.
Nadjeżdża autobus. Seweryn wstaje.
Syf morza widziałem.
Czyraków ze złości dostałem.
Autobus zatrzymuje się. Wsiada.
Na południe ruszyć czas.
Niech kierowca daje w gaz.
Drzwi się zamykają, autobus odjeżdża.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt